Św. Antoni to specjalista najwyższej rangi w kwestiach zagubionych dróg życiowych, a także zagubienia siebie, własnej tożsamości i swojego „ja”.
Rozmowa z Małgorzatą Myrchą-Kamińską z Bractwa św. Antoniego w Warszawie, autorką wielu książek o Padewczyku, w tym najnowszej pt. „Cuda i znaki obecności św. Antoniego”.
Przez lata swoich „antoniańskich połowów” wysłuchała Pani setek, o ile nie tysięcy świadectw potwierdzających skuteczność orędownictwa świętego z Padwy. W jakich sprawach św. Antoni pomaga najchętniej?
Św. Antoni jest bez wątpienia ekspertem od zgub. W powszechnej opinii uchodzi za specjalistę od znajdywania zgub materialnych, począwszy od drobiazgów po rzeczy bardzo cenne – cenne ze względu na cenę, ale też wartość sentymentalną, która w takim przypadku jest wręcz bezcenna. I tu, rzeczywiście, przykładów jego pomocy jest bardzo dużo. Jednak nie powinno się zawężać perspektywy postrzegania tego świętego i ograniczać jej jedynie do obszaru rzeczy materialnych, które on pomaga znaleźć.
Myślę, że pani redaktor podzieli ze mną zdanie, iż aktywność świętego z Padwy ma o wiele szerszy wymiar. Św. Antoni to specjalista najwyższej rangi w kwestiach zagubionych dróg życiowych i zagubienia siebie, własnej tożsamości i swojego „ja”. On – „świeca Kościoła Bożego” (tytuł pochodzący z litanii) – jest światłem dla zabłąkanych i tułających się po manowcach życia.
Reasumując: św. Antoni to święty uniwersalny ze specjalizacją odnajdywania zgub materialnych i niematerialnych.
„Cuda i znaki obecności św. Antoniego” – najnowsza książka opublikowana nakładem wydawnictwa Bratni Zew jest zarazem kolejną z wielu publikacji Pani autorstwa dotyczących Padewczyka. Skąd ta szczególna miłość akurat do tego świętego?
Hagiografia dostarcza wielu przykładów świętych, spośród których można wybrać sobie jednego lub kilku „ku ochronie”. Na rynku wydawniczym jest wiele publikacji o świętych na każdy dzień. Chętnie zagłębiam się w lekturze dzieł tego typu, jednak pozostaję wierna patronowi parafii, z której pochodzę.
Św. Antoni Padewski to mój „numer jeden”, jeśli chodzi o świętych. „Szczęśliwy ten, kogo Antoni ma w swej opiece i broni./ Trzymajmyż się jego statecznie, by w życiu nam było bezpiecznie i wiecznie” – brzmi fragment jednej z pieśni ku czci Padewczyka. By móc przekonać się o tym osobiście, trzeba się z tym świętym zapoznać, zaprzyjaźnić, a później obdarzyć go miłością. On odwzajemni się tym samym. To pewne. Tak świadczą ci, którzy mu zaufali. Więź duchowa ze św. Antonim pozwoli przetrwać wszelkie burze, które przetaczają się nad ziemskim życiem człowieka.
I o tym są te świadectwa...
Dzieląca nas ośmiowiekowa przestrzeń czasowa ma dla mnie marginalne znaczenie. Najważniejsze, że św. Antoni był, jest i będzie! Zrządzeniem opatrzności pojawił się na ziemi w określonym czasie, by żyć i działać, tj. wypełnić swoją misję. Od wieków nieprzerwanie kontynuuje ją z wysokości nieba. Nieprzerwanie fascynuje też i inspiruje tych, którym przyszło pojawić się na świecie później od niego. Na całej kuli ziemskiej ma oddanych czcicieli i naśladowców, w tym członków bractwa swojego imienia w Warszawie, Ratowie i Orchówku.
„Per Antonium ad Iesum” („przez Antoniego do Jezusa”) to droga wielu, dla których święty z Padwy jest przewodnikiem w ziemskiej wędrówce do niebieskiej ojczyzny. Antoniański szlak, jaki obrałam, to szlak, by poprzez profanum doczesności zmierzać ku sacrum wieczności. Jestem członkinią Bractwa św. Antoniego działającego przy klasztorze oo. franciszkanów w Warszawie. Idealnie by było, gdyby taka wspólnota powstała lub została reaktywowana także w stolicy naszej diecezji.
Które ze świadectw potwierdzających wierność i skuteczność działania św. Antoniego zapadły Pani w pamięć w sposób szczególny? W jaki sposób Padewczyk interweniuje w życiu dzisiejszych ludzi?
Identyfikuję się z autorami świadectw, którzy wybrali św. Antoniego na swojego patrona. W ich historiach odnajduję siebie, a w przedstawionych zdarzeniach widzę konkretne sceny z mojego życia. Święty z Padwy jest dla nas wzorem, przewodnikiem, przyjacielem, lekarzem, wspomożycielem i opiekunem, kimś bliskim, bez kogo nie wyobrażamy sobie życia ani tu, ani tam.
A jak interweniuje Padewczyk? W większości przypadków w sposób zwykły, niekiedy najzwyklejszy z możliwych, czasem może prawie niezauważalny. To pomoc drugiej osoby, wsparcie duchowe, materialne, splot pomyślnych okoliczności, dobre słowo, nagła myśl. Dla pełnego obrazu należy dodać jednak, że także obecnie cudotwórca z Padwy okazuje swoją moc w sposób zapierający dech i wprawiający w zdumienie. I takie świadectwa również są zaprezentowane w tej książce.
Św. Antoni zasłynął niewątpliwie jako wybitny cudotwórca, ale też kaznodzieja, a jego kazania miały być na tyle wyjątkowe, że słuchały ich nawet... ryby w Adriatyku. Prawda to?
Św. Antoni był średniowiecznym kaznodzieją wędrownym. Przemierzał Italię, głosząc słowo Boże, nawoływał do pokuty i nawrócenia, zachęcał do częstej modlitwy oraz przyjmowania sakramentów. Siła jego słowa, argumentacja poparta nadzwyczajną znajomością Pisma Świętego i porywający talent oratorski gromadziły wokół niego nieprzebrane tłumy słuchaczy. Byli wśród nich wierzący i niewierzący.
Padewczyk częstokroć prowadził teologiczne dysputy z heretykami. Nawracał błędnowierców i sprowadzał ich na łono Kościoła Chrystusowego. Był tak skuteczny w przepowiadaniu, że przez współczesnych sobie został obdarzony przydomkiem „młot na heretyków”. Ale nie zawsze jego wystąpienia przynosiły od razu oczekiwane rezultaty. W Rimini będącym wówczas dużym siedliskiem heretyków Antoni napotkał mur obojętności, a nawet wrogości. Chciał głosić tam słowo Boże, nie miał jednak przed kim tego czynić. Niezrażony tym faktem kontynuował swoją misję apostolską. Udał się nad Adriatyk, gdzie na słuchaczy swojego kazania przywołał ryby morskie różnych gatunków. Gdy przypłynęły do brzegu, polecił im, by ustawiły się wedle wielkości (z przodu najmniejsze) i przemówił do nich, jak zwykł był czynić to do ludzi, z natchnienia Ducha Świętego i żarliwością gorliwego naśladowcy Chrystusa. Wygłosił płomienne kazanie wychwalające Stwórcę, który dba o swoje stworzenia, dając im przestrzeń do życia i wyposażając je w to, co potrzebne do egzystencji. Rybie audytorium słuchało niezwykłego kazania z wielką uwagą. Po otrzymaniu błogosławieństwa odpłynęło w głębiny, sygnalizując płetwami wielką radość.
Wobec tego spektakularnego wydarzenia mieszkańcy Rimini, tym bardziej heretycy, nie mogli pozostać obojętni. Wieść o niecodziennym nauczaniu świętego na brzegu morza rozeszła się lotem błyskawicy. Mieszkańcy otworzyli przed Antonim bramy miasta. Otworzyli też swoje serca na Dobrą Nowinę głoszoną przez kaznodzieję ludzi i ryb. Ci, którzy dotychczas unikali tego herolda Bożego, zaczęli słuchać go z należytą uwagą. Antoni nawrócił heretyków i zdobył przychylność wszystkich mieszkańców Rimini.
Cud z zasłuchanymi rybami to, moim zdaniem, wielki drogowskaz dla ludzi współczesnych poszukujących Boga, prawdy, miłości, piękna i pokoju. On kieruje uwagę wiernych ku duchownym, którzy natchnieni duchem Bożym głoszą homilie i kazania, by przybliżać wizję królestwa Bożego. Wierni Kościoła Chrystusowego powinni być wdzięczni Wielkiemu Rybakowi za dar ziemskich rybaków. Powinni dostrzegać ich zaangażowanie i poświęcenie i wspierać modlitwą oraz dobrym słowem, aby wpatrzeni w Boskiego Mistrza wiernie realizowali misję wielkiego połowu dusz dla Chrystusa i dla powiększania chwały nieba.
A jeśli Antoni był tak wybitnym kaznodzieją, co – Pani zdaniem – miałby do przekazania nam dzisiaj? Jak wyglądałyby jego obecne kazania? O czym by nas zapewniał i przed czym przestrzegał?
On był nauczycielem Ewangelii. Jako puzon Pisma Świętego koncentrowałby się na fundamentalnych zagadnieniach wiary. W kazaniach świętego z Padwy głośno by brzmiał dzwon: „memento mori”. Z pewnością wołałby: „Człowieku, zatrzymaj się! Zastanów się, czy żyjesz; a jeśli żyjesz, to pomyśl, dla kogo, po co i jak”.
Gdyby św. Antoni był kaznodzieją wędrownym w dzisiejszych czasach, to – według mnie – jego kazania przybierałyby formę eventów organizowanych w wielkich obiektach aglomeracji miejskich. Dzięki nowoczesnym technologiom słuchacze mogliby rejestrować i wizję, i fonię, by móc odtwarzać je – dla rozwoju własnej duchowości – dowolną ilość razy w miejscach wybranych przez siebie i w dogodnym czasie.
Myślę, że św. Antoni zapewniałby nas o tym, że Bóg jest najwyższym dobrem i jedynym dobrem, którego możemy doświadczać i którym możemy dzielić się z innymi! Nauczałby o królestwie Bożym i szczególnej relacji pomiędzy Stwórcą a stworzonym. Uświadamiałby, że każdy jest ważny w Bożych oczach i w dziele odkupienia. Przypominał, że na dworze niebieskim przygotowane jest miejsce dla każdego, i zachęcał, by zrobić wszystko, by móc tam zamieszkać na wieki.
Jako zdobywca dusz dla Chrystusa Padewczyk udzielałby nam dobrych rad. Przestrzegałby przed pułapkami współczesnego świata oddalającymi człowieka od Boga, wiary i Kościoła, przed bezbożnictwem, zanurzaniem się w bagnie grzeszności, bylejakością życia, a nade wszystko – przed marnowaniem czasu na rzeczy bezwartościowe. Wszak „czas ucieka, wieczność czeka”.
Echo Katolickie 32/2023