Fragmenty książki "Na tropach człowieka" o wyobraźni miłosierdzia
Leszek Łysień Na tropach człowieka |
|
Pierwszym miejscem na ziemi, które powstaje jako wyraz wzajemności międzyludzkiej, jest dom. Dom to swojskość, bezpieczeństwo, ale również wolność, przestrzeń dojrzewania ludzi, stawania się sobą. Poprzez swojskość domu (tutaj człowiek może powiedzieć, że jest „u siebie”) następuje oswajanie świata wokół domu. Pisał A. de Saint Exupery: „Człowiek nie jest tucznym bydlęciem i miłość jest dla niego ważniejsza niż pożytek. Nie może kochać domu, który nie ma swego oblicza i gdzie kroki nie znajdują swojego kierunku i sensu”. Dom musi mieć pewne nachylenie duchowe, profil, aby mógł spełnić właściwe sobie zadanie. Domy puste duchowo wydają ludzi pustych, wydrążonych, którzy nie mogą znaleźć swego miejsca na ziemi. Opuszczając dom już stają się tułaczami. Znikąd wyszli i zdaje im się, że donikąd zmierzają.
Człowiek jednak, prędzej czy później, skazany jest na opuszczenie domu. Wychodzi z niego, aby podążyć własną drogą. Domy kruszeją, obumierają. Pyta J. Tischner: czy dom jest domem rzetelnym, czy jedynie obietnicą domu innego, domu, w którym się nie rodziliśmy? Czy człowiek jest w stanie zbudować dom rzetelny? Czy jest w stanie zadomowić się tutaj? Czy jego przywiązanie do domu jest przywiązaniem do czegoś trwałego i mocnego?
Spośród kolejnych miejsc na ziemi wyłania się oto miejsce pracy. Poprzez pracę w sposób szczególny doświadczamy ziemi. Stawia nam ona opór. Rani boleśnie, ale też darzy swoimi owocami, okazuje się przychylna i łaskawa, jak długo człowiek poprzez pracę wsłuchuje się w jej rytm. Ale i tutaj wyłania się pytanie: czy ziemia jest ziemią obiecaną, czy raczej obietnicą ziemi innej, nowej? W końcowych partiach Ziemi Ulro pisał Cz. Miłosz: „Cóż mają począć ludzie, dla których niebo i ziemia jest za mało i nie mogą żyć, jeśli nie oczekują innego nieba i innej ziemi? Dla których ich własne życie, takie, jakie jest pozostaje snem, zasłoną, ciemnym lustrem i nie mogą pogodzić się z tym, że nigdy nie pojmą, czym było naprawdę? Będą wierzyć po prostu dlatego, że wypełniające ich pragnienie nie może być wyrażone w żadnym ze zmiennych ludzkich języków. Tylko jeden język odpowiada najwyższemu prawu ludzkiej wyobraźni i w nim to zostało ułożone Pismo”.
Poprzez pracę człowiek zaczyna stopniowo rozumieć, iż wprawdzie ziemia jest miejscem pobytu człowieka, ale tak, jak drogowskaz stojący przy drodze. Człowiek drogi, drogę samą odczytuje jak drogowskaz. Nie można przywiązać się do drogowskazu.
Może być jednak tak, że praca, która jest rodzajem rozmowy z drugim człowiekiem oraz ziemią, przemieni się w bezwzględne pożądanie ziemi i pragnienie władzy nad drugim człowiekiem. Jak podkreśli Tischner „pożądanie ziemi chce mieć ziemię jako spełnienie obietnicy, mieć ją bez reszty, mieć ją wyłącznie dla siebie”. Człowiek w ziemi oraz wyłącznie na ziemi dostrzega możliwość zbawienia. Pojawia się ideologia obłędnego terryzmu, która zamyka ludzi w sieci immanencji. Człowiek poprzez pracę nie zbliża się do nieba, ale zdąża wprost do piekła. Nadchodzi czas bezwzględnej eksploatacji ziemi. Człowiekowi — eksploatatorowi chodzi o jedno: o zdobywanie i poszerzanie coraz doskonalszego panowania nad ziemią. Ona sama staje się miejscem wywierania technologicznych mocy człowieka. Jest ziemią eksperymentu, który w prostej linii prowadzi do poszerzenia obszarów otwartych na panowanie techniki. Postawa ta odzwierciedla powiedzenie F. Bacona: „umysłowi ludzkiemu nie skrzydeł potrzeba, lecz ołowiu”. Człowiek przeobraża się w eksploatatora — technokratę. Świat staje się miejscem podboju bezwzględnego, lekceważącego wszelkie granice. Istota ludzka zostaje zredukowana do puli genów, doskonałego obiektu eksperymentów dokonywanych na nim najpierw przez inżynierów społecznych, następnie genetycznych. Świat zostaje poddany „woli mocy”. Człowiek eksploatator staje się człowiekiem kalkulującym, człowiekiem obliczającym i przeliczającym. Świat jako miejsce bezgranicznej eksploatacji nie przestaje być jednak obcy. Jest teraz obcy inaczej — jest wrogi. Odczucie wrogości świata wzmaga aktywność tego, który chce go ujarzmić, przezwyciężyć tę jego groźną i nieznośną wrogość. Zauważa J. Tischner: „Na obcej i zbuntowanej ziemi praca jest formą walki. Ziemia jest żywiołem, który musi być pokonany”. Współczesny myśliciel M. Heidegger definiując materializm, trafnie podsumował taką wizję świata, powiadając, iż materializm nie oznacza poglądu, wedle którego wszystko jest materią, lecz postrzeganie świata jako materiału dla pracy. Wszystko przetworzyć, dopasować do coraz bardziej perwersyjnych pragnień, uczynić obiektem manipulacji — oto postulaty materialistycznej wizji dziejów.
Umęczony walką, zwyciężony przez ziemię, człowiek umiera. Wreszcie stajemy na cmentarzu — ostatnim miejscu na ziemi. Pisze Tischner: „Na cmentarzu ziemia ukazuje się nam jako ziemia odmowy. <To nie tu> - mówi cmentarz. Nie tu jest dom, nie tu zakorzenienie. Na cmentarzu rośnie świadomość dystansu między człowiekiem a ziemią. Cmentarna ziemia jest ziemią obietnicy niedopełnionej. Na takiej ziemi rosną dopiero drogowskazy”. Czy ziemia cmentarna jest ziemią rozpaczy ostatecznej? Czy spoza niej nic innego się nie odsłania poza otchłanią grobu? To tutaj pytania rosną jak grzyby po deszczu. Olbrzymieją, niepokoją. Tutaj raz jeszcze rysuje się obraz drogi człowieka — pielgrzyma. Tu przyniesiono jego resztki. A on sam? Gdzie poszedł? Słowa — pytania Norwida odsłaniają nam i tutaj właściwą perspektywę: „Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej, / Wokoło lecą szmaty zapalone; / Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny, / Czy to, co twoje ma być zatracone? / Czy popiół tylko zostanie i zamęt, /Co idzie w przepaść z burzą? czy zostanie / Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament, / Wiekuistego zwycięstwa zaranie!”.
Co ma uczynić człowiek, aby ocalał jako „gwiaździsty dyjament”? Jak przemierzać ziemię, aby ujść pułapkom, jakie kryją się w jej otchłannych przepaściach. Odpowiedzi udziela nam chrześcijaństwo. Słowem — kluczem jest słowo <łaska>. Łaska to po łacinie to gratia. Iść przez ziemię z gracją, wdziękiem, zwiewnie i lekko. Dotykać jej z pełnym zaangażowaniem, zadość - czyniąc wymogom chwili, wyzwaniom czasu, ale wzrokiem bystrym wypatrywać tego, co dalej, a co wyłania się spoza horyzontu dla tych, którzy chcą widzieć, którzy mają uszy ku słuchaniu a oczy ku widzeniu.
Różaniec odsłania przed człowiekiem utraconą kondycję pielgrzyma, uczy bycia w drodze, bycia spokojnego, roztropnego, rozumiejącego. Zwraca uwagę na zagubione drogi, po których Bóg idzie ku człowiekowi. Wsłuchujmy się w jego tajemnice.
Medytację tę zakończymy słowami G. Marcela, wyjętymi z wykładu zatytułowanego Rilke, świadek spraw ducha: „Duchu metamorfozy! Gdy przedzierać się będziemy przez zasłonę chmur dzielącą nas od innego królestwa, kieruj naszymi niewprawnymi krokami”.
opr. aw/aw