Bóg jest nieskończoną radością, cieszy się ze stworzenia i świętuje w niebie, gdy nawraca się choćby jeden grzesznik, dając Ojcu możliwość pokazania całej swojej miłości.
Istnieje coś, co jasno i wyraźnie wyłania się z całościowego spojrzenia na Pismo Święte: radość jest kluczowym słowem chrześcijanina. Począwszy od Starego Testamentu, od radości Boga i człowieka w czasie trwania dzieła stwarzania, aż do Apokalipsy, z jej obietnicą radości bez żadnej skazy, a więc przez całą Biblię przebiega strumień radości, przeplatany co prawda momentami mroku i ciemności, ale ostatecznie zawierający końcowe zwycięstwo, które wszystko porządkuje. Na kartach Biblii o radości Boga powiedziano praktycznie wszystko. Zaczynając od radości Stwórcy z powodu dzieła stworzenia, który wzrusza się już samym tym faktem, co więcej − postrzega je jako wspaniałe i dobre. Rabini opowiadają, że źrenica Boga patrzącego na piękno świata, a zwłaszcza na piękno stworzenia człowieka, rozszerzyła się do tego stopnia, że wypłynęła z niej łza radości.
Radość, jak przekazuje Pismo Święte, jest przymiotem Bożym i zasadniczą cechą charakteryzującą Boga chrześcijan; stanowi Jego część — jak określiła to święta karmelitanka, Chilijka Teresa z Los Andes: „Bóg jest nieskończoną radością”. Bóg jest nie tylko pięknem, jak powtarza współczesna teologia, ale także radością.
Bóg jednak nie tylko jest radością, do Niego należy także dawanie radości. Przymierze jest najbardziej wyraźnym przykładem takiej właśnie woli Bożej, to znaczy przykładem dzielenia się radością; zostało ono zawarte ze względu na nią. Stało się tak, ponieważ Bóg nie chciał sam się nią cieszyć, nie znosił widoku smutnych twarzy stworzeń. Wynika z tego, że radość jest sposobem istnienia, rzeczywistością wewnętrzną i zewnętrzną manifestacją tego, kto wierzy w Boga. Istnieje wiele powodów, aby być szczęśliwym. Są tysiące zachęt do takiego właśnie życia i do manifestowania takiego sposobu bycia oraz nawiązywania relacji przez wierzących, co wyraźnie widać w Starym i Nowym Testamencie.
Przyjrzymy się jedynie niektórym z tych powodów i zachęt[1] podejmowanych w naturalnym i, mamy nadzieję, korzystnym dialogu prowadzonym pomiędzy słowem Bożym a antropologiczno-filozoficzną refleksją. Jesteśmy przekonani, że słowo Boże nie tylko będzie nam podawało prawdę i zawartą w niej treść, ale będzie nas także inspirowało do tego, aby ją wydobywać; podobnie zresztą jesteśmy przekonani, że refleksja dokonana przez człowieka, w tym konkretnym przypadku refleksja głównie psychologiczna, pozwoli odczytać ślady wyciśnięte na odpowiedniej głębokości ludzkiego serca i nieco dokładniej wskaże na konkretne drogi prowadzące do życia w radości, oczywiście tej prawdziwej. Będziemy podążali za następującymi po sobie kolejnymi argumentami; w tym rozdziale wskażemy na prawdziwą treść, na to, czym faktycznie jest radość, natomiast w kolejnym postaramy się zrozumieć jej dynamikę, oczywiście bez czynienia sztywnych podziałów. Wszystko po to, aby dojść do refleksji, która łączy ze sobą najbardziej możliwą inspirację teoretyczną z praktyczną pedagogiką, język ewangeliczny z przypowieścią o człowieku.
Nie mając zamiaru napisania tradycyjnego traktatu, weźmiemy pod uwagę jedynie następujące punkty: psychologiczny stan i funkcja radości, a więc jej źródło, określająca ją przyczyna, czyli „miejsce” lub też kontekst, który pozwala jej się rozwijać, co ją odróżnia od radości fałszywej i sprawia, że jest prawdziwa, i na koniec owoce radości.
Radość nie jest pustym uczuciem, sensacją euforyczną, abstrakcyjną i bez treści; wręcz przeciwnie, nawet na czysto ludzkim poziomie jest odpowiedzią na poszukiwanie sensu: jestem zadowolony, ponieważ wydarzyło się coś ważnego dla mnie, ponieważ spełniło się jakieś pragnienie, ponieważ stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. Oczywiście, jeden może się cieszyć zwyczajnie i zawsze, ponieważ „ten jest bogaty, który niczego nie pragnie” lub też dlatego, że dobrze pojadł lub dał ujście swoim instynktom albo dlatego, że nie ma żadnych zmartwień lub wygrał w totolotka. Jednak radość, o której mówimy, a więc radość chrześcijańska, zawsze pozostaje czymś nieznanym, a w każdym razie jest połączona z czymś bardzo precyzyjnym, co się wydarzyło i czego człowiek szukał albo też co postrzega jako coś ważnego dla swojego życia.
Płyną z tego niezwykle ważne konsekwencje.
Pierwsza konsekwencja jest związana z uwarunkowaniem psychologicznym (a więc ludzkim), które pozwala osobie być w stanie radości, ale tej prawdziwej, trwałej i głębokiej (jak dzieje się to z radością chrześcijańską). Możemy ją określić w taki oto sposób: radość nie jest czymś, czego należy szukać dla niej samej, aby czerpać przyjemność z jej posiadania, lecz wiąże się z czymś, co daje jej motywację, co ją uwalnia i powoduje jej eksplozję w osobie ludzkiej. Jest to więc coś ważnego dla osoby, podobnie jak skarb lub drogocenna perła z Ewangelii św. Mateusza (por. 13,44), o czym będzie mowa nieco dalej, ale jednocześnie jest ona owocem czegoś innego, „owocem Ducha”, jak powiedziałby św. Paweł (por. Ga 5,22). Skarb i owoc to dwa główne symbole umożliwiające zrozumienie, że radość pokazuje, gdzie został umieszczony skarb twojego życia, a doświadczasz jej jedynie jako owocu odkrycia skarbu lub konsekwencję samego wysiłku poszukiwania.
Wynika z tego, że kiedy stawiamy radość za cel życia lub tego, co się robi, jej odczuwanie z psychologicznego punktu widzenia jest jakimś nonsensem, oprócz tego, że jest czymś, co w taki sposób nigdy nie zostanie w pełni osiągnięte przez podmiot: w sumie jest to zupełny błąd, jeżeli chodzi o istotę i metodę. Radości nie szuka się w niej samej, ale znajduje się ją jako nieoczekiwany dar, jako bezinteresowną konsekwencję osiągnięcia przez podmiot czegoś ważnego („skarbu” swojego życia), przebycia przez osobę pewnej drogi, dążenia osoby do celu wyraźnie przez nią poszukiwanego. I tak oto, gdy raz zostanie przez nią odnaleziona, przynosi jej w darze uczucie wewnętrznej radości, która w sposób regularny i nieskończony przekracza wszelkie jej oczekiwania. Jest to psychologiczne prawo naturalne, które ma swoje zastosowanie także w razie duchowej radości.
Radość, a tym bardziej radość chrześcijańska, jest jak niespodzianka, oczywiście przynosi zadowolenie, ale także — jak wszystkie inne prawdziwe niespodzianki — nie pozwala się przewidzieć ani też nie jest ona do końca zrozumiała, a przez to nie jest poszukiwana i postrzegana jako niezasłużona; jest „niespodzianką”, ponieważ nie jest umyślnie spowodowana, dlatego zawsze pozostaje poza obszarem oczekiwań (i zasług) podmiotu.
W takim sensie radość jest transcendentna, dlatego też doświadczanie radości samo w sobie jest działaniem mistycznym. Pochodzi z wysoka, daje motywację, która nie jest tylko motywacją ziemską (mówiąc nieco dokładniej, jest transcendentna) i pokazuje, czego Bóg dokonuje w sercu wierzącego, jakie jest Jego działanie uprzedzające i formacyjne, a to jest już działanie mistyczne; mistykiem jest ten, kto wyczuwa, kontempluje i rozkoszuje się działaniem Boga w swoim życiu i w pełni je wspiera, a Bóg radości nie może uczynić inaczej, jak działać w sposób, który wyraża i przekazuje Jego radość. Lepiej zobaczymy to w następnych punktach, „Bóg — mówi Danneels — czyni człowieka szczęśliwym. Sam człowiek nie jest w stanie osiągnąć takiego stanu”[2].
W każdym razie właśnie dlatego, że jest transcendentna i mistyczna, radość sama w sobie posiada ważny charakter dynamiczny, który analizujemy: wychodzi ona naprzeciw tego, kto jej nie szuka; psychologicznym warunkiem radości nie jest bynajmniej szukanie jej w sposób przesadny. W ten sposób albo nie osiągnie się jej za nic w świecie, albo też znajdzie się ona w naszych rękach (i w sercu) i będzie radością skończoną, słabą i przejściową, nienaturalną i spartaczoną.
Wrócimy do tego nieco dalej, gdyż jest to ważny punkt. Jednak już teraz wskazuje nam na dosyć znamienny aspekt chrześcijańskiej radości i sposobu jej osiągania (być może taki właśnie jest powód wielu naszych smutków, a depresja − czy nie jest przypadkiem błędnym sposobem poszukiwania radości?).
A oto druga konsekwencja: radość jest nie tylko czymś wrodzonym czy instynktownym, co w jakiś sposób „zobowiązuje” nas do cieszenia się z pewnych określonych rzeczy lub doświadczeń. Jeżeli tak by było, to człowiek cieszyłby się tylko wówczas, gdyby nagradzane były jedynie niektóre jego podstawowe potrzeby (spójrz na radość bycia szanowanym lub też, nieco prościej, na możliwość nagradzania pewnych instynktów psychologicznych lub psychospołecznych); cieszenie się z czegoś takiego jest jak najbardziej naturalne, a także zbawienne, oczywiście pod pewnymi warunkami, chociaż w sposób bardziej znaczący radość jest czymś, czego się uczy, a tym, czego się uczy, jest przede wszystkim umiejętność radowania się z określonych rzeczywistości lub wartości i ściśle określonych sytuacji oraz doświadczeń.
Każdy człowiek uczy się pragnąć pewnych dóbr, a więc także być szczęśliwym z ich osiągnięcia; dlatego też staje się wrażliwy na pewien rodzaj życiowych darów lub sytuacji i gratyfikacji (na te, a nie na inne), albo też znajduje powody do radości w tym, w czym ktoś inny nie dostrzegałby nic radosnego. Śmiało możemy powiedzieć, że istnieje formacja ucząca umiejętności cieszenia się, która identyfikuje się z naszym życiem i ogólnym wychowaniem, jakie otrzymujemy. A to mówi nam, że każdy ma zdolność do cieszenia się (albo też „radosne” usposobienie), którą po części posiadł w czasie swojego życia, a po części zasłużył na nią i nadal zasługuje. Mamy więc tutaj do czynienia z wyraźną podstawą psychologiczną: ta sama umiejętność, która pozwala nam czuć się zadowolonymi, może i powinna być poddawana formacji w dwojakim sensie. Po pierwsze, z punktu widzenia treści lub motywu, który pozwala nam się cieszyć; i po drugie, z punktu widzenia tzw. progu percepcji, to znaczy wewnętrznej czujności i uwagi, która pozwala nam dostrzegać wokół nas powody radości, aby móc się nimi cieszyć. Wyjaśnijmy to.
Stopień odczuwania jest koncepcją relatywną, to znaczy zawsze pozostającą w relacji do wartości danej osoby albo też do tego, co dla niej jest ważne. Jeżeli na przykład dla mnie ważna jest miłość do Boga, to będę bardzo wrażliwy na to wszystko, co odnosi mnie do tej miłości, to znaczy, że będę rozwijał tzw. niski stopień odczuwania, percepcji, który uczyni mnie wrażliwym na najmniejsze jej bodźce, albo też pozwoli mi na dostrzeganie we wszystkim oznak tej miłości, również tych najmniejszych (lub też uważanych za takie przez tego, kto posiada odmienną wrażliwość); wystarczy mi naprawdę „niewiele”, aby dostrzec Bożą miłość wokół mnie i cieszyć się nią; nie będę potrzebował wielkich i nadzwyczajnych znaków (takich, na jakie oczekiwali faryzeusze, których Jezus ostro za to zganił; por. Mk 8,11), nie będę oczekiwał na nie wiadomo co, aby móc dostrzec dzieło Bożej wspaniałomyślności, a raczej będę wrażliwy na „najlżejszy i prawie wyczuwalny powiew” Bożej obecności, jak było to w przypadku Eliasza[3]. Gdy będę miał wysoki stopień wrażliwości na inne rzeczywistości − które wywołują u mnie mniej istotne potrzeby lub też co mogłoby nagradzać pewien rodzaj narcyzmu − oczywiście będę dostrzegał to wszystko, ale nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi, a zwłaszcza nie oceniał tego jako elementu sprawiającego mi radość (a w konsekwencji nie popadnę w kryzys w razie braku gratyfikacji).
Ten, kto w centrum swojego życia stawia coś innego lub też posiada bardziej podmiotowe i egoistyczne dobra, będzie miał niski stopień wrażliwości, gdyż jako swoistą gratyfikację postrzega te właśnie dobra (będzie ich szukał zawsze i wszędzie) lub też będzie bardzo podatny na to, co wymaga rezygnacji (co będzie postrzegał jako mniej lub bardziej nieznośne i deprymujące). Ponadto nie będzie wrażliwy (wysoki poziom wrażliwości) na inne wartości lub rzeczywistości, które popychają w kierunku drugiego (lub Innego): nie będzie ich ani czuł, ani dostrzegał, a już na pewno nie będzie ich widział jako czegoś, co daje radość[4].
Pewnego rodzaju przykładem może być tutaj przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, człowieku dobrym i łaskawym, którego niski poziom wrażliwości (w odniesieniu do altruizmu) popycha do zatrzymania się i przyjścia z pomocą nieszczęśnikowi, podczas gdy kapłan i lewita, osoby o wysokim stopniu wrażliwości w relacjach bezinteresownej miłości, popatrzyli na leżącego i minęli go, spokojni i zajęci jedynie swoimi planami, dbając o swój czas (lub też osobistą samorealizację będącą źródłem ich egoistycznej miłości).
Oczywiste jest, że każda osoba ma pewien stopień wrażliwości, będący konsekwencją formacji do zdolności uczestnictwa, którą otrzymał i która dojrzewa w nim w ciągu całego życia. Tego typu formacja jest bez wątpienia formacją permanentną, to znaczy ma klasyczne fazy formacyjne, z możliwością nawrócenia: od odkrywania radości bezwartościowych, do wolności rozkoszowania się radością, która pozwala wzrastać. Prawdziwa formacja do radości ze swej natury zakłada nawrócenie, przejście od radości infantylnych do tych, które wskazują na dojrzałość, a więc rozumianych jako decyzje dotyczące opuszczenia tego, co wcześniej wydawało się, że dawało poczucie uczestnictwa, a które w pewnym momencie życia osoba odkrywa jako „śmieci”, ulotne i przemijające, co nie może gwarantować obiecywanej radości.
Jest to nawrócenie umysłu i serca, upodobań i pragnień, koniecznych składników procesu ogólnie rozumianego nawrócenia. Postawa Pawła w tym zakresie jest dosyć znacząca: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci” (Flp 3,8).
Trzecia konsekwencja dotyczy funkcji tego ważnego ludzkiego odczucia. Radość posiada inną „diagnozowaną” wartość, ponieważ ukazuje to, co znajduje się w sercu lub też, wyrażając to w słowach pochodzących z Ewangelii, pokazuje, gdzie tak naprawdę „znajduje się” twoje serce. Jeżeli chcesz się dowiedzieć, kim jesteś, co nosisz w sercu, co jest dla ciebie ważne, jaki tak naprawdę jest sens twojego życia, zapytaj o swoje radości, dawne i obecne, zauważ, kiedy jesteś zadowolony, zapytaj siebie, co musi się wydarzyć, abyś poczuł się szczęśliwy, albo też jaka jest w tym zakresie twoja wrażliwość (psychologiczna, ale i moralna).
Oczywiście, wszystko to działa także w sensie negatywnym, to znaczy, że kiedy nie ma radości lub też gdy nie odczuwa się radości z tego, co się robi, to pokazuje — oczywiście jeżeli nie przynosi radości — że nie jest faktycznie kochane i chciane przez drugi podmiot. Daremne jest na przykład to, jeśli ktoś mówi, że kocha Boga, i że wszystko czyni z miłości do Niego, jeżeli później nie potrafi cieszyć się z okazji, jakie przynosi mu życie (czynić coś znaczącego, co inni odrzucają, albo też, gdy nie znajduje się u nikogo wdzięczności...), lub też czyni coś niechętnie, a może tylko po to, aby pokazać się innym. Marta, która żali się przed Panem na siostrę, która pozostawiła ją samą przy usługiwaniu, co nieco dokładniej zobaczymy później, pokazuje, że nie jest aż tak bardzo przywiązana do samego faktu usługiwania Panu, a być może także do służenia Mu, gdyż nie jest wolna i nie czyni tego z miłości do Niego; a więc podobnie jak w przypadku starszego brata syna marnotrawnego, który wypomina ojcu, że odpowiednio nie wynagrodził go za jego wierność, co pokazuje, że nigdy nie dochowywał tej wierności z miłości, czy to w kwestii pozostawania w domu ojca, czy też względem młodszego brata. Radość jest bardzo wyraźnym znakiem, chociaż nie zawsze i niekoniecznie musi wyrażać się w sposób wręcz hałaśliwy i oczywisty. Prawdziwa radość jest dyskretna i pełna szacunku, nie jest ani natrętna, ani wyniosła, nie narzuca się ani nie przeszkadza.
Istnieje jednak także inny interesujący aspekt funkcji diagnostyczno-poznawczej: długotrwała i głęboka radość pokazuje, że poszukiwanie sensu (lub też skarbu życia) zmierza we właściwym kierunku. Jak widzieliśmy wcześniej, zazwyczaj radość była następstwem jakiegoś wydarzenia, psychologicznym odczuciem, które mu towarzyszy, lub jest wynikiem jakiegoś wyjątkowego i znaczącego wydarzenia, jest czymś, „co występuje po” dokonaniu pewnego życiowego zadania. W tym sensie, teraz możemy to powiedzieć, wskazuje ona nie tylko na pewną rzeczywistość, ale także na jakość dokonanego przejścia, (przedmiotowej) rzeczywistości samego dokonania i (podmiotowej) wolności, w jakiej dokonała tego dana jednostka. Mówiąc nieco konkretniej, gdy radość jest trwała i intensywna, choć spokojna i dyskretna, lub też gdy pokonuje życiowe trudności i daje siłę do mierzenia się z niepowodzeniami, to jest symptomem tego, że przejście zostało dokonane we właściwym kierunku. Radość jest także autentyczną oznaką osobistej drogi rozwoju, a nie tylko przelotną sensacją lub też stanem ducha związanym z charakterem człowieka mniej czy bardziej wrodzonym lub predysponowanym do takiego stanu.
Jeżeli taka jest jej funkcja, to staje się ona ważna dla każdego, dlatego też trzeba nam pochylać się nad własną radością i sprawdzać własną wolność cieszenia się radością i trwania w stanie radości. Oczywiście, każdy z nas ma osobistą „historię radości”, która jest bardzo ważną częścią naszej biografii oraz wiarygodnym elementem pozwalającym na zweryfikowanie naszego poziomu dojrzałości zarówno psychologicznego, jak i duchowego.
[1] Informacje do tego punktu zaczerpnąłem od P. Auvraya, X. Léon-Dufoura, za: X. Léon-Dufour (red.), Dizionario di Teologia Biblica, Casale Monferrato 1984, s. 467—480; wyd. polskie w tłum. K. Romaniuka: Słownik teologii biblijnej, Poznań 1973, s. 845—849.
[2] G. Danneels, Lo stress, dz. cyt., s. 28.
[3] Istnieje tu ścisły związek z kształtowaniem sumienia: kto w relacji do Bożej miłości posiada niski próg wrażliwości, ten będzie miał świadomość grzechu, to znaczy będzie bardzo uważny na to, co nawet w najmniejszym stopniu mogłoby sprawiać przykrość kochającemu i kochanemu Bogu. Nie mamy wtedy żadnych skrupułów, dalecy jesteśmy też od perfekcjonizmu, ponieważ wszystko jest wynikiem miłości i prowadzi do jej zakosztowania, do mądrości miłości. Przeciwnie, ten kto posiada wysoki próg wrażliwości, kto oddaje się zupełnej wolności, w żaden sposób nie czuje się winny. Tutaj nie podejmujemy tego tematu, a jedynie sygnalizujemy istniejącą zależność.
[4] Por. A. Cencini, A. Manenti, Psicologia e formazione. Strutture e dinamismi, Bologna 2000, s. 176−180; wyd. polskie w tłum. K. Kozak: Psychologia a formacja: struktura i dynamika, Kraków 2002.
opr. ab/ab