Myśli (2). Kochać i z miłości aż umrzeć

Wybrane myśli św. Teresy z Lisieux, Doktora Kościoła ("Małej Tereski"), tom 2.


Wybierz tom "Myśli":

lub temat:


1. PRÓBA WIARY

W pierwszym tomiku zobaczyliśmy, z jaką czułością Bóg wychodzi do człowieka z miłosnym zaproszeniem. Jak Mu odpowiedzieć?
Przyjęcie tego wezwania to wejście na drogę wiary, „cennego skarbu, źródła jedynej, czystej i prawdziwej radości” (Rkp C 5v°). Tajemne poznanie Jezusa dokonuje się właśnie przez wiarę.

W cieniu wiary kocham Cię i wielbię. 
	(P 24) 
O Twego ucznia umiłowanego zazdrosna nie jestem, 
Będąc Twą oblubienicą, znam Twoje sekrety. 
(P 24) 

Życie jest tajemnicą, nic nie wiemy, nie widzimy, a przecież Jezus już ukazał nam to, czego oko nie widziało. Tak, sercem przeczuwamy już rzeczywistość, której po ludzku pojąć niepodobna; bo jak trudno czasem znaleźć słowa zdolne wyrazić to nie-wiem-co, które czujemy w duszy! (LT 124)

Koniec końców wszystko mi jedno, czy będę żyć, czy też umrę. Nie bardzo widzę, co takiego mogę mieć po śmierci, czego nie miałabym już teraz. Ujrzę dobrego Boga, to prawda, lecz po to, by z Nim obcować, nie potrzebuję wcale umierać, przecież żyję z Nim bez reszty już tu na ziemi (OR, 15 maja, 7).

Kiedy naprawdę wierzymy, całe nasze życie staje się domem, w którym mieszka Bóg żywy.

Rozumiem lepiej niż kiedykolwiek, że nawet te drobne wydarzenia prowadzi Bóg (LT 201).

Stworzenia są etapami na naszej drodze, są narzędziami, wszystko jednak prowadzi ręka Jezusa. We wszystkim widzieć trzeba tylko Jego (LT 149).

* * *

Lecz wiara jest trudna, wystawia nas bowiem na próbę, pokazując, czy należymy do wielkich przyjaciół Jezusa. Teresa odkrywa to w wieku lat piętnastu, kiedy oczekuje na próżno na pozwolenie wstąpienia do Karmelu.

Moją wiarę wystawiło to na dużą próbę, lecz Ten, którego serce czuwa i we śnie, dał mi do zrozumienia, że kiedy wiara jest tak mała jak ziarnko gorczycy, to czyni dla niej cuda i przemieszcza góry, byle ją tylko utwierdzić; lecz dla bliskich, dla Matki, nie czyni cudów, zanim nie wystawi ich wiary na próbę (Rkp A 67v°).

Na osiemnaście miesięcy przed śmiercią Teresa przeżywa dramat.

[Jezus] pozwolił, by mą duszę osaczyły nieprzeniknione ciemności i by myśl o Niebie, tak dla mnie radosna, zamieniła się w źródło zmagań i udręki... (...) Trzeba przebyć ten mroczny tunel, by pojąć jego ciemności (Rkp C 5v°).

Kiedy gnębiona ciemnościami staram się złapać oddech i przywołać wspomnienie promiennego kraju, ku któremu podążam, udręka moja się tylko podwaja, mam wrażenie, że ciemności, zapożyczając głosu grzeszników, mówią do mnie drwiąco: „Marzysz o światłości, o ojczyźnie nasyconej upojnymi zapachami, marzysz o wiecznym posiadaniu Stworzyciela wszystkich tych cudowności, myślisz, że opuścisz kiedyś mgły, w których żyjesz? No to pójdź, pójdź, raduj się ze śmierci, która da ci nie to, czego w nadziei oczekujesz, lecz noc jeszcze ciemniejszą, noc nicości”. (...) Dla mnie to już nie tylko zasłona, lecz mur, który wznosi się aż do niebios i zakrywa gwieździsty nieboskłon... Kiedy śpiewam o szczęściu Nieba, czyli o wiecznym posiadaniu Boga, nie odczuwam z tego żadnej radości, gdyż po prostu śpiewam o tym, w co chcę wierzyć (Rkp C 6v°—7v°).

Czasem napomyka o swej próbie.

O, czy widzisz tę ciemną dziurę [pod kasztanami, w pobliżu cmentarza], w której trudno już cokolwiek rozróżnić? Znajduję się właśnie w czymś takim. I co do ciała, i co do duszy. Naprawdę, jest we mnie tak ciemno! Lecz jest i pokój (OR, 28 sierpnia, 3).

Gdybyś wiedziała, jak okropne myśli się mnie czepiają! Módl się za mnie, bym nie słuchała diabła, który chce mi wmówić tyle kłamstw. Nachodzi mnie rozumowanie najgorszych materialistów: „Kiedyś, czyniąc nieustanne postępy, nauka wyjaśni wszystko, w sposób zupełnie naturalny; przezwycięży bezdyskusyjnie to, co stanowi jeszcze zagadkę; gdyż wiele rzeczy pozostaje wciąż do odkrycia” itd., itd.

Powiedz, Matko, czyż trzeba mieć takie myśli, kiedy kocha się dobrego Boga tak mocno!

Ofiaruję jednak ten ból, by wyprosić światło wiary dla nieszczęsnych niewierzących, dla tych wszystkich, którzy oddalają się od wiary Kościoła.

I dodała [relacjonuje siostra Genowefa], że nigdy nie podejmowała rozmowy z tymi mrocznymi myślami:

— Siłą rzeczy, muszę z nimi żyć, lecz jednocześnie nie przestaję czynić aktów wiary (OR, sierpień).

* * *

Jaka jest jej reakcja? Wierzyć mocniej, wierzyć ślepo.

Nie mając radości, która płynie z wiary, staram się przynajmniej postępować według wiary. Zdaje mi się, że od roku uczyniłam więcej aktów wiary niż w całym życiu. Za każdym razem, gdy zanosi się na walkę, kiedy wrogowie moi mnie prowokują, prowadzę się dzielnie, wiedząc, że nikczemnością byłoby podjąć wyzwanie. Odwracam się do nich plecami, nie racząc nawet spojrzeć im w twarz, i biegnę do Jezusa, mówię Mu, że jestem gotowa przelać krew, aż do ostatniej kropli, by wyznać, że Niebo istnieje (Rkp C 7r°).

I kocham Go więcej jeszcze, 
Kiedy wymyka się mej wierze. 
	(P 45)     
Powyżej chmur 
Niebo jest wiecznie błękitne. 
	(P 52)      

Teresa wie, że nie cierpi dla siebie, wierzy w więź z tymi, którzy nie wierzą.

Panie, Twoje dziecko pojęło Twe boskie światło, przeprasza Cię za swoich braci i zgadza się spożywać chleb boleści tak długo, jak zechcesz. I wcale nie pragnie wstawać od stołu napełnionego goryczą, przy którym siedzą biedni grzesznicy, aż po dzień, który sam wyznaczyłeś. Lecz czy nie może równocześnie zawołać, w imieniu swoim i swoich braci: „Miej litość, Panie, nad nami, bo jesteśmy biedni i grzeszni!... Ach, Panie, odeślij nas usprawiedliwionymi... By ci wszyscy, którzy nie dostrzegają jaśniejącej pochodni wiary, mogli wreszcie ją dojrzeć... Jezu, jeśli trzeba, by stół, który zbrukali, został oczyszczony przez miłującą Go duszę, to zgadzam się spożywać ten chleb próby samotnie, aż spodoba Ci się wprowadzić mnie do Twojego promiennego królestwa. Jedyne, o co proszę, to by Ciebie nigdy nie obrazić!...” (Rkp C 6r°)

Zatem pośród najgłębszej nawet nocy Teresa doznaje radości. Na ciemnym, bezkresnym niebie potrafi odkryć gwiazdy boskiego miłosierdzia.

Tak więc, pomimo próby, która odbiera mi wszelkie wesele, mogę jednak zawołać: „Panie, napełniasz mnie radością poprzez wszystko, co czynisz”. Bo czyż istnieje radość większa od tej, kiedy się cierpi z miłości do Ciebie?... (...) Nigdy jeszcze nie odczuwałam z taką siłą, jak bardzo Pan jest łagodny i miłosierny, bowiem zesłał mi tę próbę dopiero wtedy, kiedy miałam siłę ją znieść. Myślę, że wcześniej pogrążyłaby mnie w zniechęceniu... Teraz oczyszcza moje pragnienie Nieba z wszystkiego, co mogłoby wzbudzać we mnie przyrodzoną satysfakcję... (Rkp C 7r°—v°)

Gdybym nie przechodziła tej próby ducha, której nie sposób zrozumieć, to sądzę, że umarłabym z radości na myśl, iż wkrótce opuszczę ziemię (OR, między 21 a 26 maja, 10).

* * *

Postawa żywej wiary jest zresztą charakterystyczna dla „małej drogi”. Teresa podkreśla to w przypowieści o ptaszku, który wpatruje się w Słońce, próbuje na próżno ku niemu wzlecieć, niekiedy zaś osacza go burza.

Wszystko, co może zrobić, to podnieść swe małe skrzydła, ale wzlecieć — to już nie leży w jego niewielkiej mocy! Co więc z nim będzie? Czy umrze z żalu, widząc, jak bardzo jest bezsilny?... O nie! Ptaszek nie będzie się nawet smucił. Z zuchwałą ufnością chce pozostać na miejscu, by wpatrywać się w swe Boskie Słońce. I nie przeraża go nic, ani wiatr, ani deszcz, a gdy chmury posępne zasłaniają Gwiazdę Miłości, ptaszek nie zmienia wcale miejsca; wie, że ponad chmurami jego Słońce świeci nieprzerwanie, że blask tego Słońca nie znika ani przez chwilę. Czasem, co prawda, serce ptaszka osaczone jest przez burzę, zdaje mu się, że nie wierzy, by prócz chmur, które go ogarniają, mogło istnieć coś jeszcze. Wtedy właśnie nadchodzi chwila radości doskonałej dla biednej, małej, słabej istoty. Bo co za szczęście pozostać na miejscu mimo wszystko i wpatrywać się w niewidzialne światło, które wymyka się jej wierze!!! (Rkp B 5v°)

O nie, nie pragnę ujrzeć dobrego Boga na ziemi. A przecież Go kocham! Kocham też Najświętszą Pannę, kocham Świętych, ale ich również nie pragnę na ziemi ujrzeć (OR, 11 września, 7).

To żadna sztuka postępować rozumnie, tą drogą idą wszyscy, każdy się na nią zgadza (RiW 186).

Któż nie rozpozna w tym miejscu duchowej córki świętego Jana od Krzyża?

Są tacy, co pragną Boga ujrzeć i zrozumieć. A ja bardziej pragnęłam żyć pośród nocy wiary, nie widząc ani Jego, ani Świętych (OR, 11 sierpnia, 5).

Tak dobrze jest służyć dobremu Bogu pośród nocy, która doświadcza, wszak mamy jedynie to życie, by żyć wiarą (RiW 154).

Noc kocham nie mniej niż dzień. 
	(P 45)     

Nie ciągnie mnie do Lourdes, aby szukać tam ekstaz. Wolę monotonię wyrzeczenia (LT 106).

Żyć wiarą to zgodzić się na duchowe ubóstwo.

Cóż Mu po naszych mądrościach czy po olśniewających dziełach?... A jeśliby nawet potrzebował wzniosłych myśli, to czyż nie ma On aniołów, zastępów duchów niebieskich, których wiedza nieskończenie przerasta wiedzę największych nawet geniuszy, chodzących po smutnej naszej ziemi? (LT 141)

Jeśli Bóg potrzebowałby pięknych myśli czy wzniosłych uczuć, to ma przecież pod ręką aniołów. Mógłby też stworzyć dusze w pełni doskonałe, wolne od ułomności naszej natury. Lecz nie. Swą rozkosz znajduje w stworzeniach biednych, w stworzeniach słabych i nędznych. Bez wątpienia ma w nich więcej upodobania! (RiW 29)

Jesteś maleńka, zapamiętaj to sobie, a małej nie chodzą po głowie mądrości... (OR, 24 lipca, 2; z notatek siostry Genowefy)

Nie dziwcie się, jeśli nie ukażę się wam po śmierci, jeśli nie zobaczycie niczego nadzwyczajnego, co byłoby znakiem mojego szczęścia. Przypomnijcie sobie wtedy, że na „mojej małej drodze” nie pragnie się nic widzieć (OR, 4 lipca, 1).

* * *

Za przykładem Cierpiącego Sługi Pana Teresa chce wierzyć nawet w czasie ciężkiej agonii.

Nie martwcie się, siostrzyczki, jeśli będę dużo cierpieć i jeśli, w chwili śmierci, nie zobaczycie we mnie oznaki szczęścia. Wszak Pan nasz umarł z miłości, a popatrzcie, jaka była Jego agonia!... Wszystko to nic jeszcze nie znaczy (OR, 4 lipca, 1).

Pan nasz umarł na krzyżu i w trwodze, a była to przecież najpiękniejsza śmierć z miłości. To jedyna, jaką widziano, nie widziano śmierci Najświętszej Panny. Umrzeć z miłości to nie znaczy umrzeć pośród uniesień. Powiem ci szczerze, że czegoś takiego właśnie doświadczam (OR, 4 lipca, 2).

2. PIĘKNA MIŁOŚĆ BRATERSKA

Jezus obdarzył Teresę łaską „poznania tajemnic miłości bliźniego” (Rkp C 18v°). A to w czasie ostatniego roku jej życia, kiedy doszła na szczyt dojrzałości duchowej. Oto, co wyznaje:

W tym roku dobry Bóg dał mi tę łaskę, że zrozumiałam, czym jest miłość braterska. Co prawda rozumiałam ją i wcześniej, jednak w sposób niedoskonały. Nie zgłębiłam słów Jezusa: „Drugie przykazanie jest podobne do pierwszego: Będziesz miłował bliźniego twego jak siebie samego”. Starałam się zwłaszcza miłować Boga i dzięki temu dopiero zrozumiałam, że moja miłość nie może przejawiać się tylko w słowach, gdyż „to nie ci, co mówią: Panie, Panie! wejdą do królestwa niebieskiego, lecz ci, co czynią wolę Boga”. Tę wolę Jezus dał mi poznać wiele razy, winnam powiedzieć: na każdej prawie stronie swej Ewangelii. Lecz w czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy wiedział, że w sercach uczniów płonie do Niego ogień gorętszy, po tym jak dopiero co dał im siebie w niewysłowionej tajemnicy Eucharystii, ów dobry Zbawiciel chciał zostawić im przykazanie nowe. Powiedział do nich z nieopisaną czułością: „Oto daję wam przykazanie nowe, byście się wzajemnie miłowali i byście miłowali jeden drugiego, jak ja was umiłowałem. To będzie znak dla wszystkich, żeście moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłować”. (...)

Jezus, dając przykazanie nowe, przykazanie swoje, jak sam podkreślił, powiedział do apostołów, by bliźniego kochali nie tylko jak siebie, lecz tak jak On, Jezus, go umiłował, tak jak On go miłuje po wszystkie czasy. (...)

Ach! Panie, wiem, że nie wymagasz niczego niemożliwego, znasz lepiej ode mnie moją słabość, niedoskonałość, wiesz dobrze, że nigdy nie potrafiłabym kochać mych sióstr tak jak Ty, gdybyś Ty sam, Jezu, nie kochał ich również we mnie. I to po to, by wyświadczyć mi tę właśnie łaskę, dałeś przykazanie nowe.

Ach, jakże kocham to przykazanie, daje mi bowiem pewność, że Ty sam chcesz kochać we mnie tych wszystkich, których przykazujesz mi kochać!... Tak, czuję, że kiedy kocham bliźniego, jedynym, który we mnie działa, jest Jezus; im bardziej się z Nim łączę, tym mocniej również kocham wszystkie siostry (Rkp C 11v°—12v°).

* * *

Lecz sama intencja nie wystarcza. Trzeba ją jeszcze urzeczywistnić.

Nade wszystko zrozumiałam, że miłości nie można chować na dnie serca (Rkp C 12r°).

Kiedy miłość bliźniego zapuści już swe korzenie głęboko, objawia się wtedy i na zewnątrz (Rkp C 18r°).

Teraz rozumiem, że miłość doskonała polega na tym, by znosić wady innych, by nie dziwić się wcale ich słabościom, by budować się najdrobniejszym dobrym czynem, który się u nich dostrzeże (Rkp C 12r°).

Jezu, tylko miłość może poszerzyć mi serce i odkąd trawi je ów wdzięczny płomień, z radością biegnę drogą Twego nowego przykazania (Rkp C 16r°).

Już na ziemi nagroda jest wielka... Na tej drodze kosztuje tylko pierwszy krok (Rkp C 18r°).

Służy się bowiem samemu Jezusowi. O starszej chorej siostrze, której trzeba było oddawać wiele drobnych przysług, Teresa mówi:

Jakże chciałabym zostać jej pielęgniarką. To być może kosztowałoby moją naturę, lecz wydaje mi się, że troszczyłabym się o nią z ogromną miłością, gdyż myślę o tym, co powiedział nasz Pan: „Byłem chory, a ulżyliście mi” (OR, 1 września; z notatek siostry Marii od Najświętszego Serca).

Miłość braterska umacnia zdrowie duchowe.

Zamknięcie się w sobie czyni serce jałowym! Spiesznie zatem biegnijmy ku dziełom miłości. Czasem tak źle czujemy się w sobie, we własnym wnętrzu, że prędko trzeba z niego wyjść. Dobry Bóg wcale nas nie przymusza, byśmy trwali w towarzystwie siebie samych, przeciwnie, często pozwala, by zaczęło nam ono ciążyć i byśmy je opuścili. Wówczas nie widzę innego sposobu, jak wyjść poza siebie i złożyć wizytę Jezusowi i Marii, spiesząc ku dziełom miłości (RiW 99).

Jeśli będziesz wspomagać żarliwie biednych i opuszczonych, to znaczy czynić to z sercem, z miłością, czynić bezinteresownie, jeśli będziesz pocieszać tych, którzy cierpią, odnajdziesz zdrowie ducha, twa dusza przestanie tęsknić (RiW 95).

Jednym słowem — poczułam, że w moje serce wstępuje miłość, potrzeba zapomnienia o sobie, aby móc sprawiać radość. I odtąd jestem szczęśliwa! (Rkp A 45v°)

Przypatrzmy się Teresie w działaniu.

Jestem szczęśliwa, gdyż nie sprawiam Bogu przykrości podczas choroby. Kiedy pisałam o miłości braterskiej [chodzi o jej ostatni zeszyt, czyli o „Rękopis C”], często mi przeszkadzano. Wówczas jednak starałam się nie denerwować i czynić to, o czym właśnie pisałam (OR, 15 czerwca, 5).

Żyje we wspólnocie pewna siostra, która potrafi zrazić mnie do siebie we wszystkim: jej obejście, jej słowa i jej charakter są dla mnie po prostu nieznośne. A jest to przecież święta zakonnica, będąca zapewne bardzo miła dobremu Bogu. Nie chcąc zatem ulegać przyrodzonej antypatii, powiedziałam sobie, że miłość nie polega na uczuciach, lecz na czynach. Zaczęłam więc starać się bardzo, by traktować tę siostrę jakby była kimś dla mnie najdroższym. Za każdym razem, gdy ją spotykałam, modliłam się za nią do dobrego Boga, ofiarując Mu wszystkie jej cnoty i zasługi. (...)

Lecz nie tylko modliłam się za siostrę, która była dla mnie źródłem tylu zmagań, ale i starałam się jej oddać każdą możliwą przysługę. A gdy cisnęła mi się na usta złośliwość, poprzestawałam na najmilszym z uśmiechów, starając się zmienić temat (...). Często też, poza rekreacją, jeśli miałam kontakt z tą siostrą, a ta już zupełnie wytrącała mnie z równowagi, uciekałam z pola walki niczym zbieg. A ponieważ tamta zupełnie nie wiedziała, co do niej czuję, nie domyśliła się nigdy powodów mojej postawy, co więcej, nie przestaje sądzić, że lubię jej towarzystwo. W czasie jednej z rekreacji, wyraźnie zadowolona, zwróciła się do mnie w mniej więcej tych słowach: „Powiedz mi, siostro Tereso od Dzieciątka Jezus, co cię tak we mnie przyciąga? Ilekroć na mnie popatrzysz, tylekroć widzę, że się do mnie uśmiechasz...” Ach! Tym, który mnie w niej przyciągał, był Jezus, ukryty głęboko w jej duszy... Jezus, który największą gorycz czyni słodką. Odpowiedziałam, że uśmiecham się do niej, bo cieszę się, że ją widzę (nie dodając oczywiście, że z duchowego punktu widzenia) (Rkp C 13v°—14r°).

Kiedy chcę wzmocnić w sobie tę miłość, zwłaszcza kiedy szatan próbuje skupić mój wzrok na wadach tej czy innej, do której czuję mniej sympatii, staram się szybko poszukać u niej cnót, dobrej woli (Rkp C 12v°).

Jeśli chcesz osiągnąć dużą korzyść z rekreacji, to nie chodź na nie po to, by się samej odprężyć, lecz po to, by odprężyć innych. Praktykuj zupełne oderwanie od siebie (RiW 131).

Zrzec się swoich ostatnich praw. Uważać się za sługę, za niewolnika drugich (Rkp C 16v°).

Nade wszystko trzeba być pokorną w sercu, a ty taką się nie staniesz, dopóki nie będziesz chciała, by rozkazywali ci wszyscy (RiW 18).

Nabrałam zwyczaju, by okazywać posłuszeństwo każdej siostrze, jakby sam Bóg okazywał mi przez nią swoją wolę (OR, czerwiec; z notatek siostry Genowefy).

Zauważyłam, że siostry najświętsze są też najbardziej lubiane (i jest to zupełnie naturalne). Szuka się ich towarzystwa, oddaje się im przysługi, chociaż one o to nie proszą (...).

Dusze niedoskonałe, przeciwnie, nie przyciągają do siebie. Wprawdzie przestrzega się wobec nich zakonnej uprzejmości, lecz — być może w obawie przed sprawieniem im przykrości — unika się ich towarzystwa. Mówiąc „dusze niedoskonałe”, nie myślę tylko o ułomnościach duchowych, jako że nawet najświętsze dusze pozbędą się ich dopiero w Niebie, lecz myślę również o bezmyślności, o braku wychowania, o podejrzliwości właściwej pewnym usposobieniom, o wszystkim, co nie czyni życia przyjemnym. Wiem dobrze, że te wady są chroniczne, że nie ma nadziei, by się ich pozbyć. Lecz wiem i to, Matko, że nie przestałabyś troszczyć się o mnie i próbować mi ulżyć nawet wtedy, gdybym miała chorować całe życie. Oto wniosek, jaki z tego wyprowadzam: w czasie chwil przeznaczonych na rozmowy winnam szukać towarzystwa sióstr, które usposobieniem odpowiadają mi najmniej, spełniać wobec tych zranionych dusz rolę dobrego samarytanina. Jedno słowo, jeden miły uśmiech wystarczają często, by rozweselić kogoś smutnego. Jednak nie to jest moim celem, kiedy czynię coś z miłości bliźniego, gdyż wiem, że wnet bym się zniechęciła: słowo, które powiem w najlepszych intencjach, może być przecież zrozumiane na odwrót. Toteż, aby nie tracić czasu, chcę być miła wobec wszystkich (a zwłaszcza wobec sióstr najbardziej nieznośnych) po to, by uradować Jezusa i wprowadzić w życie radę, jaką daje On w Ewangelii, w takich mniej więcej słowach: „Kiedy wyprawiasz ucztę, nie zapraszaj bliskich i przyjaciół, w obawie, by i oni z kolei cię nie zaprosili i byś w ten sposób nie otrzymał już swojej nagrody. Lecz zaproś ubogich, chromych, paralityków i ciesz się, że nie mogą ci odpłacić; a Ojciec, który widzi w ukryciu, odda tobie”.

A jakąż ucztę karmelitanka może wyprawić swoim siostrom, jeśli nie ucztę duchową, ucztę, na której poda miłość życzliwą i radosną? Ja innej nie znam (Rkp C 27v°—28v°).

Siać pokój, radość we wszystkich sercach.

(P 17)

Warto, byś nabrała zwyczaju okazywania wdzięczności, dziękowania z całego serca za najmniejszą rzecz. Gdyż i to należy do miłości braterskiej. Obojętność, choćby i pozorna, wyziębia serce i niszczy serdeczność, tak konieczną we wspólnocie (DD 233).

Trzeba też wyjść naprzeciw pragnieniom drugich, okazać, że mogąc oddać im przysługę, czujemy się zaszczyceni i zobowiązani (Rkp C 17r°).

Kazać czekać na oddanie przysługi, obiecać ją drugiemu na później — to żadna wobec niego miłość (DD 223).

Niedziele i święta wolne od pracy [pisze siostra Genowefa] — jedyny swój wolny czas — Teresa spędzała sprawiając radość drugim (RiW 96).

Można z takim wdziękiem odmówić tego, czego nie można ofiarować, że odmowa jest dla proszącej równie miła co dar (Rkp C 18r°).

Jakże szybko nasza natura uznaje za łatwe to, co wymyśliliśmy sami, podczas gdy znajdujemy zawsze jakieś „ale” i „jeśli”, gdy z pomysłami wychodzą inni (RiW 134).

Gdy dużo cierpię, wówczas cieszę się, że padło na mnie, a nie na którąś z was (OR, 20 sierpnia, 8).

Jak dobrze jest znaleźć w cierpieniu serca przyjazne, których echo odpowiada na nasz ból (LT 88).

* * *

W swych zeszytach autobiograficznych Teresa opowiada z humorem o kilku doświadczeniach miłości braterskiej. Na pozór są to drobne historie. Spróbujmy jednak przeżyć w takim duchu choćby jeden dzień!

Przez długi okres, w czasie wieczornej modlitwy, zajmowałam miejsce przed pewną siostrą, która miała przedziwny zwyczaj oraz, jak sądzę... dużo światła, gdyż rzadko posługiwała się książką. Oto, jak to zauważyłam. Kiedy tylko zajęła miejsce w kaplicy, dawał się słyszeć przedziwny leciutki odgłos, który przypominał coś jakby pocierane o siebie muszle. Byłam jedyną, do której to dochodziło, gdyż ucho mam niezwykle czułe (niekiedy zanadto). Trudno wyrazić, Matko, jak bardzo ten odgłos mnie męczył: wzbierała we mnie chęć, by się odwrócić i zgromić wzrokiem winną, nie zdającą sobie, rzecz jasna, sprawy ze swojego odruchu, tylko tak można jej było to uświadomić. Lecz w głębi serca czułam, że z miłości do dobrego Boga warto raczej ów hałas znosić, a siostrze nie sprawiać przykrości. Zachowywałam więc spokój, próbując przylgnąć do dobrego Boga i zapomnieć o leciutkim hałasie... Wszystko na nic, czułam, jak oblewa mnie pot. Pozostawało mi modlić się, cierpiąc, jednak bez rozdrażnienia, a w radości i pokoju, przynajmniej w głębi duszy. Starałam się zatem pokochać ten drobny a tak przykry szmer i zamiast próbować go nie słyszeć (co było rzeczą niemożliwą), skupiałam się na uważnym wsłuchiwaniu się w niego, jakby był czarującym koncertem. I cała moja modlitwa (która nie była modlitwą ukojenia) polegała na ofiarowaniu go Jezusowi (Rkp C 30r°—v°).

Kiedy indziej, w pralni, pracowałam naprzeciw siostry, która, ilekroć unosiła chustki, chlapała mi na twarz brudną wodą. W pierwszym odruchu chciałam się odsunąć i obetrzeć, by pokazać siostrze, że będę jej zobowiązana, jeśli zacznie pracować spokojniej. Lecz pomyślałam natychmiast, że byłoby głupotą odrzucać skarby ofiarowane z taką hojnością. Nie dałam więc poznać wewnętrznego napięcia i, przeciwnie, dołożyłam starań, by schlapała mnie obficie, tak że pod koniec prawdziwie zasmakowałam w tym nowym rodzaju pokropienia. Postanowiłam również, że następnym razem zajmę to samo szczęśliwe miejsce, w którym otrzymuje się tyle skarbów (Rkp C 30v°—31r°).

Przypominam tu sobie coś, do czego dobry Bóg mnie natchnął, kiedy byłam jeszcze w nowicjacie, i co uczyniłam z miłości bliźniego. Nie było to nic wielkiego, jednak Ojciec nasz, który widzi w ukryciu, który patrzy bardziej na intencje niż na wielkość czynu, już mi za to odpłacił, nie czekając na życie wieczne.

Było to w czasie, kiedy siostra od świętego Piotra chodziła jeszcze do chóru i na posiłki. W czasie wieczornej cichej modlitwy zajmowała miejsce przede mną. Na dziesięć minut przed godziną szóstą jedna z sióstr musiała przerwać i zaprowadzić ją do refektarza, gdyż pielęgniarki miały wówczas zbyt wielu chorych, aby zająć się i nią. Dużo mnie kosztowało, by podejść do biednej siostry od świętego Piotra i zaofiarować jej tę małą przysługę, ponieważ wiedziałam, że niełatwo było ją zadowolić, cierpiała bowiem do tego stopnia, że nie lubiła zmieniać towarzyszącej jej osoby. Niemniej jednak nie chciałam przepuścić tak pięknej okazji, by okazać miłość bliźniemu, wspominając na słowa Jezusa: „Coście uczynili jednemu z tych moich najmniejszych, mnieście to uczynili”. Zaofiarowałam się zatem pokornie, że będę ją odprowadzać każdego wieczoru, i udało mi się ją do mnie przekonać, choć nie od razu. Jednym słowem, przystąpiłam do dzieła i włożyłam w nie tyle dobrej woli, że wywiązałam się z niego doskonale.

Co wieczór, kiedy widziałam, że siostra od świętego Piotra potrząsa klepsydrą, rozumiałam, że to oznacza „idziemy”. Trudno uwierzyć, ile mnie kosztowało ruszenie się z miejsca, zwłaszcza na początku. Czyniłam to jednak od razu. Potem zaczynała się cała ceremonia. Trzeba było przestawić ławkę, a to w określony sposób, przede wszystkim zaś zupełnie się nie spieszyć. Po czym ruszałyśmy z miejsca, a ja, podążając za biedną chorą, podtrzymywałam ją, ujmując za pas. Robiłam to możliwie najdelikatniej; jeśli jednak, na nieszczęście, ta się potknęła, to zdawało się jej od razu, że to ja źle ją trzymam i że o mało co nie upadła: „O Boże, siostra idzie za szybko, siostra mnie zaraz połamie!” Gdy próbowałam iść jeszcze wolniej: „Ależ siostra się wlecze, nie czuję wcale, że siostra mnie trzyma, czuję, że zaraz upadnę! Ach, dobrze mówiłam, że siostra jest za młoda, aby móc mnie prowadzić!”

Wreszcie, bez wypadku, docierałyśmy do refektarza. Tam pojawiały się nowe trudności, trzeba było usadowić chorą tak, by nie sprawić jej bólu, następnie należało jej zakasać rękawy (a to również w określony sposób), po czym mogłam już odejść. Siostra zaś zaczynała drobić chleb do kubka, używając, na ile mogła, swoich biednych kalekich rąk. Zauważyłam to wnet i każdego wieczoru, nim odeszłam, oddawałam jej jeszcze i tę niewielką przysługę. Ponieważ mnie o nią nie prosiła, ten gest bardzo ją wzruszył i tym właśnie zaskarbiłam sobie u niej przychylność, choć przecież nie robiłam tego specjalnie. A bardziej jeszcze ujęłam ją tym (o czym dowiedziałam się dopiero później), że, pokroiwszy jej chleb, posyłałam jej na odchodnym uśmiech, najpiękniejszy z możliwych (...).

Pewnego zimowego wieczoru oddawałam jak zwykle swą małą przysługę siostrze od świętego Piotra. Było zimno i ciemno... I oto nagle dobiegł mnie z oddali pogodny dźwięk jakiegoś instrumentu. W wyobraźni ujrzałam salon, jaśniejący i skąpany w złocie, oraz panny w wykwintnych strojach, prawiące sobie komplementy i różne światowe grzeczności. I spojrzałam na biedną chorą, którą podtrzymywałam; miast melodii słyszałam jej żałosne skargi, zamiast złota widziałam cegły surowego klasztoru, oświetlonego słabiutkim światłem. Trudno wyrazić, co się stało wtedy we mnie, wiem tylko, że Pan oświecił mnie promieniami prawdy, które tak bardzo przewyższały mroczny blask ziemskich zabaw, że nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście... Ach, nie oddałabym tych dziesięciu minut prostej przysługi nawet za tysiąc lat światowych przyjęć... I jeśli już teraz — pośród cierpienia i zmagań — można zaznać chwil nieziemskiego szczęścia, uświadamiając sobie, że dobry Bóg oderwał nas od świata, to czymże dopiero będzie poznać w niebie — w radości i w spoczynku — niezrównaną łaskę, jaką uczynił nam Pan, wybierając nas do zamieszkania w Jego domu, prawdziwym przedsionku Niebios?

Nie zawsze z takim uniesieniem spełniałam uczynki miłości, niemniej jednak już na początku mojego życia w zakonie Jezus chciał mi uświadomić, jak dobrze jest Go dojrzeć w duszach Jego oblubienic. Toteż kiedy prowadziłam siostrę od świętego Piotra, czyniłam to z taką miłością, że nie postępowałabym delikatniej wobec samego Jezusa (Rkp C 28v°—30r°).

* * *

Przede wszystkim, kim jestem, by sądzić bliźniego?

Aby uzyskać przychylny mi wyrok lub raczej by w ogóle nie podlegać sądowi, chcę zawsze żywić wobec innych życzliwość, bowiem Jezus powiedział: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni” (Rkp C 13v°).

Nieraz mówiła do mnie [opowiada siostra Genowefa], że sądzić drugich trzeba zawsze z miłością, gdyż bardzo często to, co wydaje się nam zaniedbaniem, jest w oczach Boga heroizmem.

Ktoś, kto ma migrenę lub cierpi na duchu, czyni o wiele więcej, wykonując połowę swych powinności, niż ten, kto będąc zdrowy na ciele i duszy, wypełnia w całości swój obowiązek. Nasz osąd winien być zatem, przy każdej okazji, życzliwy drugiemu. Należy zawsze dobrze o nim myśleć i zawsze tłumaczyć sobie jego postępowanie (RiW 107).

Uważać siebie za niedoskonałą, a doskonałość widzieć w innych — oto szczęście. (...) Nic serca bardziej nie koi niż życzliwa myśl o drugim (RiW 25).

Nie próbuj stawać się sędzią pokoju. Tylko Bóg ma do tego prawo. Twoją misją jest być pokoju aniołem (RiW 106).

Kiedy szukamy siebie, przestajmy widzieć rzeczy jasno (DD 242).

Wolałbym tysiąckrotnie przyjmować zarzuty, aniżeli czynić je innym (Rkp 23r°).

Jeśli zwrócenie drugiemu uwagi ma przynieść owoce, to musi nas to kosztować. I trzeba to uczynić bez cienia zapalczywości (RiW 8).

Musisz złagodnieć. Nigdy ostrych słów, ostrego tonu. Nie przybieraj gniewnego wyrazu twarzy, bądź zawsze łagodna (OR, 11 września; z notatek siostry Marii od Eucharystii).

Kiedy coś nas boli, jest w nas więcej dobroci, stajemy się też bardziej obowiązkowi i wyrozumiali dla innych (OR, 8 lipca, 18).

* * *

Ożywiona miłością do Jezusa, braterska miłość Teresy upodabnia się do drzewa, co nieustannie wzrasta, i wzwyż, i w głąb, i wszerz.

Oddając się Bogu, serce nie traci swej przyrodzonej czułości, przeciwnie, ta czułość wzrasta, stając się czystszą i bardziej boską (Rkp C 9r°).

Im bardziej postępuje [ona] w miłości do Jezusa, tym bardziej też umacnia się jej czułość wobec ukochanych rodziców (LT 133).

Dobry Bóg dał mi serce tak wierne, że kiedy raz pokochało miłością czystą, to kocha odtąd na zawsze (Rkp A 38r°).

Miłość żywi się wyrzeczeniami; im bardziej odmawiamy sobie przyrodzonej satysfakcji, tym mocniej i bezinteresowniej kochamy (Rkp C 21v°).

O Celinie, swej siostrze i bliskiej przyjaciółce:

To prawda, kochałyśmy się bardzo, lecz nasze przywiązanie było tak czyste i silne, że myśl o rozłące nas nie trwożyła, gdyż czułyśmy, że nic nie może nas oddalić od siebie, nawet ocean (Rkp A 62r°).

* * *

Miłość braterska skłania Teresę do podjęcia trudu formacji swoich młodszych sióstr. Stając się mistrzynią nowicjatu, chce im przekazać miłość i mądrość Jezusa.

Kiedy powierzono mi wniknięcie do sanktuarium dusz, zobaczyłam od razu, że przerasta to moje siły. Wtuliłam się więc w ramiona dobrego Boga jak dziecko i kryjąc twarz w Jego włosach, powiedziałam: Panie, jestem zbyt mała, by wyżywić Twoje dzieci; jeśli chcesz im dawać przeze mnie to, czego potrzebują, to napełniaj moją małą dłoń, a ja, nie opuszczając Twych ramion, nie odwracając głowy, będę przekazywać Twoje skarby temu, kto przyjdzie się u mnie posilić. Jeśli w tym zasmakuje, to będę świadoma, że zawdzięcza to Tobie, nie mnie. Jeśli, przeciwnie, będzie się skarżyć na gorzkie pożywienie, to nie zmąci to mojego spokoju, postaram się mu wyjaśnić, że pokarm ten pochodzi od Ciebie i że nie myślę mu szukać innego.

Matko, odkąd pojęłam, że sama z siebie nic zdziałać nie mogę, przestałam uważać, że powierzone mi zadanie jest trudne, poczułam, że muszę tylko jednoczyć się coraz mocniej z Jezusem, a reszta mi będzie przydana. I rzeczywiście, nigdy się nie zawiodłam; zawsze, kiedy mi przyszło pokrzepić dusze moich sióstr, dobry Bóg raczył napełnić mą małą dłoń (Rkp C 22r°—v°).

Z oddali wspieranie dusz, pobudzanie ich do większej miłości Boga, kształtowanie ich według tego, jak On patrzy i myśli — to wszystko wygląda całkiem różowo. Lecz kiedy spojrzy się na to z bliska, okazuje się, że jest dokładnie na odwrót, różowe barwy gdzieś znikają i ogarnia nas przekonanie, że czynić dobrze jest rzeczą równie niemożliwą, co nakazać słońcu, aby świeciło nocą... Czujemy instynktownie, że trzeba całkowicie zapomnieć o własnych upodobaniach, o własnych koncepcjach, i prowadzić dusze tędy, którędy chce prowadzić je Jezus, nie próbując narzucać im naszej ścieżki (Rkp C 22v°).

Moim ptaszkom rzucam ziarna, które Bóg kładzie mi na dłoni, rzucam na prawo i na lewo. Potem — niech się dzieje, co chce, przestaję się tym zajmować. Niekiedy to jakbym nic nie rzuciła. Czasem zaś widać owoce. Lecz dobry Bóg mi szepcze: „Rzucaj i nie ustawaj, a skutkami się nie zajmuj” (OR, 15 maja, 5).

3. TWÓJ UDZIAŁ W KOŚCIELE

Teresa lubiła bardzo pewną legendę i przytaczając ją wyjaśniała, jak rozumie współodpowiedzialność za Kościół.

Przeczytałam, że pewien wielki władca chciał wybudować świątynię. Chciał przy tym, by cała chwała przypadła jemu. Wydał więc rozporządzenie, w którym zabronił swoim poddanym składania jakichkolwiek darów na ten cel. I tak zaczęto budować świątynię.

Tymczasem któregoś dnia pewna staruszka, widząc konie ciągnące z trudem skalne bloki pod górę, rzekła do siebie w duchu: „Zabroniono datków na budowę świątyni, a przecież z chęcią i ja bym coś dała. Gdyby tak pomóc tym koniom, co nieświadomie pracują dla tak wielkiej sprawy, czy nie sprawiłoby to Bogu radości?” Za ostatnie pieniądze kupiła wiązkę siana i zaniosła ją koniom.

Kiedy ukończono budowę, władca zapragnął, by poświęcenie było uroczyste i nakazał, by wyryto na kamieniu jego imię, jak również imiona wszystkich krewnych, na wieczny dowód jego łaskawości. Lecz oto imiona te nazajutrz zniknęły, a na ich miejscu widniało nazwisko nieznanej, ubogiej staruszki.

Władca, pełen wściekłości, kazał wyryć na nowo swoje imię. I tak po wielokroć, cud jednak niezmiennie się powtarzał. Wtedy rozkazał, by odszukano pokorną niewiastę, a kiedy przyprowadzono ją do niego, zapytał, czy przypadkiem nie ofiarowała czegoś na budowę kościoła. Drżąc, próbowała się wytłumaczyć. W pewnej chwili, pod naporem pytań, przypomniała sobie o wiązce siana i wyznała, że zgodnie z nakazem nie ofiarowała pieniędzy, a tylko pomogła koniom, dostarczając im nieco pożywienia. Wówczas zrozumiano, dlaczego na kamieniu pojawiło się jej nazwisko, i już nikt nie odważył się go usunąć.

Tak więc niepozorny akt, o którym nikt nie wie, a który uczyniony został z miłości, jest często wartościowszy od wspaniałych dzieł. To nie skala ani nawet nie pozorna świętość czynów się liczy, lecz wyłącznie miłość, którą się w nie wkłada. A nikt nie powie, że nie potrafi ofiarować tych małych rzeczy Bogu, gdyż są one w zasięgu każdego (RiW 64).

W wieku lat czternastu zaczyna płonąć żarliwością apostoła.

Jezus uczynił ze mnie rybaka dusz, odczułam silne pragnienie, by pracować dla nawrócenia grzeszników, pragnienie, które nigdy dotąd nie było we mnie tak żywe. Jednym słowem — poczułam, że w moje serce wstępuje miłość, potrzeba zapomnienia o sobie, aby móc sprawiać radość. I odtąd jestem szczęśliwa!... Pewnej niedzieli, kiedy patrzyłam na obraz Pana na krzyżu, uderzyła mnie krew, spływająca z jednej z Jego boskich dłoni. Zasmuciłam się bardzo na myśl, że ta krew spada na ziemię i nikt się nie kwapi, aby ją przyjąć. Postanowiłam, że w duchu będę trwać u stóp krzyża, by przyjmować tę boską rosę, ze świadomością, że trzeba później rozlać ją na dusze grzeszników... Słyszałam też nieustannie krzyk Jezusa na krzyżu: „Pragnę!” To słowo rozpaliło we mnie nieznany i gwałtowny żar... Chciałam dać pić mojemu Ukochanemu i sama czułam, że trawi mnie pragnienie dusz (Rkp A 45v°).

Kochać Jezusa to kochać Jego Mistyczne Ciało.

Jezu, kocham Cię, kocham Kościół (Rkp B 4v°).

Kościół, który pełen jest grzeszników... (OR, 7 sierpnia, 4)

Gorliwość karmelitanki winna rozpalić świat cały. (...) Chcę być córką Kościoła (Rkp C 33v°).

Ja, dziecko Kościoła, składam się za niego w ofierze. (P 17)

Niczego nie potrafi zatrzymać dla siebie. Wszystko dla innych.

Nic nie klei mi się do rąk. Wszystko, co mam, co zarabiam, idzie dla Kościoła, dla dusz. Choćbym dożyła i lat osiemdziesięciu, to i tak nie będę mieć więcej (OR, 12 lipca, 3).

Gdybym była bogata, to nie potrafiłabym spojrzeć na głodnego i nie podzielić się z nim od razu tym, co mam. Podobnie, w miarę jak zdobywam skarby duchowe, a wyczuwam, że w tej samej chwili innym grozi zatrata, grozi piekło, oddaję im wszystko, co posiadam. I jak dotąd nie znalazłam chwili, by sobie powiedzieć: teraz popracuję dla siebie (OR, 14 lipca, 2).

Nie pragnę, byś prosił dobrego Boga, aby wybawił mnie od ognia czyśćcowego. Kiedy córki świętej Teresy chciały modlić się za siebie, ta do nich mówiła: „Czy to ważne, że zostanę do końca świata w czyśćcu, jeśli dzięki moim modlitwom ocalę choć jedną duszę?” W moim sercu słyszę echo tych słów, chciałabym ocalać dusze i dla nich zapomnieć o sobie. Chciałabym je ocalać nawet po śmierci i byłabym szczęśliwa, gdybyś wówczas (miast odmawiać tę małą modlitwę, która i tak spełni się w wieczności) prosił tak: „Boże mój, pozwól mojej siostrze dalej działać i sprawiać, aby Ciebie kochano”. Jeśli Jezus cię wysłucha, będę umiała ci się wywdzięczyć (LT 221, do księdza Roulland).

* * *

Ileż razy usłyszymy w jej ustach: „sprawiać, by Go kochano”.

Jedyną rzeczą, o którą pragnę, byś dla mnie poprosił, to bym mogła kochać Jezusa i sprawiać, by Go kochano tak, jak tylko to jest możliwe (LT 218).

Skoro prosimy Go o to, by pracować dla Jego chwały, by kochać Go i sprawiać, by Go kochano, jakże nasze zjednoczenie i nasza modlitwa miałyby nie cieszyć się błogosławieństwem? (LT 220)

Wiesz, karmelitanka, która nie byłaby apostołem, rozminęłaby się ze swoim powołaniem i przestałaby być córką cudownej świętej Teresy, która pragnęła ofiarować swe życie po tysiąckroć, byle jedną ocalić duszę (LT 198).

Wszystka krew Boga została wylana, aby ich zbawić... (LT 85)

Kiedy pomyślę, że dzięki jednemu cierpieniu — zniesionemu z radością — będziemy lepiej kochać Boga przez całą wieczność! A przez cierpienie możemy również ocalać dusze. Ach, Paulino, gdybym tak w chwili śmierci mogła ofiarować kogoś Jezusowi, jakże bym była szczęśliwa! Jedna dusza więcej zostałaby wyrwana z ognia piekielnego i błogosławiłaby Boga wiecznie (LT 43 B).

Tak więc życie to sen? I pomyśleć, że tym snem możemy ocalić innych! Ach, Celino, nie zapominajmy o innych, dla nich zapomnijmy o sobie (LT 130).

Pracujmy wspólnie, by zbawić innych. Mamy wyłącznie dzień tego życia, by ich ocalić i w ten sposób okazać Panu naszą miłość (LT 213).

Poproś Jezusa, bym i ja Go kochała i sprawiła, że będzie kochany. Chciałabym Go kochać nie zwyczajnie, lecz tak jak święci, którzy posuwali się dla Niego do szaleństw. Niestety, jakże mi do nich daleko! Poproś Go również, bym zawsze czyniła Jego wolę. Aby ją wypełnić, jestem gotowa przemierzyć świat, gotowa też oddać życie! (LT 225)

Im mocniej czuję w sobie Twój boski płomień, 
Tym bardziej pragnę dawać Cię duszom. 
	(P 24)  

* * *

Nade wszystko zaś Teresa chce być „apostołem apostołów przez modlitwę i ofiarę” (Rkp A 50r°). Jest to jedno z odkryć, jakich dokonała w czasie pielgrzymki do Rzymu, w wieku czternastu lat.

Przez miesiąc żyłam w towarzystwie wielu świętych kapłanów. I zobaczyłam, że jeśli ich wzniosłe powołanie stawia ich wyżej od aniołów, to z drugiej strony nie przestają być ludźmi słabymi i kruchymi (...).

Jakże pięknym jest powołanie, które czuwa, aby sól przeznaczona dla dusz nie utraciła swego smaku! A takie jest powołanie Karmelu, ponieważ jedynym celem naszych modlitw i ofiar jest to, by być apostołami apostołów, modląc się za tych, którzy głoszą Ewangelię słowem i zwłaszcza przykładem... Lecz muszę się tu zatrzymać, gdyż o tym mogłabym pisać bez końca!... (Rkp A 56r°—v°)

Mówiła [wspomina siostra Genowefa], że modlić się za kapłanów, to wygrać wiele za jednym zamachem, gdyż poprzez głowę dociera się do wszystkich członków [Kościoła] (RiW 108).

Ach, jakże mało kocha się dobrego Boga na ziemi!... Nawet kapłani, nawet w zakonach... O tak, jak mało się Go kocha... (OR, 7 lipca, 2)

Przez tych kilka chwil, które nam pozostają, nie traćmy czasu (...). Żyjmy dla drugich, bądźmy apostołami, ratujmy zwłaszcza dusze kapłanów, one winny być przezroczystsze od kryształu... Niestety, jak wielu jest złych kapłanów, kapłanów nie dość świętych! Módlmy się za nich, ofiarujmy cierpienie, a w dniu ostatnim Jezus będzie nam za to wdzięczny. Przyprowadzimy do Niego dusze!... Czy słyszysz, Celino, to wołanie mojego serca? (LT 94)

Celino, czuję, że Jezus prosi nas obydwie, byśmy ugasiły Jego pragnienie, ofiarując Mu dusze, zwłaszcza dusze kapłanów. Czuję, że Jezus chce, bym ci to powiedziała, gdyż naszą misją jest zapomnieć o sobie, wyniszczyć siebie. Kimże jesteśmy?... A mimo to Jezus chce, by zbawienie dusz zależało od naszych wyrzeczeń, od naszej miłości, żebrze u nas o dusze... Ach, odgadnijmy Jego spojrzenie! Tak niewielu umie je odgadnąć (LT 96).

Celino, jeśli chcesz, nawracajmy dusze. Trzeba, byśmy tego roku zdobyły wielu kapłanów, którzy potrafiliby kochać Jezusa, którzy dotykaliby Go równie delikatnie jak Maria dotykała Jego kołyski! (LT 101)

Mam ci do powiedzenia wciąż to samo: módlmy się za kapłanów. Każdy dzień dowodzi, jak niewielu ma Jezus przyjaciół. To musi boleć Go najbardziej, zwłaszcza widok tych, którzy są Mu poświęceni i którzy innym oddają serce, należące tak całkowicie do Niego... (LT 122)

Jak ogromnej doznała radości, kiedy przeorysza poprosiła ją, by modliła się w sposób szczególny za pewnego seminarzystę, którym był Maurice Bellière, jej pierwszy duchowy „brat”.

Nie potrafię, Matko, wypowiedzieć mojego szczęścia! To niespodziewanie spełnione pragnienie wzbudziło we mnie radość rzec można dziecięcą, gdyż pamiętam, że tylko w dzieciństwie przeżywałam radość tak żywą, iż dusza zdawała się na nią za mała. Od lat nie odczuwałam tego rodzaju szczęścia. Czułam, że w tym względzie moja dusza była nietknięta, niczym długo zapomniana struna, w którą teraz uderzono po raz pierwszy (Rkp C 32r°).

* * *

Teresa czuje się z kapłanami związana. W liście do jednego z nich pisze:

Byłabym doprawdy szczęśliwa, gdybym mogła pracować z tobą nad zbawieniem dusz. W tym przecież celu wybrałam Karmel. Nie mogąc być misjonarką w świecie, chciałam stać się nią przez miłość i pokutę, jak święta Teresa (LT 189).

Podobnie jak Jozue, walczysz na równinie. Ja zaś jestem twoim Mojżeszem i trwam z sercem zwróconym ku górze, by wyprosić dla ciebie zwycięstwo. Ach, bracie, jakże byłbyś godny pożałowania, gdyby sam Jezus nie podtrzymywał ramion „twojego Mojżesza”! (LT 201)

„Pracujmy wspólnie, by zbawić innych”, mówi.

Ja sama niewiele mogę zdziałać, a ściślej mówiąc — nic, gdybym była sama. Lecz pokrzepia mnie to, że u twojego boku mogę się do czegoś przydać. Gdyż zero samo z siebie nie ma wartości, lecz gdy umieszcza się je obok jednostki, wówczas obraca się w potęgę, byle tylko stanęło po właściwej stronie: po, a nie przed!... Na tym miejscu postawił mnie właśnie Jezus i żywię nadzieję, że zostanę na nim zawsze, towarzysząc ci z daleka, poprzez modlitwę i ofiarę (LT 226, do księdza Roulland).

Jedyne, o co to dziecko prosi, to miłość... Potrafi już tylko to jedno: kochać Ciebie, Jezu... Olśniewające czyny są mu zakazane, nie może głosić Ewangelii, przelewać krwi... ale czy to ważne? W jego miejsce pracują bracia, a ono, małe dziecko, stoi przy tronie Króla i Królowej i kocha za swych braci, którzy walczą... (Rkp B 4r°)

Celino, uważam, że to, co nam przypada, jest piękne!... Czegóż możemy zazdrościć kapłanom? (LT 135)

* * *

Jeśli Teresa jest przekonana o zbawczej wartości swego życia, życia oddanego modlitwie i wypełnionego „drobnymi” wyrzeczeniami, „płatkami” rzucanymi nieustannie, to dlatego, że wierzy, iż Bóg jest źródłem zbawienia.

Nie odmawiajmy Mu najmniejszego wyrzeczenia. W perspektywie wiary wszystko jest tak wielkie... Podniesienie szpilki z powodu miłości może kogoś nawrócić! Cóż za tajemnica! Ach, tylko Jezus może nadać taką wartość temu, co czynimy, kochajmy Go więc ze wszystkich sił (LT 164).

Jezu, do czego posłużą Ci moje kwiaty i śpiewanie? Ach, wiem, ten wonny deszcz, te kruche płatki bez wartości, ten śpiew miłości najmniejszego z wszystkich serc — oczarują Ciebie!... Tak, te nic nie znaczące rzeczy sprawią Ci radość, a Kościół Zwycięski się na nie uśmiechnie (...). I zbierze te kwiaty, które nabrały — przez Twoje boskie muśnięcie — nieskończonej wartości, i rzucać je będzie na Kościół walczący, aby mógł odnieść zwycięstwo!... (Rkp B 4v°)

Kocham Kościół, moją Matkę. Pamiętam, że „najmniejsze poruszenie czystej miłości jest mu bardziej pożyteczne niż wszystkie inne dzieła razem wzięte” (Rkp B 4v°).

Tak daleko mi do doskonałości, że moje biedne modlitwy są zapewne niewiele warte. Lecz istnieją żebracy, którzy wskutek uporczywego błagania otrzymują to, czego pragną. Będę więc postępować jak oni i dobry Bóg nie będzie w stanie mnie odesłać z pustymi rękami (LT 99).

Czuję mocno, że dobry Bóg jest zbyt dobry, aby wydzielać jednemu to, drugiemu tamto, jest tak bogaty, że obdarza mnie bez miary wszystkim, o co Go proszę (Rkp C 33v°).

Podobnie jak do rozniecenia wielkiego pożaru wystarczy słaby, drżący płomyk, tak i Bóg posługuje się kim zechce, by rozszerzyć swoje królestwo. Zwyczajna książka, nawet świecka, może do tego posłużyć. Nie powinniśmy zatem się pysznić, kiedy Bóg posługuje się nami. Dobry Bóg nie potrzebuje nikogo (RiW 161).

* * *

Teresa często podkreśla apostolską skuteczność modlitwy.

Ach! To właśnie modlitwa i wyrzeczenie stanowią całą moją siłę, to one są bronią niezwyciężoną, którą dał mi Jezus; docierają do drugiego bardziej niż słowo, często tego doświadczyłam (Rkp C 24v°).

Jezus chce uzależnić ich zbawienie od jednego westchnienia naszego serca. Cóż za tajemnica! (LT 85)

Poucza nas Jezus, że wystarczy zapukać, a drzwi się otworzą, że wystarczy poszukać, aby znaleźć, że wystarczy wyciągnąć z pokorą dłoń, aby otrzymać to, o co się prosi... Dodaje również, że wszystkiego, o co poprosimy w imię jego, Ojciec Jego nam udzieli (Rkp C 35v°).

Jakże potężna jest zatem modlitwa! Rzekłbyś: królowa, mająca w każdej chwili dostęp do króla i mogąca otrzymać wszystko, o co poprosi (Rkp C 25r°).

Wszystko mogę otrzymać, kiedy, tajemnie, 
Sercem przy sercu, rozmawiam z mym boskim Królem. 
	(P 32)

Pewnego dnia myślałam nad tym, co mogę uczynić dla zbawienia drugich. Pewne słowo z Ewangelii przyniosło mi żywe światło. Jezus powiedział niegdyś do uczniów, wskazując na dojrzałe łany zboża: „Podnieście oczy i spójrzcie na złocące się już pola; czas najwyższy na żniwa”. Zaś dalej: „Zaprawdę powiadam wam, żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje”.

Cóż za tajemnica! Czyż Jezus nie jest wszechmocny? Czyż stworzenia nie należą do Tego, który je stworzył? Czemu więc Jezus mówi: „Proście Pana żniwa, aby posłał robotników na żniwo swoje?” Dlaczego? Dlatego, że żywi do nas miłość tak niepojętą, iż chce, byśmy mieli z Nim udział w zbawianiu dusz. Nie chce niczego uczynić bez nas. Stworzyciel wszechświata oczekuje modlitwy małej biednej duszy, by zbawić inne, odkupione, jak ona, za cenę Jego krwi.

Naszym powołaniem nie jest pracować na żniwnych polach. Nam Jezus nie mówi: „Spójrzcie na łany i pójdźcie je zbierać”. Nasza misja jest jeszcze wznioślejsza: „Podnieście oczy i patrzcie”. Patrzcie, ile u mnie w Niebie jest pustych miejsc; do was należy je wypełnić. Jesteście moimi Mojżeszami, modlącymi się na wzgórzu. Poproście mnie o robotników, a poślę ich, czekam tylko na jedną modlitwę, na jedno westchnienie serca!

Być apostołem poprzez modlitwę, czyż nie jest to — by tak rzec — szlachetniejsze, niż być apostołem poprzez głoszenie słowa? Misją, która nam, karmelitankom, przypada, jest kształtowanie robotników Ewangelii. Oni zbawią tysiące dusz, my zaś będziemy ich matkami! (LT 135)

* * *

Teresa podkreśla również wartość ofiary, wartość cierpienia.

O motywach wstąpienia [do Karmelu] powiedziałam u stóp Jezusa w Hostii ukrytego, w czasie egzaminu [kanonicznego] poprzedzającego śluby: „Przyszłam tu, aby ratować dusze i zwłaszcza aby modlić się za kapłanów”. Kiedy chce się osiągnąć jakiś cel, używa się odpowiednich do tego środków. Otóż Jezus dał mi do zrozumienia, że chce mi dać dusze właśnie poprzez krzyż; i w miarę jak coraz bardziej cierpiałam, wzrastało też we mnie pragnienie cierpienia (Rkp A 69v°).

Tak, jedynie cierpienie może zdobyć drugich dla Jezusa (LT 129).

Tak dobrze jest wspomóc Jezusa przez małe wyrzeczenia, wspomóc Go w zbawianiu dusz, które odkupił za cenę własnej krwi, a które czekają naszego ratunku, by nie stoczyć się do przepaści (LT 191).

Chorej Teresie poradzono, by codziennie przeszła się po ogrodzie. Pewnego dnia spotkała ją tam jedna z sióstr i widząc, że Teresa jest u kresu sił, sprzeciwiła się dalszym spacerom. Teresa odpowiedziała:

Wiesz, co dodaje mi sił? To, że stawiam kroki z myślą o pewnym misjonarzu. Myślę sobie, że gdzieś tam, daleko, jeden z nich jest być może wyczerpany ciągłym przemieszczaniem się dla głoszenia Ewangelii. Więc żeby ująć mu zmęczenia, ofiaruję dobremu Bogu własne (OR, lipiec; z notatek siostry Marii od Najświętszego Serca).

Do swojego duchowego „brata”, Maurice"a Bellière"a:

Proszę Pana naszego, bym nigdy nie zaznała spoczynku, kiedy ty cierpisz. A wręcz pragnę, by mój brat doznawał zawsze pokrzepienia, ja zaś — bym doświadczała próby. To być może egoistyczne? Ależ skąd, skoro moją jedyną bronią jest miłość i cierpienie, a bronią twoją — miecz słowa i trudów, które są udziałem apostoła (LT 193).

W czasie choroby:

— Jak teraz ustawiasz sobie życie?

— Cierpię, a potem już leci. Nie umiem powiedzieć: To ofiaruję Ci, Boże, za Kościół, to za Francję itd... Bóg dobrze wie, co z tym zrobić. Żeby sprawić Mu radość, oddałam wszystko. A poza tym nużyłoby mnie ciągle uściślać: To daj Piotrowi, a to Pawłowi... Czynię tak tylko wtedy, kiedy ktoś mnie o to prosi, później przestaję o tym myśleć. Kiedy modlę się za braci misjonarzy, nie ofiarowuję swoich cierpień, mówię po prostu: Boże, daj im wszystko, czego pragnę dla siebie (OR, 4 lipca, 8).

W dniu śmierci:

Nigdy bym nie myślała, że można tyle cierpieć! Nigdy! Nigdy! Tłumaczę to tylko żarliwym pragnieniem zbawiania dusz. Tego właśnie pragnęłam (OR, 30 września).

* * *

Na słynnych stronicach swego ostatniego zeszytu Teresa rozwinęła swe głębokie przekonanie, że prawdziwe zjednoczenie z Bogiem wywiera zbawienny wpływ na drugich:

Jezus dał mi prosty środek do spełnienia mojej misji. Uświadomił mi mianowicie, co oznaczają słowa z Pieśni nad Pieśniami: „Przyciągnij mnie, a pobiegniemy ku Twoim zapachom”. A zatem, Jezu, nie trzeba Ci nawet mówić: „Przyciągając mnie, przyciągnij i tych, których kocham!” Proste: „Przyciągnij mnie” wystarczy, i rozumiem, Panie, dlaczego, bowiem gdy dusza da się zniewolić upojnej woni Twoich zapachów, wówczas nie potrafi biec sama; przeciwnie, pociąga za sobą wszystkich, których kocha. Dzieje się tak nieprzymuszenie i bez wysiłku, gdyż jest to zupełnie naturalny skutek jej dążenia ku Tobie. Podobnie jak potok, który wpadając z impetem do oceanu, pociąga za sobą wszystko, co napotkał, tak samo i dusza, która się zanurza w bezbrzeżnym oceanie Twojej miłości, Jezu, pociąga za sobą wszystkie swoje skarby... A Ty wiesz, Panie, że nie mam innych skarbów niż dusze, z którymi spodobało Ci się mnie połączyć i które Ty właśnie mi powierzyłeś (...).

Czuję, że im bardziej ogień miłości będzie mnie ogarniał, tym goręcej będę prosić: „Przyciągnij mnie”, tym bardziej również dusze, które zbliżą się do mnie (mnie, biednego ułamka bezużytecznego żelaza, jeślibym tylko oddaliła się od boskiego ogniska), tym bardziej te dusze żwawo pobiegną ku woni Umiłowanego. Gdyż dusza owładnięta miłością nie potrafi pozostać bezczynną. Siada u stóp Jezusa jak święta Magdalena i wsłuchuje się w Jego słowa, łagodne i płomienne. Zdaje się nic wtedy nie dawać, lecz tak naprawdę daje więcej od Marty, która zadręcza się wieloma sprawami, chcąc przy tym, by i Maria się nimi zajęła. To wcale nie prace Marty Jezus gani, wszak i boska Jego Matka oddawała się im pokornie przez całe życie... Przecież trzeba było przygotowywać posiłki dla Świętej Rodziny. Gorliwą gospodynię domu Jezus karci jedynie za to, że się zanadto niepokoi.

Wszyscy święci to pojęli, szczególnie ci, którzy wszechświat napełnili jasnością Ewangelii. Czyż nie z modlitwy właśnie Święci: Paweł, Augustyn, Jan od Krzyża, Tomasz z Akwinu, Franciszek, Dominik i tylu innych znamienitych przyjaciół Boga czerpało tę boską wiedzę, która urzeka największych geniuszy? Jeden z uczonych powiedział: „Dajcie mi dźwignię i punkt oparcia, a podźwignę świat”. To, czego nie mógł osiągnąć Archimedes (gdyż jego prośba nie zwracała się wcale do Boga i dotyczyła sprawy jedynie materialnej), Święci osiągnęli w całej pełni. Wszechmocny dał im punkt oparcia: samego siebie i tylko siebie, za dźwignię zaś modlitwę, która roznieca ogień miłości. Toteż podźwignęli oni świat, tak jak czynią to obecnie Święci walczący i jak czynić to będą Święci przyszłości (Rkp C 34r°—36v°).

* * *

Wszyscy jesteśmy złączeni z Chrystusem, jak również połączeni jedni z drugimi, w wielkiej rodzinie „świętych obcowania”.

Podobnie jest ze świętych obcowaniem. Często zawdzięczamy otrzymywane łaski i światło właśnie komuś ukrytemu, nic o tym nie wiedząc, gdyż dobry Bóg pragnie, by Święci, poprzez modlitwę, przekazywali sobie nawzajem dary, tak by w Niebie kochali się miłością wielką, o wiele większą od miłości, która panuje w rodzinie ziemskiej, choćby ta była rodziną wzorową. Ileż razy sobie pomyślałam, że mogę zawdzięczać wszystkie otrzymane łaski modlitwie kogoś, kto o to dla mnie poprosił i kogo poznam dopiero w Niebie (OR, 15 lipca, 5).

Opowiedziała o czymś, co traktowała jak łaskę i czego wspomnienie żyło w niej nieustannie:

Pewnego razu Maria od Eucharystii chciała zapalić świece na procesję, lecz nie znalazła przy sobie zapałek; wtedy spojrzała na lampkę płonącą przy relikwiach i do niej podeszła. Niestety, lampka prawie już gasła, słabnący płomyk z trudem się utrzymywał na zwęglonym knocie. Mimo to udało się zapalić od niego świecę, a dzięki temu — pozostałe świece wspólnoty. Tak więc ta dogorywająca już lampka wskrzesiła piękne płomienie; te z kolei mogą w nieskończoność wzbudzać inne, a nawet rozpalić świat. A przecież u ich początku był gasnący ogień. Jakże więc piękne płomienie, wiedząc o tym, mogłyby się pysznić, że roznieciły pożar, skoro swój własny ogień otrzymały od małej iskierki?... (OR, 15 lipca, 5)

Słaba iskierka — to jedna z tajemnic życia! 
Wystarczy, by wzniecić pożar ogromny. 
	(P 24)   
Kochać Cię, Jezu — jak owocna to strata! 
	(P 17) 

4. MÓDL SIĘ DO OJCA TWEGO

Modlitwa Teresy jest pełna prostoty. Oto, jak Święta ją określa:

Dla mnie modlitwa to poryw serca, to proste spojrzenie ku Niebu, to okrzyk wdzięczności i miłości, tak w doświadczeniu, jak i w radości, słowem: to coś wielkiego, nadprzyrodzonego, co powiększa mą duszę i jednoczy mnie z Jezusem (Rkp C 25r°—v°).

Pewnej nocy, w czasie choroby:

— Czemu tak tkwisz? Próbuj zasnąć...

— Nie mogę, ból jest zbyt duży. Więc się modlę...

— I co mówisz Jezusowi?

— Nic. Kocham Go (OR, wrzesień, 2; z notatek siostry Genowefy).

Moje Niebo to nie przestawać żyć w Jego obecności, 
To mówić Mu „Ojcze” i być Jego dzieckiem. 
	(P 32) 

Modlić się to poprosić Jezusa, by On sam modlił się w nas.

A o cóż innego prosimy w słowach „Przyciągnij mnie”, jeśli nie o to, by móc się zjednoczyć — w sposób najbardziej intymny — z Tym, który zauroczył nasze serce? Gdyby ogień i żelazo miały rozum i gdyby drugie powiedziało do pierwszego: „Przyciągnij mnie”, czy te słowa nie dowodziłyby tego, że żelazo pragnie utożsamić się z ogniem, tak by ten je przeniknął, nasączył swą rozżarzoną substancją, stanowiąc z nim poniekąd jedno? Matko umiłowana, oto modlitwa, jaką zanoszę: proszę Jezusa, by mnie wciągnął w płomienie swojej miłości, zjednoczył mnie ze sobą tak ściśle, że On sam będzie żyć i działać we mnie (Rkp 35v°—36r°).

Już nie moim, lecz Twoim żyję życiem: 
Twym kielichem złoconym, 
Który nad wszystkie przedkładasz, 
Jestem, Jezu, ja! 
	(P 24)   

Nie po to codziennie zstępuje Jezus z Nieba, by pozostać w złotym kielichu, lecz po to, by do innego wejść Nieba, które jest Mu nieskończenie droższe, do Nieba naszej duszy, stworzonego na Jego obraz, do żywej świątyni Cudownej Trójcy! (Rkp A 48v°)

* * *

Jeszcze kiedy Teresa była dzieckiem, Pan pouczał ją na modlitwie:

Pewnego dnia nauczycielka z Opactwa zapytała mnie, co robię z dniem wolnym od nauki, kiedy zostaję sama. Odpowiedziałam, że siadam wtedy w kącie za łóżkiem, odgradzam się od reszty zasłoną i „rozmyślam”. „Ale o czym rozmyślasz?” „Rozmyślam o dobrym Bogu, o życiu... o wieczności, po prostu rozmyślam!...” Zakonnica nieźle się ze mnie uśmiała. Później lubiła mi o tym przypominać, pytając, czy dalej rozmyślam... Teraz rozumiem, że naprawdę się wtedy modliłam, zupełnie o tym nie wiedząc, i że już wtedy dobry Bóg pouczał mnie w sercu (Rkp A 33v°).

Pięknym obrazom (...) zawdzięczam jedne z najmilszych przeżyć, jakie pobudzały mnie do czynienia dobra, jak i jedne z najmocniejszych wrażeń... Wpatrując się w nie, zapominałam o świecie. Na przykład, „Mały kwiat Boskiego Więźnia” mówił mi tak wiele, że pogrążałam się w nim zupełnie. Widząc, że pod małym kwiatem wypisane jest imię Pauliny, chciałam, żeby imię Teresy też się tam znalazło, i ofiarowałam się Jezusowi, że będę Jego małym kwiatem... (Rkp A 31v°)

Jezus staje się jej wielkim Przyjacielem:

[W szkole, w opactwie] czekając na tatę, przebywałam przed Najświętszym Sakramentem. To jedyne, co mnie krzepiło. Czyż Jezus nie był moim jedynym przyjacielem?... Umiałam rozmawiać tylko z Nim, rozmowy ze stworzeniami mnie nużyły, nawet rozmowy duchowe... Czułam, że lepiej jest rozmawiać z Bogiem niż o Bogu, gdyż w rozmowy duchowe wkrada się tyle miłości własnej!... (Rkp A 40v°—41r°)

Wieczorem lubiła modlić się w Belwederze z Celiną. Oto, jak o tym pisze:

O tak, szłyśmy lekko śladami Jezusa, iskry miłości, które rozsiewał w nas pełną dłonią, rozkoszne i mocne wino, które nam podawał, wszystko to usuwało sprzed naszych oczu sprawy przemijające, a z naszych warg płynęły westchnienia miłości, do których On sam nas pobudzał (...). Jak mówi Naśladowanie [Chrystusa], dobry Bóg daje siebie czasem w potokach światła, a czasem „pod osłoną cieni i figur, pod którymi jest po cichu obecny”. Nam raczył się objawić w ten drugi sposób, lecz jakże przejrzysta i lekka była zasłona, kryjąca Jezusa przed naszym wzrokiem!... Nie można było mieć wątpliwości, już wtedy wiara i nadzieja nie były konieczne, miłość sprawiła, że znalazłyśmy na ziemi Tego, któregośmy poszukiwały. „A gdy znalazłyśmy Jego jedynego, obdarzył nas pocałunkiem, by w przyszłości nikt nami nie gardził” (Rkp A 48v°).

Tym samym dojrzała do życia kontemplacyjnego, w którym szukała „niewysłowionej czułości serca Boga” (RD 4).

Kochankom trzeba samotności, 
Trwania przy sobie dzień i noc. 
	(P 17)     
Boże mój, boski mój Mistrzu, 
Jezu, moja jedyna miłości, 
U Twych pragnę trwać stóp, 
Tam dla siebie wybieram mieszkanie. 
	(RD 4)    

Jedno Twe spojrzenie napełnia mnie szczęściem. (P 17)

Pewnego dnia siostra Genowefa zapytała ją o sposób, w jaki odmawia oficjum godzin:

Odpowiedziała, że nie ma stałej metody; często jednak wyobrażała sobie, że jest na samotnej skale, pośród bezkresnych przestrzeni, i tam, mając ziemię u stóp, zaś obok wyłącznie Jezusa, zapominała o wszystkich stworzeniach i wyznawała Mu swoją miłość (RiW 75).

* * *

Modlitwa Teresy jest modlitwą dziecka. Z Bogiem rozmawia bez ogródek. Rozmawia przecież z Ojcem.

Dusze proste używają środków prostych... (Rkp C 33v°)

Poza boskim oficjum, którego nie jestem godna odmawiać, nie mam siły, by szukać pięknych modlitw po książkach, jest ich tyle, że boli głowa!... Przy tym jedna piękniejsza od drugiej... Nie jestem zaś w stanie odmawiać ich wszystkich. A nie wiedząc, którą wybrać, postępuję jak dzieci, nie umiejące jeszcze czytać: mówię Bogu po prostu o tym, o czym chcę Mu powiedzieć, bez pięknych słów, a On mnie zawsze rozumie (Rkp C 25r°).

Siostra Genowefa opowiada:

[Teresa] zapytała mnie raz:

— Kiedy się modlisz, to wolisz mówić do Jezusa przez vous, czy też przez tu?”*

Odpowiedziałam, że wolę Mu mówić przez „tu”. Wtedy z wyraźną ulgą rzekła:

— Ja też wolę o wiele bardziej zwracać się do Niego przez tu, to lepiej wyraża moją miłość i nigdy nie mówię inaczej, kiedy rozmawiam z Nim sama. Lecz nie śmiem tak czynić w wierszach lub w modlitwach, o których wiem, że będą czytane przez innych” (RiW 82).

Dobry Bóg nigdy się nie nuży, kiedy opowiadam Mu o tym, co mnie spotyka, czy to przykrego, czy miłego, jakby On o tym nie wiedział (Rkp C 32v°).

* * *

Teresa często powraca do obecności Boga. „O Bogu myśli dzień cały” (Rkp A 79r°).

Dla karmelitanki pamiętać, a zwłaszcza kochać, to znaczy się modlić (LT 131).

Będziesz mogła powiedzieć o mnie: „Nie w tym żyła świecie, lecz w niebie, tam, gdzie jest jej skarb” (OR, 12 sierpnia, 6).

Często najżywsze pragnienie miłości nachodzi mnie... w refektarzu. Niekiedy jestem zmuszona się zatrzymać... (RiW 129)

Przeczytałam kiedyś, że budując mury Jerozolimy, Izraelici używali jednej tylko ręki, w drugiej bowiem trzymali miecz. Ten obraz dobrze oddaje to, co winniśmy czynić: używać przy pracy jednej tylko ręki, drugą zaś bronić duszy przed rozproszeniem, które nie pozwala zjednoczyć się z Bogiem (RiW 74).

* * *

Szlachetna wytrwałość w modlitwie, troska o strzeżenie obecności Boga, wszystko to nie chroni jednak od oschłości.

Moje pragnienie cierpienia zostało zaspokojone, ale się nie zmniejszyło, toteż wkrótce dusza zaczęła dzielić udręki serca. Oschłość była mi chlebem codziennym, znikąd żadnej otuchy. Mimo to byłam najszęśliwszym ze stworzeń, gdyż wszystkie moje pragnienia zostały spełnione (Rkp A 73r°—v°).

To tak, jakby umieszczono razem dwoje dzieci, a te nic do siebie nie mówiły. Choć ja powiedziałam coś niecoś do Jezusa, On jednak mi nie odpowiedział. Niewątpliwie spał! (RiW 154)

Jezus nie chce, byśmy łatwo znaleźli Jego cudowną obecność. Ukrywa się, spowija w ciemności... (LT 145)

Jezus się ukrywa, lecz można odgadnąć, gdzie jest... Płacząc, ocieramy łzy, którymi On płacze... (LT 57)

Przeczytajmy na przykład List 110 (z końca sierpnia 1890). Oddaje on klimat, w jakim Teresa żyła na co dzień:

Trzeba, by uboga samotniczka powiedziała ci, jaką podąża drogą. Otóż przed wyruszeniem w podróż Narzeczony zdawał się ją pytać, do jakiego kraju pragnie się udać i którędy. Ta Mu odpowiedziała, że jedno ma tylko pragnienie — dotrzeć na szczyt góry Miłości. A wiodło tam wiele możliwych dróg, nadawała się zaś niejedna, więc narzeczona nie wiedziała, którą z nich wybrać. Rzekła zatem do swego boskiego przewodnika: „Wiesz dobrze, gdzie pragnę się udać, wiesz, dla kogo chcę dotrzeć na szczyt, dla kogo chcę dojść do celu, wiesz, kogo kocham i komu wyłącznie chcę sprawić radość. Tylko dla niego wyruszam w tę podróż. Więc prowadź mnie ścieżkami, którymi On lubi chodzić. Jeśli tylko będzie z tego uradowany, to ja będę pełna szczęścia”.

Wówczas Jezus wziął mnie za rękę i wprowadził pod ziemię, gdzie ani ciepło, ani zimno, gdzie słońce nie świeci, gdzie deszcz nie pada, a wiatr się nigdy nie zjawia. Podziemie, w którym dostrzegam jedynie na wpół przysłoniętą jasność, jasność, jaką roztaczają wokół siebie spuszczone oczy Narzeczonego.

Narzeczony mój nic do mnie nie mówi, ja też nic do Niego nie mówię, prócz tego, że kocham Go bardziej od siebie. I wyczuwam w głębi serca, że to prawda, gdyż bardziej należę do Niego niż do siebie!

Nie widzę, byśmy zbliżali się do szczytu góry, jako że podróż nasza odbywa się pod ziemią, lecz wydaje mi się, że się do niej zbliżamy, choć nie wiem jak. Droga, którą idę, wcale mnie nie rozpieszcza, a przecież znajduję w niej wszelką siłę, gdyż to Jezus ją wybrał, a ja chcę pokrzepić wyłącznie Jego, wyłącznie Jego! (LT 110)

* * *

Wobec oschłości, jaką odczuwa na modlitwie, Teresa nie wpada w niepokój. Przyjmuje ją.

Bóg godzien jest uwielbienia, nade wszystko zaś kochania. Więc Go kochajmy... Kochajmy Go na tyle mocno, że będziemy znosić dla Niego wszystko, co zsyła, nawet przykrości ducha, oschłość, trwogę, pozorną oziębłość. W tym właśnie objawia się wielka miłość, że się Go kocha, nie odczuwając niczego. Podobne to jest do męczeństwa. Więc umierajmy jak męczennicy! (LT 94)

Jakże jestem szczęśliwa, że Jezus nie krępuje się, będąc ze mną. A traktując mnie w ten sposób, dowodzi, że nie jestem dla Niego kimś obcym. Gdyż — zapewniam cię — nie wysila się nadto, by podtrzymywać rozmowę! (LT 74)

Jezus tak rzadko doświadcza pokrzepienia, że jest szczęśliwy, kiedy znajdzie kogoś, w kim może odpocząć bez żadnych ceremonii (LT 104).

Co Jezus mi dał, może zabrać, 
Powiedz, by nigdy nie krępował się ze mną, 
Może się ukrywać, i tak będę nań czekać, aż przyjdzie 
Ów dzień bez zachodu, gdy nie będę potrzebować  
już wiary. 
	(P 54) 

Nie czujesz, że kochasz Oblubieńca, chciałabyś, by twe serce było płomieniem wznoszącym się ku Niemu bez najmniejszego dymu... Lecz zrozum, że dym, co cię spowija, zasłania widok tylko tobie, aby przysłonić ci twą miłość do Jezusa. On jeden widzi ów płomień i odbiera go w pełni. Lecz wystarczy, że ujawniłby go przez chwilę, a już wkradłaby się w nas miłość własna, niczym fatalny podmuch, który zdmuchuje wszystko! (LT 81)

Myślisz może, że to ją zasmuca? Ależ skąd, przeciwnie, jest szczęśliwa, że może podążać za narzeczonym jedynie z miłości do niego, a nie z powodu jego darów. On jeden jest tak piękny, tak uroczy. Nawet kiedy milczy, nawet kiedy się kryje (LT 111).

Cieszę się, że nie doznaję żadnych pociech, myślę bowiem, że dzięki temu kocham inaczej niż kochają narzeczone w świecie, spoglądające wciąż na ręce narzeczonego, by zobaczyć, czy nie przychodzi z prezentem (LT 115).

Jezu, jakże Twój ptaszek jest szczęśliwy, że jest słaby i mały! Co by zrobił, gdyby był wielki?... Nigdy by się nie odważył przed Tobą stanąć, zasnąć w Twojej obecności... (Rkp B 5r°)

* * *

Teresa czyni jednak wszystko, by zaradzić swym trudnościom w modlitwie.

Czasem, kiedy ogarnia mnie taka oschłość, że nie potrafię znaleźć myśli jednoczącej mnie z dobrym Bogiem, odmawiam bardzo powoli „Ojcze nasz” oraz Pozdrowienie Anielskie. Wówczas te modlitwy mnie zachwycają, krzepią mnie o wiele skuteczniej, niż gdybym odmawiała je pospiesznie setki razy (Rkp C 25r°).

Nie mogę powiedzieć, że w czasie dziękczynienia doznawałam pociech, może nawet wtedy miałam ich najmniej... Uważam, że nic w tym dziwnego, gdyż ofiarowałam się Jezusowi nie po to, by, goszcząc Go, czerpać z tego pociechę, lecz przeciwnie, by sprawić radość Temu, który daje mi siebie (...).

Kiedy sobie uzmysłowię, jak źle odprawiłam dziękczynienie, wtedy postanawiam trwać w nim przez resztę dnia... Widzisz dobrze, kochana Matko, że moją drogą nie jest droga bojaźni, zawsze znajdę sposób, by być szczęśliwą i własną nędzę przemienić w korzyść (Rkp A 79v°—80r°).

Najświętsza Panna zaś okazuje mi, że się nie gniewa, chroni mnie zawsze, gdy tylko Ją wezwę. Jeśli nachodzi mnie niepokój czy też mam jakiś kłopot, to od razu zwracam się do Niej — i zawsze, jak najczulsza z Matek, zajmuje się moimi sprawami. Ileż razy, rozmawiając z nowicjuszkami, zdarzyło mi się Ją wezwać i doświadczyć dobrodziejstwa Jej matczynej opieki! (Rkp C 25v°—26r°)

Widząc własną bezsilność, winniśmy ofiarować dzieła drugich. Na tym polega dobrodziejstwo świętych obcowania. Zaś własna bezsilność niech nas nigdy nie smuci, przykładajmy się jedynie do miłości (RiW 63).

Nie bój się powiedzieć Jezusowi, że Go kochasz, nawet jeśli tego nie czujesz. To sposób na to, by Go przymusić, aby przyszedł ci z pomocą, aby wziął cię na ręce niczym dziecko, zbyt słabe, by chodzić o własnych siłach (LT 241).

* * *

Zamiast streszczenia:

Jeśli dobrze pamiętam, to nie było w moim życiu trzech minut, w czasie których nie pomyślałabym o dobrym Bogu... Wiadomo, że o kimś, kogo się kocha, myśli się bardzo często (RiW 77).

5. ŻYWA KSIĘGA PRZYRODY

Przyrodę Teresa lubi bardzo; ta bowiem jest dla niej zwierciadłem, w którym przegląda się Bóg.

Zrozumiałam, że jeśli — w porządku przyrody — Jezus lubi rzucać nam pod stopy równie urocze cudowności, to po to, byśmy łatwiej pojęli tajemnice wyższego rzędu, które skrycie urzeczywistnia w duszach (LT 134).

Już w dzieciństwie piękno przyrody skłaniało Teresę ku wewnętrznemu skupieniu. Poprzez nie zaś docierała do samego twórcy piękna, do Boga.

Lubiłam usiąść samotnie na ukwieconej łące. Zamyślałam się wówczas głęboko i, choć nie wiedziałam, co to jest medytacja, pogrążałam się w rzeczywistej modlitwie... Wsłuchiwałam się w odległe hałasy... Poszum wiatru, a nawet niewyraźna muzyka, której dźwięk dochodził mnie od strony koszar, wprawiały mnie w rzewny nastrój (...). Przypominam sobie, że pewnego dnia piękne, błękitne niebo nad wioską pokryło się zupełnie chmurami. Wnet rozpętała się burza, błyskawice przeszywały ciemne obłoki. Wtem ujrzałam uderzenie pioruna, z pewnej odległości. Daleka od przerażenia, byłam nim zachwycona, wydawało mi się, że dobry Bóg jest tak blisko! (Rkp A 14v°—15r°)

W drodze do domu wpatrywałam się w gwiazdy, migoczące łagodnie; ich widok był dla mnie czarujący... Wśród nich było wyjątkowe skupisko złotych pereł, które rozpoznawałam z radością, uważałam bowiem, że tworzą literę T. Pokazywałam ją tacie, mówiąc, że moje imię wypisane jest na niebie (Rkp A 18r°).

Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie wywarło na mnie morze, nie mogłam się mu napatrzeć. Jego majestat, szum fal, wszystko mówiło mi o wielkości oraz potędze dobrego Boga (...). Wieczorem, gdy słońce zdawało się kąpać w bezmiarze fal, tworząc świetlistą smugę, siadałam z Pauliną na skale... W czasie jednego z tych wieczorów przypomniałam sobie wzruszającą historię „Złotej smugi”!... Długo wpatrywałam się w tę jaśniejącą na morzu smugę, obraz łaski oświetlającej drogę, którą ma przepłynąć biały żaglowiec... Wówczas, przy Paulinie, postanowiłam nigdy nie oddalać mojej duszy od spojrzenia Jezusa, tak by w pokoju mogła płynąć ku ojczyźnie niebios! (Rkp A 21v°—22r°)

Pamiętam zwłaszcza niedzielne przechadzki, w których towarzyszyła nam mama... Wciąż odnajduję w sobie głębokie i poetyckie wrażenia, jakie wzbudzał we mnie widok łanów zboża, przybranych w bławaty i usianych innymi polnymi kwiatami. Już wówczas kochałam dal... Przestrzeń i gigantyczne sosny, dotykające gałęziami ziemi, poruszały mnie podobnie, jak porusza mnie dziś przyroda (Rkp A 11v°).

Przejazd przez Szwajcarię pozostawił w niej niezatarte wrażenie.

Patrząc na te cudowności przyrody, kiedyśmy przejeżdżali przez góry Szwajcarii, myślałam również o tobie. Tak łatwo wtedy się modlić, Bóg jest obecny tuż, tuż!

Jakże czułam się mała wobec tych gigantycznych gór! (LT 31)

Ach, (...) jakże to piękno przyrody, obficie rozsiane, zachwycało moją duszę, jak łatwo wznosiło ją ku Temu, któremu spodobało się porozrzucać te arcydzieła po ziemi wygnania, choć to wygnanie ma trwać tylko dzień... Brakowało mi oczu, by się mu napatrzeć (...). Widok tego piękna wzbudzał we mnie głębokie myśli. Zdawało mi się, że pojmuję już wielkość Boga oraz wspaniałości nieba (Rkp A 57v°—58r°).

* * *

Lecz oko musi być czyste, by odkryć w stworzeniu oblicze Stworzyciela.

Czystość to coś tak pięknego, tak śnieżnobiałego! Błogosławieni czystego serca, albowiem Boga oglądać będą. Tak, zobaczą Go już tu na ziemi, gdzie nic nie jest czyste, lecz gdzie wszystkie stworzenia stają się przejrzyste, ujrzawszy Oblicze najpiękniejszej, najbielszej z Lilii! (LT 105)

Kiedy nie widzę w tobie Boga, lśniąca przyrodo, 
Jesteś dla mnie jedynie grobem rozległym. 
	(P 23)  
Księżyc i słońce głoszą Jego chwałę, 
Piękno Jego podziwiają. 
	(P 26)    
Bóg ci wyjawia, jak tworzy różę, 
Jak tworzy ptaka, wiatr. 
	(P 44)     

Te samotne przestrzenie, te czarujące horyzonty, które przed tobą się otwierają, wiele ci zapewne mówią, Celino. Ja tego wszystkiego nie widzę, lecz powtarzam za świętym Janem od Krzyża: „W mym Ukochanym mam i góry, i lasy, i samotne doliny...”

Tak więc Ukochany poucza moją duszę. Mówi do niej w ciszy, w ciemnościach (LT 135).

* * *

Tak nasi bracia, jak i rzeczy, jak i radości życia, wszystko może pomóc zwrócić się ku Bogu. Teresa wkłada w usta Pana takie słowa:

„Błogosławiony, który na mnie się wspiera. W sercu posiada wznoszące się ścieżki, po których wstąpi do nieba”. Zauważ, owieczko, że nie mówię, iż trzeba odłączyć się zupełnie od stworzeń, gardzić ich miłością, życzliwością, jaką cię darzą. Przeciwnie, przyjmij je, by sprawić mi radość, posłuż się nimi jak prowadzącą cię ścieżką, gdyż oddalenie się od nich doprowadziłoby tylko do jednego: do wejścia na ziemskie drogi, na których pobłądzisz. Wstępuj po ścieżkach stworzeń przywiązując się jedynie do mnie... Pojmujesz? (LT 190)

Celino, musisz być szczęśliwa, przypatrując się pięknej przyrodzie, górom, srebrzystym potokom... Wszystko to jest tak imponujące, tak dobrze pomyślane, by wznieść serca ku górze. Ach, siostrzyczko, oderwijmy się od ziemi, poszybujmy ku górze miłości, gdzie żyje przepiękna Lilia naszych serc. Oderwijmy się od pociech Jezusowych, aby przywiązać się do Niego samego! (LT 105)

Wydaje mi się, że nasze wyrzeczenia są niczym włosy, których widok zniewala Jezusa, podobnie jak i nasze radości. A do tego wystarczy nie skupiać się na egoistycznym szczęściu, lecz ofiarować Oblubieńcowi małe radości, którymi usiewa On naszą drogę, by zauroczyć nas i wznieść ku sobie (LT 191).

Wszystko nas kieruje ku Niemu; rosnące przy drodze kwiaty nie wiążą naszych serc. Patrzymy na nie i je kochamy, gdyż szepczą nam o Jezusie, o Jego potędze i miłości. Lecz dusze nasze pozostają wolne (LT 149).

6. ODERWAĆ SIĘ, BY STAĆ SIĘ WOLNYM

Kochać Boga z całego serca, kochać brata jak siebie samego, za to płaci się drogo. Absolutne oderwanie jest ceną absolutnej miłości. Teresa kładzie na tym akcent z siłą, która zdradza córkę świętego Jana od Krzyża! Dążyć do czystości serca, to niezwykle wymagające!

Ach, tak byś chciała być bogatą, posiadać! Ale oprzeć się na tym, to jakby oprzeć się na rozpalonym żelazie! Zawsze zostaje po tym blizna! Chodzi o to, by nie opierać się na niczym, nawet nie na tym, co pomaga w pobożności. Nic — taka jest prawda. Nie mieć pragnień, nie oczekiwać radości. Jakże się jest wówczas szczęśliwym! (RiW 29)

Święty Franciszek z Asyżu powiedział: „Gdy ogień miłości płonie w sercu, wszelkie meble fruwają przez okno” (LT 89).

Gdyby wiedziano, ile człowiek zdobywa przez wyrzeczenie się siebie we wszystkim! (RiW 132)

* * *

Oderwanie ma cel pozytywny.

Do Ciebie jednego, Jezu, jestem przywiązana. (P 36)

Jezus chce, aby najczystsza nawet radość zamieniła się w cierpienie, tak by nasze serce — nie zdążywszy nawet „złapać oddechu” — zwróciło się ku Niemu, który jest naszym jedynym słońcem i radością.

Przydrożne kwiaty to radość życia czysta; ciesząc się nimi, nie czynimy nic złego; lecz Jezus jest o nas zazdrosny. Pragnie, by radość mieszała się zawsze z goryczą. A przecież przydrożne kwiaty prowadzą nas do Ukochanego, tyle że okrężną ścieżką, gdyż niczym kałuża lub zwierciadło odbijają słońce, lecz same nie są słońcem (LT 149).

Nie chcę niczego odmówić Jezusowi. Nawet wówczas, kiedy odczuwam smutek i samotność, pozostaje mi jeszcze On. I czyż święta Teresa nie powiedziała: Bóg sam wystarczy? (LT 27)

* * *

Warto więc porzucić wszystko, by poszukać ukrytej perły.

Jezus jest ukrytym skarbem, dobrem nieocenionym, lecz niewielu potrafi Go znaleźć, gdyż się kryje, a świat ciągnie ku temu, co błyszczy. Ach, gdyby Jezus zechciał ukazać się wszystkim, wraz ze swymi niewysłowionymi darami, nikt zapewne by Nim nie pogardził. Lecz On nie chce, byśmy kochali Go dla darów, On sam chce być naszą nagrodą! Zaś żeby znaleźć rzecz ukrytą, trzeba ukryć się samemu. Nasze życie musi więc być tajemnicą! Trzeba nam upodobnić się do Jezusa, do tego Jezusa, którego twarz pozostawała ukryta... „Czy chcesz dowiedzieć się czegoś, co ci posłuży? — pyta Naśladowanie. — Pokochaj fakt, że nie będą o tobie wiedzieć i że będziesz liczyć się za nic”. A gdzie indziej: „Porzuciwszy wszystko, trzeba jeszcze porzucić samego siebie; niech więc jeden chwali się tym, inny chwali się tamtym, ty zaś szukaj radości w całkowitym dystansie do samego siebie”. Ileż te słowa wnoszą pokoju w duszę, Celino! Znasz je. Czy wiesz jednak, co chciałabym ci rzec?... Jezus kocha cię miłością tak wielką, że gdybyś ją ujrzała, wpadłabyś ze szczęścia w ekstazę, a ta przyprawiłaby cię o śmierć. Tego jednak nie widzisz i cierpisz. Lecz powstanie wnet Jezus, by zbawić swoich cichych i pokornych sercem na ziemi (LT 145).

„Zejdź spiesznie, chcę się udać do twego domu”. Jakże to? Jezus nam mówi, by zejść?! No dobrze, ale zejść gdzie? (...) A oto, gdzie winniśmy zstąpić, by posłużyć Jezusowi za dom: „Być tak biednym, że nie będziemy gdzie mieli złożyć głowy”. Oto, co Jezus uczynił w mojej duszy, Celino, podczas ostatnich rekolekcji. Rozumiesz, że chodzi o wnętrze. (...) Teraz pozwólmy Mu działać, będzie umiał dokończyć w nas swego dzieła. Jedyne, czego pragnie, to byśmy przyjęły Go w sercach. Są już zapewne wolne od stworzeń, lecz — niestety! — czuję, że moje nie jest zupełnie wolne ode mnie i to dlatego Jezus mi mówi, bym zeszła (LT 137).

Nie miałeś nic, ani kamienia, 
Ani schronienia. A mają je ptaki! 
	(P 24)     

Oderwać się od małych rzeczy, które nas burzą i którymi się niepokoimy. (RiW 178).

To ziarnko piasku [chodzi o samą Teresę] pragnie być sprowadzone do nicości, przez nikogo nie znane, biedne, ubogie; nie pragnie niczego prócz zapomnienia. Nie pogardy, nie obelg — dla ziarnka piasku byłyby zbyt chwalebne. Gdyby nim pogardzano, znaczyłoby to, że jest widoczne. A ono chce zapomnienia! Tak, chcę być zapomniana, i to nie tylko przez stworzenia, lecz także przez samą siebie. Chciałabym tak bardzo być sprowadzona do nicości, że nie miałabym już żadnego pragnienia. Chwała Jezusa, oto wszystko! Oddaję Mu swoją, a jeśli On zdaje się o mnie nie pamiętać, to cóż, jest wolny! Wszak nie należę do siebie, lecz do Niego. A prędzej On zmęczy się tym, że każe mi na siebie czekać, niż ja tym, że na Niego czekam! (LT 103)

* * *

Przyzwolić, pozwolić się zubożyć.

Niektórych Jezus obsypuje darami, lecz często po to, by — za ich pośrednictwem — przyciągnąć do siebie innych. Osiągnąwszy cel, sprawia, że dary zewnętrzne znikają; odziera z nich zupełnie osoby Mu najdroższe. Te, widząc się w tak wielkim ubóstwie, popadają w duży niepokój, wydaje się im bowiem, że nie przydają się już do niczego, gdyż wszystko przyjmują od innych, a same nic dać nie mogą. Lecz tak naprawdę jest zupełnie inaczej, rdzeń ich jestestwa wciąż pracuje. Jezus kształtuje w nich zalążek, który się rozwinie w Jego niebiańskich ogrodach. Z upodobaniem odkrywa im własną ich nicość, a jednocześnie swoją potęgę. By zaś do nich dotrzeć, posługuje się nawet najbardziej podłymi narzędziami, tak by osoby te pojęły, że to On — i tylko On — [w nich] działa. I spieszno Mu doprowadzić do doskonałości swe dzieło, gdyż pragnie, by w dniu, w którym ustąpią już cienie, bez pośredników mógł spotkać się z nimi, w trwającym wiecznie twarzą w twarz! (LT 147)

Nie widzimy Go, kryje się, zasłania boską swą rękę; dostrzegamy jedynie stworzenia... (LT 149)

Jezus woli, byś w nocy potykała się o kamienie na ścieżce, niż byś w biały dzień szła drogą umajoną kwiatami, które mogłyby opóźnić twój marsz (LT 211).

Tak dobrze jest przyznać, że On jeden jest doskonały, że On jeden powinien wystarczyć, kiedy zechce usunąć gałąź podtrzymującą dotąd ptaszka! (LT 250)

Teraz jesteśmy sierotami, lecz możemy powiedzieć z miłością: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”. Tak, pozostaje nam jeszcze jedyne wszystko: „Ojcze!...” (LT 101)

* * *

Stopniowo Teresa staje się wolna. I tak, na przykład, o uczuciach, które nas nachodzą, kiedy oddaliśmy komuś przysługę, a ten nie okazał wdzięczności, powiada:

Ja również, wierz mi, zaznaję uczuć, o których mówisz. Lecz nigdy nie jestem rozczarowana, gdyż nie oczekuję na ziemi żadnej zapłaty. Czynię wszystko dla dobrego Boga. W ten sposób nie mogę nic stracić i zawsze zyskuję, kiedy zadaję sobie trud przysługi (OR, 9 maja, 2).

Siostra Genowefa wyznała jej, że pragnie, by zauważano i jej wysiłki, i przemianę. Teresa odpowiedziała:

Postępować w ten sposób to naśladować kurę, która oznajmia wszem i wobec, że zniosła jajko. Jak ona chcesz, by — gdy twoje intencje są prawe lub gdy dobrze postępujesz — wszyscy o tym wiedzieli i okazali ci uznanie... (RiW 30—31)

Ach, jakiż pokój ogarnia duszę, która wznosi się nad przyrodzone uczucia! (Rkp C 16v°)

7. ARENA CIERPIENIA

Chcesz żyć według Ewangelii? Chcesz kochać? Bądź realistą. Będziesz musiał stoczyć codzienną walkę!

Nie sądźmy, że będziemy mogli kochać, nie cierpiąc, i to nie cierpiąc dużo. Wszak dźwigamy naszą biedną naturę, a ona ma sporo do powiedzenia. Takie jest to nasze bogactwo, nasz sposób zarabiania na chleb! (LT 89)

Jeśli kto chce iść za Jezusem, niech weźmie swój krzyż.

Żyć miłością, żyć nią na ziemi, tu, 
To nie znaczy osiąść sobie na górze Tabor, 
To z Jezusem ku Golgocie iść, 
W krzyżu dojrzeć skarb i jak w skarb w niego patrzeć! 
	(P 17) 

Pociesz się, nasz Oblubieniec jest Oblubieńcem łez, a nie Oblubieńcem uśmiechów (LT 120).

Jej Ukochany nie wiedzie jej bynajmniej na święto; On prowadzi ją na górę, która zwie się Golgotą (LT 234).

By móc wpatrywać się w Twoją chwałę, 
Trzeba, wiem, przebyć ogień. 
	(P 23)   
	
Co za radość! Włączono mnie 
Do ziaren czystej pszenicy, 
Które dla Jezusa tracą życie. 
	(P 25)      

Myślę o słowach świętego Ignacego z Antiochii.

„Trzeba, by i mnie zmiażdżyło cierpienie, bym mógł stać się boską pszenicą” (OR, 10 sierpnia, 5).

Tu, na ziemi, gdzie zmienne jest wszystko, stała jest tylko postawa Króla Niebios w stosunku do przyjaciół. Odkąd wzniósł był sztandar krzyża, wszystkim przypada walczyć i zwyciężać w jego właśnie cieniu (LT 226).

Pojmuję, że trzeba mi cierpieć, by Jezus zwrócił ku mnie swe boskie Oblicze. Lecz będąc Jego oblubienicą, staram się oddać Mu miłość za miłość (RD 1).

Kiedy pomyślę, że umieram w łóżku! Tak chciałabym umrzeć na arenie (RiW 61).

* * *

Święta, która znalazła „małą drogę”, uprzedza nas, że codzienne zmagania nie są spacerem.

Znalazłam na ziemi szczęście i radość, lecz jedynie w cierpieniu, gdyż wiele w życiu wycierpiałam. Trzeba to ludziom powiedzieć! (OR, 31 lipca, 13)

— Powiedz, czy musiałaś się zmagać!

— Mój Boże, czy musiałam się zmagać! Mam niełatwą naturę i, choć tego nie widać, daje mi się ona we znaki. Wierz mi, nie było dnia, bym nie cierpiała. Ani jednego dnia (OR, lipiec; z notatek siostry od świętego Augustyna).

Dobry Bóg mnie zawsze rozpieszczał. To prawda, że krzyż towarzyszył mi od kołyski, lecz Jezus sprawił, że go pokochałam. Zawsze wzbudzał we mnie pragnienie tego, czym chciał mnie obdarzyć (LT 253).

Jej ból w czasie ostatniej choroby dochodzi do paroksyzmu:

Jeszcze trochę, a chyba oszaleję! Ach, gdyby wiedziano, przez jakie przechodzę stany. Tej nocy przestałam je wytrzymywać. Poprosiłam Najświętszą Pannę, by wzięła moją głowę w swe ręce, tak bym tę głowę mogła znieść (OR, 19 lipca, 1).

W dniu śmierci:

Matko, wierz mi, kielich jest pełen!... Lecz dobry Bóg mnie nie opuści, na pewno nie opuści. Nigdy mnie nie opuścił...

Boże mój, wszystko, co zechcesz. Lecz miej litość nade mną!

Siostrzyczki! Błagam, módlcie się za mnie!

Boże mój, Boże mój! Ty, który jesteś tak dobry!!! (OR, 30 września)

* * *

Mocniejszy od bólu ciała jest ból serca, „męczeństwo bez zaszczytów, bez triumfów” (LT 94).

Męczeństwo serca ma nie mniejszą wartość niż przelana krew (LT 213).

Trzeba zdobyć palmę [męczeństwa] Agnieszki! Jeśli nie krwią, to miłością (LT 54).

Krzyż zewnętrzny, to jeszcze niewiele... Bez trudu oddaliłybyśmy się od siebie, gdybyśmy tylko doznały pociechy Jezusa... Krzyżem prawdziwym jest męczeństwo serca, cierpienie samej duszy (LT 167).

Męczeństwem najboleśniejszym, najbardziej miłosnym, jest męczeństwo nasze, gdyż widzi je tylko Jezus. Na ziemi nie dowie się o nim nikt, lecz kiedy Baranek otworzy księgę życia i obwieści imiona biednych, niepozornych dzieci, które nie dokonały niczego wielkiego, i to obwieści na równi z imionami misjonarzy i męczenników, jakież zdumienie ogarnie dwór niebieski! (LT 195)

Im cierpienie jest głębsze, im mniej jawi się oczom innym, tym bardziej raduje ono Ciebie, mój Boże! (Rkp C 7r°)

Znam inne źródło, takie, „które nie gasi pragnienia, a je utrzymuje”. To pragnienie jednak nie męczy, jest łagodne, gdyż ma gdzie się ugasić. Tym źródłem jest cierpienie, o którym wie tylko Jezus! (LT 75)

* * *

Będąc dzieckiem, Teresa żyła w złudzeniu. Sądziła, że życie jest usłane różami.

Nie myślałam wtedy, że aby dojść do świętości, trzeba wiele wycierpieć; niedługo potem dobry Bóg mi to uświadomił (Rkp A 32r°).

W wieku lat jedenastu:

Nazajutrz, po Komunii, słowa Marii przyszły mi na myśl; poczułam, że rodzi się we mnie wielkie pragnienie cierpienia, a jednocześnie głębokie przekonanie, że Jezus przygotował mi wiele krzyży. Ogarnęła mnie wtedy otucha tak wielka, że uważam ją za jedną z największych łask w życiu. Cierpienie zaczęło mnie pociągać, zaczęło mieć urok, który mnie zachwycał, choć go nie znałam. Dotąd cierpiałam, nie kochając cierpienia, od tego dnia poczułam do cierpienia prawdziwą miłość. Odczuwałam też pragnienie, by kochać jedynie dobrego Boga, by znajdować radość wyłącznie w Nim; często w czasie moich Komunii powtarzałam te słowa z Naśladowania: „Jezu, słodyczy niewysłowiona, zamień dla mnie w gorycz wszelkie ziemskie pociechy!...” Modliłam się tak nieprzymuszenie i bez wysiłku, wydaje mi się, że prosiłam o to nie sama z siebie, lecz jak dziecko, które powtarza słowa podpowiadane przez bliską osobę... Opowiem ci później, kochana Matko, w jaki sposób spodobało się Jezusowi spełnić moje pragnienie, w jaki sposób tylko On był moją „niewysłowioną słodyczą” (Rkp A 36r°—v°).

* * *

Mówiąc o cierpieniu, Teresa określa je często jako przywilej. Tylko świętość może pozwolić na taką śmiałość!

Tak, te trzy lata męczeństwa taty wydają mi się najmilsze, najowocniejsze w naszym życiu, nie oddałabym ich za wszystkie ekstazy i objawienia Świętych, wdzięczność przepełnia mi serce na myśl o tym nieocenionym skarbie (Rkp A 73r°).

Na temat upokarzającej choroby ojca:

Bóg mocno uderzył, lecz ten cios jest ciosem miłości (LT 94).

Jezus zesłał nam krzyż najlepszy, jaki mógł znaleźć w swojej niezmierzonej miłości... Dlaczego mielibyśmy się skarżyć, skoro On sam był poczytany za kogoś, kogo Bóg zmiażdżył i upokorzył? (LT 108)

Jezus musi cię kochać miłością szczególną, skoro tak cię doświadcza. Czy wiesz, że jestem o to prawie zazdrosna? Tym, którzy kochają więcej, więcej daje cierpienia, tym zaś, którzy kochają mniej, daje go mniej! (LT 81)

Dobry Bóg kocha cię i napełnia łaskami... Uważa, że godna jesteś cierpieć z miłości do Niego. To największy dowód czułości, jaki może ci okazać, gdyż właśnie cierpienie upodabnia nas do Niego (LT 173).

Czułam wówczas, że wszystko, co Jezus może nam dać najlepszego, to cierpienie, że obdarza nim jedynie wybranych przyjaciół (LT 67).

Święta Teresa miała rację, mówiąc do Pana naszego, który obarczył ją wieloma krzyżami, kiedy podejmowała się dla Niego trudnych zadań: „Cóż, Panie, wcale się nie dziwię, że masz tak mało przyjaciół, skoro tak źle się z nimi obchodzisz!” Powiedziała też kiedy indziej, że na te dusze, które kocha miłością zwyczajną, Bóg zsyła jedynie kilka doświadczeń, lecz te, w których znajduje szczególne upodobanie, obdarza cierpieniem szczodrze, w najpewniejszy dowód swojej czułości (LT 178).

* * *

Bóg wspiera nas, gdy cierpimy.

Nawet w najbardziej gorzkim cierpieniu wyczuwa się, że doświadcza nas właśnie łagodna Jego ręka (LT 43 B).

Wspomaga nas, choć nic na to nie wskazuje (LT 65).

Zdaje się, że zapomniał o swojej biednej Celinie. Tymczasem niepostrzeżenie patrzy na nią przez okno... Lubi, kiedy ta znajduje się na pustyni, nie mając innego zajęcia prócz kochania, prócz cierpienia bez poczucia kochania! (LT 157)

Teresa wierzy. Zdaje się na Boga.

Bóg przecież nie może doświadczać mnie ponad siły (LT 36).

— Jakże ty cierpisz! Ciężko na to patrzeć... Czy jesteś smutna?

— O nie, nie jestem wcale nieszczęśliwa. Dobry Bóg zsyła na mnie tyle, ile mogę unieść (OR, 25 sierpnia, 2).

To była najokropniejsza dotąd noc. Ach, jak dobry musi być Bóg, by mi dać siły do zniesienia wszystkiego! Nigdy bym nie pomyślała, że można tyle cierpieć. A wiem przecież, że to nie koniec. On jednak mnie nie opuści (OR, 23 sierpnia, 1).

Cieszę się, że nie poprosiłam Boga o nic. W ten sposób sam będzie musiał dodać mi odwagi (OR, 26 sierpnia, 2).

Nigdy bym nie chciała poprosić o większe cierpienie. Jeśli dobry Bóg mi go przyda, zniosę je chętnie i z radością, gdyż przyjdzie od Niego. Lecz jestem zbyt mała, by opierać się na sobie. Gdybym poprosiła o cierpienie, byłoby to wtedy cierpienie moje, musiałabym znosić je sama, a sama nic nigdy nie potrafiłam zdziałać (OR, 11 sierpnia, 3).

Pan ją podtrzymuje:

Dobry Bóg dodaje mi otuchy w miarę jak przychodzą cierpienia. Czuję, że na razie nie potrafiłabym znieść ich więcej; lecz się nie boję, bo gdy przyjdzie mi cierpieć więcej, On też doda mi więcej otuchy (OR, 15 sierpnia, 6).

Teresa żyje chwilą obecną:

Potrafię dużo wycierpieć w duchu... Lecz kiedy cierpię na ciele, wówczas staję się niczym małe, maluteńkie dziecko. Ale nie myślę o tym, cierpię z minuty na minutę (OR, 26 sierpnia, 3).

Skupiam się tylko na tej chwili. Jeśli się często zniechęcamy lub nawet wpadamy w rozpacz, to dlatego, że rozmyślamy o tym, co było i co będzie (OR, 19 sierpnia, 10).

Żyjąc z chwili na chwilę, można wiele przetrzymać (OR, 14 lipca).

Ostatnie słowo należy jednak do radości:

Zobaczysz, że po próbie nastanie radość i że później będziesz szczęśliwa, iż cierpiałaś (LT 171).



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama