Zwiastowanie
W Piśmie Świętym, w Nowym Testamencie, spotykamy po raz pierwszy Maryję w chwili zwiastowania (Łk 1,26-38). W Nazarecie, małej miejscowości, niemającej żadnego znaczenia, położonej w lekceważonej Galilei, mieszka skromna, prosta dziewczyna. Wierna zasadom życia kobiety żydowskiej, właśnie została zaślubiona cieśli Józefowi. Pierwsza część ceremonii jest już za Nią. Choć jeszcze nie zamieszkała z mężem, to prawnie należy już do niego. Ceremonia przenosin do domu męża była przed Nią. Dopiero po tym dopełnieniu zaślubin mógł On w pełni korzystać z praw małżeńskich, by w niedalekiej przyszłości mogła stać się matką jego dzieci.
W tym właśnie momencie — wydawać by się mogło najmniej stosownym — Bóg posyła swojego anioła, by oznajmił Maryi, że będzie Matką Syna Bożego, że to nie Józef, lecz sam Bóg będzie Jego Ojcem, i że stanie się to za sprawą Ducha Świętego! Pewnie przyzwyczailiśmy się do tego tekstu; słyszeliśmy go tyle razy, tyle komentarzy wysłuchaliśmy... Może już nie odczuwamy dramaturgii tej sytuacji, może bronimy się w ten sposób przed czymś, co kompletnie przerasta naszą wyobraźnię, nasz umysł, nawet naszą wiarę. Niestety, bywa, że czytamy Ewangelię jak zbiór bajek, historię, która i tak dobrze się kończy. Jest w niej pewna dramaturgia, jakaś akcja, trochę znaków zapytania, a potem szczęśliwy koniec. W sumie wszystko już wiemy... Wtedy jednak słowo Boże nie jest dla nas światłem. Nijak nie możemy dostrzec odniesienia czytanego słowa do naszego życia, jego znaczenia dla nas.
A przecież Ewangelia została spisana po to, abyśmy wzrastali w wierze.
Wróćmy jednak do zwiastowania. Maryja, choć głęboko poruszona, zmieszana i z pewnością zaskoczona pozdrowieniem anioła i treścią jego przesłania, zachowuje spokój, który płynie z głębi Jej serca. Zadaje tylko jedno pytanie: „Jak się to stanie?”. Odpowiedź anioła sugeruje, że Bóg zajmie się wszystkim, że Ją ochroni przed oskarżeniem o zdradę, że to jest Jego dzieło. Kluczem do tego, by Boży plan się zrealizował, jest Jej zgoda, Jej „tak”. W owym „tak” (fiat — „niech mi się stanie”) jest wszystko: wiara, że Bóg może dokonać rzeczy przekraczających ludzki rozum i ludzkie możliwości; gotowość na poniesienie konsekwencji owej zgody, wierność w słuchaniu Bożych natchnień, a przede wszystkim miłość do Stwórcy i pełne zaufanie, że cokolwiek On postanowi, będzie dobre.
W Liście do Galatów czytamy, że gdy „nadeszła pełnia czasów, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4,4). Ta „pełnia czasów” może oznaczać, że świat, przygotowany przez proroków, aż do Jana Chrzciciela, dojrzał do tego, by Słowo mogło się objawić. Dojrzała również Maryja, którą Bóg przygotował swoją łaską. I choć świat, zapatrzony w siebie, nie rozpoznał czasu swego nawiedzenia, wystarczyło słowo jednej osoby — „tak” Maryi — by Mesjasz zstąpił na ziemię. Wiara uczyniła Ją Bramą, przez którą Bóg w swoim Synu przyszedł między ludzi, stając się jednym z nas.
Pozdrawiając Maryję, anioł Gabriel użył sformułowania „pełna łaski”. Kościół związał te słowa z wiarą w to, że Maryja została poczęta bez zmazy pierworodnej, że jest niepokalanie poczęta. Ów przywilej został Jej udzielony ze względu na Jezusa Chrystusa, który miał się z Niej narodzić. W ten sposób Bóg przygotował mieszkanie dla swojego Syna. Mimo tej łaski, udzielonej „z góry”, trudno jednak sobie wyobrazić Jej gotowość na przyjęcie Słowa bez modlitwy, wewnętrznego dialogu z Bogiem, czułej miłości do Stwórcy, całkowitego oddania Mu swego serca. Maryja, mimo onieśmielenia słowami anioła, nie boi się. Jest pełna bojaźni Pańskiej — lecz nie lęku, panicznego strachu, skupienia na własnej niemocy. Bóg nie jest dla Niej zagrożeniem. Rezygnuje z planów, jakie miała na swoje życie, wyrażając zgodę na plan Boga. Miłość do Niego, pragnienie, by się przede wszystkim Jemu podobać, było najważniejszym celem Jej życia.
Ta miłość nie stała w sprzeczności z miłością do innych. Jest w Ewangelii kilka scen, które są dowodem tej postawy. Maryja pozwalała, by Bóg Ją prowadził, nie była jednak bierna. Świadomy wybór takiej drogi całkowitego zawierzenia Bogu nie pozbawił Jej potrzeby rozeznawania, stawiania pytań, przeżywania w pełni swojego człowieczeństwa, kobiecości i macierzyństwa. Każde słowo, każde wydarzenie „chowała w swym sercu”, starając się wsłuchiwać i rozpoznawać ich znaczenie.
„Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). Te słowa z Apokalipsy nie odnoszą się do jakiejś nieokreślonej, odległej lub symbolicznej perspektywy. Uczta w języku biblijnym oznacza spotkanie przyjaciół przy stole, by się weselić, by świętować i dzielić tym, co najlepsze. Jezus stojący u drzwi, pukający — to obraz uniżenia się, pokory, ale też troski. Syn Boży czeka, by Go wpuścić do serca, do życia, by być z Nim. Pukaniem przypomina o swojej obecności. Nie wchodzi na siłę, bo chce być wpuszczony, wybrany i kochany.
Jaki to ma związek z Maryją, ze zwiastowaniem? Miłość Maryi, Jej przywiązanie do Boga nie każą Mu czekać. Między Nią a Bogiem nie ma dystansu, który mógłby Ich dzielić. Ta bliskość sprawia, że Maryja ma serce czułe na każde drgnienie Jego miłości, potrafi nie tylko zauważyć, ale wręcz wyczuć Jego obecność. Kiedy Bóg mówi, Ona wie, że to On, a nie kto inny. Maryja wybrała Boga, mimo że to On Ją wcześniej wybrał. Swoją wolą, rozumem, uczuciami, ciałem świadomie wybrała Boga. Ten wybór nie ograniczał Jej, nie pozbawił miłości do Józefa, któremu również zaufała, wierząc, że Bóg dotknie i jego serca. Nie tłumaczy się przed nim, z ufnością zdaje się na jego decyzję, pamiętając, że anioł obiecał Jej, że Bóg Ją osłoni i obroni. Dary złożone w Jej sercu rozkwitają i wydają owoce. Można powiedzieć, że Jezus narodził się z połączenia Bożego wybrania i miłości Maryi. Bóg wybrał Maryję, ale i Ona wybrała Jego. Jej ciało stało się namiotem spotkania Bóstwa z człowieczeństwem, bez zmieszania, w doskonałej jedności.
„Wejście” Boga w życie Maryi całkowicie odmieniło Jej życie. Moment zwiastowania wskazał Jej misję i drogę, na której miała ową misję zrealizować. Bóg nie przedstawił Maryi „całościowego” programu. Przypomniał Jej tożsamość, dary, w które została wyposażona, oraz to, że zawsze będzie z Nią.
Choć może niejednego to zdziwić, podobnie jest w naszym życiu. Wobec każdego z nas Bóg ma jakiś plan, propozycję, zadanie czy misję. Nie chce pozbawiać nas czegokolwiek, lecz nadaje naszemu życiu smak, cel i głęboki sens. Pragnie, byśmy byli ludźmi szczęśliwymi i spełnionymi. Chce nas chronić i prowadzić — co nie oznacza braku trudności. Obiecuje swoją obecność wszędzie tam, gdzie rzeczywistość zdaje się nas przerastać. Jest wierny i dotrzymuje słowa. Zgodnie z tym, co napisane jest u proroka Izajasza: „Nie lękaj się, bo cię wykupiłem, wezwałem cię po imieniu; tyś mój! Gdy pójdziesz przez wody, Ja będę z tobą, i gdy przez rzeki, nie zatopią ciebie. Gdy pójdziesz przez ogień, nie spalisz się, i nie strawi cię płomień. Albowiem Ja jestem Pan, twój Bóg, Święty Izraela, twój Zbawca.” (Iz 43,1-3)
Owszem, nie jesteśmy niepokalani, ale też nie naszym zadaniem jest zrodzenie w ciele Mesjasza. Mamy jednak potrzebne wyposażenie nadprzyrodzone w postaci łaski chrztu świętego, sakramentów pojednania i Eucharystii, które czynią nas zdolnymi do przekraczania naszych ograniczeń. Mamy Pismo Święte, słowo, przez które Bóg do nas mówi. Mamy wspólnotę Kościoła, który modli się za nas każdego dnia. Bóg mówi do nas przez konkretne wydarzenia i osoby, które spotykamy. Mówi również wewnątrz nas, prosto do serca, poprzez natchnienia do czynienia dobra, przez głos sumienia pozwalający wybierać to, co dobre, i odrzucać to, co złe.
Bóg udziela nam darów Ducha Świętego, bo jesteśmy Jego dziećmi. Ma moc uwolnić nas od naszych lęków, wydobyć z grobów zwątpienia, uleczyć przez przebaczenie. Są tylko dwa warunki, które trzeba spełnić, aby móc to wszystko dostrzec. Pierwszym jest modlitwa — spotkanie, rozmowa, dialog z kimś komu ufamy, kogo wybierzemy, dla kogo jesteśmy gotowi zrezygnować z koncentracji na sobie. Drugim warunkiem jest powiedzenie Bogu „tak” na naszą historię i na Jego zaproszenie. Wiąże się z tym otwarcie serca i zaufanie. Lęk i ucieczka przed Bogiem są śladem grzechu pierworodnego, śladem swoistej katechezy Złego, który za wszelką cenę chce nas oddzielić od Boga — Źródła życia.
Może trzeba zacząć od pytania, jaki obraz Boga noszę w sobie? Unikanie Boga, ucieczka przed Nim, lęk, że jest jakimś agresorem, płynie właśnie z fałszywego obrazu Boga, iluzji, którą zatruł nas zły duch. Człowiek wpatrzony w siebie nie chce słuchać. Pierwsze przykazanie, które otrzymał naród wybrany po wyjściu z Egiptu, brzmiało: „Słuchaj, Izraelu...” (Pwt 6,4). Modlitwa, czytanie słowa Bożego musi opierać się na słuchaniu, na byciu uważnym. Maryja umiała słuchać. A my? Zabiegani wśród codziennych trosk, zapomnieliśmy, co oznacza słuchać Boga. W hałasie świata nie znajdujemy często ani chwili, by się wyciszyć. Tłumaczymy to brakiem czasu. „Wycinamy” z naszego życia modlitwę, by mieć czas na inne rzeczy, i ciągle nie nadążamy za pędzącym światem. Ciche pukanie Jezusa niknie w zgiełku wielu zajęć.
Coraz bardziej jesteśmy zmęczeni. Szukamy więc chwil odpoczynku, nie zdając sobie sprawy, że najbardziej jesteśmy zmęczeni sobą, a od siebie nie da się uciec, odpocząć. Jest to możliwe jedynie w obecności Boga. Oddając Mu wszystko, pozwalając Mu wejść do środka naszej rzeczywistości, możemy odnaleźć wewnętrzny pokój, harmonię, zrozumieć sens naszej historii. Na zewnątrz może się nic nie zmienić. Jednak pokój serca, radość płynąca z bycia z Bogiem, którego się wybrało, zmienia wszystko.
opr. ab/ab