Fragmenty biografii p.t. "Matka Teresa. Cudowne historie"
Leo Maasburg Matka Teresa Cudowne historie ISBN: 978-83-7516-234-9 Wydawnictwo Święty Wojciech 2010 |
wybrane fragmenty:
|
Wielu osobom z Europy Zachodniej odwiedzającym Kalkutę Matka Teresa radziła, aby zajęli się potrzebującymi i biednymi w swych własnych krajach. W trakcie swych podróży dostrzegała bowiem fakt, że najbiedniejszych z biednych można znaleźć również w cieniu dobrobytu. Z tego też powodu długi most, łączący w Nowym Jorku Manhattan z Bronksem, nazwała „Reality Bridge” („Mostem Rzeczywistości”), mówiąc, że „przejeżdża się nim z jednej rzeczywistości do drugiej” z bogatego Manhattanu z jego drapaczami chmur i wielkimi hotelami do ubogiego Bronksu, dzielnicy nowojorskich slumsów.
Latem 1986 roku Wspólnota Emmanuel zaprosiła Matkę Teresę na wielkie spotkanie rodzin do swego centrum w burgundzkim Paray-le-Monial. To w tej miejscowości objawienia, związane z Najświętszym Sercem Pana Jezusa, stały się udziałem świętej Małgorzaty Marii Alacocque (1647-1690). Po zastanowieniu Matka Teresa przyjęła zaproszenie. Swój przyjazd chciała połączyć z wizytą w Paryżu. Obok swej prywatnej, mającej korzenie w dzieciństwie czci dla Najświętszego Serca Jezusowego Matka Teresa miała przypuszczalnie jeszcze dwa praktyczne powody, aby udać się w tę lipcową podróż. Po pierwsze, siostry pilnie potrzebowały w Paryżu domu dla ubogich. Matka Teresa liczyła pod tym względem na pomoc Bernadetty Chirac, żony nowo zaprzysiężonego premiera Francji i wieloletniego mera Paryża Jacquesa Chiraca, która jako praktykująca katoliczka darzyła siostry życzliwością. Drugim powodem było zapewne to, że między nią a arcybiskupem Paryża, kardynałem Jeanem-Marie Lustigerem, pojawiła się różnica zdań w sprawie ubezpieczenia sióstr na terenie archidiecezji paryskiej.
Po wylądowaniu w Paryżu udaliśmy się pociągiem TGV w kierunku Paray-le-Monial. Ponieważ misjonarkom miłości osobiste spotkanie z Matką Teresą sprawiało zawsze wielką radość, a pracujące w Europie siostry rzadko dostępowały tego zaszczytu, zapytałem Matkę Teresę, czy nie powinienem zadzwonić do sióstr w Marsylii i zaprosić ich do Paray-le-Monial. Zastanowiła się przez chwilę, a potem powiedziała:
- Nie, Ojcze, nie sądzę. Lepiej nie mieszać różnych typów duchowości.
Późnym popołudniem wraz z dwoma tysiącami rodzin, które zaproszono na zjazd i rekolekcje, wzięliśmy udział w odprawianej w wielkim namiocie Mszy świętej. Liturgia - jak zawsze w przypadku Wspólnoty Emmanuel - była naprawdę niezwykle uroczysta i piękna, a towarzyszyła jej żywa muzyka i atmosfera wielkiego skupienia. Piękno liturgii bardzo poruszyło Matkę Teresę, która nasycała się modlitewnym klimatem. Ledwo skończyła się Eucharystia, Matka Teresa odwróciła się do mnie, mówiąc:
- Ojcze, zadzwoń teraz do sióstr w Marsylii! Niech przyjeżdżają natychmiast! To było naprawdę cudowne!
Siostry z Marsylii przyjechały nazajutrz rano. Pamiętam ich radość z powodu zaszczytu spotkania się z Matką Teresą i możliwości wysłuchania jej wzruszającego przemówienia, które ich założycielka wygłosiła do dwóch tysięcy rodzin. Jego podstawowe przesłanie było bardzo proste: „A family who prays together stays together” („Rodzina, która modli się razem, razem pozostaje”). Ku mojej uldze nie musiałem tłumaczyć wystąpienia, podjął się tego bowiem dominikanin Albert-Marie de Monléon - dziś biskup Meaux. Choć w zjeździe rodzin uczestniczyło wiele dzieci, w chwili, gdy Matka Teresa rozpoczęła swe przemówienie, zapanowała zupełna cisza.
Byłem pełen podziwu dla pięknego tłumaczenia ojca Alberta, który prosty język Matki Teresy oddawał za pomocą prostej, ale bardzo eleganckiej francuszczyzny. Rzadko kiedy miałem okazję słuchać tak dobrego tłumaczenia. Tym większe było moje zdziwienie, gdy po zakończeniu wystąpienia ojciec Albert podszedł do mnie, mówiąc: „To było bardzo piękne przemówienie i jest mi bardzo przykro, że tak marnie je przetłumaczyłem. Nie, nie byłem w stanie wyrazić wszystkich treści, które Matka Teresa zawarła w swych słowach”.
