Życie w obecności Boga, czyli o unikaniu rozdźwięku między życiem a wiarą

Słysząc o "życiu w obecności Boga", wyobrażamy sobie jakiś niezwykły dar, zarezerwowany dla mistyków. Tymczasem jest to powołanie, które dotyczy wszystkich chrześcijan. Rozbicie naszego życia na to co "święte" i "nieświęte" to prawdziwy dramat!

Życie w obecności Boga, czyli o unikaniu rozdźwięku między życiem a wiarą

Kiedy słyszymy sformułowanie „trwanie w obecności Boga” albo „życie w stałej obecności Boga”, myślimy zapewne o jakimś niezwykłym darze, którego doświadczają tylko mistycy albo osoby bardzo zaawansowane w życiu duchowym. Paradoksalnie, jeśli tak będziemy myśleć, tak właśnie się stanie — na zasadzie samospełniającego się proroctwa. Jeśli sądzimy, że w naszej codzienności skazani jesteśmy na duchową samotność, przerywaną jedynie kilka razy (a może raz?) w ciągu dnia chwilą modlitwy, to właśnie tak będziemy żyć. Nie będziemy umieli dostrzec Boga, który stale jest przy nas i będziemy nieświadomie hamować Jego działanie wobec nas.

Spróbuj przyjrzeć się swojemu zwyczajnemu dniowi. Ile minut rzeczywiście poświęcasz dla Boga? Wstajesz, szybko robisz śniadanie, myjesz się — być może masz kilka minut czasu na modlitwę, a potem pędzisz do pracy lub szkoły. W pracy czy szkole nie masz zazwyczaj szans myśleć o Bogu, musisz skupić się na tym, co robisz. Później powrót do domu, zakupy, kolejne prace — tym razem domowe, może trochę rozrywki, telewizor, komputer, posiłek, nadchodzi wieczór i jesteś zbyt zmęczony, żeby się modlić. Czy tak ma wyglądać życie chrześcijanina?

A może powinniśmy to robić zupełnie inaczej — cały czas się modlić? Podczas mycia zębów, podczas śniadania, podczas drogi do pracy, także w samej pracy, wracając do domu, piorąc czy prasując ubrania, przygotowując posiłek... A światowe rozrywki powinniśmy zastąpić bardziej duchowymi zajęciami — czytaniem Biblii, chrześcijańskich książek, słuchaniem dobrej chrześcijańskiej muzyki i modlitwą. Tylko, czy taki ambitny plan chrześcijańskiego życia da się rzeczywiście zrealizować?

Pierwszy błąd, który popełniamy, to pomylenie ilości z jakością. Mnożenie i zagęszczanie modlitw, tak aby cały dzień był wypełniony kolejnymi pobożnościami, niekoniecznie prowadzi do życia w obecności Boga. Wręcz przeciwnie — może wbić nas w rutynę, sprawić, że modlitwa nie będzie dawać nam duchowego oddechu, ale będzie nużąca, pozbawiona treści, będzie beznamiętnym odmawianiem kolejnych formułek. W życiu każdego człowieka jest pewne optimum, powyżej którego jest znużenie czy dewocja. Dla jednego takie optimum może oznaczać dziesiątkę różańca dziennie, dla innego — całą cząstkę, dla jeszcze innego — na przykład osoby starszej, niepracującej — cały różaniec. Ale przesada nie jest dobra w żadną stronę. Z mnożeniem modlitw i pobożnych ćwiczeń także można przesadzić!

Zamiast tego lepiej zaplanować sobie jeden lub dwa czasy dłuższej modlitwy w ciągu dnia. Na przykład 10 minut rano i 15 wieczorem (lub 25 wieczorem). Ważne, żeby wtedy nic nam nie przeszkadzało i żebyśmy byli przytomni. Nie ma sensu walka z własnym ciałem — gdy ciało jest znużone, duch także ma trudności z czuwaniem. W ciągu dnia natomiast — w zależności od własnej sytuacji zawodowej, dojazdów itp. można przeznaczyć jakiś czas na odmówienie różańca (np. w drodze do pracy), na adorację (np. wracając z pracy), a także na tzw. akty strzeliste, czyli krótkie modlitwy, które szybko zwrócą nasze myśli ku Bogu. Dobrze, żeby takie modlitwy były skoncentrowane na osobie Jezusa, nie na naszych potrzebach.

Obecność Boga w naszym życiu nie ogranicza się tylko do modlitwy. To kolejny mit, który trzeba obalić. Jest to poważny problem: w naszym życiu nieświadomie wydzielamy sferę sacrum, czyli tę lepszą, przeznaczoną dla Boga oraz profanum, czyli tę gorszą — codzienną, związaną z pracą, obowiązkami domowymi i zwykłymi przyjemnościami. Jest to podejście całkowicie pogańskie, nie dające się pogodzić z chrześcijaństwem. Wystarczy przypomnieć kilka cytatów:

1 Koryntian 10, 31  Przeto czy jecie, czy pijecie, czy cokolwiek innego czynicie, wszystko na chwałę Bożą czyńcie

Kolosan 3, 16-17  Słowo Chrystusa niech w was przebywa z (całym swym) bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. 17  I wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko (czyńcie) w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego.

Rzymian 12, 1-2  A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. 2  Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.

Klucz do doświadczenia Bożej obecności w naszym życiu polega na tym, aby zlikwidować ten rozdział na „pobożne” i „niepobożne”. Każdy uczeń Chrystusa powołany jest do tego, aby stale „roznosić woń poznania Chrystusa we wszystkich miejscach” (2Kor 2,14). Niezależnie gdzie jestem, w jakiej sytuacji, mogę doświadczyć tego, że Bóg posługuje się mną, działa w moim życiu, zmienia moje myślenie i wpływa na moje otoczenie.

Zwróćmy uwagę na trzy elementy, które mogą pomóc nam zastosować ten klucz:

1. Słowo Boże — Słowo życia

Naszym podstawowym pokarmem duchowym i orężem w zmaganiu się z codziennością jest Słowo Boże. Powinno ono przebywać w nas „z całym bogactwem” — to znaczy powinniśmy je znać, poprzez codzienną lekturę, poprzez wzajemne napominanie, zachęcanie i nauczanie się Słowem Bożym, poprzez pieśni, psalmy i hymny. Praktycznym sposobem jest przeczytanie jakiegoś niezbyt długiego fragmentu i wracanie do niego w ciągu dnia. Może to być jeden psalm, może też być jeden czy dwa wersety z innej księgi Biblii. Odświeżanie w pamięci Słowa Bożego działa jak dostarczanie duchowych kalorii. To naprawdę nas odżywia duchowo. Ważne, żeby słowo to odnosić do swojego życia, żeby nie powtarzać go bezrefleksyjnie, ale zmieniać swoje życie pod wpływem Słowa Bożego. Zaryzykuję twierdzenie, że chrześcijanin, który traci kontakt ze Słowem Bożym (albo podchodzi do niego bezrefleksyjnie), staje się duchowym trupem. Może nawet powtarzać rozmaite pobożne frazesy, ale nic nie zastąpi kontaktu z żywym Słowem Bożym.

2. Bliźni jako ciało Chrystusa

Bóg nie patrzy na ludzi jako na jakąś bezładną masę, złożoną z oddzielonych od siebie jednostek. Widzi nas jako swoją rodzinę. To znaczy, że i my tak powinniśmy patrzeć na otaczających nas ludzi. Niektórzy z nich nie wiedzą, że są rodziną Boga. Ale dzięki naszej postawie mają szansę się o tym dowiedzieć. Jest oczywiste, że jako uczniowie Chrystusa jesteśmy Jego ciałem. Mówi o tym św. Paweł w 1 Liście do Koryntian, w r. 12. Ale miłość bliźniego nie ma dotyczyć tylko tych dobrych i miłych, albo tylko chrześcijan. Ma dotyczyć wszystkich. Również i pod tym względem Słowo Boże jest jednoznaczne: „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40). Jeśli czynisz dobrze bliźniemu z takim nastawieniem, będziesz doświadczał tego, że dzieje się coś więcej niż tylko ludzka wymiana dóbr. Ważne jest zarówno samo czynienie dobra, jak i to, co nas do tego motywuje. Można czynić dobro podążając za jakimiś społecznymi utopiami. Zazwyczaj wtedy okazuje się, że efekty są mizerne i krótkotrwałe. Jeśli mam zbyt małe wyobrażenie o człowieczeństwie, nie będę potrafił podnieść mojego bliźniego z jego problemów ku prawdziwemu człowieczeństwu, będę tylko próbował zaradzić jego bieżącym problemom. Tymczasem największą rzeczą, którą można dać drugiemu, jest nadzieja, przywrócenie sensu życia, budowanie relacji z nim (i otwieranie go na relacje z innymi).

3. Postawa uwielbienia, błogosławieństwa i jednoczenia

Trzecim elementem jednoczenia tego, co „duchowe” i „cielesne” lub: „pobożne” i „zwyczajne”, jest zmiana swojego nastawienia. Duch „tego świata”, skażonego grzechem, jest duchem podziałów, złorzeczenia, szukania własnej chwały, własnego zysku. Jako uczniowie Chrystusa możemy najpierw sami doświadczyć błogosławieństwa, zjednoczenia tego, co rozbite w naszym życiu — i mamy dalej nieść w swoje otoczenie tę postawę błogosławienia. Doszukiwanie się zła, piętnowanie zła, dzielenie ludzi na „lepszych” i „gorszych” może się wydawać słuszne, sprawiedliwe i konieczne. Ale ta słuszność, sprawiedliwość i konieczność nie prowadzi do przemiany ludzi ku lepszemu, a jedynie do pogłębiania podziałów. Postawa odrzucania, odpychania — jest postawą głęboko niechrześcijańską. Przykazanie miłości dotyczy nie tylko naszych przyjaciół, ale i wrogów (Mt 5,44). Nie oznacza ono, że mamy być naiwni i nie odróżniać zła od dobra, ale że mamy mieć wyciągniętą rękę do ludzi. Na zło nie wolno nam odpowiadać złem — bo to powoduje eskalację zła. Jeśli nauczymy się błogosławić, jednać i jednoczyć, zło nie będzie miało do nas przystępu. To jest początek życia w stałej obecności Boga. Bez postawy błogosławieństwa i pojednania nasze słowa uwielbienia, które będziemy próbować zanosić na naszej modlitwie ku Bogu, będą zawsze nieprawdziwe, będą nam grzęzły w gardle. Nie da się żyć w duchowym rozdwojeniu — z tych samych ust nie mogą wychodzić słowa błogosławieństwa i przekleństwa (Jk 3,10, por. Ef 4,29).

* * *

Czy zastanawiasz się, jaki jest główny powód nieskuteczności ewangelizacji prowadzonej przez chrześcijan? Nie chodzi o jednostkowe problemy, ale o ogólną trudność chrześcijan w dotarciu z Dobrą Nowiną do nie-chrześcijan (lub „ochrzczonych pogan”). Czy są to niewłaściwe metody? Czy nieumiejętność korzystania z nowoczesnych technik komunikacji? Czy staromodne słownictwo? A może to świat jest tak oporny? Zapewne są to powody istotne, ale nie jest to główny powód naszej nieskuteczności. Głównym powodem jest życie chrześcijan jakby w dwóch światach: „pobożnym” oraz „codziennym”. Mohandas Gandhi powiedział kiedyś: „Bez wątpienia byłbym chrześcijaninem, gdyby chrześcijanie byli nimi 24 godziny na dobę”. Jest to chyba najdosadniej wyrażona przyczyna naszej nieskuteczności ewangelizacyjnej. To nasze życie, w którym jest ciągły rozdział między czasami czy miejscami świętymi, w których zachowujemy się jak uczniowie Chrystusa oraz czasami i miejscami nieświętymi, gdzie zachowujemy się jak poganie. Nasze słowa o Jezusie brzmią fałszywie, jeśli nie żyjemy przez cały czas jako uczniowie Jezusa! Krótko mówiąc, życie w obecności Boga, tak aby On mógł wpływać na każdą chwilę życia, by mógł działać w każdej sytuacji, nie jest dla nas opcją, jakimś ideałem dla nielicznych, ale jest jedyną możliwą drogą ucznia Chrystusa. Za św. Pawłem powtórzę:

Filipian 3,12-14  Nie mówię, że już to osiągnąłem i już się stałem doskonałym, lecz pędzę, abym też to zdobył, bo i sam zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa. 13  Bracia, ja nie sądzę o sobie samym, że już zdobyłem, ale to jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, 14  pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama