Rozmowa na temat Całunu Turyńskiego
— Momentem zwrotnym w dziejach Całunu były wydarzenia z XIV wieku, kiedy to francuski rycerz Gotfryd I de Charny popadł w konflikt z biskupem Henrykiem z Poitiers. Wiemy, że Gotfryd, prawdopodobnie w maju 1356 roku, w miasteczku Lirey wystawił na widok publiczny — nieoficjalnie — Święte Płótno, zapoczątkowując w ten sposób jego przyszły kult. O co w tym konflikcie chodziło?
— Biskup Henryk z Poitiers był zdania, że nie może istnieć coś takiego jak materialna pamiątka po Panu Jezusie, ponieważ jedynym — tak uważał — wiarygodnym źródłem są Ewangelie. On po prostu chyba zbyt dosłownie potraktował słowo „całun”. Bo w Ewangelii jest napisane, że Apostołowie zobaczyli „chustę i płótna (greckie: sindoin)”, ale przecież równie dobrze można by to przetłumaczyć jako „chustę i całun”. I z tym sobie biskup nie poradził. Pamiętajmy, że były to czasy bardzo niebezpieczne, trwała wojna stuletnia, w kraju panował zamęt, i Henrykowi z Poitiers brakowało pewnie czasu, a może i odwagi, żeby udać się do tak małej miejscowości jak Lirey. A poza tym biskupi byli wtedy mocno zaabsorbowani sprawami świeckimi.
— Jeszcze bardziej nieprzejednany okazał się następca Henryka z Poitiers, biskup Piotr Arcis, który kategorycznie zabronił wystawiania Całunu. Jednak papież Klemens VII przyjął odmienną postawę. Nie tylko, że oficjalnie — bullą z 1390 roku — wyraził zgodę na publiczne eksponowanie Całunu, ale ponadto polecił biskupowi Piotrowi, by w tej sprawie „zamilkł” na zawsze.
— Można wręcz powiedzieć, że papież Całun uratował. Gdyby nie jego poparcie, nie byłoby pierwszego i — co ważniejsze — drugiego wystawienia, po przeszło trzydziestu latach. A gdyby wtedy Całun nie nabrał rozgłosu, nie byłoby też ludzi, którzy zatroszczyliby się o jego przetrwanie. Nie ukrywam, że dla mnie Całun jest czymś absolutnie wyjątkowym i myślę, że rację mają matematycy, którzy wyliczyli niedawno, iż prawdopodobieństwo jego nieautentyczności jako przedmiotu związanego z męką Chrystusa wynosi zaledwie 1:280 milionów. I w tym jest rzeczywiście jakiś cud Boży. Proszę wybaczyć, że posługuję się tutaj nie tylko kategoriami naukowymi, ale i religijnymi, uważam jednak, że w tym wypadku nie da się tego od siebie oddzielić. W tym również dopatruję się powodów, dla których Całun, mimo wszystko, budzi opór pewnej grupy ludzi.
— Czy dlatego, że akurat na tym przykładzie widać, w jak wielkim stopniu nauka może być sprzymierzeńcem wiary?
— Powiedziałbym inaczej: nauka w ogóle nie jest wrogiem wiary. Nigdy nie była wrogiem. A tu, jakby dodatkowo, przychodzi w sukurs wierze. Sądzę więc, że decyzja papieża Klemensa podyktowana została natchnieniem Ducha Świętego.
— Od XIV wieku dzieje Całunu są już dość przejrzyste.
— Nawet bardzo przejrzyste. Bo kiedy potem, w XV wieku, Całun trafia na zamek Chambéry (w Dolnej Sabaudii), do specjalnie przygotowanej kaplicy, to od tej chwili jesteśmy w stanie de facto tydzień po tygodniu śledzić jego dzieje. A później, gdy znajdzie się w Turynie — niemal dzień po dniu. Tak dobrze to wszystko jest udokumentowane. Zawsze jednak znajdzie się ktoś taki, kto twierdzi, że Płótno zostało namalowane, na przykład przez Leonarda da Vinci, choć przecież w czasach, gdy wielki Leonardo dopiero zdobywa swoją sławę, historia Całunu jest już odnotowywana w sposób wręcz kronikarski. No cóż, przeciwnicy Całunu chwytają się każdego argumentu, najczęściej korzystając z wszechwładnej prasy, a ludzie z kolei, nie zaznajamiając się z rzeczywistym stanem badań, często te, nie poparte faktami, twierdzenia biorą za prawdziwe.
— A co z okresem wcześniejszym, przed XIV wiekiem? Czy historycy mogą tu coś nowego dorzucić? Czy jesteśmy skazani wyłącznie na domysły i hipotezy?
— Nie jest wcale tak źle, jakby się wydawało. Wilson w swojej znakomitej książce Całun Turyński, a także ci, którzy kontynuują jego tok myślenia, wskazali, że był to Mandylion Tymczasem znaleziono tekst, w którym Całun jest opisany również jako tetradiplon, czyli „poczwórnie złożony”. To wyjaśnia fakt, dlaczego na przedstawianym we wcześniejszej ikonografii Mandylionie, widać tylko głowę Chrystusa. O tym, że znajdujący się w Turynie Całun i dawny Mandylion to nie dwa różne płótna, lecz jedno i to samo, świadczy jeszcze inny fakt. Mianowicie, w jednej z budapeszteńskich bibliotek odkryto rękopis kroniki, w której znajduje się wyobrażenie płótna zwanego tetradiplon, gdzie zaznaczone zostały nadpalenia widoczne na Całunie, w tym także nadpalenia nie pochodzące z pożaru w 1532 roku. Mamy więc kolejny dowód na to, że chodzi tu o to samo płótno. Istnieje na przykład bardzo ciekawa Kronika syryjska, w której też jest informacja o Całunie. Mam zamiar, może w niedalekiej przyszłości, przetłumaczyć ją na język polski.
— Czy to wszystko znaczy, że praca historyków nad Całunem nie jest zakończona?
— Widzi Pan, fizycy, chemicy, biolodzy zastosowali do tych badań niezwykle skomplikowaną aparaturę, fenomenalne wręcz technologie, jednak — na co zwracał niedawno uwagę znakomity fizyk z Krakowa, dr Wojciech Zając — technologie te mogą jedynie powielać już uzyskane wyniki. Historycy natomiast wciąż mogą liczyć na ewentualne dotarcie do nowych źródeł, bądź zidentyfikować osoby, które kojarzą się z Całunem. Wilson pisze na przykład, że losy Relikwii urywają się na 1204 roku, my tymczasem potrafimy już wskazać, co działo się z Całunem po 1204 roku. Znamy poselstwa z dworu bizantyńskiego do papieża z prośbą o zwrot Całunu lub o pilnowanie, żeby mu się nic nie stało. Z pewnością więc historycy nie powiedzieli jeszcze w tym względzie ostatniego słowa.
opr. mg/mg