Ta uwaga była dla mnie prawdziwą pociechą, ponieważ za każdym razem, gdy to ja występowałem w roli tłumacza Matki Teresy, miałem dokładnie takie samo wrażenie. Gdy tłumaczyłem jej wypowiedzi, nigdy nie udawało mi się oddać wszystkiego, co chciała wyrazić. Zawsze wydawało mi się, że wiele treści gdzieś umyka. Pewnego razu, po przetłumaczeniu jej wykładu w Wiedniu, pomyślałem: „Oj, to straszne, to było naprawdę kiepskie tłumaczenie!”. Po jego zakończeniu podszedł do mnie pewien Amerykanin, który mieszkał w Wiedniu już od trzydziestu lat, i powiedział: „Ojcze Leo, to było fantastyczne tłumaczenie!”. Dziś jestem przekonany, że tłumacz musi po prostu starać się wykonywać swą pracę jak najlepiej, a wszystko inne jest dziełem Ducha Świętego. Często myślałem sobie, że gdybym to wszystko, o czym opowiadała Matka Teresa, mówił sam, a ona nie stałaby obok mnie, nie miałoby to żadnej wartości. Jej osobowość i świętość oddziaływały jedynie za sprawą jej obecności, dzięki temu, że dana myśl czy dane słowa zostały wypowiedziane przez nią, nawet jeśli słuchacz poznawał je za pośrednictwem tłumacza. To właśnie czuli obecni na spotkaniach z nią - ważne były nie same słowa, lecz świętość osoby, od której słowa te pochodziły.
Gdy do Paray-le-Monial przybył z wykładem arcybiskup Paryża, kardynał Lustiger, stałem się przypadkowo świadkiem sprzeczki między nim a Matką Teresą. Oboje byli silnymi osobowościami i potrafili doskonale bronić swych argumentów oraz do nich przekonywać. Tło nieskrywanych napięć między kurią archidiecezji paryskiej a zgromadzeniem Matki Teresy stanowiła kwestia tego, czy siostry - tak jak wszystkie pozostałe osoby zakonne i kapłani - powinni posiadać ubezpieczenie zdrowotne, czy też nie. Ponieważ siostry Matki Teresy żyły na całym świecie - podobnie jak ubodzy - bez ubezpieczenia, było dla nich oczywiste, że nie będą mu podlegać również w Paryżu. Kardynał Lustiger oznajmił:
- W mojej diecezji wszystkie osoby zakonne i księża mają ubezpieczenie zdrowotne. Jeżeli siostry mają tam posługiwać, one również muszą zostać nim objęte!
Matka Teresa odparowała:
- W takim razie siostry nie będą tam posługiwać!
Zaczęła się walka na argumenty. Po ostrej dyskusji oboje uzgodnili, że siostry nie będą posiadać indywidualnego ubezpieczenia zdrowotnego, ale jako wspólnota zostaną objęte ogólnym ubezpieczeniem diecezjalnym. Na to Matka Teresa mogła się zgodzić.
Bycie świadkiem kłótni dwóch świętych osób - zmarłego już kardynała Lustigera uważam bowiem za świętego - stanowiło dla mnie ciekawe doświadczenie. Żadne z nich nie zamierzało ustąpić, ale ostatecznie oboje rozwiązali swój spór w prawdzie i pełnej szacunku wzajemnej miłości.
Późnym wieczorem powróciliśmy do Paryża. Dom sióstr znajdował się w pobliżu „dzielnicy czerwonych świateł”. Miało tam dojść kiedyś do następującego zdarzenia: Matka Teresa, zbliżając do domu sióstr, zobaczyła stojące na skraju chodnika „damy lekkich obyczajów”. Poprosiła kierowcę, aby się zatrzymał, opuściła okno i zwróciła się do jednej z przedstawicielek najstarszego zawodu świata: „Proszę przyjść do naszego domu, jest zaraz za skrzyżowaniem, bardzo blisko stąd!”
Nazajutrz kobieta ta pojawiła się we wskazanym miejscu. Dziś jest podobno katolicką zakonnicą.
Pewnego ranka dowiedzieliśmy się, że o godzinie dziesiątej zostaniemy przyjęci przez nowego, urzędującego dopiero od kilku tygodni premiera Francji Jacquesa Chiraca w jego biurze. Po Mszy porannej i śniadaniu wyruszyliśmy w kierunku Hôtel Matignon, siedzibie francuskiego szefa rządu. Chirac od 1977 roku piastował urząd mera Paryża, a obecnie był przywódcą opozycji wobec socjalistycznego prezydenta. Wyniki ostatnich wyborów zmusiły prezydenta Mitteranda do współpracy ze swym największym rywalem, który w roku 1995 miał zostać jego następcą na stanowisku głowy państwa. Nasza droga wiodła przez rue de Bac, ulicę, przy której wznosi się kościół pod wezwaniem świętej Katarzyny Labouré (1806-1876). To właśnie jej objawienia maryjne dały początek Cudownym Medalikom. Gdy Matka Teresa dowiedziała się o tym, natychmiast zażądała, abyśmy się zatrzymali, gdyż chciała się tam pomodlić.
Matka Teresa nosiła tę „broń” zawsze przy sobie, gotowa w każdej chwili sięgnąć po nią do swej torebki. Z Matką Bożą łączyła ją - jak się wydaje - bardzo osobista relacja, a Matka Teresa pragnęła, aby relacja ta za sprawą Cudownych Medalików obejmowała również innych ludzi. Weszliśmy więc do kościoła, aby się pomodlić. Ledwie siostry z tamtejszego zgromadzenia dowiedziały się, że w świątyni przebywa Matka Teresa, zbiegły się tam wszystkie, a przełożona serdecznie powitała gościa. Rozmowa zeszła szybko na temat Cudownych Medalików oraz tego, że Matka Teresa wiele z nich rozdała osobiście. Można powiedzieć wręcz, że to właśnie one były jej największym „narzędziem duszpasterskim”. Medalik otrzymywał od niej każdy, kogo spotkała. Zazwyczaj Matka Teresa całowała medalik i pokazywała, jak powinno się go nosić na szyi. Niekiedy dodawała jeszcze, że Matce Bożej możemy zawsze zaufać, bo chroni nas Ona - jeżeli to jest konieczne - także w cudowny sposób. Matka Teresa powiedziała przełożonej generalnej, że osobiście rozdała już olbrzymią liczbę medalików.
Przełożona odparła:
- To cudownie! Czy nie wzięłaby Matka trochę medalików, żeby nie musieć ich kupować?
Matka Teresa odpowiedziała:
- Z radością!
- Ile Matka potrzebuje? Pięćset, tysiąc?
A Matka Teresa na to:
- Czterdzieści tysięcy - tyle już rozdałam!
Nie sądzę, by podarowano nam wtedy aż czterdzieści tysięcy medalików, ale do naszego bagażnika wstawiono tyle pudełek, ile tylko mogło się tam było zmieścić.
Następnie ruszyliśmy w dalszą drogę do Hôtel Matignon. Rozmiary i piękno pałacu zrobiły na nas wielkie wrażenie. W pierwszym wielkim holu po prawej stronie stał duży szklany stół o rozmiarach mniej więcej cztery na osiem metrów, którego blat składał się z dwóch tafli, między którymi w kunsztowny sposób zatopiono liście ze szczerego złota. Było to z pewnością arcydzieło jakiegoś francuskiego artysty, mimo to na jego widok mimowolnie pomyślałem o cynfolii, w którą owija się czekoladę. Matce Teresie przyszło do głowy najwyraźniej identyczne skojarzenie. Skierowała wzrok w tamtą stronę i powiedziała:
- Hm, ileż oni musieli zjeść czekolady!
Następnie weszliśmy po schodach do sali przyjęć premiera, który szybko wyszedł, aby nas powitać. Matka Teresa i Chirac nawiązali rozmowę. Matka Teresa, która również w merach, ministrach i prezydentach dostrzegała przede wszystkim ludzi, dzieci Boże, przystąpiła natychmiast do działalności ewangelizacyjnej. Będąc wciąż jeszcze pod wrażeniem pięknej liturgii, w której uczestniczyła we Wspólnocie Emmanuel, zapytała Chiraca:
- Czy był pan już w Paray-le-Monial?
Francuski premier był zaskoczony:
- Nie, jeszcze nie.
- Musi pan tam pojechać. Musi pan!
Chirac starał się zachować uprzejmość:
- Tak, oczywiście...
Matka Teresa nalegała:
- Tak, pojedzie pan? Naprawdę?
Chirac próbował zrobić unik:
- Cóż, no więc...
Ale Matka Teresa nie odpuszczała:
- Tak? Kiedy pan tam pojedzie? Po prostu musi pan to zobaczyć! Ale tylko pan. Tylko pan i Jezus, zupełnie sami! Bez tych wszystkich ludzi.
Ponieważ Chirac nie powiedział od razu „nie”, Matka Teresa dostrzegła swoją szansę:
- A więc pojedzie pan! - I, odwrócona do Francisa Kohna i członków Wspólnoty Emmanuel, dodała:
- Ojcze, zorganizuje Ojciec wyjazd. Zorganizuje Ojciec wyjazd!
A potem nachyliła się do Francisa Kohna, dodając cicho:
- Dla niego! Kim on jest?
Kohn wyjaśnił szeptem:
- To premier!
Wówczas Matka Teresa oznajmiła głośno:
- A wiec dobrze, zorganizuje Ojciec wizytę premiera!
Później dowiedzieliśmy się, że Chirac rzeczywiście pojechał do Paray-le-Monial, jednak nie sam z Jezusem, lecz z całą delegacją.
Najwyraźniej rozmowa z Matką Teresą odniosła jakiś skutek. Mniej szczęścia miała Matka Teresa w sprawie upragnionego domu dla ubogich. Siostry, aby otrzymać nowy dom, musiały czekać jeszcze przez wiele miesięcy.
opr. aw/aw