Komentując wyborcze zwycięstwo Karola Nawrockiego jeden z polskich publicystów uznał, że w ten sposób Polska wystawiła się na pośmiewisko. Tymczasem, jak wskazuje George Weigel, problemem nie jest Polska, ale styl uprawiania polityki w całym zachodnim świecie, z Polską włącznie. Zamiast rządzić państwem, politycy zarządzają emocjami, powodując coraz głębsze podziały społeczne.
Jak zauważa amerykański myśliciel, Polska przeszła długą drogę od lat siedemdziesiątych. Jak pojąć to, że ramię w ramię potrafili współdziałać ci, którzy dziś postrzegają się jako śmiertelni wrogowie? To wtedy właśnie Adam Michnik wykuwał zręby „rewolucji sumienia”, współpracując z Kościołem, a nawet broniąc go w 1977 r. przed antyklerykalnymi towarzyszami dysydentami w książce, w której pisał, iż „od wielu lat to Kościół katolicki w Polsce (...) staje w obronie uciśnionych”. To właśnie Michnik określił Pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski w czerwcu 1979 r. mianem „wielkiej lekcji godności”.
Problem rzekomy: koniec polskiej demokracji
Co takiego stało się, że w 1991 r., gdy Jan Paweł II kolejny raz przyjechał do Polski i tematem jego pielgrzymki było Dziesięcioro Przykazań, Adam Michnik uznał to za „koniec polskiej demokracji”?
Dlaczego w czerwcu 2025 r. jeden z polskich komentatorów politycznych, korespondencyjny znajomy Weigla, pisze artykuł, w którym twierdzi, że Karol Nawrocki jako kandydat na prezydenta sprawia, że Polska staje się „globalnym pośmiewiskiem”, krajem, który „zdolny jest do oporu i walki, ale „niezdolny do utrzymania normalnego, poważnego rządu.” Według tego publicysty „cokolwiek Polacy zbudują, zaraz muszą zniszczyć”. I oczywiście tego rodzaju opinie bardzo chętnie powielane są na Zachodzie, stając się samospełniającym się proroctwem: w takiej skrzywionej perspektywie Polska faktycznie staje się „pośmiewiskiem”.
Weigel zastanawia się więc, skąd taka przesadzona i niesłuszna opinia publicysty. Czy faktycznie „normalny, poważny rząd” oznacza władzę Rafała Trzaskowskiego, który zakazał umieszczania krzyży w urzędach publicznych, prowadzi paradę LGBT sponsorowaną przez Miasto Stołeczne Warszawa, podczas której pojawiają się sataniści z proaborcyjnymi hasłami?
Owszem – przyznaje Weigel – prawdą może być to, że Polakom świetnie idzie stawianie oporu, a gorzej rządzenie. Jak zauważył pewien polski dominikanin, polskie rozumienie wolności zapożycza wiele z koncepcji Ockhama, w której wolność oderwana od rozumu łatwo może przerodzić się w samowolę, zamiast od Tomasza z Akwinu, który ukazywał wolność uporządkowaną, powiązaną z prawdą i rozumem.
Być może jest też jakaś wina po stronie katolików, którzy u progu przemian ustrojowych podsycili obawy świeckiej lewicy, że publicznie zaangażowany polski katolicyzm stworzy coś w rodzaju autorytarnej Hiszpanii Franco. Jak zauważa Weigel, przyczyniają się do tego także nierozważne wypowiedzi niektórych hierarchów – takie jak stwierdzenie w Wielki Piątek, że ci, którzy nie głosowali na partię konserwatywną w zbliżających się wyborach parlamentarnych, są jak Poncjusz Piłat. Nie tu jednak leży clou problemu.
Problem prawdziwy: zapaść demokracji w całym zachodnim świecie
Weigel odwołuje się tu do innego polskiego publicysty (niestety niewymienionego z nazwiska), przyznając mu rację, gdy ten zauważa, że problem jest o wiele głębszy, a jednocześnie podkreślając, że dotyczy nie tylko Polski, ale całej zachodniej demokracji. Problemem tym jest zapaść liberalnej demokracji, która przeradza się w wojnę plemion, nie pozostawiając miejsca na merytoryczną debatę. Amerykański myśliciel podaje tu cytat in extenso:
„Schyłkowa faza demokracji liberalnej (w formie, jaką znamy) jest wyjątkowo ponurym spektaklem. Wybory utrwalają podziały, które w coraz większym stopniu stawiają pod znakiem zapytania istnienie wspólnoty politycznej jako jedności ponad podziałami. Jest w tym coś z autoagresji państwa. Za ogromne pieniądze państwo organizuje ekscytujący spektakl wzajemnej nienawiści, który prowadzi do rozpadu społeczeństwa na plemiona, które wzajemnie sobą gardzą.”
To faktycznie smutny obraz rzeczywistości. Nie sposób zignorować istotnych kwestii światopoglądowych dzielących różne opcje polityczne. Nie oznacza to jednak, że polityka musi wyglądać jak „święta wojna z niewiernymi”, czy mówiąc językiem jednego z prominentnych polskich polityków chodzi o „dożynanie watah”. Jeśli polaryzacja i podziały stają się tak głębokie, że pomiędzy zwalczającymi się plemionami pojawia się przepaść, to terminy „demokracja” i „wspólnota polityczna” stają się puste.
Wbrew pozorom, nie jest to problem jedynie Polski, ale – jak zauważa Weigel, także innych krajów zachodnich, w tym USA. Pyta też:
„Gdzie jest Kościół, zarówno w przypadku polskim, jak i amerykańskim, który stworzyłby przestrzeń do tego, by ta jedność mogła się odtworzyć, modelując racjonalną dyskusję jako antidotum na złośliwość w mediach społecznościowych?”
To ważne pytanie. Kościołowi w Polsce udało się odegrać bardzo ważną rolę w czasach panowania reżimu komunistycznego. Czy nie powinien takiej roli spełnić także obecnie. Jeśli nie Kościół, to kto zdolny jest zapobiec temu, aby – jak pisze Weigel „demokratyczny okręt nie musiał nawigować między Scyllą państwowego autorytaryzmu a Charybdą narzucanej przez państwo ideologii woke”.