Upadek moralny, grzech to nie tylko złamanie jakiegoś prawa moralnego - to także skutki, brzemię, które staje się ciężarem dla nas i dla innych
„Całe nasze życie jest jak kamień rzucony w wodę. Nigdy nie wiemy, jakie kręgi zatoczymy naszym upadkiem, czyją śmierć spowodujemy i kogo uzdrowimy”
Przytoczone powyżej zdanie znanego pisarza ma bardzo szerokie znaczenie, można by odnosić je do bardzo różnych sytuacji, w których nasza obecność i działanie mogą mieć konsekwencje — pozytywne bądź negatywne — o nieprzewidzianym zasięgu. My jednak zastanówmy się nad negatywnymi konsekwencjami naszych „upadków” rozumianych w sensie moralnym.
Niekiedy grzech zostaje popełniony w ukryciu, jest niewidoczny, zdawać by się mogło, że nie wyrządził on szkody żadnemu człowiekowi. Taką sytuację często streszcza się w zdaniu: „Nikogo nie zabiłem, nikogo nie okradłem, to sprawa między mną a Bogiem”. Niektórzy nawet chcieliby w ten sposób zyskiwać odpuszczenie grzechów, uważają, że nie potrzebują kapłana, bo skoro zgrzeszyli przed Bogiem, to wystarczy, że Jego poproszą o przebaczenie. Czy jednak jakikolwiek grzech jest tylko „prywatny”?
Pierwsza księga Starego Testamentu, Księga Rodzaju, ukazuje nam w mistrzowski sposób, że — jak trafnie ujęła to B. Costacurta — „zło okazuje się zawsze większe od tego, co się zamierzało”, przynosi poważniejsze konsekwencje, zatacza coraz szersze kręgi.
Spójrzmy najpierw na postaci, które były głównymi bohaterami poprzedniego numeru „Głosu Karmelu”: Adama i Ewę. Opis grzechu pierworodnego jest powszechnie znany, ale nikt nie wie do końca, na czym konkretnie polegało zło popełnione przez pierwszych rodziców (wiadomo, że zjedzenie owocu jest tylko literackim obrazem). Bóg zabronił pierwszym ludziom spożywania owocu drzewa poznania dobra i zła, czyli decydowania o tym, co jest dobre, a co złe. Zatem praktycznie każdy grzech jest „zerwaniem tego owocu”, bo grzesząc, człowiek mianuje siebie panem moralności. Jeśli jednak cofniemy się nieco i przeczytamy treść rozmowy Ewy z wężem, dostrzeżemy głębsze tło problemu: brak zaufania do Boga, traktowanie Boga jako zazdrośnika, który nie chce podzielić się z człowiekiem swoimi prawami i władzą. Człowiek nie przyjmuje prawdy o swojej ograniczoności, rości sobie prawo do decydowania o tym, czym potrafi mądrze zarządzać tylko Ten, który wie wszystko. Dobrze wiemy z historii, co się dzieje, ilekroć człowiek chce decydować o wszystkim.
Zdawać by się mogło, że grzech pierworodny to tylko „prywatna sprawa między Bogiem a człowiekiem...”, tymczasem jego konsekwencje okazują się znacznie szersze: Adam i Ewa, żyjący dotąd w doskonałej harmonii, nagle czują potrzebę zakrycia przed sobą nawzajem swojej nagości. Człowiek dla człowieka staje się zagrożeniem, człowiek wstydzi się i obawia drugiego człowieka. Adam, który wcześniej wyśpiewywał pieśń zachwytu na widok Ewy, teraz, zapytany przez Boga o powód zerwania owocu, zrzuca winę na swoją towarzyszkę, a pośrednio nawet... na samego Boga: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc”.
Naruszenie więzi z Bogiem psuje relacje między ludźmi... i nie tylko. Bóg wyraźnie zapowiada Adamowi konsekwencje jego grzechu: „w trudzie będziesz zdobywał z ziemi pożywienie dla siebie... cierń i oset będzie ci ona rodziła”. Człowiek zbuntował się przeciw Bogu, a w konsekwencji przyroda buntuje się przeciw człowiekowi. Dotąd w rajskiej rzeczywistości człowiek też pracował, ale mógł bez obaw cieszyć się owocami swej pracy; teraz ziemia będzie robić przykre niespodzianki, a nawet gdy z mozołem uda się człowiekowi zebrać plon, zawsze będzie miał świadomość, iż ostatecznie doświadczy także kruchości własnego ciała: czeka go śmierć.
Niby została naruszona tylko jedna relacja, ta z Bogiem, a tymczasem „rozsypały się” wszystkie inne więzi: z drugim człowiekiem, z przyrodą, nawet z samym sobą.
Dzieje Kaina i Abla, synów Adama i Ewy, zaczynają się... bardzo pobożnie: po urodzeniu Kaina Ewa wyznaje z radością: „Otrzymałam mężczyznę od Pana”, a obaj synowie, już jako dorośli, składają Bogu ofiarę. Nic nie zapowiada przyszłego dramatu!
Zwróćmy też uwagę na ważny szczegół: „Kain składał Panu w ofierze płody roli, również Abel składał pierwociny z drobnego bydła i jego tłuszczu”. Tekst Księgi Rodzaju w niczym nie potwierdza rozpowszechnionej opinii, iż Abel złożył najlepsze plony, a Kain — byle co. Bynajmniej, każdy z nich złożył dobre dary, takie, jakie posiadał, zgodnie ze swoją pracą. Zatem to nie jakość ofiary jest kluczem do zrozumienia postawy Boga, który „wejrzał na Abla i na jego ofiarę, na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć”. Bóg widzi nie tylko to, co zewnętrzne, widzi nie tylko jakość ofiar (w tym przypadku obie były bez zarzutu), ale również „jakość” serca ofiarodawcy, która najczęściej pozostaje tajemnicą dla ludzkiego oka. Odrzucenie ofiary Kaina miało być dla niego upomnieniem, ostrzeżeniem, które zresztą sam Bóg sformułuje bardzo wyraźnie: „Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną”. Słusznie zauważono, że w tej scenie Bóg nie rozmawia ze sprawiedliwym Ablem, natomiast rozmawia z Kainem. Ablowi wystarczy „język miłości bez słów”, ale zazdrośnik Kain potrzebuje ojcowskich wskazówek: „Jeśli nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie”.
Kain nie słucha ostrzeżeń, zabija swojego brata. Nie może ścierpieć, że ktoś jest lepszy, że komuś wiedzie się lepiej niż jemu. Eliminuje więc ostatecznie swojego rywala na drodze do szczęścia, a w efekcie... definitywnie unieszczęśliwia samego siebie. Ktoś powiedział, że tak naprawdę Kain dwukrotnie zabił Abla: pierwszy raz, gdy rzucił się na niego na polu, a drugi raz, gdy rzucił Bogu tę straszną odpowiedź: „Czyż jestem stróżem brata mego?”. Można by rzec: zabójstwo obojętnością, brakiem jakiegokolwiek zainteresowania najbliższą osobą. Abel „nie istniał” dla Kaina dużo wcześniej, niż zginął. Kain pewnie nieraz mówił bratu swoją postawą „Dla mnie ty nie istniejesz”.
Zabójca słyszy straszny wyrok: odtąd będzie zbiegiem i tułaczem, a ziemia już wcale nie da mu plonu. Oto dodatkowy powód wędrownego trybu życia Kaina i jego potomków: wobec nowej zbrodni ziemia stawia człowiekowi jeszcze większy opór. Jeszcze większe jest też zagrożenie, jakie Kain odczuwa ze strony innych ludzi (sam fakt, że jest mowa o innych ludziach, gdy dotąd słyszeliśmy o pierwszych rodzicach i ich synach, dowodzi, że nie należy traktować tych tekstów jako historycznych opowiadań). Wobec zagrożenia życia nie wystarczą figowe przepaski, jak w raju... Sam Bóg da Kainowi jakieś tajemnicze znamię, by chronić jego życie przed karą stosowaną wobec zabójców, karą śmierci. Bo Bóg troszczy się także o Kaina, Bóg, Dawca życia, pragnie, by Kain żył, by miał szansę zmiany życia.
I znów gdy Kain nienawidził brata, zdawać by się mogło, że to tylko rodzinne spory, że cały problem zamknie się w czterech ścianach rodzinnego domostwa... Nic z tego! „Krew brata woła z ziemi”, ziemia buntuje się wobec zabójcy, a sam Bóg musi interweniować, by inni ludzie nie wykreślili ze swego grona tego, kto przekreślił życie własnego brata.
Do tej pory poznaliśmy dwa zasadnicze wymiary grzechu: nieufność wobec Boga i bunt wobec Jego polecenia, nienawiść do brata. Spójrzmy na jeszcze jeden fragment Księgi Rodzaju, który wskaże nam, że grzeszne decyzje mogą być podejmowane nie tylko przez jednostki czy pary, ale też przez szersze społeczności. Zajrzyjmy do rozdziału 11, gdzie znajdujemy opis budowy wieży Babel.
U podstaw tego opisu zapewne tkwią wspomnienia z Babilonu, gdzie Izraelici widzieli wieże schodkowe, tzw. zigguraty, na szczycie których znajdowało się małe sanktuarium — miejsce kultu lokalnego bóstwa.
Początek opisu zdaje się wskazywać na harmonijny rozwój ludzkości, również pod względem cywilizacyjnym (dziś powiedzielibyśmy wręcz: technicznym). Ludzie umieją wypalać cegły, znają zaprawę murarską (tak naprawdę posiedli te umiejętności znacznie później niż sugerowałoby to miejsce opisu w Księdze). I chciałoby się powiedzieć: cóż w tym złego, że chcą zbudować sobie miasto i wieżę... Owszem, uważne oko czytelnika znającego ówczesną mentalność może dostrzec przejaw pychy, wręcz wyzwania rzuconego Bogu w pragnieniu, by wierzchołek wieży sięgał nieba, uważanego za siedzibę Boga. Jednak większy ciężar ma następne zdanie, wypowiadane przez budowniczych wieży: „W ten sposób zdobędziemy sobie imię” (czyli sławę, znaczenie). Zdaniem autora Księgi Rodzaju wieża jest budowana wyłącznie z ludzkiej pychy, w poszukiwaniu ludzkiej sławy, nawet jeśli wierzchołek wieży miałby przeznaczenie sakralne. Co więcej, ten ostatni szczegół tym wyraźniej uwidacznia winę budowniczych: pod pozorem oddawania czci Bogu człowiek troszczy się tylko o własną sławę. Jest to niestety, bardzo subtelna pokusa także i w naszych czasach. Ileż tzw. „dobrych dzieł', podejmowanych rzekomo wyłącznie dla Bożej chwały, w rzeczywistości ma służyć jedynie chwale ich twórcy!
My, ludzie XXI wieku często nie potrafimy właściwie odczytać tego tekstu biblijnego, trudno nam podzielać oburzenie starożytnego autora, bo żyjemy w świecie, w którym bardzo wiele dzieł powstaje w myśl zasad wieży Babel: „zdobędziemy SOBIE imię”. Dla ludzi dawnych wieków było niepojęte, jak człowiek mógłby tworzyć wielkie dzieła, myśląc tylko o sobie. Wystarczy wejść na Wawel, by przy katedrze znaleźć wymowny łaciński napis, początek Ps 115, który w polskim przekładzie brzmi: „Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę”. Oto ambicja naszych przodków, autorów dzieła, które przetrwało wieki.
Pyszni budowniczy wieży zostają ukarani pomieszaniem języków. Dobrze zrozumiejmy słowa Boga, który jakby obawiał się, iż „w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić”. Bóg nie obawia się o siebie, Bóg boi się o człowieka... o ludzkość coraz liczniejszą, coraz lepiej rozwiniętą, ale pragnącą budować wyłącznie dla własnej sławy, według własnych kryteriów. Pomyślmy o współczesnych próbach budowania cywilizacji bez Boga. Dobrze wiemy, jak to się najczęściej kończy.
Po pomieszaniu języków ludzie rozpraszają się po całej ziemi, gdyż nie mogą się porozumieć. Ale patrząc głębiej: wystarczy odebrać ludziom nadrzędne wartości, wystarczy pozostawić ich własnym wyobrażeniom i zachciankom, a bardzo szybko przestaną się rozumieć, nawet jeśli będą posługiwać się tym samym językiem.
Minie wiele wieków, aż nadejdzie dzień Pięćdziesiątnicy, gdy osłupiały tłum pielgrzymów przybyłych do Jerozolimy ze wszystkich stron ówczesnego świata („Partowie, Medowie, Elamici, mieszkańcy Mezopotamii...”) usłyszy Apostołów mówiących w ich językach. Pięćdziesiątnica to odwrotność budowy wieży Babel. U początku dziejów pycha doprowadziła ludzi do wzajemnego niezrozumienia, do pomieszania języków i rozproszenia. Teraz dar Ducha pozwala uczniom Jezusa mówić językami zrozumiałymi dla wszystkich, jednoczyć ludzi... bo Apostołowie już nie chcą żyć dla siebie, już minęły te czasy, gdy dyskutowali, kto z nich jest największy. Teraz tłum słyszy ich „głoszących w naszych językach wielkie dzieła Boże”. Bo cóż może bardziej łączyć ludzi niż wychwalanie dobroci wspólnego Ojca?
opr. mg/mg