Dlaczego muszę się modlić? Co to daje? Czy jest to konieczne? Z modlitwą jest jak z miłością - trudno bez niej żyć, choć trudno ją zmierzyć
Scenka rodzajowa: troskliwa, zabiegana i już lekko podenerwowana mama usiłuje położyć spać swoje trzy skarby. Doskonale wie, że przed snem powinny się pomodlić do Bozi. Niesforne bąble nie dają za wygraną i lista koniecznych przedsennych potrzeb niebezpiecznie wzrasta. Po kolejnej interwencji autentycznie kochająca mama już nie wytrzymuje i po kilku wezwaniach do modlitwy eksploduje: będziecie się ... (tu pada niecenzuralne słowo) modlić czy nie!
Ta sytuacja, tak życiowa, pomimo napięcia i wymskniętej „łaciny” nawet humorystyczna (poznałem ją jako anegdotę), przypomina mi, że wielu z nas od dziecka słyszało: musisz chodzić do Kościoła, musisz się modlić...
Jeden z pierwszych problemów, jeśli chodzi o modlitwę, jaki spotykamy, to ten specyficzny przymus, poczucie, że muszę się modlić! Problem wcale nie jest taki błahy i dotyczy wszystkich wierzących — tych o miernym życiu duchowym i tych gorliwych, świeckich, zakonników i zakonnic, księży itd. Modlitwa przeżywana jako przymus nigdy nie będzie smakować, będzie przez nas wręcz odrzucana jako rzeczywistość narzucana z zewnątrz. Nasze serce, ponieważ przyjęło taki sposób rozumienia modlitwy, zamyka się na niesamowity dar bycia zaskoczonym prawdą słów psalmisty: „Skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan” (Ps 34, 9).
Sposób rozumienia — bo problem dotyczy rzeczywiście głowy i tego, co w niej utrwaliło się jako schemat teorii na temat modlitwy. Mówię teorii, albowiem zazwyczaj z praktyką już jest gorzej, po prostu nie modlę się albo tzw. formy modlitewne, z jakich składa się moje życie duchowe, są powierzchowne, tak naprawdę mnie nie karmią. A co najgorsze, wydaje się, że codzienność i jej problemy podążają gdzieś inną drogą niż modlitwa — kontakt z Bogiem. A ja przecież muszę się modlić.
Czym jest modlitwa? Tyle o niej napisano. Z modlitwą dzieje się to samo, co z miłością. Modlitwa i miłość, tak wiele się o nich mówi, wydaje się, że same słowa wypłukały z treści te bogate rzeczywistości, spłyciły je i brutalnie odarły z ich głębi. Z drugiej zaś strony tak je wyidealizowały, że tak modlitwa, jak i miłość wręcz straszą z wysoka swą niedostępnością do tego stopnia, że stają się niemalże towarem z wyższej półki — nie dla przeciętnego zjadacza chleba.
Modlitwa i miłość są sobie tak podobne, a modlitwa przeżywana jako przyjaźń (jedna z form miłości) z Tym, o którym wiemy, że nas miłuje (por. Ż 8, 5), uświadamia nam, że nie chodzi o formułkę mniej lub bardziej skuteczną, ale o relację z Kimś. Pomyśl, jak można być zmuszonym do miłości, przyjaźni? Kiedy stajemy wobec możliwości autentycznego spotkania, staje przed nami możliwość wyboru: chcę lub nie chcę tej relacji i nikt mnie nie zmusza do jej podjęcia. Tak też jest z modlitwą. Św. Teresa mówi, że sprawy duchowe należy traktować z szerokością, wolnością, bo jak każda relacja, tak i modlitwa potrzebuje przestrzeni, powietrza, świeżości, piękna, wolności.
Tak jak przyjaźń, również modlitwa stawia przed nami wysokie wymagania. Nie można być przyjacielem w połowie, tak na pół gwizdka. Każdy, kto miał szczęście doświadczyć w życiu autentycznej przyjaźni, wie, że pielęgnowanie i troska o przyjaźń domaga się wierności. Dla kogoś z zewnątrz może się to wydawać właśnie przymusem, ale nie dla prawdziwych przyjaciół. O przyjaźń trzeba dbać, wybór przyjaźni, miłości zakłada również wybór podjęcia trudu troski o tę relację. Wspomniana troska często będzie przeżywana przez nasze samolubne ego jako przymus, ale jesteśmy w stanie pokonać to toksyczne koncentrowanie się na sobie siłą miłości, przyjaźni, mocą dokonanego wyboru.
I tak jest z modlitwą, kiedy odkrywamy, czym tak naprawdę jest modlitwa — spotkaniem z Jezusem, który nie bombarduje mnie lawiną słów, osądów, potępień, zna moje biedne życie, ale mówi mi autentycznie wieczne kocham cię! Wtedy kończy się etap męczących formułek, kończy się ten czas koszmarnego: „muszę się modlić”. Zaczynamy rozumieć cały absurd tego stwierdzenia, bo nie możemy sobie wyobrazić, że ktoś musi kochać drugiego człowieka, że ktoś musi być przyjacielem kogoś. Owszem może pojawić się to wielkie zakłamanie w życiu, kiedy ten drugi nie jest dla mnie człowiekiem, tylko źródłem jakiejś korzyści, staje się przedmiotem, który muszę mieć dla własnej korzyści... Ale to nie jest miłość, to nie jest przyjaźń!
Nie musisz się modlić! Tak jak wspomniana na wstępie mama, nawet jeśli zmęczona i zdenerwowana, po raz kolejny zwraca uwagę swoim dzieciom, aby kładły się spać i wcześniej pomodliły się. Ona nie musi opiekować się swoimi bąblami, nawet jeśli prawdopodobnie chciałaby już odpocząć od tego zamieszania, ona nie musi, ona chce, bo kocha!
„Nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15). To jest coś najwspanialszego, co może nam dać Jezus — podzielić się tym, co dla Niego najcenniejsze. Tak robią przyjaciele. Otwierajmy się na to, czym tak naprawdę jest modlitwa i wyzwalajmy się z absurdalnego terroru pod tytułem „muszę się modlić”. Zacznijmy chcieć się modlić, pragnąć i chyba najczęściej tęsknić do modlitwy, czyli do głębokiej i przemieniającej przyjaźni.
opr. mg/mg