Nasze zmartwychwstawanie

Czujemy, że w naszym życiu jest coś nie tak, pragniemy się zmienić, ale nie wiemy, jak. Historia Piotra pokazuje, że jest to możliwe, ale nie obędzie się bez duchowych zmagań

Nieraz nosimy w sobie pragnienie głębokiej przemiany życia. Chcielibyśmy coś zmienić, ale nie zawsze wiemy, jak się za to zabrać. Piotr już wie, choć jeszcze kilka lat temu jego codzienność przypominała ciemny grób.

Choć od swojej mamy otrzymał religijne wychowanie, to z czasem zaczął odchodzić od wiary.

— Życie bez Boga zmierza do przepaści — wyznaje dziś Piotr. Doświadczył tego na własnej skórze. Bogiem zaczęła być dla niego praca. Jak sam mówi, stał się jej niewolnikiem. — W mojej branży klientom się nie odmawia, bo się ich straci — dodaje. Przyjmował więc każde zlecenie i pracował praktycznie przez 7 dni w tygodniu, aby zdążyć z terminem. Dodatkowo ambicja pochodzącego z ubogiej rodziny chłopaka nie pozwalała na odpuszczanie. Czuł, że wszystko jest na jego głowie. Zaczęły się pojawiać stres i lęk. Nie odbierał telefonów. Aby się jakoś bronić, stopniowo pogrążał się w alkoholu. — Teraz już wiem, że alkohol nie pomaga w rozładowywaniu stresu, a tylko wzmaga problem — stwierdza z perspektywy czasu. Wtedy tego nie wiedział i... zmierzał dalej ku przepaści. Ponadto tkwił w wyniesionych z lat młodzieńczych żądzach cielesnych i grzechach związanych z seksualnością. To wszystko skutkowało zaniedbywaniem rodziny. Tym razem pytam Ewę, żonę naszego bohatera, o jego ciemną przeszłość. — Kiedyś Piotr nie brał udziału w życiu rodzinnym, nie miał czasu dla dzieci. Chodził zajęty swoimi problemami — mówi ze smutkiem. Wkrótce Pan Bóg miał się o niego upomnieć.

Dwa sny

Początek procesu zmiany to spowiedź przed Pierwszą Komunią św. swojego syna. Piotr odważył się wtedy podejść do konfesjonału po paru latach przerwy. I choć nie był doskonale przygotowany do tego sakramentu, to jak sam mówi, spowiednik go „pociągnął”. Po tej spowiedzi stało się coś niezwykłego. — Grzech związany z seksualnością został po prostu „ucięty”. Już nigdy więcej do niego nie wróciłem. Dla mnie to jest cud! — wyznaje. Jednocześnie zaczęły się zmieniać jego relacje z kobietami.

— Czystość intencji w relacjach jest niesamowicie budująca. Okazuje się, że kobieta może być „kolegą”. Po prostu mam koleżanki — zaznacza.

To był jednak dopiero początek przemiany. Po tej spowiedzi coś drgnęło w jego sercu. Znakiem tego była decyzja, żeby iść na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy. W tym czasie miał znamienny sen. — To było trochę jak w horrorze. Z grupą znajomych byliśmy w jakimś opuszczonym budynku. „Coś” nas straszyło, a my przed tym uciekaliśmy. W końcu zatrzymałem się i powiedziałem, że już więcej nie będę uciekał. Odwróciłem się, podszedłem do tego „czegoś”, chwyciłem za gardło i pokonałem — mój rozmówca kończy z przejęciem opowiadać tę symboliczną wizję. Dobrze obrazuje ona to, co się wtedy w nim działo. Już nie chciał się bać i uciekać przed życiem. Stanął do walki. I wygrał.

W ciągu kilku miesięcy przystąpił do drugiej pamiętnej spowiedzi. Tym razem w sanktuarium w Gidlach. Pojawił się tam szczególnie problem nadużywania alkoholu. W konfesjonale usłyszał słowa, żeby odrzucił wszystko, co jest mu niepotrzebne. — Po tej spowiedzi myślałem: jak ja, człowiek pijący codziennie kilka piw, „weekendowy jazzman”, miałbym odrzucić alkohol? To było nierealne. Nie mogłem wytrzymać jednego dnia bez piwa. O czym ten spowiednik gada? — wspomina Piotr. Ponownie jednak coś poruszyło się w jego sercu. Podjął walkę, żeby nie pić. Niedługo potem zdecydował się na roczną abstynencję. Dziś nie pije w ogóle.

Stopniowe wychodzenie z mroku w życiu Piotra ciągle trwało. Przyszedł czas na spowiedź generalną, aby już definitywnie zamknąć przeszłość i nie wracać do pewnych spraw. Po tej spowiedzi miał kolejny ważny sen. — Szedłem drogą w parze z jakimś mężczyzną w grubym, potarganym habicie w towarzystwie kilku zakonników i księży. W pewnym momencie ten mężczyzna wyizolował mnie od świata, zamknął mnie jakby w małej kuli. Zobaczyłem światło i poczułem przeogromne szczęście. Wręcz krzyczałem ze szczęścia. Niesamowite jest uczucie braku potrzeb. Tego nie da się opisać... — mówi Piotr, dwojąc się i trojąc na różne sposoby, aby jak najlepiej oddać klimat tej wizji. Dopiero po jakimś czasie doszedł do wniosku, że mężczyzna ze snu to Jezus, który przywraca mu prawdziwe szczęście.

Potrzebujesz? Zatrudnij!

Przemiana dotknęła także pracy Piotra. Zauważył w końcu, jak bardzo jest nią zniewolony. Był przeciążony i pracą, i związaną z nią odpowiedzialnością. Zaczął się modlić, aby znaleźć mądre rozwiązanie problemów zawodowych. — W pewnym momencie usłyszałem na modlitwie słowa: Ewangelia o robotnikach. Zacząłem się zagłębiać w ten tekst i myśleć, co mogę w nim znaleźć dla siebie — wspomina. Ujęła go prosta zasada: kiedy gospodarz winnicy potrzebował nowych pracowników, to wychodził na drogę i ich zatrudniał. Po prostu. — Rozważałem różne opcje, ale przez myśl mi nie przeszło, że miałbym zatrudnić pracowników. Skoro jednak Bóg mi mówi: „Potrzebujesz? Zatrudnij!”, to zacząłem szukać. I znalazłem — stwierdza. Potem zatrudnił kolejną osobę, i kolejną, i kolejną. W początkowej fazie były wątpliwości związane z wypłacaniem wynagrodzenia, lecz powiedział sobie: Skoro jest to pomysł Boga na moje życie, to Jego w tym głowa, by było dobrze. Okazuje się, że pracy w firmie nie brakuje. — Zacząłem zarazem realizować inną przypowieść: o talentach. Dzielę się tym, co mam, tym, co dostałem w trakcie swej drogi zawodowej. Szkolę nowych pracowników, dzielę się z nimi całą moją wiedzą. I co najważniejsze — już nie mówię, że to ja coś zrobiłem w pracy, ale że my to zrobiliśmy — podkreśla z dumą mój rozmówca. — Bóg uczy mnie poczucia wspólnoty — dodaje.

Dziś Piotr czuje się zwycięzcą. Sam wyznaje, że czuje się jak zmartwychwstały. Jego życie jest inne, lepsze niż kiedyś. — Ma czas dla rodziny, jest spokojniejszy i bardziej wyrozumiały. Sama wiele się od niego uczę — mówi Ewa. Przysłuchując się tym wyznaniom, tylko podziwiam, jak dużo Pan Bóg może zmienić w życiu człowieka.

Miłość silniejsza niż śmierć

Wszyscy tęsknimy za radością i pokojem w sercu. I właśnie ta tęsknota może się stać dla nas miejscem spotkania ze zmartwychwstałym Chrystusem. On przez swoje zmartwychwstanie przeszedł w stan wieczności, pokonał ograniczenia czasu i przestrzeni. To znaczy, że jest zawsze z nami. Gdybyśmy kiedykolwiek upadli, upadniemy w Jego ręce. Nawet gdybyśmy znaleźli się u bram śmierci, On tam będzie. Jezus wkracza w najciemniejsze zakątki naszego życia. Zstępuje na nasze niziny i siłą Swej miłości wynosi nas ku górze. Jego miłość jest silniejsza niż śmierć, grzech i wszystkie nasze ograniczenia. Chrystus w ciemność naszego życia wnosi swoje światło. On sam jest Światłem! Wskazuje nam drogę i oddziela prawdę od fałszu. Dzięki Niemu wiemy, dokąd iść oraz co wybrać. I pomnaża w nas radość. Radość tak wielką, że nie można jej opisać zwykłą mową. Trzeba ją wyśpiewać: Alleluja!

*Imiona w tekście zostały zmienione.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama