Gdy brak ci czasu, wypłyń na głębię!

Totalne zaufanie Bogu, choć po ludzku wygląda na szaleństwo, przynosi nieoczekiwane skutki!

Trzeba czasem zamknąć oczy i rzucić się w przepaść — to znaczy zaufać Panu Bogu. Praca nad biografią ks. Dolindo ruszyła dopiero, kiedy zwolniłam się z pracy w „Gościu Niedzielnym”. Choć po ludzku wyglądało to na szaleństwo, przyniosło nieoczekiwane skutki.

Z Joanną Bątkiewicz-Brożek, autorką książki „Jezu, Ty się tym zajmij! O. Dolindo Ruotolo. Życie i cuda”, rozmawia Maciej Zinkiewicz OFMCap

Ile czasu zajęła Pani praca nad książką o ks. Dolindo?

Praca nad książką trwała dwa lata. To były chyba dwa najtrudniejsze lata w moim życiu, bo wszystko ruszyło dopiero, kiedy zwolniłam się z pracy w „Gościu Niedzielnym”.

Pogodzenie pracy w tygodniku z pisaniem książki było niemożliwe?

Praca dziennikarska angażowała mnie od rana do wieczora, włącznie z sobotami i niedzielami. Pierwszy raz poleciałam do Neapolu w ramach urlopu. A ponieważ zlecenie na książkę przyszło po publikacji mojego tekstu w „Gościu Niedzielnym” pt. „Jezu, Ty się tym zajmij” w 2014 roku i lawinie telefonów od czytelników spragnionych informacji o życiu ks. Dolindo, zaczęłam się modlić: „Boże, jeżeli naprawdę chcesz tej książki, to zrób coś, bo tak się nie da”.

Gdy człowiek wejdzie w wir absolutnego szaleństwa i biega od sprawy do sprawy, trzeba się zatrzymać. Praca wypełniała całe moje życie. W biegu zabierałam dzieci ze szkoły, wpadałam do domu, szybko wrzucałam coś do garnka... To było wariactwo. Kompletnie brakowało mi czasu dla rodziny, na modlitwę, skupienie. Modliłam się tylko za kierownicą... i byłam strzępkiem nerwów.

Jak poradziłaś sobie z brakiem czasu? Znalazło się dobre rozwiązanie?

Bóg je znalazł. Tak się skomplikowały sprawy w pracy, że w porozumieniu z mężem musiałam podjąć niełatwą decyzję o odejściu z redakcji. Zawsze kierowałam się słowami Jana Pawła II: „Wypłyń na głębię!”. Trzeba czasem zamknąć oczy i rzucić się w przepaść — to znaczy zaufać Panu Bogu: ja robię krok do przodu, a Ty się wszystkim zajmij. Ale ponad rok żyliśmy w zawieszeniu, z jedną pensją przy trójce dzieci i kredytach. Mąż odchodził od zmysłów, bo ja siedziałam na strychu i pisałam, a on biegał od jednaj pracy do drugiej. Powoli już nie wytrzymywał. Mówił mi: „Dziewczyno, co Ty robisz? Idź do pracy. Piszesz książkę o księdzu, którego nikt nie zna. Powiedz mi, kto to będzie czytał i kto to kupi?!”. Mąż się teraz z tego śmieje. Gdy go zabrałam do Neapolu w osiemnastą rocznicę ślubu, sam zobaczył, ilu pielgrzymów z Polski przyjeżdża teraz do grobu ks. Dolindo i z jak wielką wiarą się tam modli: czasem po dwudziestu latach się spowiada, wraca do Kościoła, schodzą się małżeństwa, kapłani nabierają siły... Mam dwa świadectwa odstąpienia od prób samobójczych... A więc było warto! Mąż jest moim wielkim wsparciem na tej drodze z ks. Dolindo.

Dziś oboje widzimy, że totalne zaufanie Panu Bogu, rzucenie się w przepaść, choć po ludzku wyglądało na szaleństwo, przyniosło nieoczekiwane skutki. Błogosławieństwo Boga, także finansowe, jest niesamowite. Dziś możemy się dzielić z innymi i daje nam to wielką radość. Czasem mąż pyta jeszcze: a co z twoją emeryturą? Nikt cię nie zatrudnia... Odpowiadam: jak to? Bóg jest teraz moim szefem! Dlatego czuję się wolna. Codziennie spotykam się z Nim w kościele. Tam pytam Go, o wszystko. Oddaję mu siebie, moje słabe ręce... Nie jest łatwo rozpoznać wolę Bożą, dlatego trzeba znaleźć czas na bycie z Bogiem i wczytywanie się w Pismo Święte. Wolałabym, by Jezus stanął przede mną i powiedział, co robić, tym bardziej, że nie wszystko idzie gładko, jest krzyż, są trudności. Ale, jak mówi ks. Dolindo, oddaj stery wyłącznie Bogu, wtedy wszystko idzie inaczej.

Czy również Ojciec Pio i ks. Dolindo mieli problemy z czasem?

Ksiądz Dolindo miał mocno wypełniony dzień. Od rana do wieczora przyjmował penitentów, głosił kazania, chodził do szpitala, z komunią do chorych. Ponieważ nie miał samochodu, nieraz do chorego szedł pieszo przez całe miasto. Przeżywał pełne zaangażowanie: tysiąc procent dla ludzi, a jednak miał czas na modlitwę. Wstawał przed świtem i właściwie modlił się nieustannie.

Kiedy brakuje nam czasu, myślimy sobie: chciałbym być w dwóch miejscach jednocześnie albo zrobić trzy rzeczy w tym samym czasie...

Kiedy ks. Dolindo spotkał się z Ojcem Pio w San Giovanni Rotondo, przeprowadzili bardzo ciekawą rozmowę, na zakończenie której ks. Dolindo powiedział: „Do zobaczenia w Neapolu”. Choć Ojciec Pio nie ruszał się z San Giovanni Rotondo, odpowiedział, że spotkają się niebawem.

To pozwala wnioskować, że spotykali się w czasie bilokacji...

Jak najbardziej. Ksiądz Dolindo mówił mu: „Przychodź częściej, bo pomagasz ludziom”. Ojciec Pio był potrzeby tylu ludziom naraz, że nie mógł robić tego, siedząc na miejscu.

Pierwszą bilokację ks. Dolindo przeżył w 1910 roku. Pewnego dnia wrócił wyczerpany do domu i położył się na łóżku. Nagle poczuł, że jest nad jeziorem, w którym topi się człowiek. Próbował go ratować, a potem modlił się, pomagając mu przejść na drugą stronę. Tym człowiekiem okazał się jego dawny przyjaciel z seminarium, który przez akt apostazji odszedł z Kościoła. Ksiądz Dolindo całe lata modlił się o jego nawrócenie i o swoją obecność przy jego śmierci.

Co więcej, po wielu latach spotkał jeszcze innego swego przyjaciela, który usilnie go zapraszał: „Przyleć do nas znów do Ameryki”. Ksiądz Dolindo się zdziwił: „Przecież nie byłem nigdy w Ameryce”. A on: „No jak to? Przecież byłeś wtedy, kiedy umierał nasz przyjaciel”.

Spotkałam w Neapolu osoby, które opowiadały mi, że ks. Dolindo w tym samym czasie był widziany w różnych miejscach, np. w Neapolu i we Florencji u jednej ze swoich córek duchowych. Świadectwa te są zgromadzone w dokumentach przedprocesowych. Widocznie był potrzebny w tylu miejscach naraz. Bóg dał mu taki dar.

Ponieważ rozmawiamy o czasie, muszę zadać jeszcze jedno pytanie: dlaczego proces beatyfikacyjny ks. Dolindo przeciąga się i trwa dłużej niż w przypadku Ojca Pio?

Odpowiem wprost: bo o Ojca Pio zadbał Jan Paweł II i wszystkiego dopilnował. Papież-Polak był przekonany o świętości Ojca Pio, a księdzu Dolindo brakuje promotora, który mocno uderzy pięścią w stół. Ale jestem pełna nadziei, bo pewne furtki otwierają się w Watykanie. Kiedyś opowiadałam o problemach w procesie ks. Dolindo pewnemu kardynałowi, a on odpowiedział: „To bardzo dobrze, doskonale. Bo wszystkie te trudności świadczą o wielkości tego człowieka i jego świętości”.

Joanna Bątkiewicz-Brożek — dziennikarka, publicystka, tłumaczka. Jest autorką pierwszej biografii ks. Dolindo Ruotolo. Obecnie współpracuje z włoskim portalem watykanistów Vatican Insider.

 

„Głos Ojca Pio” [6/114/2018], www.glosojcapio.pl

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama