Z niektórymi świętymi jest taki problem, że nie wiadomo, czy istnieli. Ze św. Emmą problem jest odwrotny - są dwie święte o tym imieniu, lecz elementy ich biografii mieszają się ze sobą. Cóż poczną, gdy w niebie zarezerwowano dla nich tylko jedno miejsce?
Wszyscy to wiedzą: w raju święci razem z aniołami śpiewają hymny na chwałę Boga zatopieni w Jego uszczęśliwiającej wizji. Lecz i tam, jakby nie było, zdarza się kłopot i zamieszanie, zwłaszcza gdy liczba świętych wciąż wzrasta, a ci, co do których poważne ziemskie badania historyczne stwierdziły, że nie istnieją, nie chcą opuścić tego uprzywilejowanego miejsca. Wiadomo, są tam od dłuższego czasu, nawiązali przyjaźnie, mają swoje przyzwyczajenia. Na przykład święty Jerzy, o którym badacze mówią, że nie istnieje, zaprzyjaźnił się bardzo z archaniołem Michałem, który nigdy nie pozwoli wyrzucić go z chóru. Nie sposób ich wydalić, pomyślał Piotr. «No cóż, w takim razie przynajmniej zróbmy jakiś porządek», powiedział sobie pierwszy z apostołów i postanowił, że każdemu imieniu musi odpowiadać jedno konkretne miejsce w chórze, zawsze to samo, na wieki.
Wyglądało na to, że wszystko idzie jak z płatka, Piotr był zadowolony. Lecz nagle ujrzał coś, co bardzo go zaskoczyło: oto do miejsca przewidzianego dla świętej Emmy skierowały swe kroki dwie kobiety, a co więcej, obie zgłaszały do niego prawo. Pewnie, ich wzajemne porozumienie ułatwiał fakt, że obie mówiły po niemiecku i w dodatku pochodziły mniej więcej z tej samej epoki, około roku Tysięcznego. Ale co do reszty, dyskusja stała się ostra, gwałtowna na tyle, na ile mogły być gwałtowne dwie dobrze urodzone i dobrze wychowane panie, gorliwe chrześcijanki, lecz każda z nich w głębi duszy pewna, że to ona jest jedyną świętą Emmą.
Sytuacja się komplikowała, inni święci podchodzili zaciekawieni — dyskusje zdarzają się rzadko w raju — aż podszedł święty Alfons, wybitny neapolitański jurysta, który od razu wszczął prawdziwe, jak się należy, śledztwo. Święte wydawały się jednakowe, obie były jednakowo ubrane, obie świadome wielkości rodów, do których należały, choć nie chciały się z tym zdradzić: tak, jak przystoi prawdziwym świętym oczywiście.
Alfons zwrócił się do tej, która stała po jego prawej stronie, pytając ją, skąd pochodzi i dlaczego została kanonizowana. Emma odpowiedziała, że urodziła się w Gurk, w Styrii, i że po śmierci męża i syna, zabitych w bitwie — to były ciężkie czasy dla mężczyzn — odziedziczyła ogromne dobra hrabiowskie w Sann. Nareszcie wolna, dysponująca wielkim bogactwem według własnej woli, przeznaczyła jedną część majątku dla biednych, drugą zaś na ufundowanie dwóch klasztorów, jednego dla mnichów, drugiego dla mniszek. «Gdy tylko mogłam — dodała — ja również wycofałam się do klasztoru żeńskiego, w którego kościele wciąż jeszcze przechowuje się i czci moje ciało».
Od razu druga Emma aż podskoczyła, oburzona: «Ależ to, co tu opowiadasz, to moje życie! To jestem ja, Emma z Saksonii, wdowa, to ja oddałam w darze cały mój majątek Kościołowi i dla biednych, poświęcając całe życie tylko na czynienie dobra bliźnim. Ty mnie skopiowałaś, chcesz być taka jak ja! Moje ciało spoczywa w katedrze w Bremie, a jedna relikwia — moja nieskażona ręka — jest złożona w Werden. To jest pewny dowód świętości!».
Wtedy Alfons spróbował odwołać się do dowodów na piśmie, do dokumentów — relikwie, jak wiadomo, nie są nigdy niezawodne — lecz dla żadnej z dwóch kobiet nie istniały współczesne im dokumenty: pierwsze hagiografie pojawiły się wieki po ich śmierci, więc nie były bardzo wiarygodne. Podczas, gdy biedny Alfons trudził się szukając rozwiązania, obie Emmy uspokoiły się i zaczęły ze sobą przyjaźnie rozmawiać, przede wszystkim snując plotki o kobietach, które mniej lub bardziej godnie nosiły ich imię.
O ile dla sufrażystki Emmy Pankhurst obie czuły pewną niespokojną sympatię, niepewne, czy potępić ją, czy się z nią zgodzić, obie zadeklarowały się jako gorliwe admiratorki Emmy Thompson. Lecz tym, co je najmocniej połączyło, okazała się nieprzeparta niechęć do Emmy, która tak naprawdę nigdy nie istniała, a pomimo to była bardziej znana i zdobyła sobie nawet większą sławę, niż one obie: Emma Bovary! Co za wstyd, mówiły, nasze imię tak źle noszone... co więcej, na ustach wszystkich...
Alfons próbował interweniować, ułagodzić je — w raju wszyscy starają się być dobrzy — żeby im przypomnieć, iż nie wszystkie kobiety mają takie szczęście, żeby zostać bogatymi wdowami za młodu jak one. Lecz bez skutku — nie chciały go słuchać.
A co więcej, nadal pozostawała nie rozwiązana sprawa miejsca, które miało być tylko jedno. Łukasz, prawdziwy intelektualista raju, który zawsze czytał, przypomniał sobie nagle, że przeczytał kiedyś, iż czasami, spisując hagiograficzne legendy, szerząc kult świętych, dwie święte bywały połączone w jedną postać, która w jednym żywocie zawierała koleje losu obu, albo że jedna święta z racji kultu lokalnego bywała rozdwajana między dwa miejsca, każde z własną relikwią, gdzie oddawano jej cześć. Być może dotyczyło to przypadku dwóch Emm, które żyły w tym samym okresie historycznym i których życie było podobne.
W obliczu tak nikczemnej insynuacji obie święte sprzymierzyły się od razu i same rozwiązały sytuację: miejsce będą zajmowały na zmianę, każda na jeden dzień. Ta druga wykorzysta dzień wolny i pójdzie na spacer, odpocznie sobie. W ten sposób pokój powrócił do raju, a obie święte imieniem Emma żyły długo i szczęśliwie na wieki wieków.
Lucetta Scaraffia wykładała historię współczesną na rzymskim uniwersytecie „La Sapienza”. Jest członkinią włoskiego krajowego Komitetu bioetyki (Comitato nazionale italiano per la bioetica) i konsultorką Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji. Wśród jej książek: La Chiesa delle donne (Kościół kobiet, z Giulią Galeotti, 2015), Le porte del paradiso (Bramy raju, 2015), La santa degli impossibili (Święta rzeczy niemożliwych 2014), Per una storia dell'eugenetica (Na rzecz historii eugenetyki, z Oddonem Camerana, 2013), Due in una carne (Dwie w jednym ciele, z Margheritą Pelaja, 2008), Francesca Cabrini. Tra la terra e il cielo (Francesca Cabrini. Między ziemią a niebem, 2003).
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano