Miłość to taka postawa, która sprawia, iż zwykłe życie zamienia się w niezwykłe święto. Dramat zaczyna się wtedy, gdy mylimy miłość z jej podróbkami.
We współczesnym świecie zdewaluowało się pojęcie miłości. Pojmuje się ją jako stan, który każdy sam sobie definiuje. Można powiedzieć, że tyle mamy rodzajów miłości, ile par na świecie, a każda rządzi się swoimi prawami. Czym jest miłość?
Taka subiektywizacja miłości jest niebezpieczna i prowadzi do rozczarowań. Widać to przy okazji walentynek, gdy zwłaszcza ludzie młodzi mylą miłość z uczuciem i zakochaniem. Dobrze wiemy, jak zawodne i zmienne są stany emocjonalne. Tymczasem miłość jest niezmienna i nie zawodzi, bo to decyzja troski o rozwój, o szczęście doczesne i wieczne ukochanego czy ukochanej. Polega na tym, że osobę, którą kocham, traktuję jak największy skarb na tej ziemi, że chcę ją wspierać w sytuacjach trudnych, a w radosnych - pragnę cieszyć się razem z nią. Kochać to promieniować taką radością w obliczu tej drugiej osoby, taką troską o nią, by przy mnie chciało jej się żyć w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Miłość to taka postawa, która sprawia, iż zwykłe życie zamienia się w niezwykłe święto. Dramat zaczyna się wtedy, gdy mylimy miłość z jej podróbkami.
Pisze Ksiądz o tym w jednej ze swoich publikacji pt. „Miłość na manowcach”. Jakie są najważniejsze mity dotyczące rozumienia miłości?
Pierwszy wiąże się z przekonaniem, że istotę miłości stanowi współżycie seksualne. Może to prowadzić do dramatycznych krzywd. Kto myli seksualność z miłością, ten - nie zawsze świadomie - stawia współżycie seksualne na czele hierarchii wartości i z popędu czyni swego bożka, któremu bezwzględnie służy. Taki człowiek dla chwili przyjemności seksualnej gotów jest poświęcić nie tylko sumienie, małżeństwo i rodzinę, ale także swoje zdrowie, a nawet życie. Kto myli seksualność z miłością, ten popada w uzależnienia, a nierzadko popełnia okrutne przestępstwa. Dojrzały człowiek wie, że miłość bez seksualności wystarczy mu do szczęścia, natomiast seksualność bez miłości nie uszczęśliwi nikogo. Może wręcz stać się dla niego przekleństwem.
Miłość do drugiego człowieka utożsamiana jest też z uczuciem i w konsekwencji traktowana jak jedno z uczuć. Czy słusznie?
Kochać to coś nieskończenie więcej niż przeżywać jakieś emocje czy nastroje. Gdyby miłość była uczuciem, wtedy nie można byłoby jej ślubować. Uczucia bowiem są zmienne, zaskakują nas, bywają nieobliczalne. Tymczasem miłość jest trwała, wierna i niezależna od uczuć, jakie przeżywamy tu i teraz. Uczucia są cząstką mnie, są moją własnością, a miłość jest większa ode mnie. Ponadto uczucia przeżywamy także w kontaktach ze zwierzętami, przedmiotami czy w obliczu ważnych dla nas wydarzeń. Dojrzała miłość to postawa, a nie nastrój. Właśnie dlatego zakochanie jeszcze nią nie jest. To emocjonalne zauroczenie, które samo przychodzi i zwykle samo przemija. Zamienia się w miłość albo w nicość.
Mylenie miłości z uczuciami sprawia, że przeżycia mogą stać się dla nas kryterium postępowania...
Uczucia - podobnie jak popędy - bywają nieobliczalne, a kierowanie się nimi prowadzi do życiowych pomyłek i dramatów. Ludzie, którzy naprawdę kochają, potrafią kochać także tych, wobec których odczuwają emocjonalną niechęć, złość czy bolesne rozgoryczenie. Dojrzały człowiek odróżnia uczucia od miłości. Wie, że jest ona świadomą i dobrowolną postawą. Z kolei uczucia są jedynie sposobem przeżywania i okazywania miłości. Miłość to kwestia wolności i daru, a uczucia to kwestia potrzeb i spontaniczności. Miłość skupia nas na trosce o innych ludzi, a uczucia skupiają nas na naszych własnych przeżyciach i potrzebach. Miłość jest szczytem bezinteresowności i wolności, a więzi oparte na potrzebach emocjonalnych prowadzą do zależności od drugiej osoby i do agresywnej zazdrości o nią. Miłość owocuje pogodą ducha i spokojem, a skupianie się na uczuciach prowadzi do wewnętrznych niepokojów i napięć. To właśnie dlatego „radość” człowieka zakochanego okazuje się niespokojna, a zakochani potrafią ranić się wzajemnie emocjonalnymi szantażami. Miłość prowadzi do budowania więzi, które cieszą zawsze i w każdej sytuacji, a kierowanie się uczuciami - typowe dla ludzi zakochanych - prowadzi do pochopnego wiązania się z kimś, kto nas może skrzywdzić, zamiast nas kochać i wspierać.
Czym jeszcze nie jest miłość?
Często możemy usłyszeć, że kochać znaczy tyle samo, co tolerować, a tolerancja to najdojrzalsze oblicze miłości i jej najbardziej podstawowa forma. Nic bardziej mylnego. Tolerancja zwykle nie tylko nie jest przejawem miłości, lecz od niej oddala. Tolerować to bowiem mówić: „Rób, co chcesz”. Tymczasem kochać to mówić: „Pomogę ci czynić to, co służy twemu rozwojowi i co prowadzi cię do świętości”. Tolerancja byłaby racjonalną alternatywą dla miłości czy wręcz jej istotą wówczas, gdyby człowiek nigdy nie krzywdził ani samego siebie, ani innych ludzi. Tak będzie prawdopodobnie w niebie, jednak na tej ziemi kwestią życia lub śmierci jest doświadczenie miłości, a nie ledwie tolerancji. Miłość to troska o drugiego człowieka, a tolerancja to obojętność na jego los. Tolerować zachowania człowieka - i to jedynie w pewnych granicach! - można wyłącznie w odniesieniu do smaków i gustów. Człowiek dojrzały odnosi się do innych ludzi z miłością, natomiast ich zachowania ocenia według kryterium dobra i zła - w świetle zasad Dekalogu. Dzięki temu ten, kto kocha, wspiera zachowania szlachetne u wszystkich ludzi bez wyjątku, a jednocześnie ze stanowczością, jakiej uczy nas Chrystus, sprzeciwia się tym, przez które ktoś krzywdzi siebie lub innych. Im bardziej kocham człowieka, tym bardziej staję się „nietolerancyjny” wobec tych jego postępowań, które są szkodliwe, gdyż zależy mi na jego losie.
Słowo tolerancja bywa synonimem akceptacji.
Rzeczywiście. Niektórzy sądzą też, że akceptacja stanowi wręcz istotę, najwyższy przejaw miłości. Tymczasem akceptować drugiego człowieka, to mówić: „bądź sobą, czyli pozostań w obecnej fazie rozwoju!”. Tego typu przesłanie jest skrajną naiwnością wobec ludzi, którzy przeżywają kryzys. Nikt roztropny nie zachęca złodzieja czy gwałciciela do tego, by „był sobą”. Akceptacja to coś znacznie mniej niż miłość nie tylko w odniesieniu do ludzi w kryzysie, lecz także w odniesieniu do ludzi szlachetnych. Nikt z nas nie jest przecież na tyle dojrzały, by nie mógł się nadal rozwijać. W rozwoju człowieka nie ma granic! Tylko w odniesieniu do Boga miłość jest tożsama z akceptacją, gdyż Bóg jest wyłącznie miłością i nie potrzebuje rozwoju. Akceptować to mówić - „bądź sobą!”. A kochać to mówić: „pomogę ci stawać się codziennie kimś większym od samego siebie”. Miłość to niezwykły dynamizm, zdumiewająca moc, która potrafi przemienić człowieka. Właśnie dlatego błędem jest mylenie miłości do człowieka z akceptacją.
W swojej książce rozprawia się też Ksiądz z mitem, że wolne związki to przejaw miłości, wręcz najbardziej nowoczesna forma relacji kobieta - mężczyzna.
Mylenie miłości z tzw. wolnym związkiem to efekt naiwnej, nieodpowiedzialnej, rozrywkowej wizji więzi między kobietą a mężczyzną. W rzeczywistości „wolne związki” nie istnieją. Nie ma czegoś, co jest wewnętrznie sprzeczne, jak np. „trójkątny sześcian”, „żywy trup” czy „wolny związek”. Ci, którzy ulegają mitowi o istnieniu związków, które nie wiążą, deklarują sobie, iż się kochają, czyli żyją w najsilniejszym związku, jaki jest możliwy, a jednocześnie twierdzą, że w każdej chwili mogą tę drugą osobę opuścić, gdyż żyją w takim związku, który ich nie wiąże i do niczego nie zobowiązuje. Tacy ludzie używają wewnętrznie sprzecznego wyrażenia po to, by ukryć bolesny dla nich fakt, że ich „wolny związek” to w rzeczywistości związek egoistyczny, niewierny, niepłodny i - z definicji - nietrwały. Taki związek jest wolny naprawdę tylko od jednego: od odpowiedzialności za własne postępowanie i za tę drugą osobę. W „wolnym związku” ta druga osoba traktowana jest jak rodzaj sprzętu domowego, który wypożycza się w sklepie na próbę i którego w każdej chwili można się pozbyć. Kto kocha, ten pragnie czegoś znacznie większego niż romans albo bycie dla kogoś kolejnym „partnerem”. Dojrzały człowiek potrafi kochać wiernie i nieodwołalnie.
W swoich wykładach i publikacjach często podkreśla Ksiądz także i to, że miłość nie jest naiwnością.
Oczywiście, że nie, bo Bóg, który kocha, jest mądrością, a nie naiwnością. Tam, gdzie pojawia się naiwność, miłość natychmiast odchodzi. Dojrzała miłość jest nie tylko szczytem dobroci, ale też szczytem roztropności i rozwagi. Chrystus poświęcał każdego dnia wiele czasu na to, by swoich słuchaczy uczyć mądrego myślenia właśnie po to, by nigdy nie pomylili miłości z naiwnością. On pragnie, byśmy w miłości byli nieskazitelni jak gołębie, a jednocześnie roztropni jak węże (por. Mt 10,16).
Kiedy najczęściej mylimy miłość z naiwnością?
Gdy dana osoba kogoś rozpieszcza, gdy nie potrafi bronić się przed człowiekiem, który ją krzywdzi, nazywając swoją bezradność czy uległość miłością. Typowym przykładem jest sytuacja, w której mąż alkoholik znęca się nad swoją żoną: ona dramatycznie cierpi z tego powodu, on przez całe lata to lekceważy, a ona mimo to rezygnuje z obrony, licząc na to, że jej cierpienie przemieni kiedyś męża. Tego typu postawa to mylenie miłości z bezradnością lub z naiwnym liczeniem - wbrew oczywistym faktom! - na to, że krzywdziciel wzruszy się kiedyś cierpieniem swojej ofiary i sam zechce zmienić swoje postępowanie. Dojrzała miłość nie ma nic wspólnego z naiwnością, cierpiętnictwem, podporządkowaniem się krzywdzicielowi, bezradnością czy pobłażaniem złu. Kto kocha, ten potrafi się bronić przed krzywdzicielami, nie mszcząc się i nie przestając ich kochać.
Dziękuję za rozmowę.
Echo Katolickie 6/2016
opr. ab/ab