Prawda i wolność, co pierwsze?

Przemyślenia Leszka Kołakowskiego na temat encykliki "Veritatis splendor"

 

Leszek Kołakowski

PRAWDA I WOLNOŚĆ, CO PIERWSZE?

 

Wiele już o Veritatis splendor napisano i pewnie mało co dodać można. Nie ma bodaj dysputy co do tego, że mamy przed sobą jeden z najważniejszych dokumentów obecnego pontyfikatu, ale, podobnie jak w przypadku innych pism Jana Pawła II, są znaczne różnice w jego ocenie, jako że dla krytyków, jak zawsze, jest to tekst reakcyjny, na ducha czasu niewrażliwy, mało "personalistyczny", absolutystyczny w upartym trzymaniu się zasad tradycyjnych itd.

Jest to dzieło w treść bardzo bogate, długo przygotowywane, najbardziej chyba z encyklik lat ostatnich filozoficzne, czasem trudne w czytaniu, głównie do teologów i biskupów skierowane, mniej do ludu. Nie powstydzę się powiedzieć, że z wielkim poszanowaniem i sympatią główne jego myśli przyjąłem i tylko do jednej, ale kluczowej chyba, sprawy próbuję się odnieść.

Encyklika nikogo nie potępia, nikogo z imienia nie karci, ale raczej ostrzega. Ostrzega nade wszystko nauczycieli-teologów, którzy różnymi relatywistycznymi prądami w teologii moralnej się zarazili i którzy w imię wolności - tak rzecz można streścić - utracili zaufanie do prawdy, a przez to do kruszenia naszej cywilizacji się przyczyniają.

Problem jest nienowy, a właściwie odwieczny. Skąd wiemy, co dobre i złe? Z głosu sumienia? Papież czyni w tym punkcie ważną restrykcję. Sumienie nie tworzy reguł dobra i zła, lecz reguły te, już obecne w prawie naturalnym od Boga danym, stosuje do wypadków poszczególnych, które często wątpliwości i wahania budzą, z których każdy czymś się od innych różni i w których coś rozstrzygnąć trzeba. Sumienie jednakże nieomylne nie jest i nie tylko ulega łatwemu samo-oszukiwaniu, ale jest próżne, jeśli nie ma wsparcia w regułach generalnych, a sprawne wtedy, gdy je znajduje gotowe, by tak rzecz, explicite w prawie boskim wypowiedziane. Zdać się na sumienie wyłącznie to z góry usprawiedliwić wszystko, co ktokolwiek czyni, jeśli sam przed sobą potrafi się usprawiedliwić, a więc w końcu usprawiedliwić wszystko. Sumienie jako instancja zwierzchnia jest spolegliwym narzędziem nihilizmu.

Reguły, o których mowa, są normatywne, niepodobna ich wywieść z dociekań antropologicznych lub historycznych, te bowiem uczą nas o tym, co ludzie przeważnie czynią, nie zaś - co czynić powinni, co dobre i złe. Wydaje się to oczywiste i mało kto, od czasów Kanta przynajmniej, odróżnienie to kwestionuje; papież jednakowoż podkreśla je, nie bez racji, ile że przekonanie, iż wszystko co naprawdę o sprawach moralnych prawdziwie wiemy, wiemy z antropologii i historii, nie omija, jak się okazuje, teologów.

Jednakże, w zgodzie z tradycją chrześcijańskiego nauczania, a w przeciwieństwie do pozytywistycznie czy naturalistycznie czy empirystycznie nastawionych filozofów, papież zakłada, że owe normatywne reguły, skoro od Boga pochodzą, są prawdą w równie mocnym znaczeniu, w jakim różne rzeczy nie-normatywne, z obserwacji czy z objawienia czy z przymusu logicznego znane, za prawdziwe uchodzą. Skoro zaś, na przykład, Dekalog formułuje zakazy bez ograniczeń, wynika stąd, że zakazy te są bez ograniczeń prawdziwe, że więc podają przepisy bezwarunkowe i bezwyjątkowe. Przykazania, jak wielokrotnie papież naucza, są powszechne i niezmienne; nie można ich prawdy uchwalać przez głosowanie czy inne ludzkie decyzje, ani przez "sytuacje" relatywizować. (Jeśli dobrze rozumiem, chodzi o głosowanie nad tym, co dobre lub złe, nie zaś - jak dobro i zło przekładać na paragrafy prawa, bo to ostatnie może być ustalane tylko przez głosowanie w nie-totalitarnym państwie.)

Otóż trzpień teoretyczny encykliki jest taki: istnieje nieusuwalna więź między wolnością i prawdą, a znaczy to, że wolność tylko w podporządkowaniu prawdzie się osiąga.

W tym punkcie kluczowym nasuwają się wszelako pytania i wątpliwości, gdyż "wolność" nie jest w tym tekście wyraźnie zdefiniowana, a tym samym więź, jaka między wolnością i prawdą zachodzi, nie jest całkiem jasna.

Z pewnością, chrześcijanin prawdziwy (któż wie, ilu ich jest na świecie?), który życie swoje całe jako służbę Bogu i bliźniemu - nie zaś sobie samemu - traktuje, nie ma z tego powodu poczucia zniewolenia i ucisku; przekonany jest, że wszystko ostatecznie ku dobremu, pod nadzorem Opatrzności, zmierza, i pojmuje swój krótki na ziemi pobyt jako dobrowolne dziękczynienie Bogu.

Że wolność osiąga się przez posłuszeństwo prawdzie, jest to chyba wersja Augustyńskiego "wolni od grzechu, słudzy sprawiedliwości".

Krytyk, który odwołuje się do pozytywistycznych doktryn, mógłby przeciwko tej idei, która wolność z prawdą wiąże, następująco argumentować: jeśli "prawda" to tyle, co zbiór zdań zgodnych z rzeczywistością(a więc zbiór, który normatywnych składników nie może zawierać), a wolność to tyle, co sama zdolność wyboru, to związek wolności z prawdą polega na tym tylko, że im więcej wiemy o świecie i o sytuacjach, w których wybór jakikolwiek podejmujemy, tym trafniejszy jest ten wybór z punktu widzenia celów, które urzeczywistnić chcemy. Wiedza nasza nigdy nie może być zupełna, zawsze więc możemy się mylić co do skutków naszych poczynań, ale szanse lepszego (ze względu na cele) postanowienia rosną razem z zasobem informacji, jakie mamy. Jednakże, ciągnąłby krytyk, "więcej prawdy" to tylko więcej możliwości oddziaływania na rzeczywistość stosownie do naszych życzeń, nie zaś więcej zdolności do wyboru. Gdy coś wybieramy, a bardzo mało wiemy o sytuacji, w której nam działać przychodzi, możemy łatwo spowodować skutki intencjom naszym przeciwne, ale wybieramy przecież. Zasób informacyjny nie zwiększa przeto samej zdolności do wybierania, lecz tylko sprawia, że zdolność ta może być użyta sprawniej, że zwiększa się zakres możliwości, o których myśleć możemy. Same zaś cele, jakie sobie stawiamy, nie są wytwarzane przez ów zasób informacyjny, mały czy wielki. W tym sensie przeto prawda nie pomnaża wolności, pomnaża tylko zakres jej możliwego użycia.

Krytyka ta jest łatwa, ale tylko przy założeniu, że wszystkie inne użycia słów "wolność" i "prawda", choćby z uzusem językowym zgodne, są niedozwolone.

Lecz założenie to jest arbitralne. Że jesteśmy "wolni od" jakiegoś cierpienia czy zła, jest to sens zgodny z potocznym użyciem słowa. Jest wprawdzie niebezpieczne (sam o tym parokrotnie pisałem) mylić ten użytek z wolnością w sensie jurydycznym, kiedy to mamy na myśli (stopniowalny) zakres działań, które prawo pozostawia do uznania jednostek i ogłasza swoją w tym względzie obojętność, źle jest bowiem zwalać na słowo "wolność" wszystko, co uchodzi za pożądane czy dobre. Ale nie ma nic niestosownego w powiedzeniu, że człowiek czuje się wolny od jakiegoś ucisku sytuacji, nad którą nie panował, choćby od bólu fizycznego, od choroby, od jakiejś zmory życiowej, od prześladowania. Nie ma tym samym nic niewłaściwego, gdy o sprawach moralnych mowa, w wyrażeniu "wolny od zła" czy "wolny od grzechu". "Prawda" zaś, również w dozwolonym użyciu słowa, nie musi wcale oznaczać zbioru zdań prawdziwych, zdefiniowanych stosownie do restrykcji narzuconych przez filozofię pozytywistyczną. W szerokim sensie "prawda" obejmuje również przykazania moralne, słuszność, sprawiedliwość (choć, oczywiście, ważne jest rozróżnienie tych znaczeń). Powiadało się ongi, że ktoś "za prawdę cierpiał", to znaczy "za dobrą sprawę". Że normatywne reguły nie mogą zasługiwać na miano prawdy, jest to zakaz, który ma wprawdzie swoje racje wtedy, gdy chodzi o to, by w badaniu naukowym usuwać, w miarę możności, założenia normatywne (czego i tak uczynić w pełni niepodobna w wiedzy humanistycznej), ale nie ma racji jako ogólnie obowiązująca zasada.

Przy tych dwóch rozróżnieniach, sens ewangelicznego "prawda uczyni was wolnymi", a tym samym sens papieskiego orędzia jest przejrzysty. Że wolność osiąga się przez posłuszeństwo prawdzie oznacza po prostu, że uwalniamy się od własnego zła i czujemy się w tym znaczeniu wolni, kiedy wiemy, co jest prawdą w moralnych wymaganiach, i kiedy tej prawdzie dajemy posłuch w życiu. Nie oznacza natomiast (przynajmniej piszący niniejsze, mający niejakie sympatie do semi-pelagiańskiej herezji chciałby, by nie oznaczało), że gdy nie jesteśmy prawdzie w tym sensie posłuszni, tracimy wolność wyboru, że więc nie używamy swej wolności wybierania, kiedy czynimy zło. Nie oznacza też chyba, że posłuszeństwo prawdzie mierzy się skutkami naszych działań.

Dlaczego zaś sprawa jest ważna i nagląca, encyklika wyjaśnia. Zwraca się ona mianowicie przeciwko egzystencjalno-nietzscheańskiemu pomysłowi, wedle którego człowiek jest swoją własną wolnością i z tej to wolności tworzy reguły dobra i zła, jego wolność tedy sama jest "poza dobrem i złem". Jeśli by tak być miało, to z rzeczy samej wolność jest próżna, żadne zastane powinności i reguły, żadne odniesienia do innych ludzi, do ich godności i praw, na niej nie ciążą, reguły są dowolnymi projekcjami, czyli po prostu ich nie ma, czyli naprawdę "wszystko wolno". Ale nie wszystko wolno przy założeniu, że każda osoba ludzka jest ośrodkiem godności, której naruszenie jest złem; a to założenie jest bez sensu w dominujących prądach współczesnej filozofii i, co ważniejsze, w dominujących, choćby źle uświadomionych i słabo artykułowanych, nastawieniach i modach naszej cywilizacji.

I nie jest to, doprawdy, sprawa podrzędna. Papież jest zatroskany losem cywilizacji i nikt nie zaprzeczy, że ma wielkie powody do tej troski. Popularny nihilizm moralny, jakkolwiek usprawiedliwiany czy zgoła usprawiedliwienia nie szukający, nie jest niebezpieczeństwem teoretycznie wymyślonym, ale śmiertelnym zagrożeniem świata. Jeśli teologowie do tego zagrożenia mimowiednie się przyczyniają, biada nam.

Papież nie wynajduje nowych medykamentów na schorzenia naszej kultury, przypomina raczej, że są one dostępne i od wieków dostępne były.

Jest jednakowoż w encyklice pominięcie, które czytelnika uwiera. Reguły moralne, jak zakaz zabijania lub dawania fałszywego świadectwa, są bezwyjątkowe i niezmienne, czytamy wielekroć w tym tekście. Wiemy jednak - teologowie od wieków poświęcali tej sprawie uwagę - że Kościół dopuszcza, na przykład, pojęcie wojny sprawiedliwej, dopuszcza zatem zabijanie w dobrej sprawie (dopuszcza również, w wyjątkowych okolicznościach, karę główną). Jest też jasne, że w niektórych sytuacjach mówienie prawdy jest współdziałaniem ze złem i sprowadza nieszczęścia. Dopuszczalne jest zatem - zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i wiekową tradycją - pojęcie nieuchronnego wyboru między mniejszym i większym złem. Jak rzecz się teologicznie czy filozoficznie wyjaśnia, w tę sprawę się teraz nie wdaję; chodzi mi tylko o to, że czytelnik, gdy dowiaduje się o bezwzględnej i wyjątków nie znającej prawomocności nakazów i zakazów, oczekuje w tej sprawie, ważnej przecież, wyjaśnienia, którego nie znajduje.


Zanim przeczytałem encyklikę, przeczytałem jej rozmaite "streszczenia" w różnych anglojęzycznych gazetach. Na ogół sprowadzały się one do informacji: "papież znowu potępia zapobieganie ciąży!" Otóż w 180-stronicowej encyklice jest, w rzeczy samej, jedno zdanie, gdzie wymienione są, bez szczegółów i bez dyskusji, grzechy związane z seksem. Gdy się takie streszczenia czyta, odnosi się wrażenie, że centralną sprawą w chrześcijaństwie jest pigułka przeciwciążowa. Percepcja taka jest wprawdzie absurdalna, ale przyczynia się do niej nie tylko ignorancja dziennikarzy; przyczyniają się także czasem, przez obsesyjną koncentrację na tej sprawie, ludzie Kościoła, księża, spowiednicy, biskupi.

 

LESZEK KOŁAKOWSKI, ur. 1927, filozof. Wykładowca Oxfordu i Institute for Social Research w Chicago. Ważniejsze publikacje książkowe: Szkice o filozofii katolickiej (1955), Jednostka i nieskończoność. Wolność i antynomia wolności w filozofii Spinozy (1958), Obecność mitu (1972), Główne nurty marksizmu. Powstanie - rozwój - rozkład (t. 1-3, 1976-1979), Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań (1983), Jeśli Boga nie ma (wyd. polskie 1988), Horror metaphysicus (1990). Mieszka w Oxfordzie.



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama