Z Zenonem Waldemarem Dudkiem, psychiatrą i terapeutą, rozmawia Marcin Jakubionek
Czy demona można zobaczyć?
Można, demony szczególnie upodobały sobie nasze sny, wiele z naszych koszmarów to obrazy postaci demonicznych, szatańskich, przerażających, obezwładniających. Pojawiają się również na jawie. Tyle, że ci, którzy mogą je wówczas zobaczyć, najczęściej unikają z nimi kontaktu. Zresztą bardzo słusznie, gdyż niedojrzali psychicznie ludzie mogą zostać przed demona zniewoleni, utracić tożsamość, albo po prostu... zwariować.
Mówi Pan to z takim przekonaniem, jak mój dziadek. Każdego wieczoru opowiadał jakąś historię o demonach. Raz przed nimi uciekał, innym razem przeganiał je, gdzie pieprz rośnie. Wszyscy jednak wiedzieli, że dziadek lubi czasem zmyślać. Pan jest psychiatrą... Nie widzę w tym nic dziwnego. W ludowych opowieściach o demonach jest wiele mądrości. Choćby to, że demonom lepiej nie wchodzić w drogę, bo mogą nam zrobić krzywdę, że niekiedy trzeba i warto się z nimi zmierzyć, ale tylko wtedy, jeśli jesteśmy do tego wewnętrznie przygotowani (np. zintegrowani, spokojni, pozbawieni pychy).
Niestety wiedza ta została zapomniana, odłożona do lamusa. Dziś jednak psychologia coraz częściej do niej wraca. Takim przykładem jest psychologia głębi Junga.
Ale po co do tego wracać? Wydaje mi się, że w świecie bez demonów, diabłów żyłoby się nam lepiej.
Tak twierdzą twórcy utopii, fantastycznych wizji światów, w których nie ma konfliktów społecznych, chorób, śmierci, wszyscy są szczęśliwi i uśmiechnięci. Takie fałszywe i płaskie, obrazki rajskiej rzeczywistości, znamy też z reklam: ludzie piękni, „wyprasowani" i ich luksusowe auta, wspaniałe domy, mili sąsiedzi, sympatyczni policjanci, a nawet niegroźni złodzieje. Sam lukier. To przesładzanie stanowi strategię reklamową, ale kiedy odwrócimy oczy od bilbordów, możemy zobaczyć, jak demoniczna to wizja. Ludzie dożywają swych dni w domach starości, umierają w hospicjach, cierpią z samotności, mieszkając w wielkich metropoliach lub gdzieś na obrzeżach miast. Tak się kończy próba alienacji Cienia, tego, co mroczne, destrukcyjne, związane ze słabością, śmiercią i cierpieniem.
Wydaje się nam, że przechytrzyliśmy wszystkie diabły i demony, ale one - jak widać - wciąż istnieją i nawet nieźle się mają
Gdzie istnieją?
Tam, gdzie zawsze... W nas samych.
Demony, czyli kto?
Wspomnę tu o Jungu, który rozumiał demony jako pewien nabyty lub wrodzony autonomiczny „kompleks psychiczny", zlepek emocji i wyobrażeń, który potrafi wywoływać w jednostce lub zbiorowości określone uczucia, myśli i skojarzenia. Jest on autonomiczny, bo dysponuje niezależną od świadomości siłą, która działa wbrew naszej wiedzy, charakterowi czy naturze. Ten kompleks potrafi pozbawić nas władzy nad ciałem, wmawiać, że jesteśmy kimś innym, ale równie dobrze oczarowywać, euforyzować jak narkotyk. Może także sprawiać, że będziemy zajmowali się sprawami błahymi i śmiesznymi, jakby od nich zależał nasz los i istnienie świata.
Demony mogą być wrodzone?
Tak, w takim sensie, że towarzyszą naturalnemu doświadczeniu i mogą działać już od momentu urodzenia. Tak twierdził Jung. Kompleksy wrodzone, inaczej archetypy, to - mówiąc w skrócie - najbardziej pierwotne obrazy, które w formie symbolicznej są obecne w każdej kulturze i we wszystkich epokach. W nich nieświadomie przekazywane są z pokolenia na pokolenie wzory zachowań i ideały, a także wiedza o tym, kim jesteśmy, jaki jest świat i nasze miejsce w nim. Archetypy nadają formę najważniejszym doświadczeniom przeżywanym przez każdego z nas, takim jak miłość mężczyzny do kobiety, macierzyństwo, ojcostwo, śmierć i wiara w Boga. Kompleksy archetypowe mają jeszcze tę szczególną właściwość, że są spolaryzowane, czyli posiadają biegun pozytywny (konstruktywny, kreatywny) i negatywny (destrukcyjny).
Jednym z przykładów takiego wrodzonego kompleksu jest archetyp Matki. Po jego pozytywnej stronie znajdują się takie wartości jak: życie, poświęcenie, troska, czułość. Ich przeciwieństwem są zaś: choroba, śmierć, lęk, bezradność. Chociaż są to wartości negatywne, destrukcyjne poprzez nie też wyraża się dojrzałe macierzyństwo. Matka nie tylko pielęgnuje i troszczy się o dziecko, ma także przygotować je do dorosłego życia, a to oznacza, że nie będzie go wiecznie trzymała za rączkę, że pozwoli mu się przewrócić, popełniać błędy, poznać, czym jest lęk i zagrożenie.
Jeżeli z jakichś powodów ten dziedziczny wzorzec ulegnie rozszczepieniu, archetyp Matki będzie postrzegany i wyrażany jednostronnie, np. od strony skrajnie pozytywnej, wówczas pojawia się coś, co Jung nazywał owładnięciem przez kompleks albo opętaniem. Przykładem owładnięcia jest nadopiekuńcza matka, która poświęca bezgranicznie wszystko dla swojej pociechy. Obdarza dziecko przesadną i zaborczą miłością, chucha i pieści, spełnia kaprysy, a przy okazji chroni przed wszelkimi, najczęściej wyimaginowanymi, niebezpieczeństwami. Ponieważ matka wybrała skrajnie pozytywny wzór macierzyństwa, dziecko może wchłonąć jego przeciwieństwo, będzie bezradne i zakompleksione.
A jaka będzie negatywna strona tego archetypu?
To będzie na przykład kobieta, która walczy ze swoim instynktem macierzyńskim. Broni się przed posiadaniem dzieci, odczuwa lęk przed ciążą, może nawet nieświadomie życzyć dziecku śmierci, przeklinać go lub dosłownie zamęczać. Podczas spotkań terapeutycznych wielokrotnie rozmawiałem z matkami, które uważały, że dzieci odebrały im młodość, radość życia i szczęście. Ciąża - jak twierdziły - przekreśliła ich plany na przyszłość, oznaczała małżeństwo z osobą, której nie kochały, koniec kariery zawodowej, wolności. Macierzyństwo było dla nich nie wyrazem wewnętrznej potrzeby, ale niezrozumiałym wyrzeczeniem, ofiarą i cierpieniem. Czuły się nieszczęśliwie i nieświadomie unieszczęśliwiały swoje dzieci. Taka matka na zewnątrz zachowuje pozorny spokój, nie ujawnia otwarcie negatywnych uczuć i emocji. Wysyła dziecku pozytywne sygnały, ale zawarta jest w nich niechęć, a czasami nawet nienawiść. Mówi: „Jestem taka dobra, a ty mnie tak denerwujesz. Przecież to wszystko robię dla ciebie". Zmusza dzieci do wyrzeczeń, cierpienia, nieświadomie oczekuje, aby czuły i doświadczały tego samego, co ona. Tak powstaje spirala negatywnego poświęcenia. W końcu demon macierzyństwa się materializuje - dziecko staje się ofiarą skrywanych emocji matki, jej złych decyzji, zdarza się, że wpada w depresję, ma myśli samobójcze.
Każde przesadne akcentowanie jakiejś wartości kończy się takim opętaniem przez kompleks?
W zasadzie tak, widać to zwłaszcza w odniesieniu do wartości podstawowych. Jung wymienia jeszcze kilka wiodących archetypów, które mogą przyjmować formy demoniczne np. archetyp Animy (wzorzec kobiecości w mężczyźnie), Animusa (wzorzec męskości w kobiecie), Starego Mędrca (wzorzec ducha), Jaźni (obraz Boga), Cienia (absolutne Zło, obraz szatana). W przypadku rozszczepienia może nami owładnąć demon kobiecości (wampirzyca, czarownica, diablica), demon męskości (wilkołak, wampir) i inne. Osoba opętana przez negatywny biegun archetypu będzie mówić: „Wszyscy mężczyźni są źli, wszystkie kobiety są do niczego, macierzyństwo to katorga i wyrzeczenie, dzieci są jak wampiry, Bóg to tyran". Natomiast w przypadku absolutyzacji jakiejś wartości z bieguna pozytywnego usłyszymy: „Bądź grzeczny, miły, nie denerwuj się, nie pokazuj tatusiowi języka, wszystkie kobiety są idealne, wszyscy mężczyźni to wspaniali faceci, możesz czynić zło, a i tak nic się nie stanie, o nic się nie staraj, manna spadnie ci z nieba".
A co w tym złego, że ktoś jest grzeczny, miły i wszystkim ufa?
Osoba owładnięta przez demony z pozytywnego bieguna nie będzie przygotowana do konfrontacji z negatywną rzeczywistością, ze złodziejem, bandytą czy chamem. Nie potrafi docenić siły zła i ponosi tego koszty. Nie umie też właściwie ocenić autentycznego dobra, bo nie zdaje sobie sprawy z jego wagi. Jak zareaguje nadopiekuńcza matka, gdy dorosła córka oznajmi jej: „Słuchaj mamo, ja nie będę taka jak ty i pozwolę mojej Ani pojechać na obóz wędrowny"? Pomyśli, że jej wnuczka ma wyrodną matkę. Będzie próbowała ją przekonywać: „Ale Ania jest taka wrażliwa i delikatna. Zostaw ją ze mną". Nie będą do niej docierały argumenty córki: „Na obozie będą wychowawcy i opiekunowie - nie będzie więc sama". Nadopiekuńcza matka opętana przez „macierzyńską dobroć" nie umie wyskalować swoich ocen. Będzie negatywnie odbierała postawę każdej matki, która potrafi dostosować swoje zachowanie do konkretnej sytuacji, nie rozczula się nad marudzącą pociechą, kiedy ta nie chce jechać na wycieczkę lub natarczywie domaga się kupna misia czy zabawki.
Demoniczne działanie wzorców i wiedzy zawartej w archetypach ujawnia się wtedy, kiedy odczytujemy je jednostronnie. Dlatego też prawdziwy mistyk czy asceta, jak pokazuje przykład Ojców Pustyni, jest odporny zarówno na kompleksy negatywne, jak i pozytywne. Potrafi oprzeć się pokusie rozpaczy, kiedy demon wmawia mu, że jest słaby i nie podoła próbie. Nie daje się też oczarować kuszącym propozycjom: „Zobacz, jaki świat jest wspaniały; wstawaj, idziemy się zabawić, co będziesz siedział w tej dziurze", albo: „Jesteś doskonały, poznałeś wielką Tajemnicę. Już osiągnąłeś świętość". Doświadczony mnich nie słucha podszeptów żadnej ze stron. Wie, co mu grozi, gdy ulegnie pokusie demona przebranego w czarną suknię albo anielską słodycz. Demon potrafi zniszczyć najpiękniejsze cechy i podmiotowość nawet pozornie silnego człowieka, o czym świadczy choęby przykład króla Salomona czy Fausta Goethego. Opętany rezygnuje ze swej duszy i przestaje być panem swojego losu. Scenariusz życia piszą mu nieświadome lęki, obawy i pragnienia.
Czy każdy z nas musi zmierzyć się z jakimś demonem?
Jednostronne wychowanie, czy też próba życia zgodnie z niedościgłymi ideałami, abstrakcyjnymi wzorcami zwiększa ryzyko spotkania z nimi. To prawdopodobieństwo wzrasta, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że oprócz kompleksów wrodzonych - jak wspomniałem - są jeszcze „nabyte"; ślady naszej indywidualnej historii.
Czyli takie nasze osobiste demony?
Inaczej mówiąc, nasz własny cień. Są w nim ukryte kompleksy, które powstały w wyniku od-szczepienia fragmentu świadomości, to wyparte do podświadomości nasze zranienia i lęki. Psychologowie głębi wymieniają tu często kompleksy winy, władzy, pochodzenia, narodowości, ale mówią też o tych, które są charakterystyczne dla postaci znanych z mitologii, literatury czy historii, np. kompleksie Syzyfa, Ikara, Amazonki, Don Juana, Mojżesza.
Dlaczego jedni je mają a inni nie?
O tym, czy demony trzymają się od nas na bezpieczną odległość, decydują dwa podstawowe czynniki: bezwarunkowa miłość i akceptacja. Jeżeli dziecko jest kochane i czuje się bezpiecznie, to uodparnia się na krytyczne uwagi, zranienia i zaczepki. Może czuć się dotknięte, ale po jakimś czasie emocje w nim opadną i zapomni o przykrym zdarzeniu. Dziecko lekceważone, odrzucane, niekochane zazwyczaj tej odporności nie ma. Wystarczy banalna uwaga np. na temat urody, aby emocjonalny zapis zdarzenia wdrukował się w psychikę. W psychologii jungowskiej i psychologii kultury nazywamy to inicjacją negatywną. Uraz trafia na podatny grunt i zaczyna wzrastać. Wyobraźmy sobie następującą sytuację: rodzina siedzi przy obiedzie, jest miła atmosfera, nagle od stołu wstaje dziewczyna i ucieka do swojego pokoju, bo ktoś powiedział: „Jaką piękną modelkę widziałem wczoraj w TV". Dla niej to nie była nic nieznacząca informacja, ale oskarżenie: „Inne kobiety są piękne, nie to, co ty i te twoje nieszczęsne uszy i krzywy kręgosłup". Każde kolejne negatywne doświadczenie będzie potwierdzać jej obawy i lęki, wzmacniać poczucie emocjonalnego odrzucenia. Dziewczyna zacznie unikać wspólnych posiłków, przyjaciół, żeby nie przywoływać negatywnych emocji. Broniąc się przed nimi, wyrzuci uraz ze świadomości. Ale wówczas jej kompleks zacznie działać jak demon - autonomiczna, niezależna od niej siła. Pojawią się wybuchy emocji, nerwicowe lęki, pretensje do innych i poczucie winy, których przyczyny nie będzie znała. W końcu może przyjść depresja - opętanie negatywnymi obrazami nagromadzonym przez lata w nieświadomości. Taka osoba traci sens życia, walczy ze sobą, zastanawia się czy popełnić samobójstwo, czy nie.
Zdaniem Junga za każdym z nas podąża jego własny cień. Im mniej jest on zespolony ze świadomym życiem jednostki, tym jest ciemniejszy i większy.
Czy przed tymi demonami można się jakoś bronić?
Reakcje na kompleksy mogą być dojrzałe i niedojrzałe. Niedojrzałe, to ucieczka, próba izolacji od przykrego doświadczenia, frustracji, poczucia winy. Najczęściej sprowadza się do wymazywania z pamięci niechcianych wspomnień, uczuć i emocji przez spychanie ich do nieświadomości. W psychologii zjawisko to nazywamy wyparciem. Ilustracją może być scena biblijna, przedstawiająca św. Piotra, który trzykrotnie zaparł się Jezusa. Tak zachowuje się dziecko przyłapane przez rodziców na tym, że rozbiło szklankę. Zaatakowane zaczyna się bronić: „Przecież ja tej szklanki nawet nie dotykałem". Z lęku przed karą zaczyna wierzyć w to, co mówi. Nie kłamie, mówi prawdę, ale jest to prawda emocjonalna, która nie ma nic wspólnego z faktami. Odsuwa przykre wydarzenie jak najdalej od siebie, a potem o nim zapomina - treść wspomnienia staje się dla niego obca. Mechanizm wyparcia wzmacniany jest często przez racjonalizację i tzw. myślenie życzeniowe. W obu przypadkach chodzi o uniknięcie odpowiedzialności za skutki swoich czynów, ukrywane są też prawdziwe motywy postępowania. Paradoksalnie, takie osoby są jeszcze bardziej podatne na wpływ swoich nieuświadamianych kompleksów.
Przykładem innej strategii obronnej są zachowania kompensacyjne. Jeśli nie wytrzymuję presji życia, jest mi smutno i żal, że nie mogę zrealizować swoich pragnień, to poprawiam sobie samopoczucie pijąc, robiąc bez opamiętania zakupy, nadmiernie się objadając. Kompensuję swoje lęki, na moment czuję lepiej, ale to nie jest rozwiązywanie problemu. „Robak" zjada mnie od środka - to też demon, tylko innego rodzaju.
Ale jest to jakiś sposób obrony przed demonami.
Z wrzodem na plecach można żyć, trzeba tylko uważać, żeby go nie podrażnić, nie spać na wznak, uważać w tłoku itp. Większość z nas wybiera taką strategię radzenia sobie ze swoimi kompleksami. Oznacza to jednak duże straty energetyczne. Ludzie z kompleksami są z reguły wyczerpani, często wpadają w zły nastrój, brakuje im sił i chęci do życia. Najczęściej nie robią wielkiej kariery, gdyż odkładają swoje szczęście na potem, inni płacą za sukces dużą cenę, ale jest to ofiara, która nie przynosi zadowolenia, zwłaszcza wtedy, kiedy nadchodzi czas podsumowań.
Jeśli nie ucieczka, to walka?
Wszystkie tradycje duchowe, ale również współczesna psychoterapia mówią o tym, że jeśli negatywne doświadczenia, czyli urazy psychiczne, mają być wyleczone powinny zostać przepracowane. Na tym polega też spowiedź. Penitent wraca pamięcią do swoich grzechów, nie po to, żeby się w ten sposób katować, ale po to, żeby przez ich zrozumienie, skruchę i przebaczenie zbliżyć się do prawdy o sobie, prawdy o tym, że w każdym z nas jest słabość i grzech, ale też dobro i mądrość. Konfrontacja z demonem ma nam pomóc w wyborze drogi, którą warto podążać, ma umożliwić odzyskanie utraconej energii i wiary w swoją siłę.
Podam przykład z terapii kobiety, matki dwójki dzieci. Mąż ją maltretował i znęcał się nad nią psychicznie. Trwało to kilka lat zanim zjawiła się u nas. Po roku terapii uświadomiła sobie, że nadużywa alkoholu: „Gdybym nie piła alkoholu z mężem - mówiła - nie wytrzymałabym z nim tylu lat". To był jej sposób obrony przed demonami, z którymi zmagała się od dzieciństwa. Ojciec zawsze jej powtarzał, że jest do niczego. Kiedy dostała się na wymarzone studia i osiągała dobre wyniki, wzruszał ramionami i mówił nawet przy innych: „I tak w życiu nic nie osiągniesz". Zaczęła w to wierzyć, uległa presji ojca (ważne jest także to, że matka nie próbowała jej bronić). Miała zaniżone poczucie wartości, była przekonana, że na nic nie zasługuje i za wszystko powinna być wdzięczna. Ocenę tę utwierdził pierwszy nieudany związek z mężczyzną. Było wspaniale dopóki nie powiedziała mu, że jest w ciąży. Odszedł następnego dnia. Pogodziła się z tym, że już do końca życia będzie sama: „Na co więcej może liczyć panna z dzieckiem?" - myślała. Któregoś dnia pojawił się ktoś nowy w jej życiu. Sprawiał wrażenie osoby miłej i troskliwej, nie przeszkadzało mu jej dziecko. Wzięli ślub. Wydawało się jej, że się nią zaopiekuje, że będzie dobrze. Tak naprawdę była to transakcja - on ją kupił. Nie zapłacił zbyt wiele: jakieś kwiaty, trochę czułości. Przyjęła go bezkrytycznie. Widziała jego wady, ale przecież „nie zasługiwała na więcej".
W czasie terapii, nie poruszałem problemu jej alkoholizmu. Wiedziałem, że to dla niej zbyt trudne, że musi dojrzeć. Dopiero, kiedy zrozumiała, że ojciec ją skrzywdził, i że teraz już może przestać go słuchać, uświadomiła sobie, że ma jakieś prawa, swoją godność i nie musi odurzać się alkoholem, żeby żyć. W końcu powiedziała: „To dla mnie upokarzające, tak dłużej być nie może". Teraz sama powinna zdecydować, czy nadal chce być w związku z tym mężczyzną, który ją niszczył, jak wcześniej jej ojciec. Dla mnie jednak to kwestia drugorzędna, najważniejsze, że ta kobieta po czterdziestu latach odnalazła siebie...
Czy są jakieś praktyki, które pozwalają oczyścić się ze wszystkich demonów?
Tak i jest ich wiele. Trzeba jednak pamiętać, że mówimy o programie maksymalistycznym, przeznaczonym dla świętych i bohaterów, czyli ludzi, którzy nie boją się podejmować wielkich i ważnych zadań. Oni muszą, przynajmniej teoretycznie, przepracować większość swoich kompleksów. Psychoterapeuta zanim zacznie pomagać innym, powinien sam przejść terapię i na tyle zrozumieć własne problemy, żeby nie zarażać nimi własnych pacjentów. To dotyczy przedstawicieli innych ważnych zawodów i ról społecznych: kapłanów, sędziów, ludzi władzy.
Natomiast w codziennym życiu, nie trzeba za wszelką cenę analizować swoich zachowań, rozgrzebywać przeszłości, żeby znaleźć powód wybuchu gniewu czy smutku, chwilowej apatii. Jeżeli dziecko zareaguje złością na uwagi rodzica albo ekspedientka na poczcie zwymyśla opryskliwego klienta, niekoniecznie jest to objaw „ataku demona" czy stanu chorobowego, równie dobrze może to być zdrowa reakcja obronna. Pewna doza egoizmu jest potrzebna każdemu z nas, zwłaszcza zaś najmłodszym dzieciom, które często nie potrafią się inaczej bronić.
Czasami próba pokonania demonów za wszelką cenę kończy się wywołaniem kolejnego, np. chcę zapanować nad negatywnymi emocjami i złością, a doprowadzam się do kompleksu perfekcjonizmu. Osoba nim owładnięta utrzymuje wokół siebie nienaganny porządek, pozbywa się starych rzeczy, chorobliwie dba o czystość, piętnuje grzechy swoje i innych. Tymczasem jest to kolejna próba wyparcia, ukrycia swojego cienia, niedojrzała strategia radzenia sobie z kompleksami, które tylko zmieniają swe imiona i stają się coraz mniej zrozumiałe.
A na czym polega dojrzała strategia walki?
Trzeba spotkać się ze swoimi demonami, zajrzeć z godnością, ale i pokorą w głąb siebie. Jeśli problemy są głębokie, bez opieki przewodnika duchowego, mistrza, terapeuty lepiej tego jednak nie robić. Podrażnione demony reagują jak dzikie psy. Pojawia się nieuzasadniona złość, agresja, bezsenność, objawy psychosomatyczne, bóle i choroby. Człowiek mdleje, ma wizje, twierdzi, że jest prześladowany lub że stracił słuch. Konfrontacja może być bolesna, ale bez niej nie poznalibyśmy imienia demona, czyli powodu naszych lęków i zachowań. Jeśli przejdziemy ten etap, czeka nas drugi, który polega na tym, żeby czegoś się od naszych demonów nauczyć.
Myślałem, że demony chcą nas zniszczyć, a nie edukować?
Demony, choć mają nad nami pewną przewagę, nie dysponują jednak takim takim jak my rodzajem świadomości i woli. To, że nas dręczą, nie dają nam spokoju jest w pewnym sensie pozytywne i potrzebne. Dzięki temu coś z nimi próbujemy zrobię. Zmuszają nas do szukania oparcia we wspólnocie, rodzinie, kulturze. Mówiąc krótko, gdyby ktoś nie miał negatywnych wizji, lęków, to nie poszedłby do kierownika duchowego, psychoterapeuty, albo nie porozmawiał z babcią, która pomoże znaleźć rozwiązanie. Odpowiedź może przyjść różnymi drogami, a jeżeli już przyjdzie, wówczas demon traci siłę destrukcyjną, niszczącą, odszczepiającą. On jest tak naprawdę objawem naszej niedoskonałości, zapisem indywidualnych błędów, mówi nam, jacy jesteśmy, pokazuje nasze słabe punkty. Wyzwolenie nie oznacza totalnego odrzucenia cienia - byłby to powrót do punktu wyjścia. Demon zniknie, kiedy sobie uświadomimy, że jest on częścią nas samych. Mówiąc inaczej: kiedy zasymilujemy skrywane w nieświadomości negatywne treści, zaakceptujemy siebie i swoje słabości. To najważniejszy krok na drodze uzdrowienia, pozwala zrozumieć, że jesteśmy istotami duchowymi, w których jest cień, ale też i światło, że świat nie jest jednobarwny, ale ma wiele odcieni. Jest w nim miejsce na życie i na śmierć, na piękno i na szpetotę, a pomiędzy tymi wszystkim przeciwieństwami panuje równowaga. Jung określał to mianem archetypowego albo mistycznego przeżycia duchowego
Wiedza zawarta w archetypach potrafi nas rozczepiać, ale także scalać, harmonizowania nasze życie, pomagać w samorealizacji, w osiągnięciu szczęścia. Aby to było możliwe, powinniśmy najpierw poradzić sobie z własnymi problemami i ograniczeniami, poznać swój cień. Wówczas archetypy staną się dla nas Źródłem duchowej mądrości, a nie przyczyną dodatkowych zranień. Przykładowo Ojcowie Pustyni wiedzieli, że ktoś, kto nie skonfrontował się z własnymi lękami, grzechem i słabością, nie powinien podejmować intensywnych praktyk duchowych. Ci, którzy wybierali drogę na skróty, od razu chcieli być świętymi, najczęściej padali łupem demonów. Stąd na pustyni mieszkali święci mężowie, ale także i szaleńcy.
Wiedza duchowa może być szkodliwa?
Dla osób z kompleksami z pewnością tak. Nawet duchowość i dobre intencje mogą przeistoczyć się w coś strasznego. Pamiętam zakonnicę, którą przywieziono do szpitala psychiatrycznego z poważnym załamaniem nerwowym. Po analizie biogramu uznałem, że jej stan jest konsekwencją przeżytego urazu psychicznego. Pochodziła z biednej, wielodzietnej rodziny. W drugiej klasie szkoły podstawowej zjadła koleżance kanapkę. Została przyłapana. Nauczycielka upokorzyła ją przed klasą tak bardzo, jak wcześniej nie upokorzył jej głód. Nikt nie stanął w obronie dziecka, nawet rodzice. Prawdopodobnie błędy popełniły też osoby duchowne, m.in. w przygotowaniu do I-wszej Komunii św. Dziecku trzeba było najpierw powiedzieć, że jest kochane i cudowne, a dopiero potem ocenić zachowanie, tym bardziej, że z racji biedy i zapracowania rodziców na pewno brakowało mu rodzinnego ciepła, czy poczucia własnej wartości. W tej sytuacji, osamotniona dziewczynka pomyślała, że jedynym sposobem odkupienia swojego grzechu jest złożenie ofiary z siebie. Czuła, że aby uzyskać przebaczenie musi zacząć pomagać innym. Zdecydowała się wstąpić do zakonu. Tam jej uraz został przeniesiony na płaszczyznę duchowo-religijną. Kiedy osobisty problem połączył się z treściami religijnymi, wyobrażeniami na temat kary, odkupienia, misji zbawienia świata, napięcie stało się nie do wytrzymania...
Terapia przywróciła jej wewnętrzną równowagę. Nie zrezygnowała z zakonu, może była trochę inna niż pozostałe siostry, zdziwaczała. Nadal realizowała - z pewnością szczere - pragnienie niesienia pomocy innym. Wiedziała jednak, że w dzieciństwie została skrzywdzona. Cena, jaką przyszło jej zapłacić za zjedzenie cudzej kanapki, była zbyt duża. Zapłaciła nie tylko za swój czyn, ale także za kardynalne błędy dorosłych: nauczycielki i rodziców.
Czy jeśli nie podejmiemy walki z demonami, to z pokolenia na pokolenie będzie ich coraz więcej?
Tak bywa w niektórych rodzinach, instytucjach i społeczeństwach - kolejne pokolenia przekazują następnym swoje kompleksy, ale też dokładają nowe. W pewnym momencie demony wychodzą z ukrycia, np. w postaci terroryzmu, prześladowań, wojen, inkwizycji, nazizmu. Czasami bywa, że jedna silna i opętana jednostka (albo jednostka z demonem, który ma dużą siłę oddziaływania) zaraża całe pokolenia i społeczności. W psychiatrii takie zjawisko nazywane jest „obłędem udzielonym". Jeżeli w rodzinie jest ktoś chory psychicznie, jego bliscy mogą także zdradzać symptomy choroby. Podobny mechanizm można dostrzec w zamkniętych grupach, jakimi są wojsko, mafie, więzienia czy sekty. Jeżeli władzę w zamkniętej grupie przejmuje ktoś opanowany przez demony, wkrótce ci, którzy mu podlegają, mogą zostać opętani, przejmując jego kompleksy. Osoba indukująca obłęd dysponuje często specyficzną charyzmą, której tylko nieliczni potrafią się oprzeć. Potrafi oczarować i zawładnąć duszami innych ludzi. Za przykład mogą posłużę wszyscy podrabiani uzdrowiciele, fałszywi cudotwórcy, ale też takie postaci, jak Hitler i Stalin. Tyranów na mniejszą skalę można znaleźć w pozornie dobrych rodzinach. Znam takiego ojca, czynnego harcerza, który znęcał się nad swoją córką, karcił ją nawet za to, że nie wytarła kropli wody na stole po zaparzeniu herbaty. Dziewczyna ratowała się pisaniem wierszy i zabawą w teatr, ale w wieku 18 lat trafia do szpitala psychiatrycznego. Jeżeli jeden z członków rodziny (rodzic, małżonek), nie potrafi poradzić sobie ze swoimi problemami i nie umie się z nimi zmierzyć, obdziela nimi bliskich. Niszczy im życie, żeby poczuć się lepiej, żeby inni stali się tacy, jak on.
Skoro jedni zarażają demonami całą społeczność, to może są też i tacy, którzy potrafią je przepędzać.
Zło zawsze szuka niewinnej ofiary. Potrafią się mu przeciwstawić tylko mędrcy i święci. Antropologowie mówią tu „bohaterach". Z reguły zostają nimi przywódcy narodowi lub religijni, przedstawiciele prądów naukowych lub osoby duchowne. „Bohater" wychowuje się przeważnie w bardzo specyficznych warunkach - gdzieś na prowincji, z dala od wielkich ośrodków kulturalnych. Tam wiedzie żywot prosty i skromny, rozwija się duchowo, medytuje i wewnętrznie doskonali. Kiedy na świecie pojawia się zapotrzebowanie na „bohatera", okazuje się często, że nie trzeba go szukać, bo on już jest. Zjawia się przygotowany do wypełnienia misji. W ten sposób niektórzy odczytują historię i misję Jezusa. Przyszedł po to - jak twierdzą- żeby pokonać demony ludzkości. W naszych czasach tak można odczytać drogę, jaką przeszedł Jan Paweł II.
Czasami również dziecko może być bohaterem, zbawcą rodziny. Przerasta ono rodziców swoją głęboką intuicyjną wiedzą. Wybiera nieświadomie drogę bohatera, a to oznacza, że spotka go cierpienie i liczne trudy. Chcąc pomóc sobie, musi też zbawić rodzinę, bo nad nim też ciąży klątwa pokoleń. Podam przypadek ze swojej praktyki. Był to młody człowiek, miał doktorat, pracował jako naukowiec, od lat nękały go poważne problemy nerwicowe. Jego rodzice byli nieodpowiedzialni, dzieci ich mało interesowały, w dorosłym życiu też oczekiwali od nich pomocy, żerowali na nich. Obarczali je swoimi problemami, zarażali swoją bezsilnością i słabością.
Drobna sytuacja z dzieciństwa tego pacjenta zaważyła na jego życiu. Kiedy był jeszcze małym chłopcem, matka z okazji świąt dała otrzymany przez niego prezent siostrze. Był zrozpaczony, ale gdy próbowała mu to wyjaśnić, nie protestował, tylko w duchu pomyślał: „Jesteś dobrą mamą, już nic nie mów, jakoś sobie poradzę". Chłopiec od tej chwili nie chciał obarczać rodziców dodatkowym ciężarem. Patrząc na jego zdjęcia z tego okresu, nie widać pięciolatka, ale mężczyznę, który wie, co znaczy odpowiedzialność, a jest to smutny obraz. Ciężar, jaki wziął na swe barki, był ponad jego małe siły i wiedzę. Kilka lat temu brał ślub, matka żądała, żeby wziął kredyt i spłacił mieszkanie, które mu wcześniej podarowała. Nie do końca było to uczciwe, bo sama miała jeszcze jeden lokal. W ramach terapii, zdecydowaliśmy, że czas skończyć okres bohaterstwa, ale zanim to zrobi, musi jeszcze raz złożyć ofiarę matce, przekazując jej te pieniądze. Spłacając dług, symbolicznie oddzielił kompleksy osobiste od rodzinnych. Dojrzał emocjonalnie, stał się niezależny, wkrótce urodził mu się syn. Rodzice zaczęli być z niego dumni, a on nie krytykował ich za to jak żyją, nie wyrzucał krzywd, jakich od nich doświadczył. Mógłby ich odrzucić, przestać się z nimi spotykać, tak przecież najczęściej radzimy sobie z bolesnymi doświadczeniami z przeszłości. On jednak zaprasza ich do siebie, aby mogli zobaczyć wnuka, chociaż wie, że nie może liczyć na ich pomoc i wsparcie. Przy nim, w kontaktach z jego normalną rodziną i dojrzałą miłością oraz akceptacją, być może i oni zaczną się zmieniać. Przynajmniej mają na to szansę. Jedno jest pewne, jako ojciec zrozumiał błędy matki i ojca i ich nie powielił. Nie zaraził syna demonami rodziców, a tym samym klątwa minionych pokoleń przestała istnieć.
Zenon Waldemar Dudek, psychiatra, kierował oddziałem dziennym terapii schizofrenii i oddziałem dziennym chorób afektywnych Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie (1989-1999). W latach 1999-2000 ordynator oddziału leczenia nerwic młodzieży w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii i Rehabilitacji w Zagórzu. Zajmuje się problemami psychologii głębi, psychologią Junga, inspiracjami jungowskimi w psychoterapii i psychologią marzeń sennych. Jako terapeuta koncentruje się na głębinowej diagnozie osobowości oraz terapii kryzysów wieku dojrzewania. Redaktor naczelny kwartalnika „ALBO albo".
opr. aw/aw