Święty Jan Paweł II. 'Mimo wszystko zostałem księdzem'.

Czy i w jaki sposób jego świętość może być dla nas wzorem?

Święty Jan Paweł II. 'Mimo wszystko zostałem księdzem'.

Mira Majdan

Święty Jan Paweł II


ISBN: 978-83-7502-452-4
Format: 110 x 180 mm
Rok wydania: 2014
Ilość stron: 96
Rodzaj okładki: miękka

Świętego Jana Pawła II z pewnością można kochać, szanować i odczuwać z jego powodu dumę narodową, ale czy można naśladować? Czy Jego wielkość i wyjątkowe powołanie w Kościele nie wynoszą go na wprawdzie piękne, ale niedostępne dla zwyczajnych śmiertelników wyżyny? Czy i w jaki sposób jego świętość może być dla nas wzorem?

Fragment książki:

„Mimo wszystko zostałem księdzem”

Matka Karola, Emilia, pragnęła mieć dwóch synów – lekarza i księdza. Starszy posłusznie został lekarzem, młodszy miał jednak inne plany. „[...] urobiłem sobie przekonanie, że powinienem zostać świeckim chrześcijaninem. Owszem, myślałem o możliwościach świeckiego zaangażowania w życie Kościoła i społeczeństwa. Myśl o kapłaństwie raczej dość zdecydowanie odsuwałem” – opowiada sam zainteresowany [1].

Ale nie tylko matka życzy Karolowi takiej przyszłości. Oznaki powołania do kapłaństwa widzi w swoim najlepszym ministrancie również ks. Kazimierz Figlewicz, a także inne osoby z jego otoczenia. Kiedy podczas wizytacji duszpasterskiej swej rodzinnej parafii w Wadowicach osiemnastoletni Karol Wojtyła wygłasza przemówienie powitalne na cześć arcybiskupa Adama Sapiehy, ten powszechnie szanowany metropolita pyta katechetę, ks. Edwarda Zachera, na jakie studia wybiera się ten młodzieniec. Usłyszawszy, że na polonistykę, miał powiedzieć: „Szkoda, że nie na teologię” [2].

Wydaje się, że swoje literackie pasje Karol zawdzięczał najpierw ojcu, Karolowi seniorowi, z którym razem czytał utwory Sienkiewicza i wielkich poetów polskich, a następnie poloniście żeńskiego gimnazjum w Wadowicach, Mieczysławowi Kotlarczykowi, z którym zetknął się w ramach działalności szkolnego teatru amatorskiego. Ów pasjonat teatru wpajał swoim wychowankom przede wszystkim szacunek do słowa, które w jego mniemaniu było o wiele ważniejsze niż scenografia, niż kostiumy czy zajmująca intryga. Działając na rozum i emocje słowo miało odsłaniać przed widzem prawdę o życiu, a dla głęboko wierzącego Kotlarczyka prawda o życiu była przede wszystkim prawdą o jego wymiarze duchowym. Mając przeto takiego mistrza młody Karol w teatrze właśnie widział swoje powołanie.

Po maturze Karola obaj Wojtyłowie, syn wraz z ojcem, przeprowadzają się do Krakowa. Tam przyszły papież podejmuje studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wchodząc w „misterium słowa”, jest zdecydowanie w swoim żywiole. „Odkrywając słowo przez studia literackie czy językowe – wspomina – nie mogłem nie przybliżyć się do tajemnicy Słowa – tego Słowa, o którym mówimy codziennie w modlitwie Anioł Pański” [3]. Ma przy tym poczucie, że wybrał dobrze. Gdy bezwzględność okupanta uniemożliwi mu kontynuację nauki, nie zaprzestaje intensywniej lektury. W jednym z listów adresowanych do Kotlarczyka pisze bowiem: „[...] Obłożyłem się książkami, obwarowałem Sztuką i Nauką” [4]. W tym czasie powstają jego pierwsze utwory literackie.

Jego „uniwersytetem”, o którym wielokrotnie mówił, że doświadczenie tam nabyte okazało się dla niego może cenniejsze od doktoratu, staje się na cztery lata fabryka chemiczna Solvay, gdzie pracuje jako robotnik najpierw w kamieniołomie na Zakrzówku, a potem w oczyszczalni wody w Borku Fałęckim. Podjęcie tej pracy jest konieczne, aby otrzymać Arbeitskarte – dokument chroniący przed wywózką na roboty do Niemiec – a także, by po prostu zarobić na życie dla siebie i ojca, któremu wstrzymano emeryturę. W codziennej walce o byt w okupowanym Krakowie Karol odkrywa poczucie solidarności z ludźmi ciężkiej pracy. We wspomnieniach z tego okresu podkreśla doznaną od nich życzliwość. Poznaje robotników, „ich środowisko, ich rodziny, ich zainteresowania, ich ludzką wartość i godność”, przekonuje się także, „ile drzemie w nich zainteresowań religijnych i ukrytej mądrości” [5]. Przytacza też proroczą zapowiedź strzałowego, Franciszka Łabusia: „Karolu, wy byście poszli na księdza. Dobrze byście śpiewali, bo macie ładny głos i byłoby wam dobrze...” [6].

W Krakowie Karol znajduje sprzyjające warunki do rozwoju życia duchowego. W katedrze na Wawelu pracuje jego dawny katecheta, ks. Figlewicz, który wkrótce zostaje jego spowiednikiem. W swojej własnej, prowadzonej przez salezjanów, parafii św. Stanisława Kostki na Dębnikach młody Wojtyła włącza się w nielegalne duszpasterstwo młodzieżowe działające pod szyldem „Żywego Różańca”. Spotyka tam wyjątkowego człowieka, krawca Jana Tyranowskiego, znawcę dzieł mistyków karmelitańskich: św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa. Ów świecki człowiek, co może nieco zdumiewać, wprowadza garnącą się do niego młodzież w głębię życia wewnętrznego. „[...] za pośrednictwem Jana – wyzna kiedyś André Frossardowi papież z Polski – zostałem wprowadzony w nowy świat, o którego istnieniu w sobie przedtem nie wiedziałem” [7]. Mówiąc obrazowo, Tyranowski stoi za pierwszym w życiu Karola prawdziwym przewrotem duchowym.

Podobny przewrót dokonuje się też w jego pobożności maryjnej. Od dziecka zna wadowicki Karmel. Dość powiedzieć, że po śmierci matki, gdy miał niespełna dziesięć lat, przyjął szkaplerz karmelitański, a poza tym pielgrzymował wiele razy z ojcem do pobliskiego sanktuarium maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej. Jednak odkrywając coraz bliżej osobę Chrystusa, zaczyna kwestionować swoją młodzieńczą maryjną pobożność. Wydaje mu się ona przesadna. Znajduje wtedy światło w dziełku św. Ludwika Marii Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Marii Panny. To niewielkie opusculum ukazuje integralny związek pomiędzy oddaniem się Maryi a oddaniem się Chrystusowi. Tenże Traktat to właśnie owa słynna „książeczka w niebieskiej okładce” zabierana przez Karola do fabryki i czytana tak intensywnie, że „cała była poplamiona sodą” [8]. Z niej uczy się, na czym polega autentyczna pobożność maryjna, z niej też zaczerpnie kiedyś swoje biskupie zawołanie Totus Tuus! – ‘Cały Twój!’. Stanowi ono skrót dłuższej formuły zawierzenia Matce Bożej, której początek w polskim przekładzie brzmi: „Oto jestem cały Twój i wszystko, co moje, Twoim jest...” [9].

W tę drogę duchową wpisują się dramatyczne wydarzenia czasu wojny. I tak 18 lutego 1941 roku po powrocie z pracy Karol zastaje ojca martwego. Zaprzyjaźniona rodzina Kydryńskich – syn Juliusz, późniejszy słynny prozaik, krytyk teatralny i tłumacz, pracował wraz z Karolem w kamieniołomie – opowiada o łzach młodego Wojtyły i dręczących go wyrzutach sumienia, iż nie był obecny przy ojcu w chwili śmierci. Sam Karol miał zwierzyć się Juliuszowi, że nigdy w życiu nie czuł się tak samotny jak wtedy. Po latach będzie z wdzięcznością wspominał przyjaźń Kydryńskich, którzy przyjęli go do swego domu i otoczyli wszelką życzliwością.

Po kilku miesiącach mieszkania u Kydryńskich Karol powraca na Dębniki. Do Krakowa przyjeżdża wraz z rodziną jego mistrz i mentor, Mieczysław Kotlarczyk, który wprowadza się do swego dawnego ucznia. Wkrótce mieszkanie Karola staje się sercem konspiracyjnego Teatru Rapsodycznego, którego młodzi aktorzy wystawią dwadzieścia dwa przedstawienia dzieł wybitnych polskich autorów. Na „deskach” tej konspiracyjnej sceny wybrzmiewali Mickiewicz, Słowacki, Kasprowicz czy Wyspiański. Spektakle odbywały się w prywatnych domach, w wąskim gronie znajomych, przy akompaniamencie niemieckich „szczekaczek” za oknem. Zarówno aktorzy, jak i publiczność w każdej chwili ryzykowali utratę wolności a nawet życia, mimo to byli zdania, że ów „opór przez kulturę” wart jest takiego ryzyka. Dodajmy, że Karol to swoje aktorstwo traktował wyjątkowo, wręcz entuzjastycznie, lecz coraz wyraźniej czuł, że to nie teatr, nie scena, jest jego ostatecznym powołaniem.

Pragnienie kapłaństwa krystalizuje się ostatecznie w ciągu półtora roku od śmierci ojca. Odcięty od ukochanej polonistyki i środowiska akademickiego, pozbawiony rodziny, słysząc zewsząd doniesienia o śmierci znajomych i kolegów, niepewny jutra, Karol zaczyna przeczuwać, że ten, jak to nazywa: „proces odrywania od poprzednich własnych zamierzeń”, paradoksalnie niesie ze sobą jakieś dobro. „Równocześnie bowiem – pisze dalej – coraz bardziej jawiło się w mojej świadomości światło: Bóg chce, ażebym został kapłanem. Pewnego dnia zobaczyłem to bardzo wyraźnie: był to rodzaj jakiegoś wewnętrznego olśnienia. To olśnienie niosło w sobie radość i pewność innego powołania. I ta świadomość napełniła mnie jakimś wielkim wewnętrznym spokojem [10]”.

Młody Karol nie wie jeszcze, że zarówno „proces odrywania od własnych zamierzeń”, jak i odkrywanie zawartych w nim kolejnych Bożych wezwań, stanie się chlebem powszednim całego jego życia kapłańskiego, a w rezultacie doprowadzi go do świętości.


[1] André Frossard, «Nie lękajcie się!» Rozmowy z Janem Pawłem II, dz. cyt., s. 16. [2] Jan Paweł II, Dar i Tajemnica. W pięćdziesiątą rocznicę moich święceń kapłańskich, Wydawnictwo św. Stanisława BM, Kraków 1996, s. 9. [3] Tamże, s. 10-11. [4] George Weigel, Świadek nadziei. Biografia papieża Jana Pawła II, tłum. Michał Romanek et al., Znak 2009, s. 77. [5] Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 23-24. [6] Tamże, s. 13. [7] André Frossard, «Nie lękajcie się!» Rozmowy z Janem Pawłem II, dz. cyt., s. 21. [8] Przemówienie wygłoszone 9 maja 1968 roku podczas nawiedzenia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej w Borku Fałęckim. Cyt. za: Św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, Traktat o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, tłum. Jan Rybałt, Wydawnictwo Księży Marianów 2014, s. 6. [9] Tamże, nr 233, s. 187. [10] Jan Paweł II, Dar i Tajemnica, dz. cyt., s. 35.

opr. aś/aś

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama