Rozmowa z magistrem nowicjatu karmelitów bosych
„Dajcie mi święty spokój” — słyszymy czasem bezskuteczne apele mamy do swych pociech. Jak się ma „święty spokój” z pokojem, o którym mówi Jezus w błogosławieństwach?
Ten „święty spokój” należy wziąć w cudzysłów. Chodzi tu nie o stan ducha, ale raczej o emocje. Rodzice mówią tak do dzieci, gdy są przemęczeni i potrzebują chwili odpoczynku, spokoju. Jezusowi w błogosławieństwach nie chodzi o podobny stan ducha. Jezusowi chodzi o coś więcej, o coś „głębszego”. Jezusowy pokój może istnieć nawet wtedy, gdy nie ma „świętego spokoju”. Mówimy tutaj o dwóch różnych płaszczyznach.
Ze wspomnianym „świętym spokojem” zazwyczaj kłóci się doświadczenie prawdy. Prawda często wywołuje niepokój. Dać sobie z spokój z prawdą, by nie mącić „świętego spokoju”?
Gdy mówimy o prawdzie, mówimy o czymś niezwykle głębokim, wewnętrznym. Święty spokój za cenę prawdy? Nie, absolutnie nie. Kierunek jest odwrotny: dążenie do prawdy prowadzi do osiągnięcia pokoju wewnętrznego. Spójrzmy na Jezusa. Jego życie nie dalekie było od „świętego spokoju”, przez cały czas swojej misyjnej działalności wystawiony był na celowniki faryzeuszy. Męka i śmierć Jezusa to doświadczenie głębokiego pokoju pośród ogromnego cierpienia, którego na pewno nie można utożsamić ze „świętym spokojem”. Znowu poruszamy się na różnych płaszczyznach — rzeczywistości upragnionego przez człowieka „świętego spokoju” i rzeczywistości prawdy. Prawdę umiejscowiłbym na płaszczyźnie prawdziwego pokoju, bo prawda daje pokój. „Święty spokój” to inne rejony. Czasem uciekamy w „święty spokój”, aby ominąć prawdę, uciec od niej. Nierzadko usprawiedliwiamy nim nasz lęk przed prawdą.
Przebaczenie jest jedną z dróg prowadzących do pokoju w relacjach. Czym jest w istocie przebaczenie?
To zagadnienie niezwykle złożone i trudne. Trudne, bo dokonuje się w prawdzie - musi przebić się przez wszystkie warstwy naszych usprawiedliwień czy samousprawiedliwień, wszystkich naszych lęków, obaw, bronienia siebie i swoich racji (psychologia nazywa to mechanizmami obronnymi). Przebaczenie kosztuje, bo wymaga dosłownie przedarcia się ku prawdzie. Przebaczenie, które możemy zdefiniować między innymi jako dochodzenie do prawdy, domaga się rezygnacji z owego „święto spokoju”. Przebaczenie jest drogą do pokoju w relacjach, ale ono łączy się z tym, że muszę zrezygnować ze „świętego spokoju”. Dlatego tak trudno jest przebaczać, dlatego o wiele łatwiej jest karmić się niechęcią, trwaniem w buncie, nieprzyjmowaniem sytuacji trudnej, niż spotkać się w prawdzie z ranami, z bolesnymi doświadczeniami. Jest to rzeczywiście trudne.
Czym różni się przebaczenie komuś od przejścia nad danym faktem do porządku dziennego?
Ten drugi wybór, przejście nad danym wydarzeniem do porządku dziennego, jest ucieczką od rozwiązania danej sytuacji, od spotkania się z człowiekiem w prawdzie, jest tak naprawdę ucieczką od przebaczenia. Przebaczenie jest naprawdę trudne i powiem szczerze, że w pewnym stopniu rozumiem ludzi, którzy od niego uciekają. Trzeba spotkać się ze sobą, trzeba spotkać się z winą, często winą tak jednej, jak i drugiej strony. Nigdy nie dzieje się tak, że jedna strona jest w porządku, a druga strona jest całkowicie zła. Człowiekowi łatwiej ominąć daną sytuację, usprawiedliwić, dorobić teorię, która uzasadni pójście na skróty. Wcześniej czy później odbije się w życiu jakąś bolesną i niespodziewaną „czkawką” nierozwiązanego problemu. Sprawa niezałatwiona, nieoczyszczona prawdą zostaje, później wyjdzie na jaw, pęknie niczym wrzód i człowiek będzie musiał się z nią i tak uporać.
Rodzice mają tendencję do szybkiego usprawiedliwiania swoich dzieci. Czasem, gdy ktoś wyrządzi krzywdę, mówimy: nic się nie stało, a tymczasem właśnie coś się stało. Jak przebaczać, by nie było to naiwne przyzwalanie na pewne zachowanie?
Mówimy tu o usprawiedliwianiu. Często uciekamy w usprawiedliwianie się, bo po prostu boimy się swojej winy, boimy się prawdy. Gdy uświadomię sobie swoją winę, często pojawia się od razu oskarżenie i wyrok od najbardziej bezwzględnego kata — ode mnie samego. Dlatego uciekamy w innym kierunku, usprawiedliwiamy okoliczności: ja (ona) nie chciałem (nie chciała), cóż — jesteśmy ludźmi, i tak dalej. To są takie półprawdy, znieczulacze. Tymczasem gdy Jezus przebacza Piotrowi zdradę, podprowadza go pod pełne uznanie winy. Jezus nie przypudrowuje wydarzenia zdrady, nie ozdabia go wymówkami typu: jesteś w końcu słabym człowiekiem, zapomnijmy o tym, nic się nie stało. Jezus konfrontuje Piotra z prawdą, ale — i to jest najważniejsze — czyni to z miłością. Nie skazuje Piotra, prowokuje go do trzykrotnego wyznania miłości po to, by Piotr odczuł winę, ale w perspektywie już dokonanego przebaczenia. Dojrzałe przebaczenie nie bazuje tylko na poziomie emocjonalnym, psychologicznym. Po ludzku przebaczenie jest trudne do osiągnięcia, dlatego Jezus pomaga nam przyjąć prawdę o naszej winie, uznać tę winę i nie widzieć za nią wyroku, lecz szansę rozpoczęcia czegoś nowego.
Bardzo często usprawiedliwiamy się, gdy się spowiadamy. Zanim powiem, że upadłem, wstrzykuję serię zastrzyków znieczulających, usprawiedliwiając się przez okoliczności, bo to, bo tamto. Okoliczności są ważne, ale najważniejsze jest uznanie mojej winy, dopiero ono oczyszcza, bo prawda wyzwala. Wówczas przychodzi pokój. Znieczulacze nie dają pokoju, dają tymczasowy spokój, ale nie pokój.
W małżeństwie dochodzi do zdrady. Jak wówczas przebaczyć i, co równie ważne, jak później zaufać?
To bardzo trudna sytuacja. Zdrada ma niesamowicie niszczącą moc. Statystyki są bezlitosne. Po zdradzie niewiele małżeństw jest w stanie odbudować zaufanie. To rana zadana miłości bardzo głęboko i szalenie trudno się goi. W takich sytuacjach mało prawdopodobne, by małżeństwo poradziło sobie samo. Potrzebny jest ktoś, kto pomoże doprowadzić do jakiejś formy przebaczenia i próby odbudowania zawiedzionego i zranionego zaufania. Nie znaczy to oczywiście, że nie jest to możliwe. Ludziom wierzącym perspektywa wiary daje nadzieję. Po ludzku pewne rzeczy są nie do przeskoczenia, m.in. poczucie bycia zdradzonym, zdradzoną. Miłość musi być ogromna, by wystawiona na taką próbę była w stanie ją przetrwać. Trudno podać gotową receptę. Jak wspomniałem, potrzebny chyba byłby ktoś, kto stanąłby z boku i pomógł małżonkom dostrzec proces, źródło zdrady.
Dotyczy to także zdrad innego typu. Zdrad w życiu zakonnym, kapłańskim i w przyjaźniach. W małżeństwie szczególnie ważne jest przejście procesu od początku, odpowiedzenie sobie na pytanie, dlaczego to się stało. Rozpoznanie i nazwanie tego jest szansą, by stanąć w prawdzie i wyzwolić się ze zła, które się dokonało, by spróbować budować na nowo. To jest jednak rzeczywiście bardzo trudne.
Zdradzona osoba nosi pragnienie przebaczenia. Choć wydaje się, że w sercu nastąpiło przebaczenie, w uczuciach nadal zostaje rana. Co zrobić, by uspokoić uczucia?
Rana w uczuciu zostaje i będzie do końca. Jest czymś wspaniałym, gdy w małżonku czy małżonce istnieje gotowość do przebaczenia. Pomoc mądrego towarzysza pozwala nazwać problem i wejść na długą często drogę ku przebaczeniu. Gdy w konfesjonale pojawia się problem zdrady, najczęściej radzę skorzystanie z pomocy na przykład poradni małżeńskiej. Nasz problem z emocjami bierze się często stąd, że boimy się je nazwać. Umiejętne nazywanie problemów jest bardzo ważne. Dlaczego dochodzi do wielu problemów albo w pewnym momencie coś wybucha? Bo w rodzinach nie rozmawia się, nie dialoguje. Ludzie nie słuchają siebie nawzajem. Bardzo potrzeba dzisiaj w rodzinach przestrzeni, żeby można było powiedzieć o tym, co czuję, co jest dla mnie trudne, z czym sobie nie radzę. Ludzie nie dzielą się ze sobą, niestety nawet małżonkowie. Tymczasem każdy odczuwa potrzebę wyrażenia swoich uczuć, opowiedzenia, co go cieszy, co gnębi. Trzeba zatem nazwać problem, sformułować go przed sobą i przed kimś z zewnątrz: „to i to mnie boli, to przyczyniło się do mojego postępowania”.
Druga niezmiernie ważna pomoc to pomoc Boża. Potrzebne jest oczyszczanie moich intencji poprzez modlitwę, poprzez sakramenty. Adoracja to wspaniały lek na zranione uczucia. Trzeba zaprosić Jezusa do swojego zranienia. Patrzymy na Chrystusa, którego rany się nie zabliźniły. To daje nam nadzieję. Nawet nasze poranione życie, nasza poraniona miłość jest w stanie zmartwychwstać. Nawet jeśli została uśmiercona przez zdradę. Ale tylko w Jezusie.
Jak zachować się w sytuacji konfliktu (małżeńskiego, rodzinnego, w pracy)? Wycofać się, nawet jeśli mamy rację, czy przeforsować swój punkt widzenia?
Chciałbym zmienić punkt widzenia. Mówiliśmy o sytuacjach przykrych, jak na przykład zdrada. Na konflikt zaś chciałbym spojrzeć od strony pozytywnej. Niemożliwe jest życie bez starć, bez konfrontacji mojego światopoglądu, myślenia, przeżywania ze światopoglądem drugiego, z wartościami, jakie ta druga osoba wyznaje, czy też z emocjami, jakie odczuwa. Na konflikty, nawet te trudne, spojrzałbym od strony pozytywnej. One są dla nas szansą do wzrostu, zawsze wprowadzają nas w pewien kryzys, a kryzys jest okazją, by zrobić krok ku większej dojrzałości. Jeżeli otworzę się na siebie i na drugą osobę lub jeśli otworzę się na prawdę o sobie i o drugiej osobie. Jak przeżywać mądrze konflikt? Dojrzale przeżyć konflikt ma szansę ten, kto dobrze zna siebie, jest świadomy tego, co i jak przeżywa, potrafi to nazwać, wyraża swoje emocje i nie wstydzi się ich, nie wpada w panikę, gdy doświadcza swoich negatywnych cech, np. że potrafi się rozzłościć. Osoba, która zna siebie, może mądrze przejść kryzys, ale potrafi także mądrze przeżyć konflikt.
Musi to być też osoba ciekawa siebie, gdyż w momencie konfliktu coś w tej osobie zostaje zakwestionowane. Zderza się z oporem w drugiej osobie i ma do wyboru dwa wyjścia. Pierwsze: pazury na zewnątrz i bronienie za wszelką cenę swoich racji. Drugie: wsłuchanie się w racje drugiej osoby i zastanowienie się, co z tego, co druga osoba mówi, jest prawdą. Może przecież być, i najczęściej bywa, coś na rzeczy. Może ta osoba po prostu przekazuje mi jakąś prawdę o mnie, coś, co teraz wydaje mi się nie do przyjęcia. Stąd moje burzliwe uczucia. Uwaga, nie mówię tu o mojej winie, którą druga osoba może mi ukazać. Mówię o jakiejś prawdzie o mnie, kiedy druga osoba jest dla mnie jakby zwierciadłem, w którym mogę się przejrzeć. Czasem patrzymy w to zwierciadło i wpadamy w panikę: to nie ja, to na pewno nie mogę być ja!
Dlatego ważna jest ciekawość siebie, tego co się we mnie dzieje, dlaczego na takie zachowanie czy słowa drugiej osoby reaguję tak mocno. Nie trzeba od razu szukać rozwiązań. Może lepiej poczekać, aż te pierwsze emocje opadną. Wówczas można wykorzystać ten wielki dar, jaki dał nam Bóg, czyli nasz rozum. Muszę pomyśleć nad tym, zastanowić się, ucieszyć się tym darem i rozważyć: co mi dana sytuacja mówi. Mogę wówczas spojrzeć z perspektywy wiary: co Bóg mi przez to mówi, co chce przede mną odkryć. Może szukał sposobu, by objawić mi jakąś prawdę o mnie i musiał w końcu doprowadzić do takiego trudnego momentu, do momentu konfliktu, bym zwrócił na to uwagę, bym przejrzał na oczy.
To był konflikt z drugim człowiekiem. A co wtedy, gdy dochodzi do konfliktu z Panem Bogiem? Przychodzi jakieś trudne doświadczenie, jakaś noc, kryzys w relacji z Panem Bogiem. Doświadczamy samotności, jakiegoś trudu, który trzeba znieść. Pojawia się czasem niepokój. Jak zawalczyć o pokój, zaufanie wówczas, gdy coś w relacji z Panem Bogiem zaczyna zgrzytać? Gdzie tu miejsce na pokój, skoro doświadczamy tylu różnych niepokojów, gdy przyjdzie kryzys religijny, kryzys wiary?
Myślę, że paradoksalnie ratunku trzeba szukać w wierze. W takiej sytuacji nie ma co silić się na dywagacje, analizy. Szczególnie gdy doświadczamy momentów ciężkich, nocy czy też strapień. To czas szczególny, a jednocześnie bardzo ciekawy. Jest dla nas bowiem szansą na pogłębienie wiary. Niezaprzeczenie tym, co daje pokój w podobnych sytuacjach, jest wiara. Konkretnie wiara w miłość Boga. Popatrzmy na scenę burzy na jeziorze. Jezus wyrzuca uczniom brak wiary. W tej trudnej sytuacji zapomnieli o Jezusie. Zapomnieli, że tego samego dnia dokonał cudu rozmnożenia chleba, zapomnieli o chwilach, w których mogli oglądać Jego potęgę. W sytuacjach trudnych doświadczamy szansy pogłębienia naszej wiary, odkrywania, że jest w nas głębia.
Oczywiście są różne powody wejścia w stan konfliktu z Bogiem. Może on zrodzić się przez naszą letniość, obojętność. Ja mówię o sytuacji, gdy Bóg wprowadza nas niejako w trudne doświadczenie, by pogłębić naszą wiarę, by ją wypróbować i umocnić. Łatwo wierzyć, gdy wszystko idzie jak po maśle, na przykład gdy nie ma problemów z modlitwą.
Bóg zezwala na momenty trudne także po to, byśmy nie zachłysnęli się swoją siłą, by uczyć nas pokornej wiary. Doświadczenia konfliktu z Bogiem są bardzo ciekawe. Czasem podczas spowiedzi pytam, czy ktoś kiedykolwiek pokłócił się z Bogiem. Jeżeli jestem w konflikcie z Bogiem i czasem się z Nim posprzeczam, to znaczy, że traktuję Go poważnie, jak osobę, zmagam się z nim jak biblijny Jakub. Jest dla mnie kimś. Nie jest tylko statycznym obiektem kultu, mojej pobożności, w wyniku której stawiam Mu świeczki, lecz nie traktuję Go jak żywej osoby. Każdy moment trudny, także w relacji z Panem Bogiem, stanowi dla mnie szansę wzrostu. Nie bójmy się więc tych chwil, kiedy mamy „na pieńku” z Panem Bogiem. On jest taki cierpliwy! Bylebyśmy mieli dosyć pokory w uznaniu Jego miłości.
Dziękuję za rozmowę, naszym Czytelnikom życzymy prawdziwego pokoju, cenniejszego niż przypudrowany „święty spokój”. Życzymy doświadczenia miłości Bożej, bo dopiero wówczas poznajemy swoją wartość. Życzymy też cierpliwego znoszenia siebie, takiej świętej cierpliwości, jaką ma dla nas Pan Bóg. Czego jeszcze możemy życzyć?
Męstwa, bo do przeżywania swego życia, także przyjmowania prawdy, że jestem słaby słabością, która nie dyskwalifikuje mnie w oczach Boga, potrzeba czasem heroicznego męstwa. Życzę także determinacji w poznawaniu siebie i poznawaniu Boga.
opr. mg/mg