Dwie miłości

Fragmenty zbioru rozważań "Dalmanuta. Chwała Boża"

Przekład: Andrzej Cehak
ISBN: ϗ-7030-384-6



ROZWAŻANIE SZÓSTE
DWIE MIŁOŚCI

Kiedy mówimy o miłości, napotykamy zasadniczo na pozytywne reakcje. Ludziom podoba się ten temat. Nie przestawajcie więc przykładać wagi do tej tematyki i włączajcie ją do waszego przepowiadania.

1. Różne oblicza miłości

Owe pozytywne reakcje są niekiedy owocem powierzchownego sentymentalizmu. Pozostaje się wówczas na poziomie bardzo płytkim. Kiedy indziej mamy do czynienia z osobami ogarniętymi anachronicznym romantyzmem. W wielu przypadkach spotykamy się z osobami, które nie mają wysokiego mniemania o miłości, cechuje je raczej sposób patrzenia samotniczy, egoistyczny, egocentryczny („Jeśli miłość to coś dobrego, to poproszę dużą porcję!”).

Jest taki obraz, który lubię przywoływać w związku z tymi zagadnieniami: opowiastka o człowieku, który idzie do kina, aby obejrzeć film. Jest w wielkiej ciemnej sali. Jest sam, ponieważ w sali jest tylko jedno krzesło dla niego. Jest sam, w środku sali, przed ekranem, na którym pojawia się film. Jest jedynym widzem tego filmu. Wszystkie osoby, które pojawiają się w jego świecie, są bohaterami filmu; a dobrze wiadomo, że nie da się rozmawiać z filmem. Tej samotnej osobie, temu egocentrykowi, samotnikowi wydaje się, że wszystko i wszyscy są tylko dla niego. Takie widzenie miłości byłoby złym pomysłem, gdyż w rzeczywistości pobudza egoizm i w ostateczności prowadzi do samoubóstwienia. Z drugiej jednak strony muszę Wam powiedzieć, że jestem bardzo przeciwny miłości altruistycznej. Miłość altruistyczna wydaje mi się egoizmem oglądanym z drugiej strony. Wracając do przykładu człowieka, który samotnie ogląda film, można zauważyć, że traktuje on inne osoby jako użyteczne, użyteczne dla jego „ja”, czyli użyteczne dla niego.

Jest to bardzo subtelne zagadnienie, które ściśle nas dotyczy: dobre jest to, co użyteczne, co może mi się przydać, co przynosi mi korzyść. Byłem kiedyś kapelanem sióstr klauzurowych i musiałem odpierać ataki wszystkich tych pogan — również pogan-chrześcijan — pytających „po co są”, jaki pożytek jest z sióstr klauzurowych?... Bo przecież, jeśli jakaś rzecz lub osoba nie jest użyteczna, nie przydaje się, nie przynosi korzyści mnie, to do czego służy? Panuje przekonanie, że wszystko powinno być użyteczne, zwłaszcza użyteczne dla mojego „ja”. Istnieje także utylitaryzm chrześcijański, postrzeganie miłości w perspektywie utylitaryzmu chrześcijańskiego. Coś jest dobre, jeśli jest użyteczne. Daleko odchodzimy od prawidłowej wizji, mówiącej, że miłość nie musi być użyteczna dla nikogo, co najwyżej dla Boga. A jaki pożytek ma z niej Bóg? Ma pożytek w swojej miłości fotografa, bo lubi zawsze robić wiele fotografii, wylewać, występować z własnych brzegów, z brzegów swojej miłości, powielać swoją miłość. Kiedy urzeczywistnia się taka użyteczność miłości, miłość jest sobą.

Powiedzieliśmy wcześniej, że kiedy mówimy o miłości, napotykamy na pozytywne reakcje. Rozwijając temat, trzeba powiedzieć, że nasze czasy, nasza epoka są szczególnie otwarte na tematykę miłości. Mówimy o miłości nie tylko z ciekawości intelektualnej czy mistycznej. Myślę, że miłość jest wielkim wyzwaniem dla Kościoła. Powinniśmy zawsze zadawać sobie pytanie: jak mamy odpowiadać na ten tak wielki niepokój naszych czasów? Czyżbyśmy byli gotowi oddać ów temat, będący tematem kluczowym dla Boga, w ręce tych, którzy są od Niego daleko, aby niszczyli go i psuli według swego uznania? Czyż to nie my raczej powinniśmy być tymi, którzy najlepiej miłością żyją i ją ukazują?

Aby być kapłanem w dzisiejszych czasach, trzeba być specjalistą w wielu sprawach, lecz przede wszystkim specjalistą od Boga i od miłości.

Jeśli kapłan nie wie nic o tych sprawach, można zastosować do niego słowa Chrystusa: „Jeśli sól utraci swój smak (...) na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi” (Mt 5, 13).

Dokąd więc niesie nas ta wielka rzeka, która płynie we współczesnym świecie, rzeka miłości, pełna wirów, nawet niebezpiecznych, i niepozbawiona wielu wspaniałych świateł i blasków nieba?

2. Dokąd prowadzi siła miłości?

Dokąd prowadzi nas miłość? Zaczniemy od najbardziej podstawowego poziomu miłości, jakim jest poziom moralny. Miłość jest dla chrześcijanina fundamentalna, gdyż dokonuje podstawowej operacji moralnej: walczy z indywidualizmem i egoizmem, które starają się skupić osobę na niej samej (egolatria). Kiedy ktoś jest skupiony na sobie samym, to jakby nastawiał bombę zegarową: prędzej czy później wybuchnie. Miłość ma również inną zaletę: jest wielkim kontestatorem i wojownikiem. Zwalcza u korzenia pogaństwo, które kieruje wszystko do idolatrii ego, do idolatrii „ja”. Prawdziwa miłość walczy przeciw temu wszystkiemu, odpycha to, rzuca mu wyzwanie, nie daje spokoju; nie daje spokoju poganinowi: jest on zawsze w tarapatach z jej powodu, a nigdy nie wie, czym ona jest.

Czym jest miłość? Miłość jest wzajemnością, jest dynamiczną komunią pomiędzy „ja” a „ty”. Jest diade („po dwóch”), jak zwykło się mówić w języku francuskim.

Spróbujmy podliczyć odniesienia pomiędzy „ja” i „ty”. Ile jest odniesień pomiędzy „ja” i „ty”? Powierzchowne spojrzenie kazałoby powiedzieć, że tylko jedno, ale to nieprawda. Jest ich sześć. Liczcie ze mną:

jedno od „ja” do „ty”,

jedno od „ty” do „ja”,

jedno od „ja” do „my”,

jedno od „ty” do „my”,

jedno od „my” do „ty”,

jedno od „my” do „ja”.

Pomiędzy dwoma osobami jest sześć odniesień.

A jeśli usiądą za stołem zamiast dwóch przyjaciół trzej przyjaciele, liczba odniesień pomiędzy nimi rośnie w postępie geometrycznym, czyli mnoży się: między trzema przyjaciółmi jest dziewięć możliwych odniesień, które należy brać pod uwagę, pomiędzy czterema przyjaciółmi jest szesnaście możliwych odniesień... Tak naprawdę nie da się określić wszystkich możliwych odniesień, kiedy rośnie liczba osób. Z drugiej strony trzeba powiedzieć, że osoba jest bardzo zależna od miłości. Dotykamy tu innego poziomu ważności miłości: jeśli ktoś chce odkryć prawdę o samym sobie, musi wyjść od miłości; kiedy ktoś wchodzi w głębokie odniesienie międzyosobowe, odkrywa wreszcie prawdę o sobie samym.

Kiedy komuś udaje się przeniknąć poza maski „ja” i „ty” i jest w stanie dotrzeć bezpośrednio do drugiego i wrócić, i tworzy wzajemność przyjazną i przejrzystą, którą jest „my” w miłości, wówczas naprawdę odkrywa, kim sam jest i dlaczego Bóg go stworzył. Odkrywamy tu, czego Bóg chciał od nas, stwarzając nas i w ten sposób odkrywamy, kim rzeczywiście jesteśmy. Dochodzi się wówczas do czegoś, co można by nazwać podmiotowością dwubiegunową. Podmiot czuje, że to on, ale „on we dwóch”.

3. Rozprzestrzenianie się miłości

Uczyńmy teraz kolejny krok, szukając odpowiedzi na pytanie, jak rozprzestrzenia się miłość. Mówiąc nieco powierzchownie, to jest tak, że wszyscy ogólnie kochają wszystkich... Przy nieco bardziej uważnej analizie zauważamy natomiast, że miłość posiada własne prawo rozchodzenia się, nienarzucające się i skromne, a jednocześnie potężne. Ma skłonność, by rozprzestrzeniać się z dwojga na dwoje.

Pozostaję w odniesieniu z przyjacielem; ten przyjaciel może być w relacji z innym przyjacielem i jeszcze z innym, i jeszcze z innym, i tak dalej... Ja ze swej strony, w innym momencie, z innym przyjacielem i jeszcze z innym, tamten znów z innym i tak dalej... Tworzy się jakby rodzaj sieci.

Ciekawa jest ta przypowieść Pana Jezusa: „Podobne jest królestwo niebieskie do sieci, zarzuconej w morze i zagarniającej ryby wszelkiego rodzaju” (Mt 13, 47). Rozumiałem to już, kiedy byłem seminarzystą. Byłem w Seminarium Pio Latino w Rzymie; zawiązaliśmy mocne więzi przyjaźni: ówczesne odniesienia były bardzo intensywne i stworzyliśmy w ten sposób wielką sieć, trwającą do dziś. Każdy węzeł sieci to jedna przyjaźń: taka jest przypowieść o sieci i o Królestwie. Tak więc miłość rozprzestrzenia się w sposób skromny, nie jak tłum, który maszeruje jak wojsko.

Zwróćcie uwagę na inny przykład: pomyślcie o matce jednej z wielodzietnych rodzin; miłość matki jest miłością najbardziej wyjątkową; ma wiele dzieci, lecz kocha każde z osobna, nie kocha ich zbiorowo. Dla każdego ma specjalne słowa, specjalne uczucie, specjalną uwagę. Taka pokora godna jest miłości. Nie jest to triumfalna forma istnienia, lecz boska forma istnienia.

Bóg postępuje w ten sposób, skromnie, nieoczekiwanie. Ale postępuje także „tak, jak złodziej w nocy” (1Tes 5, 2). Nieoczekiwanie kradnie Ci serce.

4. Promocja osoby

Miłość poza tym ma tendencję do promowania osoby. Pozwala jej zaistnieć i nakłania ją do samourzeczywistnienia; pociąga osobę, jakby była jej własnym cieniem, kroczącym przed nią, wyznaczającym jej drogę — jak ideał.

Miłość idzie przed nami, poprzedza nas. Myśleliśmy, że jej szukamy, a to ona nas szukała. Kiedy ją znaleźliśmy, okazała się czymś wyższym i odmiennym od tego, co sobie wyobrażaliśmy, czego szukaliśmy, co budowaliśmy: skutek absolutnie wyższy i odmienny od przyczyny, jaką zakładaliśmy. Myślimy, że zdążamy za miłością, a to ona idzie za nami, przyciąga nas, fascynuje prawie nieświadomie, to ona daje nam siłę, by przezwyciężać trudne momenty życia.

Na dnie „my” („ja” i „ty”) odkrywa się tajemniczą i rzeczywistą Obecność. Obaj („ty” i „ja”) wiedzą, że Obecność ta była tam przed nimi, przyciągała ich, wzywała i doprowadziła ich tu, że ich wciąż prowadzi. Miłość jest Obecnością nieproporcjonalnie wielką w stosunku do tego, co myśleliśmy, planowaliśmy, budowaliśmy. To tak, jakby ktoś powiedział: „Zbuduję sobie dom” i postawił małą chatkę, a potem nagle znalazł się w dwudziestopięciopiętrowym gmachu... Zapytałby: jak to było możliwe? Miłość przynosi zawsze coś absolutnie nieproporcjonalnego do tego, co mieliśmy zamiar zbudować.

Obecność ta — wzajemność pomiędzy „ja” i „ty” — jest miejscem, w którym obecny jest Bóg. Chrystus daje nam przykazanie miłości, bo właśnie w niej spotykamy Boga. Na dnie wszystkich miłości znajduje się tę Obecność, którą jest Bóg. Tak samo jest również z ludźmi, którzy nie są dobrzy. Jeśli tylko mają choć trochę miłości, na dnie ich miłości Bóg czeka na nich, niepokoi ich i przyciąga.

Dam Wam przykład. Są tacy, którzy korzystają z usług prostytutek, co jest rzeczą złą z wielu powodów: to ludzie, którzy zatrzymują się tylko na ich bardzo zewnętrznych przymiotach. Bywa jednak, że mężczyzna, który spotyka się z jedną z nich, zakochuje się w niej, a ona w nim. Dla takich przypadków Kościół, już w siedemnastym wieku, postanowił, że kto poślubia prostytutkę, uzyskuje wręcz odpust zupełny. Czy nie wydaje się Wam znaczące, że Kościół uznał, iż także na dnie miłości, która wydawać by się mogła stracona, można znaleźć zbawienie?

„Jak złodziej w nocy” — mówi List do Tesaloniczan (1Tes 5, 2): Ktoś jest obecny — jakby w oczekiwaniu — na dnie każdej miłości. W trakcie Waszej służby duszpasterskiej napotkacie wiele trudnych przypadków. Weźmy choćby przypadki zwyczajnego współżycia pomiędzy mężczyzną i kobietą... Co duszpasterz powinien robić w takich sytuacjach? Trzeba zawsze starać się uratować to, co w tych związkach jest dobrego, a dobra jest przede wszystkim miłość, jeśli jest: „Nie dogaszać knota tlejącego” (por. Mt 12, 20).

Kiedy więc głosi się misje w parafiach, należałoby, na ile to możliwe, pomóc współżyjącym dokonać wyboru małżeństwa, aby mogli w pełni zrealizować swoją miłość.

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama