Psychologia, miecz obosieczny

Fragmenty książki "Krótka historia duszy", o duszy badanej przez filozofów, przedstawianej w literaturze i sztuce, wyznawanej na rozmaite sposoby w różnych wierzeniach

Psychologia, miecz obosieczny

Gianfranco Ravasi

Krótka historia duszy

ISBN: 978-83-7580-013-5

wyd.: SALWATOR 2008



Psychologia, miecz obosieczny

Inny francuski poeta i pisarz, Paul Valéry (1871—1945), w swych zeszytach z notatkami i szkicami z lat 1941—1943, opublikowanych pod tytułem Tel quel (Jakiś taki) zanotował: „Celem psychologii jest dać nam całkowicie odmienny pogląd na sprawy, które znamy lepiej”. Wraz z rosnącym zagrożeniem ze strony tej dyscypliny, które dokonuje się już w imię „(racjonalnej i logicznej) dyskusji nad duszą”, faktycznie rosły wobec niej także podejrzenia i ironia, także ze strony tych, którzy uciekali się do niej z lękliwym zaufaniem. Wystarczy tu pomyśleć o sarkazmie filmów Woody'ego Allena i legionu Amerykanów w stosunku do zwanych wyciskaczy mózgów, czyli psychologów, psychoanalityków i psychiatrów. Francuski filozof i antropolog Michel Foucault (1926—1984) w swym studium Choroba umysłowa i psychologia doszedł do stwierdzenia: „Psychologia nigdy nie zdoła powiedzieć prawdy o szaleństwie, ponieważ to ono zachowuje prawdę o psychologii”.

Termin „psychologia” w swym początkowym znaczeniu „badania duszy” w rzeczywistości pojawił się już w XVI wieku. Niektórzy przyznają tu prymat Rudolfowi Gloceniusowi, zapomnianemu wykładowcy niemieckiego uniwersytetu w Marburgu, inni zaś przypisują początki ważnemu niemieckiemu reformatorowi protestanckiemu Filipowi Melanchtonowi (1497—1560). Chodziło wówczas o badania całkiem innego rodzaju niż dzisiejsze uprawiane pod nazwą „psychologii”. Były one podobniejsze do naszego toku rozważań: chciano badać rzeczywistość duszy jako wyrazu misterium istoty ludzkiej i jej specyfiki. Jest faktem, że niezależnie od znaczenia, w centrum znajduje się wnętrze osoby, a zatem zawsze i w każdym przypadku zachowuje ważność napomnienie Dostojewskiego z powieści Bracia Karamazow: „Niezależnie od tego, jak głęboko sięga psychologia, jest mieczem obosiecznym”, a więc przynosi dobro i zarazem zagrożenie.

Zaraz też musimy zauważyć pewien paradoks. Właśnie nasze czasy, które — wydaje się — zapomniały o duszy, a nawet wygnały ją z życia i zwykłych rozmów, wszędzie włączyły przedrostek „psycho-” i termin psyche, rozsiewając je jak trudną do zastąpienia pietruszkę czy inną przyprawę, której nie można się wyrzec. Spróbujmy, dla przykładu, przejrzeć bogatą i drogocenną „Garzantinę” poświęconą psychologii i zaczynając od hasła „Psychogogia” (przywoływanie zmarłych w religiach starożytnych, dziś „po świecku” oznaczające plagiat), dojść do hasła „psychomimetyczny” (cecha halucynogenów): między tymi alfabetycznymi skrajnościami znajdujemy sto czterdzieści cztery hasła lub odsyłacze, których podstawą lub częścią jest rdzeń „psycho”! Wszystko już wydaje się występować pod tym sztandarem. Jest psychobiologia, psychochemia, psychochirurgia, psycholingwistyka, psychopedagogia, psychometria, psychosocjologia, psychoterapia, psychiatria, psychodrama... Mamy psychologię analityczną, zwierząt, stosowaną, kliniczną, zbrodni, sądową, różnicową, dynamiczną, egzystencji, etniczną, genetyczną, dziecięcą, geriatryczną, przemysłową, medyczną, polityczną, seksu, społeczną, doświadczalną... Jest psychologia sztuki, kobiecości, tłumu, postaci, rynku, muzyki, wychowania, pracy, reklamy, religii i nawet ruchu, w niemal nieskończonej litanii szczegółowych określeń.

Miał zatem rację Martin Buber (1878—1965), filozof żydowski, urodzony w Austrii, kiedy zauważył, że kwestia duszy staje się coraz bardziej paląca właśnie wtedy, gdy ludzkość traci swą najgłębszą wartość i zdolność wiązania się ze środowiskiem, w którym istota ludzka jest zanurzona, z innymi, z misterium, wskazującymi na jej ostateczne znaczenie. Niszczona w zapomnieniu i zepchnięciu na margines, ta dusza, którą współczesna psychologia próbuje ożywić, nie jest w rzeczywistości duszą filozofii i teologii klasycznej. To coś bardziej powierzchownego i nieprzemyślanego albo mniej jasnego i patologicznego, a kontakt z nią jest zdecydowanie bardziej terapeutyczny i praktyczny. Nie bez przyczyny na scenie dominuje teraz nie słowo „dusza”, brzemienne w implikacje filozoficzne, religijne, metafizyczne i moralne, ale słowo psyche, raczej aseptyczne i neutralne, raczej „techniczne” w swym znaczeniu, jakby chodziło tu o jakąś kwestię medyczną czy naukową.

Zerwanie ze starożytną koncepcją duszy dokonało się w drugiej połowie XIX wieku, w ramach opisanego już przez nas „materializmu”, przede wszystkim dzięki Wilhelmowi
Maxowi Wundtowi (1832—1920), niemieckiemu filozofowi, który wprawdzie całkiem nie porzucił psychologii „filozoficznej”, lecz oddzielił ją radykalnie od psychologii „fizjologicznej”, której poświęcił się z gorliwością neofity, stosując w odniesieniu
do zjawisk psychicznych metodologię nauk przyrodniczych, zgodnie z kryteriami doświadczalnymi i ilościowymi. W ten sposób rodziła się psychologia „naukowa”, redukująca psyche do ludzkich zachowań pozwalających się sprawdzić z zewnątrz, ale także sondować wewnątrz — jako „procesy psychologiczne”, świadome czy nieświadome. Nowa „dusza” poddawana badaniom stanowiła zasadniczo system mechanizmów działania inteligencji, pamięci, percepcji, doświadczeń wewnętrznych, takich jak uczucia, namiętności, postawy, reakcje nieświadome, wszystkie rzeczywistości rodzące zachowania zewnętrzne pozwalające na bezpośrednią obserwację.

Łatwo jest wyczuć, że psychologia w tym znaczeniu, z całym swym aparatem praktyk, znajduje się na zewnątrz szlaku żeglugi po rzece duszy albo ma z nim najwyżej punkty wspólne gdzieś na peryferiach. Słowo „psychologia” w znaczeniu współczesnym nie wskazuje w ścisłym znaczeniu na „naukę o duszy”, tak jak słowo „psychiatria” nie ma tego znaczenia, które przypisywał temu greckiemu słowu wspomniany wcześniej historyk Hekatajos z Abdery, gdy wkraczał do biblioteki faraona Ramzesa II, czyli znaczenia „leczenia duszy” z jej ograniczeń i wad, kultywowania jej bogactw duchowych, ćwiczenia jej cnót i zdolności transcendentnych. Psychologia współczesna bowiem to jedynie kodyfikacja i stosowanie praw kierujących zachowaniem i dynamizmem osoby, tak jak psychiatria to po prostu określenie i terapia syndromów neurologicznych i funkcjonalnych leżących u podstaw zaburzeń umysłowych.

W naszych horyzontach badawczych dotyczących duszy nie mieści się nawet ta dyscyplina psychologiczna, którą znamy pod nazwą „fizjonomika”, której korzenie sięgają starożytności (Arystoteles poświęcił jej traktat) i która miała swój gorący okres już w średniowieczu wraz z Awerroesem, Awicenną i św. Albertem Wielkim. Swój nowoczesny status „naukowości” zyskała dzięki Szwajcarowi Johannowi Kasparowi Lavaterowi (1741—1801), który napisał swoje Fragmenty fizjonomiczne (1775—78) we współpracy ni mniej, ni więcej tylko z samym Goethem. Dyscyplina ta stała się jednak popularna zwłaszcza dzięki psychiatrze z Werony, Cesaremu Lombroso (1835—1909), teoretykowi fizjonomii kryminalnej. Ta szczególna gałąź psychologii żywiła się koncepcjami materialistycznymi, w przekonaniu, że analiza anatomiczna linii twarzy może ujawniać cechy wewnętrzne, psychiczne i moralne osoby. Jak mówił berliński filozof i socjolog Georg Simmel (1858—1918), myśliciel wahający się między pozytywizmem i spirytualizmem, „twarz jest miejscem, w którym procesy psychiczne krzepną w postaciach stałych”.

Na płaszczyźnie bezpośredniejszej i popularniejszej ta dyskusyjna interpretacja osobowości wyodrębniła działania stereotypowe określane jako „geniusz i szaleństwo” (tak zresztą zatytułowane było jedno z najbardziej znanych dzieł Lombrosa) i zrodziła mody i style życia takie, jak [włoska] „scapigliatura”, cyganeria czy antykonformizm. Nas może to interesować i dlatego mówimy o tym, choć krótko, ponieważ zawsze żywe było przekonanie, że twarz jest zwierciadłem duszy. Z przekonaniem tym nie należy przesadzać ani w związku z nim teoretyzować, jak to przesadnie czyniła fizjonomika, chociaż nie całkiem bezpodstawnie, jeśli uwzględni się głębokie oddziaływanie duszy i ciała, które, jak widzieliśmy, leżało u podstaw licznych koncepcji duszy. Także w ostatnim czasie powstało w związku z tym wiele studiów poświęconych ścisłym związkom duszy i twarzy. Sama sztuka portretowania często traktowana jest nie jako czysto „fotograficzne” przedstawienie osoby, ale jako rodzaj artystycznej egzegezy duszy portretowanej osoby; by przytoczyć jeden nowszy przykład, bez niepokojenia malarzy klasycznych: badano 577 „portretów” namalowanych przez Tullia Pericoliego. Pisarz Tahar Ben Jelloun, urodzony w Fezie, w Maroku w 1944 roku, mieszkający w Paryżu, w jednej ze swych powieści pytał:

Dlaczego brzydota duszy potrafi uciec z wewnętrznej osłony i pojawić się na twarzy? Przed brzydotą fizyczną nie czuję lęku. Boję się tej innej, ponieważ jest głęboka i pochodzi z tak daleka. Przyczepia się twarzy i niszczy ją. Drąży w ciele i czasie swoje łoże. Wszystko to jest w oczach. Kiedy skąpane są w żółtawej cieczy, znaczy to, że zabrudziła je brzydota duszy.

Mieliśmy już okazję wspomnieć, że dla Michała Anioła, w jego Rymach cała dusza widoczna jest w spojrzeniu: „Dusza, z oczu wyzierająca” (44, 2). Więcej nawet: „dusza, intelekt zupełny i zdrowy/przez oczy wznosi się swobodniejszy, wolny” (166, 5—6). I odwrotnie: „poprzez oczy śmiertelnych ku duszy zmierza” (42, 11).

opr. aw/aw

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama