Szósty rozdział "Ewangelii bez kompromisów" - książki o prawdziwie ewangelicznej duchowości w naszych czasach
Wydawnictwo Karmelitów Bosych
ul. Z. Glogera 5,
31-222 Kraków
www.wkb.krakow.pl/
Byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić;
byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie. (...) Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili.
(Mt 25, 35—36. 40)
Nasze technologiczne cuda przyniosły ze sobą obawy, jakich nigdy wcześniej nie doświadczaliśmy. Śnią się nam koszmary, że stajemy się robotami i jedynie dodatkami do maszyn. Czujemy się odczłowieczeni przez sytuacje ekonomiczne i polityczne.
Jako chrześcijanie możemy odpowiedzieć na to odczłowieczenie społeczeństwa przez przeżywanie swoich relacji na intensywnie osobistym poziomie, oraz przez oparcie naszego życia na miłości. Odczłowieczenie prowadzi bowiem do zupełnej samotności, a my, chrześcijanie, nosimy w naszych sercach i duszach rozwiązanie: osobiste relacje. W tym apokaliptycznym czasie możemy ofiarować innym miłość.
Ważne jest, abyśmy rozmawiali z innymi o naszej relacji z Bogiem i o Jego relacji z nami. Jesteśmy wezwani, aby odkryć przed innymi tę dwustronną relację. Musimy, nie zwlekając, pozwolić ludziom dotknąć Boga przez dzielenie się z nimi naszą relacją z Nim. Trzeba, abyśmy znaleźli odwagę w Chrystusie i byli otwarci wobec innych.
Jeśli twój świat wydaje ci się pozbawiony ludzkich wartości, wejdź w niego jako osoba i przekształć go.
W dzisiejszych czasach ludzie są podekscytowani i rozkochani w każdej nowej technologii, która ma pomóc nam uciec od rzeczywistości, przenieść się w jakieś „lepsze miejsce”. W istocie jednak spieszymy donikąd, wracając do punktu wyjścia.
Chociaż technologia połączeń satelitarnych obiecuje zjednoczenie świata, coraz więcej osób staje się wyspami. Wiele elementów i gadżetów postępu technologicznego zwiększa jedynie podział między nami.
Narody także mogą stawać się wyspami. Wówczas wybuchają wojny i przemoc, prowadząc do potężnego chaosu.
Można powiedzieć, że technologia przynosi nam milion przemian w ciągu minuty. Bez przemiany naszych serc będziemy może w stanie wykorzystać jej osiągnięcia, ale będziemy ich także nadużywać, ze szkodą dla wspólnego dobra; nadużycia takie mogą prowadzić nawet do zniszczenia siebie nawzajem. W tym wszystkim religia i etyka, czy nawet normalne zachowanie, znikają lub są ośmieszane.
Słowa prezydenta Kennedy'ego ciągle brzmią w moich uszach: „Nie pytaj o to, co twój kraj może zrobić dla ciebie, ale o to, co ty możesz zrobić dla swojego kraju”. Te pamiętne słowa można odnieść nie tylko do kraju, ale też do wielu innych kwestii.
Jeśli twoja praca czy miejsce, w którym mieszkasz, wydaje się pozbawione ludzkich wartości, wejdź w nie jako osoba i przekształć je, tak aby wszyscy nawzajem troszczyli się o siebie. Bądźmy czujni, aby nikt nie został pominięty. Jeżeli miejsce to wydaje się zbyt duże czy zbyt zdominowane przez technologię, od każdego z nas zależy uczynienie go przyjemnym przez wzajemne zwracanie na siebie uwagi, przez zaprzyjaźnienie się z każdym, przez sto sposobów, na które człowiek może nadać nieprzyjaznym przestrzeniom atmosferę ciepła i prostoty. To zależy tylko od nas. Krótko mówiąc: „Nie to, co mój kraj może zrobić dla mnie, ale to, co ja mogę zrobić dla mojego kraju”.
Świętości osoby nie da się unicestwić, choćby nie wiem jak często spotykała się z pogardą i była gwałcona. Mocno osadzona w Bogu, Stwórcy i Ojcu, świętość osoby ujawnia się zawsze i od nowa.
Jan Paweł II, Posynodalna Adhortacja Apostolska Christifideles Laici. O powołaniu i misji świeckich w Kościele i w świecie
Bóg kocha nas nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że On jest dobry.
Współcześni ludzie cierpią na niemożność widzenia siebie takimi, jakimi są, ponieważ postrzeganie przez nich swojej osobowości kształtuje się głównie w oparciu o własne odbicie, jakie dostrzegają w oczach innych. Z powodu rozpadu życia rodzinnego większość ludzi nie doznała tej miłości, która jest podstawą rozwoju osobowego człowieka. Skutkiem tej sytuacji jest brak akceptacji samego siebie.
Dzisiaj choroba nerwowa czy zranienia emocjonalne nie są przywilejem czy nieszczęściem pojedynczych osób. Istnieją miliony, a może i miliardy ludzi poranionych z powodu olbrzymiego wiru historii w ubiegłym stuleciu, z powodu gwałtownych zmian technologicznych, wojen, wysiedleń i zagrożeń.
Jedną z największych tragedii naszych czasów jest utrata tożsamości, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Wydaje się, że towarzyszy jej niezdolność do pokochania i zaakceptowania samego siebie. Młodzi odrzucają samych siebie, a przez to oddalają się od Boga i od swoich bliźnich.
Ludzie są dziś istotami nie stanowiącymi całości, podzielonymi wewnętrznie. Czujemy się zagrożeni wiszącymi w powietrzu groźbami wojen gorących i zimnych, a także wojny nuklearnej. Częściowo przyczyną tego podziału, wewnętrznego rozdarcia, jest odrzucenie przez nas wartości, którymi żyli nasi przodkowie, zerwanie z mądrością przeszłości. Przestraszeni i zniecierpliwieni, chcemy zrzucić z siebie wszelkie kajdany, które wydają się nas skuwać. Każdy rodzaj władzy jawi się nam jako kajdany krępujące naszą swobodę w działaniu.
Co robić w takiej sytuacji?
Uciekamy się do psychiatrii i psychologii, aby złożyć naszą rozchwianą osobowość w całość. Jednak wszystko, co te nauki mogą nam zaoferować, to ewentualnie jakieś pojęcie o naszej ludzkiej naturze i emocjonalności. Następnie wskazują, że powinniśmy skorzystać z własnych sił wewnętrznych, aby stać się znów całością. Ale nie potrafimy tego uczynić. Potrzebujemy czegoś więcej niż wiedzy naukowej. Potrzebujemy Boga. Gdybyśmy powstali i ruszyli na poszukiwanie Boga, znaleźlibyśmy wewnętrzną jedność, której szukamy. On nie zostawi nas samych, bez pasterza, bez Ojca.
Gdybyśmy posłuchali rad Księgi Przysłów, nasze wewnętrzne rozdarcie mogłoby w dużej mierze zostać uleczone. To znaczy — gdyby każde pokolenie zachowywało mądrość wywodzącą się z przeszłości, dodając do tego modlitwę, posty oraz życie w prawdzie, a potem przekazywało ten skarb swoim dzieciom, rzeczy stare i nowe zawsze harmonijnie łączyłyby się ze sobą.
Potrzebujemy mądrości Bożej o wiele bardziej niż mądrości nauk i psychiatrii. Boża mądrość może doprowadzić nas do wewnętrznej jedności nawet w naszej nuklearnej epoce. Musimy pozbyć się naszej niedojrzałości. Przede wszystkim musimy przestać być głupcami pragnącymi tego, co dla nas szkodliwe. Musimy położyć kres odrzucaniu prawdziwej wiedzy, prawdziwej mądrości, czyli samego Boga, i zacząć gorliwie jej poszukiwać. Paradoksalnie, musimy stać się prostymi jak dzieci, aby być ludźmi dojrzałymi, dorosłymi i odpowiedzialnymi.
Odpowiedzią na to jest głoszenie Ewangelii swoim życiem. Ewangelię można streścić w dwóch przykazaniach miłości: Kochaj Boga i kochaj swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22, 37—39). Chrześcijanie — młodzi, starsi i w każdym innym wieku — muszą zrozumieć, że nie można kochać Boga ani bliźniego, dopóki nie pokocha się siebie samego i nie zaakceptuje siebie jako wyjątkowego, niezastąpionego, ukochanego przez Boga, który nas stworzył. Bóg kocha nas nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, ale dlatego, że On jest dobry.
Pokaż Bożą miłość tym, którzy czują, że nie zasługują na miłość.
Odnowa świata rozpoczyna się od każdego z nas, od poszczególnych osób. Głupotą byłaby próba odnowy świata w sposób „masowy”. Rozpoczynamy i kontynuujemy tę odnowę, przechodząc od osoby do osoby, a zaczynając od samych siebie. Ewangelia miłości i wiary, która przynosi wolność rodzajowi ludzkiemu, jest głoszona i przekazywana jako świadectwo jednej osoby wobec drugiej. Nie ma innej możliwości jej przekazu. Chodzi o wzajemną relację osób.
Niech znajdą się pośród nas ludzie zakochani w Bogu, zdolni pokazać Jego miłość tym, którym wydaje się, że nie zasługują na miłość, i którzy nie potrafią zaakceptować siebie. Gdyby wszyscy przeżywający kryzys osobowości mogli zobaczyć blask miłości Chrystusa w oczach chrześcijanina, zostaliby uleczeni. Miłość zapanowałaby na świecie. Chrystus znów stałby się widoczny.
Każdy chrześcijanin jest wezwany, aby stać się osobą odnowioną w Chrystusie.
Rozwijanie prawdziwej osobowości ludzkiej stanowi olbrzymie przedsięwzięcie.
Życiowe doświadczenia nie tylko nas kształtują, ale mogą także ubogacić naszą osobowość, jeżeli ocenimy ich wewnętrzną treść. Nasze choroby i ból, nasze upokorzenia i niepowodzenia, monotonne aspekty naszego życia — wszystko to dostarcza nam korzystnych doświadczeń. Poszerzają one naszą życiową perspektywę. Możemy ocenić wewnętrzną treść każdego przeżycia.
Od dłuższego czasu naglącym pragnieniem mojego serca jest odbudowanie w ludziach całkowitej jedności. Większość z nas może zostać uleczona i odnowiona przez zwykły proces bycia kochanym, wsparty wiedzą nabytą przez naukę lub poradnictwo. Ciepło rodzinnego czy wspólnotowego życia, zdobywanie umiejętności związanych z pracą fizyczną i rzemiosłem, poszerzanie swojej wiedzy poprzez uczestnictwo w różnego rodzaju kursach i wykładach, zwłaszcza dotyczących Pisma świętego i liturgii, oraz podróże — to wszystko pomaga uwolnić osobowość człowieka i skierować ją ku maksymalnemu wykorzystaniu jej możliwości.
W naszej wspólnocie rozwinęłam wiele różnych działów, od gotowania, stolarki, pracy biurowej, uprawiania ogrodu, przez prowadzenie biblioteki, sprzątanie, naprawy samochodowe, aż do sztuki i rzemiosła. Poprzez pracę w każdym z tych działów człowiek staje się coraz bardziej „całością”, nabiera ufności we własne siły, jest mniej rozdarty wewnętrznie. Na przykład przez naprawianie rozbitych rzeczy, przez przetwarzanie wyrzucanych przez ludzi odpadów wzrasta się w dojrzałości, bo przecież Pan sam kazał pozbierać ułomki, aby nic nie zginęło (J 6, 12). Mając z nimi do czynienia, człowiek wiele się uczy; dostrzega, że z tego, co ktoś odrzucił, powstaje rzecz ogromnie przydatna dla kogoś innego.
Pielęgnowanie wzrostu całej osoby ludzkiej, własnego „bycia osobą”, obejmuje odnowę intelektu i kreatywności, oraz odnowę emocjonalną i odnowę własnej woli, jak również rozwój umiejętności związanych z pracą fizyczną, które stanowią fundament całości. Nabywanie poczucia odpowiedzialności za powierzone dobra oraz nauka nieustannej samodyscypliny na płaszczyźnie przeżywania ubóstwa ewangelicznego przyczynia się również do duchowego wzrostu i do rozwoju osobowości człowieka.
Każdy chrześcijanin jest wezwany, aby stać się osobą odnowioną w Chrystusie i potrzebuje dostępu do całej gamy koniecznych do tego środków intelektualnych, kulturalnych i duchowych. Studiowanie duchowości jest ukoronowaniem wszelkiej wiedzy.
Posłuszeństwo jest miłością, sprawowanie władzy jest miłością.
Jezus Chrystus, najbardziej dojrzała istota ludzka w historii świata, podkreślał posłuszeństwo względem swego Ojca. Bóg nazywa siebie samego Ojcem. A Jezus powiedział, że przyszedł wypełnić wolę swego Ojca (J 5, 30). Był posłuszny aż po śmierć krzyżową.
Dlaczego buntujemy się dzisiaj przeciwko tej podstawie nauki Chrystusa? Cała władza wydaje się być zakotwiczona w postaci ojca. Rozumienie władzy ma swoje źródło w postaciach ojca i matki. Spotykamy się jednak z masowym buntem przeciwko tym postaciom. Dlaczego Chrystus pokazał nam małe dziecko (dziecko ukryte w nas samych, przeciwko któremu walczymy; dziecko, którym nie chcemy być), mówiąc: ”Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3)?
Ewangeliczne posłuszeństwo może być oparte jedynie na miłości i ofiarowane jako dar. W znaczeniu ewangelicznym być posłusznym znaczy kochać — tak samo, jak sprawować władzę znaczy kochać. Władza istnieje po to, aby służyć.
Służba, miłość i zaufanie są podstawą władzy, która pochodzi od Chrystusa. Jak sam nam powiedział, „nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć” (Mt 20, 28). Musimy pamiętać, że Bóg wybrał osoby sprawujące władzę, i że znał ich słabości. Ponieważ Bóg w swoim miłosierdziu traktuje ich z cierpliwością, czy i my nie możemy, w naszym miłosierdziu, traktować ich podobnie? Trzeba, abyśmy ofiarowali nasze posłuszeństwo z pełną i dojrzałą świadomością powodów, dla których je ofiarujemy.
Istotą życia jest ciągłe przebywanie z Bogiem w naszych sercach.
Odnowa świata w Chrystusie przez życie Ewangelią oznacza wykonywanie drobnych rzeczy z wielką miłością względem Boga i bliźniego. Taka odnowa, głoszenie Ewangelii swoim życiem, jest w istocie jednym z najpotężniejszych środków odnowy Kościoła.
Dokonuje się to konkretnie w relacji osoby do osoby, nawet jeśli ma miejsce na płaszczyźnie komunikacji masowej, poprzez środki masowego przekazu. W takim przypadku przesłanie może zostać dostosowane do osoby otrzymującej je, ponieważ Duch Święty interweniuje na linii pomiędzy wysłaniem a odebraniem go. Każda osoba jest wyjątkowa i niezastąpiona; odczyta z przesłania to, co Duch Święty pomoże jej odczytać.
Zrozumiałe jest, że apostoł musi być gotowy, musi sam być człowiekiem odnowionym, zanim będzie mógł głosić przesłanie o odnowie innym ludziom. Oczywiście niektórzy potrzebują głębszej odnowy niż inni, ale w naszej apostolskiej wspólnocie dostrzegamy cud całkowitej lub prawie całkowitej odnowy osób. Jest to powolny proces, ponieważ obejmuje drobne szczegóły życia i nieustannie dotyka tajemnicy łaski. Pośpiech, nieprzygotowanie i brak formacji — duchowej, intelektualnej, twórczej, fizycznej i innych — jest tragedią. Potrzebujemy cierpliwości, która jest pierwszą definicją miłości w Hymnie św. Pawła (1 Kor 13, 4—7). W naszych staraniach nie możemy być jednak ospali.
Jednostka odgrywa tak ważną rolę, ponieważ, z pomocą łaski Bożej, do jednego człowieka dociera się przez innego. Poprzez pojedyncze osoby Kościół staje się znakiem miłości dla świata.
Naglącą potrzebą jest, aby powstawały wspólnoty miłości, gdzie atmosfera łagodzi poczucie zagrożenia, nieudolności, lęku i wrogości, stanowiące rany współczesnych ludzi. Musimy sobie wzajemnie pomagać.
Zwróćmy szczególną uwagę na naszych najbliższych. Wśród nas żyje tylu samotnych ludzi. Przerwijmy bariery lęku i odrzucenia, przekroczmy granicę i ofiarujmy siebie samych osobom w naszych rodzinach. Wyjdźmy do nich, aby zmniejszyć ich samotność ciepłem naszej wiary, naszej nadziei, naszej miłości. Tylko wtedy będziemy mogli pocieszyć resztę świata. Posłuchaj błagania Boga we wnętrzu twojego serca.
Gościnność serca oznacza akceptowanie ludzi takimi, jakimi są.
Tym, czego świat najbardziej dzisiaj potrzebuje, jest gościnność serca. Gościnność serca oznacza akceptowanie wszystkich ludzi takimi, jakimi są, pozwalając im rozgościć się w naszym sercu. Rozgoszczenie się w sercu drugiego człowieka oznacza dotknięcie miłości, miłości brata i siostry w Chrystusie. Dotknięcie miłości drugiej osoby oznacza uświadomienie sobie, że Bóg nas kocha. To poprzez drugiego człowieka — naszego bliźniego, naszego brata — możemy zacząć rozumieć miłość Boga.
Jest to szczególnie konieczne w naszej dziwnej technologicznej samotności, która oddzieliła nas tak bardzo nie tylko od naszych bliźnich, ale także od naszych ojców, matek, dziadków — krótko mówiąc, od naszych krewnych. Nasza epoka zaawansowanej technologii zrodziła straszną samotność. Jesteśmy wezwani, aby udzielać gościny serca. Innymi słowy, jesteśmy zaproszeni do otwartości na dzielenie się przyjaźnią zakorzenioną w samym sercu Chrystusa, którego nazywamy naszym przyjacielem. Gościnność serc jest odpowiedzią na ludzkie pragnienie Boga. Przez naszą gościnność inni poznają miłość, troskę, łagodność, zrozumienie, słuchanie. Tak, jak powiedział Chrystus — „przyjęliście Mnie (...), przyszliście do Mnie” (Mt 25, 35—36).
Zwracaj uwagę na każdą spotykaną osobę.
Ludzie błagają dziś o to, aby ktoś ich zauważył. Chcą być dostrzeżeni jako osoba pomiędzy innymi osobami. Ludzie chcą, aby zwrócono na nich uwagę — nie w sposób ostentacyjny, nie dlatego, że posiadają lub nie posiadają pieniędzy, ale dlatego, że są istotą ludzką, osobą. Największą ze wszystkich potrzeb ludzkich jest potrzeba bycia kochanym.
Tymczasem przechodzimy obok siebie, nie dostrzegając się, nie zatrzymując, nie dając nawet najmniejszego znaku, że rozpoznajemy w drugiej osobie istotę ludzką. To dlatego każdego dnia ludzie coraz bardziej zbliżają się do rozpaczy; dlatego gorączkowo poszukują kogoś, kto ich pokocha.
Czas już, aby chrześcijanie zaczęli zwracać uwagę na każdą osobę, którą spotykają. Każda osoba jest bratem lub siostrą w Chrystusie. Każda osoba potrzebuje być zauważona, potrzebuje jakiegoś znaku przyjaźni i miłości, choćby był to tylko uśmiech czy skinienie głową. Czasem może to wymagać całkowitej dyspozycyjności względem drugiego, jeśli ma on w ten sposób zaspokoić swój głód Boga. Taka miłość i dostrzeżenie drugiej osoby muszą być zawsze ofiarowane z głębokim szacunkiem, bez względu na status społeczny spotkanej osoby.
W każdym z nas jest coś, co określamy mianem godności. W ciągu mojego życia pracowałam z ludźmi o przeróżnym statusie społecznym — nie tylko z prostytutkami, ale także z mordercami i złodziejami. W każdej z tych osób odkrywałam piękno i stałam całkowicie bezradna wobec ran zadanych im przez życie.
Wszyscy mamy takie same ogromne potrzeby, jak oni: pragnienie bycia kochanym i akceptowanym, i to nie w sensie sentymentalnym. Poprzez doświadczenia życia zrozumiałam, że prześladowanie może odebrać człowiekowi godność. Musimy traktować siebie nawzajem z wielką delikatnością i szanować to, co nazywamy człowieczeństwem. Konieczne jest, abyśmy traktowali mężczyzn i kobiety nie jak przedmioty, ale jak osoby, i nie manipulowali nimi.
Musimy być bardzo ostrożni w stosunku do siebie nawzajem, ponieważ każdy z nas nosi w sobie różnego rodzaju zranienia pochodzące z dzieciństwa, zadane czy to przez rodziców, środowisko, w którym się wychowywaliśmy, naszych nauczycieli, czy też przez innych ludzi. Często rozdrapujemy te rany, chcąc, aby były w jakimś sensie wciąż świeże. Niech nasza miłość nie będzie sentymentalna. Traktujmy ludzi uczciwie i słuchajmy, słuchajmy i módlmy się. Tylko przez słuchanie i modlitwę zrozumiemy zranienia innych — ja zrozumiem twoje, a ty moje. Traktujmy każdą osobę z wielką uczciwością i szacunkiem, i bądźmy pocieszycielami, bo przez nas ma przepływać miłość Boga Ojca, łaska Syna i światło Ducha Świętego.
My, którzy zostaliśmy umieszczeni w ateistycznym środowisku naszego wieku, musimy stanąć twarzą w twarz z przerażającą samotnością. Pomimo istnienia całej współczesnej technologii oddanej do naszej dyspozycji, począwszy od telewizji i radia do komputerów i różnych urządzeń telefonicznych, współcześni ludzie są bardzo samotni.
A jednak Bóg stworzył nas, abyśmy byli przyjaciółmi dla siebie, a także dla Niego; abyśmy rozmawiali ze sobą nawzajem i abyśmy rozmawiali z Nim. Możemy słuchać siebie nawzajem i Boga, ponieważ Bóg jest w nas.
Jako chrześcijanie powinniśmy posiadać słuchające serce, serce obejmujące cały świat, ludzi wszystkich ras i wyznań. Słuchające serce posiada niezwykłą zdolność słuchania jednym uchem osoby, z którą przebywa, drugim zaś — Boga.
Upłynie trochę czasu, zanim słuchające uszy zorientują się, że to dzięki śmierci Chrystusa otrzymujemy zdolność słuchania jednym uchem tego, co mówi brat czy siostra, a drugim — Boga. Gdy zdajemy sobie z tego sprawę, Bóg odnawia nasze serca przez wiarę.
Uścisk samotności może zostać przezwyciężony.
Choć prawdą jest, że Ewangelia wymaga od nas dzielenia się naszymi dobrami materialnymi, i wielu z nas to robi, czy przynajmniej próbuje, jednak z jakiegoś powodu często zapominamy, że istoty ludzkie nie żyją samym chlebem (Mt 4, 4). To jest właśnie ten wymiar miłości, w którym niechętnie okazujemy ofiarność naszemu bliźniemu.
Samotność trzyma ludzi naszej epoki i czasów w uścisku, który wydaje się nie do przezwyciężenia. Można go jednak przezwyciężyć. Można go przezwyciężyć przez miłość: miłość ofiarowaną cicho i delikatnie przez jedno ludzkie serce — drugiemu. Może być to miłość wyrażona w słowach wypływających z serca zjednoczonego z Bogiem w cichej modlitwie kontemplacyjnej. Nie wystarczy, aby chrześcijanie po prostu kochali. Jesteśmy wezwani, aby kochać sercem samego Chrystusa.
Aby to uczynić, musimy otworzyć nasze serca na całą ludzkość. Jesteśmy zaproszeni, aby wziąć na siebie cierpienie każdej osoby, jak uczynił to Chrystus. Jesteśmy wezwani, aby nieustannie identyfikować się z ludźmi samotnymi i dzielić z nimi ich samotność. Konieczne jest, abyśmy umarli dla samych siebie. Wówczas Chrystus będzie w nas mieszkał i kochał. Wobec takiej miłości samotność odejdzie, a nasz świat będzie w stanie się zjednoczyć. Wyspy połączą się w kontynent, w jedno ciało Chrystusa.
Głęboki szacunek, zrozumienie i gościnność serca — to podstawowe i naglące potrzeby dzisiejszego człowieka. Czy my, chrześcijanie, obudzimy się i zaczniemy postępować na miarę chrześcijan, prawdziwie wcielając prawo miłości w nasze codzienne życie? Czy może pójdziemy na kompromis i pozwolimy ludziom nadal zatapiać się w swoich ciemnościach i szukać kogoś, kto powie im: „Mój bracie, jestem tutaj. Chodź. Mam wodę i ręcznik. Usiądź. Pozwól mi umyć twoje zmęczone stopy, które pielgrzymowały tak długo. Rozpoznaję w tobie mojego brata. Szanuję cię. Kocham cię”. Takie spotkania są prawdziwym punktem przełomowym w czasie i historii.
Samotność ma drzwi, a każdy z nas posiada do nich klucz. Kluczem tym jest akceptacja drugiego człowieka bez zadawania pytań. Akceptacja sprawia, iż człowiek ten uświadamia sobie, że jest kochany, a ponieważ podarowaliśmy mu naszą miłość, teraz możemy ofiarować mu owoce miłości — delikatność, współczucie, łagodność i zrozumienie.
Tak, posiadam klucz do samotności drugiego człowieka, a on — klucz do mojej samotności. Wystarczy zrobić tylko jedno: włożyć klucz do zamka, otworzyć drzwi i wejść. Boimy się jednak, bo oznacza to głębokie, pełne miłości zaangażowanie względem drugiego człowieka. Wolimy zaangażować się w jakąś pracę czy miejsce, które sami sobie wybraliśmy — tam, gdzie nie musimy używać wzajemnie klucza do naszych serc.
Ofiaruj jałmużnę z kochających, delikatnych, troskliwych słów.
A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas (J 1, 14). Niestworzony Bóg z miłości do nas stał się człowiekiem. Słowo Boga jest wśród nas, a jednak miliony ludzi w naszej mrocznej i przerażającej epoce nigdy o nim nie słyszały (J 1, 10). Los naszego świata i jego cywilizacji zależy jednak od naszego poznania Boga i miłości do Niego. Czas już, abyśmy — dzieci Jego światła i Jego miłości — dali Go poznać wszystkim.
Można tego dokonać na wiele sposobów. Żaden z nich nie jest prostszy i bardziej bezpośredni, niż ofiarowanie jałmużny. Nie chodzi jedynie o jałmużnę ze złota czy srebra, bo niektórzy z nas mogą ich nie posiadać. Nie tylko z jedzenia czy odzieży, bo nie wszyscy mogą mieć je w nadmiarze, albo też mogą nie wiedzieć, gdzie szukać osób będących w potrzebie. Ale wszyscy możemy ofiarować jałmużnę ze słów, tak potrzebnych wszystkim od czasu do czasu, a niektórym przez cały czas. Można je ofiarować w każdej chwili i wszędzie. Wszędzie jest na nie zapotrzebowanie.
Podobnie jak inne rodzaje jałmużny, słowa trzeba ofiarować z miłością, z delikatnością, z troskliwością. Aby być w stanie ofiarować jałmużnę słów, trzeba być zjednoczonym ze Słowem, z naszym Panem Jezusem Chrystusem, oraz dążyć do tego, aby umrzeć dla siebie i żyć w Nim. Trzeba patrzeć Jego łagodnymi oczyma, myśleć Jego umysłem, kochać Jego gorącym sercem - albo przynajmniej bardzo się o to starać.
Jałmużna ofiarowana bez miłości, pozbawiona współczucia, miłosierdzia i głębokiego zrozumienia, jedynie rani i zadaje ból. Taka jałmużna zniekształca sam akt ofiarowania. Kiedy jednak, uważni i czujni w służbie Chrystusowi, widzimy naszych bliźnich jakby Jego oczyma, miłość pozwala nam zrozumieć i odczytać znaki wyrażone przez spragnione umysły, zatwardziałe serca, zalęknione i samotne dusze oraz okaleczone ciała. Idąc jeszcze głębiej, możemy usłyszeć symfonie bólu i zranień, lęku i niemal rozpaczy, jakie życie i Książę Zła grają na strunach uczuć w nieskończonych wariacjach.
Posługa miłości — ofiarowanie jałmużny z naszych słów — może być wykonywana wszędzie, we wszystkich miejscach na ziemi. Przyjmij drugiego człowieka do swojego serca. Czyniąc to, przyjmujesz równocześnie Chrystusa, który z pewnością odwzajemni to w wieczności: przyjmie cię do swojego serca.
Czy nasze oczy naprawdę widzą? Czy nie jesteśmy ślepi na tysiące spraw w naszej rodzinie? Ojciec ma trochę więcej siwych włosów, jest trochę bardziej zatroskany, milczący. Matka jest bardziej spięta, a jej oczy często mówią o łzach wylewanych w ukryciu. Siostra czy brat mówią ostrzejszym, mniej przyjemnym tonem, albo są bardziej zamknięci w sobie. Te symptomy mogą wskazywać na początek tragedii.
Czy nasza miłość jest uważna, czujna, gotowa, aby dać jałmużnę z łagodnych słów w odpowiednim momencie — kluczowych słów, które mogą otworzyć zamknięte drzwi? Może otworzyć się brama, pozwalając, aby światło i miłość zalały głębiny umysłów, które zaczynają wątpić w samo istnienie miłości.
Czy jesteśmy zdecydowani, aby być stróżem własnego brata? Czy rozumiemy, jak daleko i głęboko to „stróżowanie” sięga? Nasi partnerzy w interesach, przyjaciele, współpracownicy, nieznajomi, którzy pojawiają się na naszych ścieżkach, całość naszego codziennego świata pracy — wszyscy są naszymi „braćmi”, o których mamy troszczyć się w Panu (Mt 25, 35—40).
Uśmiech i może słowo o pogodzie, wypowiedziane do źle ubranego ubogiego człowieka w autobusie czy tramwaju, albo do imigranta z jakiejś odległej kultury, może całkowicie przemienić jego nienawiść do wszystkiego, co sobą reprezentujemy, oraz do Boga. Słowa wypowiedziane wyraźnie, powoli, z miłością i z zachęcającym uśmiechem, są hojną jałmużną dla obcokrajowców, którzy nie nabrali jeszcze pewności w posługiwaniu się naszym językiem. Także w takim przypadku jałmużna z naszych słów może zmienić los naszego narodu.
Musimy być uważni, aby nasze wypowiedzi nie wyrażały nieświadomego poczucia wyższości, zwłaszcza w obecności osób należących do mniejszości narodowych. Ten jąkający się, nieśmiały cudzoziemiec, który ledwie mówi po angielsku, jutro może stać się przywódcą wybuchu nienawiści i buntu, i może wyrządzić niewypowiedzianą szkodę umysłom, duszom i ciałom. A wszystko to tylko dlatego, że nikt nie znalazł czasu, aby ofiarować mu jałmużnę łagodnych słów zrozumienia, kiedy były one pokarmem i napojem dla spragnionego i głodnego przybysza.
Ludzie chorzy mogą czasami być męczący w swoim skupieniu na sobie, w swoim naleganiu, aby prowadzić nas krok po kroku przez swoje doświadczenie samotności i bólu przy pomocy swojego urywanego, pełnego dygresji i powtórzeń opowiadania. W jaki sposób mamy ich pocieszyć, przyprowadzić ich z powrotem do królestwa Bożego światła i miłości? Możemy im pokazać, że ich cierpienia są skarbem, który może uratować niezliczone dusze, jeśli tylko ofiarują tę samotność i ból Maryi — Bożemu skarbnikowi, Jego Matce. W jakiż sposób, jeśli nie przez jałmużnę naszych słów pocieszenia, naszej cierpliwej, niesłabnącej troski, mogą oni zrozumieć wagę ofiarowania Jej swoich cierpień?
Zapomnieni, niechciani, zagubieni, mamroczący chaotycznie alkoholicy, nerwowo chorzy, ludzie na pograniczu choroby psychicznej — czy byliby tym, kim są, gdyby ktoś ofiarował im jałmużnę słów wówczas, gdy tak rozpaczliwie ich potrzebowali? Słowa miłości, zrozumienia, współczucia, cierpliwości, pomocy są dla nich oliwą, która łagodzi ostry ból ran wyczerpanych umysłów. Są pożywieniem, które syci głód przypominający ten w obozach koncentracyjnych. Słowa są dla nich często kluczem, który otwiera drzwi więzienne. Tak łatwo je ofiarować, a jednak tak często nie chcemy tego uczynić.
Dla ludzi w podeszłym wieku, opuszczonych, z ich starczym mamrotaniem, z ich zdziecinnieniem, z ich nastrojami i pełnym pragnień osamotnieniem, jałmużna życzliwych, ciepłych słów jest jak kołysanka matki, wnosząca ukojenie i radość w smutek i niepokój życia, sprawiająca, że czują się znów chciani i kochani.
A co z wyrzutkami naszego nowoczesnego społeczeństwa — włóczęgami, żebrakami, prostytutkami, więźniami? Kto ma czas i odwagę, aby ofiarować im jałmużnę słów, albo uprzejmość słuchającego milczenia?
Ludzie na całym świecie błagają w milczeniu o jałmużnę słów, bo są spragnieni miłości i przyjaźni. Otwórzmy drzwi naszych serc — teraz, zanim skuje je lód jakiegoś nowego osiągnięcia technologii. Wybór jest jasny: kochamy sercem Chrystusa, albo umieramy dziwną śmiercią, stając się bezdusznymi robotami. Bóg jest miłością. Bóg jest Słowem. Z miłości do nas przybrał ludzkie ciało. Pokażmy Go zatem naszym braciom, zwłaszcza poprzez jałmużnę słów pełnych miłości.
Mentalność produkcyjna zasłania przed nami naszą prawdziwą wartość: życie i śmierć Chrystusa, naszego Zbawiciela.
Nasza cywilizacja ocenia ludzi na podstawie ich zgodności z istniejącymi powierzchownymi standardami — według tego, co produkują. Często nie możemy zaakceptować siebie z powodu tej miary, ponieważ oceniamy się, patrząc przez pryzmat naszych zdolności produkcyjnych, naszego „współczynnika produkcji”. Uważamy, że jesteśmy warci tylko tyle, ile potrafimy wyprodukować. Nasze społeczeństwo, kultura i obyczaje wydają się współdziałać już od naszego dzieciństwa, aby przekonać nas o prawdziwości takiego kryterium oceny.
Oceniamy samych siebie tak, jak gdybyśmy byli tylko dodatkiem do maszyn, a nie maszyny — dodatkiem do nas. W świecie biznesu pobory są podnoszone proporcjonalnie do naszej produkcji: Ile sztuk towaru sprzedaliśmy? Ile zamówień uzyskaliśmy? Ile polis ubezpieczeniowych sprzedaliśmy? Jakie mieliśmy stopnie na studiach? I tak dalej.
Mając w tle ten wszechobecny północnoamerykański wzorzec kulturowy, musimy spojrzeć na Ewangelię. W naszym środowisku kulturowym istnieje ogromny konflikt pomiędzy mentalnością produkcyjną a istotą rzeczy. Istotą rzeczy można nazwać przypowieść ewangeliczną o służeniu dwom panom, Bogu i Mamonie (Mt 6, 24) oraz o polnych liliach i o ptakach podniebnych (Mt 6, 25—34).
Szukamy królestwa Bożego najpierw w naszych duszach — a kiedy zgiełk wewnątrz czy na zewnątrz staje się nie do zniesienia, nie wahajmy się zatrzymać, zostawić wszystko, odejść w odosobnione miejsce i modlić się. Zostawilibyśmy pracę, gdybyśmy zachorowali na grypę. O ileż bardziej powinniśmy to uczynić dla Boga! Nie jest to przeszkoda łatwa do pokonania dla ludzi w naszej kulturze, którzy czują się winni, kiedy nie pracują.
Porażki są uważane za coś karygodnego. Bez porażek jednak nie byłoby żadnych sukcesów. Porażki są schodami prowadzącymi do sukcesu — tak jest nawet w naturalnym porządku świata. To prawda, przez porażki można w sposób druzgocący stracić twarz. Ale z Bogiem każda chwila jest chwilą rozpoczęcia na nowo.
Pan może sprawić, że porażki zmienią się w sukces. Nasza praca polega jedynie na sianiu; żniwo należy do Niego. Z podniesioną głową stawiajmy czoła naszym porażkom, bo czas i porażka są ze sobą złączone jak małżonkowie i przez wytrwałość mogą przynieść piękno i radość. Najważniejsze jest, abyśmy w naszych sercach byli nieustannie obecni przed Bogiem. Naszym wzorem jest życie Chrystusa.
Mentalność produkcyjna zasłania przed nami naszą prawdziwą wartość. Wcielenie, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa są rzeczywistą miarą naszej prawdziwej wartości. Jesteśmy warci trzech godzin Jego agonii na krzyżu. Więcej — jesteśmy warci całego życia Jezusa. Ojciec bowiem tak umiłował świat, że dał swojego jedynego Syna (J 3, 16). Oto nasza wartość.
(...)
opr. mg/mg