Krytyka Kościoła, z zewnętrznego punktu widzenia, nieraz spowodowana jest niekonsekwencją, czy wręcz hipokryzją samych chrześcijan. Ułuda własnej sprawiedliwości i tolerowanie własnych wad jest tym, co św. Teresa nazywa "złodziejem domowym" chrześcijan
Żyjemy w czasach, kiedy chrześcijanie z powodu wyznawanej wiary doświadczają coraz większego ucisku. Na różnym szczeblu naszego społeczeństwa, w domach i w pracy, w parlamentach i na uczelniach, w teatrach i w mediach, słyszymy coraz odważniejszą krytykę wartości chrześcijańskich. Określane są jako niedzisiejsze, niehumanistyczne czy dyskryminujące. Pierwszym odruchem nas katolików jest ukrycie się za słowami Jezusa: „Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mojego imienia” (Mt 13, 13). Z takim biblijnym argumentem w dłoni nie czekamy, aby samych siebie wpisać na listę „błogosławionych, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości”. Ale czy mamy do tego prawo? Czy jest to jedyne słuszne spojrzenie na krytykę świata wobec dzisiejszego Kościoła? Czy patrząc uczciwie na nasze chrześcijańskie życie, możemy mieć pewność, że należymy do grona odzianych w białe szaty, którzy zostali „zabici z powodu Słowa Bożego i dla świadectwa jakie mieli” (Ap 6, 9)?
Otwórzmy drugi rozdział Apokalipsy św. Jana. Wspólnota chrześcijan w Pergamonie na tle pozostałych sześciu Kościołów nie wypada tak źle. Choć w mieście szerzył się kult pogański, oni wytrwali w wierności; niektórzy, jak wspomniany Antypas, nawet za cenę śmierci. Słyszą słowa, z których mogą być dumni: „Wiem, że mieszkasz tam, gdzie jest tron szatana, lecz trzymasz się mojego imienia. Nie wyparłeś się mojej wiary” (Ap 2, 13). Chwilę później ton Bożych słów niestety się zmienia. Również ta wspólnota nie jest bez winy, dlatego słyszy: „Mam jednak coś przeciw tobie” (Ap 2, 14).
Myślę, że przypadek tej wspólnoty nie jest odosobniony. Również dzisiaj na odrzwiach naszych eklezjalnych wspólnot możemy znaleźć wymalowane ręką Boga: „Mam jednak coś przeciw tobie”. Już w pierwszych wiekach zrozumiano, że Kościół jest prześladowany także ze względu na brak konsekwencji w życiu chrześcijan, a nie tylko z powodu nienawiści do imienia Jezus. Prawdę tę wyraził bardzo dobitnie autor homilii z II wieku w tzw. Drugim Liście do Koryntian św. Klemensa: „Poganie słysząc z ust naszych słowa Boże, podziwiają ich piękno i wspaniałość. Później przekonują się jednak, że nasze czyny nie odpowiadają temu, co głosimy i dlatego zaczynają bluźnić, wołając, że wszystko to tylko baśnie i oszustwa, (...) wyśmiewają się z nas i znieważają Imię Boże”. To tekst bardzo otrzeźwiający i uzdrawiający dla tych, którzy popadają w niepotrzebne kompleksy prześladowcze wobec narastającej niechęci do Kościoła ze strony zlaicyzowanego świata. Trzeba uczciwie powiedzieć, że wielu reprezentantów tego wrogiego świata podziwia Chrystusa i dostrzega mądrość Ewangelii, lecz jest zgorszona brakiem konsekwencji wśród tych, którzy uważają się za chrześcijan.
Święta Teresa od Jezusa spędziła długie godziny, zastanawiając się nad tym współistnieniem Kościoła i świata. Zauważa między innymi, że świat jest świetnym obserwatorem, który nie pozwoli, aby chrześcijanie ukryli swoje wady i słabości. „Świat ma bystre oko. Niczego im, mogą tego być pewni, nie przepuści, żadna niedoskonałość przed nim się nie ukryje. Na rzeczywiste zalety i cnoty, na czyny dobre i chwalebne, nie zwróci uwagi, albo i wprost za złe je uzna. A uczynku złego albo niedoskonałego by nie dostrzegł, o to nie ma obawy” (D 3, 4). Święta wie, że nierzadko krytyka wygłaszana z ambon świata jest niesprawiedliwa, interesowna czy po prostu chybiona przez nieumiejętność odróżnienia tego, co jest „prawdziwą cnotą”. Jednocześnie jednak nie banalizuje głosu świata, bo zdaje sobie sprawę, że swym „bystrym okiem” ludzie światowi mogą z zewnątrz zobaczyć to, czego my z wewnątrz nie dostrzegamy, i zdarza się, że w swej krytyce są w stanie uchwycić „jasne i dokładne pojęcie o doskonałości chrześcijańskiej”.
Często się podkreśla, że nikt w pojedynkę nie wchodzi do nieba. To święta prawda. Rzeczywiście, wspólnota osób wierzących pozwala doświadczyć niezbędnego wsparcia i obiektywnego spojrzenia na osobistą drogę uświęcenia. Ale druga strona medalu, o której w mojej opinii coraz częściej zapominamy w naszym spsychologizowanym Kościele, brzmi następująco: to nie wspólnota mnie zbawi. Jakże wielu z nas zwolniło tempa na drodze do świętości właśnie przez to, że zbytnio zaufało drugiemu człowiekowi, który potem okazał się grzesznikiem, egoistą i nie wiem, co jeszcze. Czyż nie to właśnie spotkało wspólnotę w Pergamonie, wśród której znaleźli się zwolennicy fałszywej nauki nikolaitów?
Osobiście urzeka mnie w tym względzie postawa św. Teresy od Jezusa. Doświadczyła w swoim życiu jak mało kto z nas tego ogromnego dobrodziejstwa ze strony ludzi Kościoła. Dane jej było rozmawiać i prowadzić korespondencję z najwybitniejszymi kapłanami, teologami czy przyszłymi świętymi XVI-wiecznej Hiszpanii. W przełomowych momentach jej życia duchowego to oni odgrywali kluczowe role. Mimo to Święta do końca swej starości pozostała czujna wobec ich nauczania. Wiedziała bowiem z autopsji, że oni także nie są aniołami i mogą się pomylić i pogmatwać człowiekowi życie.
Godny wspomnienia jest trwający około piętnastu lat jej sławetny konflikt z teologami i ludźmi duchowymi w sprawie roli Człowieczeństwa Chrystusa na drodze modlitwy. Według Teresy przez głoszone tezy odnośnie kobiecości i mistyki stali się szczególnie niebezpieczni dla żeńskich wspólnot kontemplacyjnych. Zamiast zachęcać do głębokiego życia duchowego, odstraszali i zniechęcali. Święta opierając się na własnym doświadczeniu, nie waha się ich nazwać „fałszywymi prorokami” Kościoła (D 42, 5). Nie chce, aby ów strach i niepewność zakradły się na stałe do serc jej kontemplacyjnej wspólnoty z Ávila. „Nie zważajcie na strachy, którymi świat chciałby wam odebrać odwagę, ani na niebezpieczeństwa, które wam maluje w tak ponurych barwach. Dziwni doprawdy ci ludzie światowi! Wiedzą, że na końcu tej drogi jest wielki skarb, że po drodze pełno czatuje złodziejów, a chcieliby, żeby żadnego na niej nie było niebezpieczeństwa!” (D 21, 5).
Można powiedzieć, że Teresa łokciami utorowała sobie i swoim siostrom prawo do modlitwy kontemplacyjnej. Nauczyła je bronić własnego powołania i wierzyć, że jest to ewangeliczna droga Chrystusa, prawdziwa i bezpieczna. „Uwierzcie mi zatem, niech was nie zwiedzie nikt, ukazując wam drogę inną niż droga modlitwy” (D 21, 6).
Musimy prosić o dar mądrości w naszym opieraniu się na ramieniu drugiego człowieka. Bo nawet ten, który pomógł nam przejść tysiąc kroków w drodze duchowej, w pewnym momencie może stać się powodem naszego upadku czy pobłądzenia. Dziękując Bogu za tych wszystkich, którzy nam towarzyszą i pomagają w drodze do nieba, uczmy się w praktyce codzienności opierać przede wszystkim na osobistej relacji z Jezusem, pamiętając,
że „jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus” (Mt 23, 10).
Złuda własnej sprawiedliwości pozostaje wciąż uprzywilejowanym działaniem złego ducha: „Jesteś w porządku. To nie ty, ale inni powinni się zmienić. Możesz spać spokojnie”. Uśpione w ten sposób sumienie sprawia, że staję się zbyt pewny siebie i przestaję czuwać. Tymczasem niebezpieczeństwo zakradło się już bardzo blisko, a nawet jest już wewnątrz. Bo przecież nie wystarczy zwracać uwagi na to, co mówią ludzie tego świata albo słuchać mądrych mistrzów duchowych. Potrzeba spojrzeć w swoje własne serce.
Teresa wiedziała doskonale, że tą ostateczną i najważniejszą areną dla walki duchowej o świętość Kościoła jest nasze ludzkie serce. Przyzwyczaiła nas, że dusza człowieka to bardzo dynamiczny i przestrzenny obraz, podobny do zamku królewskiego czy kwitnącego ogrodu. Nic tutaj nie dzieje się jednak automatycznie. Piękno nie oznacza bezczynności. Miłość na każdym kroku domaga się wzajemności. To tutaj rozgrywa się historia naszego uświęcenia i wyrzeczenia. Dlatego Święta ostrzega i zachęca do czuwania: „Nie zasypiajmy, aby nas nie spotkała podobna zła przygoda, jak tego gospodarza, który starannie zamknąwszy drzwi swego domu, by się do niego nie zakradli złodzieje, spokojnie położył się spać, a tymczasem złodziejów miał ukrytych w domu. Któż tego nie wie, że najgorszym rodzajem złodzieja jest złodziej domowy?” (D 10, 1). I chwilę później zwracając się do karmelitanek, precyzuje jeszcze bardziej: „A każda z nas nosi w samej sobie takiego domowego złodzieja i jeślibyśmy wciąż nie uważały i ustawicznie nie czuwały nad sobą, mnóstwo w nas jest rzeczy, które mogą nam uniemożliwić tę wolność ducha, do której dążymy” (D 10, 1).
Co ma na myśli Teresa? O jakie mnóstwo rzeczy jej chodzi? Od rozdziału dziesiątego Drogi doskonałości będzie opowiadać ze szczegółami o tych złodziejach domowych, których kultywujemy w naszych sercach i których potrzeba się wyrzec, jak chociażby zbytnia troska o ciało (szczególnie podczas choroby) czy lęk przed zbliżającą się śmiercią.
Kiedy odczuwamy na własnej skórze niechęć do Kościoła ze strony współczesnego zlaicyzowanego świata, nie dostrzegajmy od razu złej woli. Zastanówmy się raczej i zapytajmy Chrystusa na modlitwie, czy nie ma w tym przynajmniej okruszyn prawdy o nas i o naszej wspólnocie, bo jak mówi poeta:
„... trzeba powiedzieć najśmielej,
Że Kościół bez krytyki
wnet by diabli wzięli.
Tak jest! Dla niego sąd ostry,
cierpki czy łaskawy
To ostroga dla źrebca,
to sól dla potrawy,
Ruch, gwar, krzyk, emulacja,
życie, jednym słowem,
Bo on żyć nie może
w milczeniu grobowem”.
opr. mg/mg