Z o. Grzegorzem Chrzanowskim, dominikaninem, filozofem religii rozmawiają Marcin Jakubionek i Sławomir Rusin
- fragmenty -
Marcin Jakubionek: Niedawno słyszałem, jak starsza kobieta z przekonaniem twierdziła, że tylko dzięki modlitwie do św. Antoniego odnalazła swoją świnkę morską. Czy to, co cenimy w modlitwie, to właśnie jej skuteczność?
Można się z tym zgodzić, ale powinniśmy również pamiętać, że bywa i tak, np. we Włoszech, że gdy modlitwa nie przynosi spodziewanego efektu, figurka świętego za karę topiona jest w wodzie... Topienie nie wydaje się zbyt miłosiernym czynem wobec świętego. Modląc się, należy pamiętać, że jesteśmy w relacji do osoby, a wtedy presja, jako pewna metoda nacisku czy manipulacji, nie jest wskazana, nie odwołujemy się przecież do bezosobowych magicznych sił. Religia nie jest zbiorem gotowych magicznych recept ujętych w proste formułki, których wypełnienie zawsze przyniesie spodziewany skutek.
M. J.: Myślę, że ta odpowiedź nie zadowoliłaby właścicielki „cudownie” odnalezionej świnki...
Pragnę jedynie zwrócić uwagę, że należy się wystrzegać magicznego traktowania modlitwy. Osobiście, poza liturgią, nie wzywam zbyt często świętych w modlitwie. No, może niekiedy, gdy jeszcze pracowałem w wydawnictwie „W drodze” i były sytuacje kryzysowe, mówiłem jednemu kandydatowi na ołtarze, którego lubię: „Zrób coś, bo jak nie, to wystąpię z zakonu i się ożenię”. Mam wrażenie, że czasem to działało. On mnie rozumiał, bo to dominikanin. Przypominam sobie też jednego z poznańskich ojców, przełożonego nowicjuszy, który modlił się o wstawiennictwo do zupełnie nieznanego w naszym kraju świętego, św. Ekspedyta. Wobec nikłej popularności tego żołnierza rzymskiego z pierwszych wieków chrześcijaństwa, ojciec ten żył w głębokim przeświadczeniu, że musi wytrwale rozpowszechniać jego kult. Święty rewanżując się, gwarantował comiesięcznej wycieczce nowicjatu piękną pogodę...
Świadectwa można mnożyć w nieskończoność, nie przykładałbym jednak wielkiej wagi do pośrednictwa świętych. Ostatecznym adresatem modlitwy pozostaje Bóg Ojciec czy Chrystus. Może to znak dzisiejszej mentalności, że ludzie wolą kierować modlitwy czy prośby bezpośrednio do Boga. Święty jest dziś raczej przewodnikiem, świadkiem wiary, inspirującym i wspomagającym swym przykładem nasze codzienne wybory.
Sławomir Rusin: Czy możemy mówić o skutecznych modlitwach w chrześcijaństwie?
Philippe Madre, w książce poruszającej zagadnienie fenomenu uzdrowienia „Bóg uzdrawia dzisiaj”, rozważa problem skuteczności modlitwy. Modlitwa o uzdrowienie jest momentem, w którym wiara człowieka musi się najbardziej zmobilizować. Bywa że nawet ludziom niezwykle pobożnym trudno uwierzyć, że może ich spotkać uzdrowienie. Zawsze bowiem pojawia się lęk: jeżeli zaangażuję się w modlitwę i nie przyniesie ona żadnego skutku, będę musiał racjonalnie uznać, że Bóg nie wysłuchuje modlitw albo Go nie ma. Autor proponuje mówić raczej o dobrej, a nie skutecznej modlitwie.
Skuteczność zawsze wyprowadza nas na manowce magii. Wyobrażamy sobie skuteczność jako technikę, która krok do kroku doprowadzi nas do wcześniej upatrzonego celu. Mimo tych zastrzeżeń, Philippe Madre formułuje warunki dobrej, a tym samym skutecznej modlitwy, np.: modlitwa musi być zakorzeniona w całym dotychczasowym życiu. Pamiętam jak bohater filmu „Tato”, grany przez Bogusława Lindę, ze łzami w oczach pada w kościele na kolana, błagając o zwrócenie odebranej córki. Jest to oczywiście poryw człowieka i zarazem bardzo intensywna modlitwa. Czy Bóg odpowie, nie jest naszą sprawą. Niestety, modlitwa bohatera pozostała jedynie jednorazowym aktem, wyjątkiem, żeby nie powiedzieć „wypadkiem” w jego życiu.
Ponadto Philippe Madre podkreśla, że należy nalegać na Boga, modlitwa ma być zuchwała i natarczywa. Należy jednak dobrze pojąć tę natarczywość. Nie chodzi o to, aby mnożyć w nieskończoność wypowiadane formuły czy histeryzować, ale modlącemu powinno towarzyszyć przeświadczenie, że jest w stanie bardzo wiele z siebie ofiarować. Powinien być np. gotów pościć, zobowiązać się do wykonania jakiegoś dobra, cały zaangażować się w modlitwę.
M. J.: Mówiąc, że powinniśmy zuchwale nalegać, sugeruje Ojciec, że Bóg zmienia zdanie...
Spoglądając z ludzkiej, bardzo niedoskonałej, perspektywy, wydaje się, że tak właśnie się dzieje. Ale może bardziej poprawne będzie stwierdzenie, że Bóg nigdy nie działa na oślep. Wystarczy wspomnieć odnotowane w Starym Testamencie dzieje Sodomy i Gomory. Widzimy, jak Abraham negocjuje z Bogiem: „Boże, dokonasz pogromu, jeśli w mieście znajdzie się trzydziestu sprawiedliwych?”. „Nie dokonam” — odpowiada Bóg. „A jeśli ich będzie dwudziestu?” — pyta dalej Abraham... W ten, trochę antropomorficzny, sposób została przedstawiona idea miłosierdzia Bożego. Bóg oddziela dobro od zła i nawet niewielkie dobro może przeważyć szalę większego zła. Dziś ksiądz powinien być takim „sprytnym negocjatorem”, pośredniczyć pomiędzy Bogiem a człowiekiem.
M. J.: Jak uczy doświadczenie, trudno być obiektywnym, pośrednicząc między stronami. Po czyjej stronie zatem powinien stanąć kapłan — człowieka czy Boga?
Ale to przecież Chrystus opowiedział się całkowicie za człowiekiem, to jest właśnie idea chrześcijańskiej miłości jako życia dla drugiego człowieka. Moim zdaniem stojąc pomiędzy Bogiem a człowiekiem ksiądz powinien zawsze występować w imieniu człowieka i jak Abraham wykorzystywać kunszt negocjatorski dla jego dobra. Kiedy przychodzi do spowiedzi grzeszny człowiek, można go zrugać, powiedzieć mu, żeby się wynosił, ewentualnie łaskawie udzielić rozgrzeszenia. Można jednak do niego podejść w taki sposób, aby przywrócić mu godność, tak postawić go przed obliczem Boga, aby mógł dotrzeć do pokładów ukrytego w nim dobra, aby człowiek zrozumiał własny grzech. Wtedy kapłan może jak Abraham zapytać Boga wprost: „Chociaż jest niewiele dobra w tym człowieku, czy powinien być odrzucony?”.
S. R.: Odnoszę wrażenie, że modlitwa w takim wypadku jest formą targu, czymś płytkim.
Nie lekceważyłbym modlitwy prośby. Oczywiście, modlitwy dziękczynne czy wielbienia są traktowane jako bardziej wzniosłe, ale gdy na kogoś spadnie nieszczęście, nie pozostaje nic innego, jak modlitwa w jego intencji. I niekoniecznie warunkiem wysłuchania modlitwy jest doskonała wiara. W Ewangeliach Jezus uzdrawia ludzi, których wiara odbiega od ideału. Na przykład przychodzi do Jezusa przełożony synagogi i prosi o uzdrowienie chorej córki, tymczasem pojawia się kobieta, również szukająca pomocy. W obu przypadkach wiara jest wykoślawiona.
Gdy nikt tego nie widzi, kobieta dotyka szaty Jezusa, traktuje wiarę magicznie. Myśli sobie: „Jeśli dotknę Jego szaty, energia, którą w sobie nosi, uzdrowi mnie”. Rzeczywiście, uzdrowienie nastąpiło. Chrystus mógł nawet nie zwrócić na nią uwagi, On jednak zatrzymał się i zapytał: „Kto mnie dotknął?”. Wyłowił kobietę z tłumu i rozpoczął rozmowę. Poprzez dialog Jezus prowadzi ją od wiary magicznej do osobistego wyznania wiary. Dzięki temu odkrywa ona Chrystusa, a nie tylko uzdrowiciela, władającego bezosobową energią.
Inny typ wiary reprezentuje przełożony synagogi — prosi o uzdrowienie córki. Już sama prośba jest świadectwem wiary tego człowieka. Jednak w sytuacji, kiedy córka umiera, waha się. Racjonalna część jego osoby mówi mu, że teraz już nic nie da się zrobić. Wtedy sam Chrystus wspiera niedowiarka słowami: „Nie wątp, wierz”. To jest moment, kiedy pojawiają się u ludzi wątpliwości. Człowiek ten był w stanie uwierzyć w uzdrowienie córki, ale przecież ożywienie zmarłych przekracza ludzkie możliwości, dziecko umarło i koniec... Dlatego zrezygnował. Chrystus, mówiąc mu, żeby wierzył, przeprowadza onieśmieloną wątpliwościami wiarę przez racjonalne wahania.
Dzięki modlitwie prośby często rozwija się wiara, a poza tym, aby przystąpić do modlitwy proszącej, trzeba naprawdę niebywałej odwagi. Jest to wydarzenie niezwykle dramatyczne w życiu religijnym człowieka. Może ono zweryfikować naszą wiarę. I myślę, że tego się najbardziej obawiamy.
S. R.: A co wtedy, gdy naprawdę na czymś nam zależy, bardzo o coś prosimy i nic się nie dzieje?
Skuteczność modlitwy nie zawsze oznacza spełnienie pragnień, modlitwa może przynieść całkiem nieoczekiwane skutki. W Ewangeliach cuda są pewnymi znakami, ale to nie są magiczne fajerwerki. One mają przede wszystkim wzbudzać wiarę. Proces zainicjowany przez cud jest w pełni zrealizowany wtedy, gdy prowadzi do przemiany. Dobrym przykładem będzie tu ewangeliczna przypowieść o uzdrowieniu dziesięciu trędowatych. Jezus ich uzdrowił, ale tylko jeden powrócił i odbył z Chrystusem rozmowę. Wtedy usłyszał: „Twoja wiara cię uzdrowiła”. To nie znaczny, że tamci nie zostali uzdrowieni, ale być może chodziło również o chwilę zastanowienia, namysłu. Dopiero w tym momencie rozmawiającemu z Jezusem przyszło do głowy, że cud to nie tylko uzdrowienie fizyczne, lecz również pogłębianie wiary. Przemiana wewnętrzna pozwoliła uzdrowionemu odkryć w Jezusie Mesjasza. Proces uzdrowienia zaowocował wewnętrzną łaską.
M. J.: Jak zatem rozumieć skuteczność modlitwy?
Nie ma modlitw, które zagwarantują nam pozytywną ocenę z egzaminu lub będą skuteczną terapią na pryszcze. Natomiast z pewnością modlitwy zawsze przynoszą skutek w wymiarze duchowym. Modlitwa o uzdrowienie może nie zostać wysłuchana i ten ktoś umrze, ale być może dzięki modlitwie sam chory i jego bliscy będą potrafili lepiej znieść cierpienie, jakoś je zaakceptować. Nie dać mu się całkowicie przytłoczyć. Nie bez znaczenia jest fakt, że ktoś się za chorego modli i toszczy się o niego. Zwróciłbym także uwagę na sakramenty, które będąc przedłużeniem działalności Chrystusa w Kościele, prowadzą do przemiany wewnętrznej człowieka. Tomasz z Akwinu podkreślał, że sakramenty to duchowa medycyna, która ma uzdrowić człowieka ze zła, grzechu, egoizmu. W modlitwie człowiek współodczuwa z Bogiem, zaczyna podobnie oceniać dobro i zło, coraz bardziej wyzbywa się egoizmu. To całkowicie przeobraża człowieka i jego sposób postrzegania świata.
- fragmenty -
opr. ab/ab