Święta Gemma Galgani
Kiedy umarła w Wielką Sobotę 11 kwietnia 1903 r., duchowni i świeccy przykładali różańce do jej ciała. Inni próbowali wykraść kosmyk włosów, by zachować je jako relikwie. Dla nich już wtedy była świętą, a proces kanonizacyjny i beatyfikacyjny - formalnością. Gemma Galgani została pierwszą błogosławioną XX w., a wkrótce świętą.
Podczas Soboru Watykańskiego II młody biskup krakowski Karol Wojtyła powiedział: „Bez świętości Kościół jest niezrozumiały. Ta świętość ukazuje się w szczególności w osobach ludzkich”. Potem już jako Jana Pawła II oskarżano go o to, że uruchomił „fabrykę świętych”, czyli wyniósł na ołtarze więcej świętych i błogosławionych niż wszyscy papieże razem wzięci. Odpowiadał wtedy, że pretensje należy kierować do Ducha Świętego, a świętość jest najważniejszym kryterium wiarygodności Kościoła, którego zadaniem staje się m.in. wydobywanie z zapomnienia wszelkich pereł Bożego działania w nim. Taką perłą jest św. Gemma Galgani. Świadczy o tym nawet jej imię, które po włosku znaczy „klejnot”.
Życie Gemmy było dość krótkie, bo przeżyła zaledwie 25 lat, i zdecydowanie nie najłatwiejsze. Jej rodacy mówią o niej „figlia del dolore”, „czyli córka boleści”. Przyszła na świat 12 marca 1878 r. w miejscowości Borgonuovo di Camigliano, w rejonie Lukka w Toskanii. I jak w przypadku innych wielkich świętych, już od najwcześniejszych lat trudno było określić Gemmę jako zwyczajne dziecko. Jej ojciec Enrico był aptekarzem, a matka Aurelia zajmowała się domem. Byli głęboko wierzącymi chrześcijanami, rodzicami ośmiorga dzieci. Gemma bez wątpienia stała się córeczką tatusia, który kupował jej piękne prezenty, za co dziewczynka robiła mu wyrzuty, mówiąc, że niczego nie potrzebuje. Od wczesnego dzieciństwa odznaczała się błyskotliwą inteligencją. Nauka w szkole prowadzonej przez siostry zakonne, do której oddano ją jeszcze przed ukończeniem ósmego roku życia, nie sprawiała jej najmniejszego kłopotu. - W wieku pięciu lat czytała oficjum ku czci Najświętszej Maryi Panny oraz za zmarłych z łatwością właściwą dorosłej osobie. Poza tym pilna w nauce łapała w mig wszystko, czego chciało się ją nauczyć, nawet jeśli były to rzeczy przekraczające możliwość zrozumienia w jej wieku - wspominały Gemmę jej wychowawczynie z przedszkola przy placu św. Franciszka. Ersilia i Elena Vallini zapamiętały ją jako poważną i wiecznie zamyśloną dziewczynkę, która różniła się od rówieśników.
O wychowanie dzieci w wierze dbała matka. A. Galgani starała się całą gromadkę traktować jednakowo, jednak w skrytości ducha szczególną miłość żywiła do Gemmy, ponieważ rozeznała, że Bóg złożył w jej córce wyjątkowe dary, jakie pragnęła rozwijać. Dlatego opowiadała jej o wartości duszy, brzydocie grzechu, szczęściu płynącym z całkowitej przynależności do Pana, a pokazując dziewczynce obrazek z krucyfiksem, mówiła: „Patrz, Gemmo, oto Jezus, który umarł za nas na krzyżu”. Dziewczynka zaś często prosiła mamę: „Opowiadaj mi jeszcze o Jezusie!”.
Kiedy Gemma miała zaledwie siedem lat, 39-letnia A. Galgani zmarła na gruźlicę. W wychowanie dzieci włączył się ojciec, który posłał córkę do szkoły prowadzonej przez ss. oblatki. Tam przystąpiła do Pierwszej Komunii św., przyrzekając Bogu, że będzie przyjmować Go codziennie. „Zwłaszcza, gdy będę smutna” - jak zapisała w dziecięcym pamiętniku. W swoich wspomnieniach przyznała, że nie do końca dotrzymała tych postanowień, zaniedbując modlitwę, oddalając się od Boga i skupiając na rozrywkach. Biografowie zwracają jednak uwagę, że Gemma oceniała siebie bardzo surowo.
W 1896 r., rozpoczynająca właśnie 18 rok życia Gemma, otrzymała w prezencie złoty zegarek z łańcuszkiem. Zakładając go na spacer, chciała, by wszyscy dostrzegli jej biżuterię. Wtedy po raz pierwszy ukazał się jej Anioł Stróż, mówiąc: „Pamiętaj, że kosztownymi przedmiotami, które służą do przyozdobienia się oblubienicy dla ukrzyżowanego Króla, mogą być wyłącznie ciernie i krzyż”. Słysząc te słowa, Gemma zdjęła także pierścionek, który nosiła, i postanowiła, że radykalnie zmieni swoje życie. Odrzuciła też oświadczyny adoratorów, których ze względu na jej wyjątkową urodę nigdy nie brakowało. Wybrała Jezusa. „Chcę podążać za Tobą za cenę cierpienia. (...) Jezu, chcę cierpieć, cierpieć dla Ciebie” - zapisała w swoim dzienniku.
Prośba Gemmy szybko została wysłuchana. Najpierw przeszła operację skrobania kości bez znieczulenia, potem zmarł jej ukochany ojciec, a gruźlica kręgosłupa (choroba Potta) przykuła ją do łóżka. Doświadczała niesamowitego bólu, który przyjmowała z pokorą. Martwiło ją jedynie, że jest ciężarem dla innych. W chwilach słabości zwracała się do Jezusa. Odpowiadał jej przez Anioła Stróża: „Jeżeli Jezus umartwia twoje ciało, to zawsze po to, żeby oczyścić duszę. Bądź posłuszna”.
Podczas choroby wpadła jej w ręce książka „Życie czcigodnego sługi Bożego Gabriela”. Zachwyciło ją motto włoskiego pasjonisty: „Najpierw dusza, potem ciało”. Pewnego dnia, kiedy kusił ją demon, poprosiła o pomoc br. Gabriela. Pomógł, a potem zaczął ukazywać się jej w snach. W jednej z wizji powiedział: „Gemmo, chętnie obiecasz, że zostaniesz zakonnicą, ale nic ponadto”.
Wkrótce do choroby Potta doszedł nieznośny ból głowy. Jak się potem okazało, był to guz mózgu. Lekarze nie dawali jej szans. Pewnego dnia odwiedziła ją jedna ze szkolnych nauczycielek. Widząc, w jakim stanie jest Gemma, zaczęła namawiać ją, by odprawiła nowennę do bł. Małgorzaty Marii Alacoque, zapewniając, iż uzyska łaskę całkowitego uzdrowienia albo pójścia do nieba prosto po śmierci. Po zakończeniu modlitwy Gemmie ukazał się Jezus. „Powtarzał mi: «Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć»? Byłam tak wzruszona, że nie mogłam nic odpowiedzieć. Biedny Jezus! Łaska się dokonała, byłam uzdrowiona” - opisywała w swoich wspomnieniach. Jednak tego samego ranka Jezus powiedział też do przyszłej świętej: „Córko moja, po tej łasce, którą ci daję dziś rano, przyjdą inne, o wiele większe!”.
Wieczorem 8 czerwca 1899 r., w wigilię uroczystości Najświętszego Serca Jezusa, Gemmie ukazała się Maryja, mówiąc: „Jezus, mój Syn, tak bardzo cię kocha, że chce cię obdarzyć łaską. Czy potrafisz być jej godna?”. Chwilę później zobaczyła Chrystusa. Miał otwarte rany, z których tryskały płomienie ognia. Dosięgły one rąk, stóp i serca Gemmy. I tak w wieku 21 lat znalazła się w gronie zaledwie 350 osób, które Jezus obdarzył stygmatami. Od tamtej pory doświadczenie to pojawiało się co tydzień. W każdy czwartek wieczorem wchodziła w stan bolesnej ekstazy, która zaczynała się od uczucia żalu za grzechy. Wprowadzało ją to w wielki smutek, tak jak Jezusa w ogrodzie Getsemani. Później przychodziło ogromne cierpienie fizyczne. „Była jedną wielką raną broczącą krwią” - relacjonowała w liście o. Germano, opiekunowi duchowemu Gemmy, Cecilia Gannini, która wtedy jej towarzyszyła. Męka trwała zazwyczaj w piątek, do 15.00, lub nawet do sobotniego poranka. Wtedy stygmaty znikały, pozostawiając po sobie ślady w postaci blizn, by znów otworzyć się w następnym tygodniu. Bliscy Gemmy o niczym nie wiedzieli. Uważali jednak, że zachowuje się dziwnie, przebywając zamknięta w swoim pokoju i non stop nosi rękawiczki. Kiedy prawda wyszła na jaw, kobieta stała przedmiotem niezdrowej ciekawości. Lekarze, których wezwano, i znajomi uważali, że Gemma symuluje. Musiała nawet wyprowadzić się z domu, bo rodzina nie potrafiła zachować dyskrecji w sprawie stygmatów.
Ostatnie lata spędziła, żyjąc niczym siostra klauzurowa. Często powtarzała: „Sama jedna z Jezusem samym”. Swoje cierpienia ofiarowywała za dusze w czyśćcu. Nie była jednak typową przyszłą świętą. O. Germano opowiadał, jak Gemma niejednokrotnie „kłóciła” się z Chrystusem. O co? O grzeszników. Świadkowie usłyszeli, jak „rozkazywała” Jezusowi nawrócić zatwardziałego grzesznika, a gdy On wzbraniał się z powodu jego potwornych grzechów, uciekła się do „szantażu”, mówiąc: „Twoja Matka też się za niego modli. Jej nie możesz odmówić!”. Jakie było zdziwienie zakonnika, gdy wychodząc z mieszkania, w którym był świadkiem tej sceny, wpadł na zapłakanego mężczyznę, który na kolanach zaczął błagać go o spowiedź i okazał się nosić nazwisko chwilę wcześniej wymieniane uparcie przez Gemmę w rozmowie z Jezusem. Pod koniec życia była fizycznie atakowana przez złego ducha, który przysparzał jej straszliwych cierpień: bił ją, ciągnął za włosy, strącał ze schodów, maltretował na setki sposobów, przez co cała była w siniakach. Na łożu śmierci widziała obok siebie demona pod postacią czarnego, groźnego psa.
Zmarła cicho 11 kwietnia 1903 r., w Wielką Sobotę, w obecności księdza z miejscowej parafii, który potem, zeznając jako świadek w procesie beatyfikacyjnym G. Galgani, powiedział: „Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje”. Po jej śmierci ss. pasjonistki, chcąc spełnić pragnienie przyszłej świętej, odziały ją w swój habit i pochowały w skromnym grobie. Cztery lata później o. Germano opublikował jej pierwszą biografię. Wkrótce zaczęły napływać świadectwa o uzdrowieniach i łaskach otrzymanych za wstawiennictwem Gemmy. 14 kwietnia 1933 r. ogłoszono ją błogosławioną, a siedem lat później świętą.
Jej życie było wzorem dla innych. O. Maksymiliana Kolbe zachwyciła prostolinijność świętej - jej nieskomplikowana droga do świętości. Rozczytywał się w „Głębiach duszy” - duchowym „pamiętniku” Gemmy. „(...) już po raz trzeci go czytam i bardzo mi się podoba. Więcej mi dobrego zrobił niż rekolekcje” - zwierzał się w liście do matki o. Kolbe. Często cytował dewizę świętej, że Boga należy „kochać bez granic”. Natomiast św. o. Pio i o. Dolindo codziennie modlili się o wstawiennictwo G. Galgani. Z kolei Jan Paweł II podziwiał ją za to, że złożyła całkowitą ofiarę z siebie samej, za wszelką cenę dążąc do pojednania człowieka ze Stwórcą.
MD
Echo Katolickie 3/2018
opr. ab/ab