Ojcze nasz - droga poznania Boga

"Ojcze nasz" to modlitwa każdego chrześcijanina. Nie wiemy, kiedy Jezus wypowiedział ją po raz pierwszy, ale na pewno wyraża ona jego synowską relację do Ojca

Ojcze nasz - droga poznania Boga

ks. Andrzej Muszala

Ojcze nasz — droga poznania Boga

Ojcze nasz to nie tylko modlitwa. To  teologia — wiedza o Bogu, jaka została nam objawiona w Jezusie Chrystusie: o Osobach Boskich i relacjach wewnątrz Trójcy Świętej. Wiedza, która pozwala poznać Boga takiego, jaki jest sam w sobie.

„Ojcze...”

„Ojcze...” — mówi Jezus. I urywa... Czyż można powiedzieć coś więcej? W tym jednym słowie zawarte jest wszystko, co rozgrywa się między Nim a Ojcem. Rodzenie i bycie Jedno-rodzonym. Generatio.

Pewnego razu zapytano mnie, co Ojciec czyni w niebie. Odpowiedziałem: rodzi swego Syna; czynność ta daje Mu tak wielką rozkosz i radość, że nie czyni poza tym nic innego. A wraz z Nim tchnie Ducha Świętego.

Rodzenie jest najwłaściwszą czynnością Boga. W nim Ojciec wypowiada się całkowicie, daje siebie Synowi bez żadnego zastrzeżenia, nie pozostawiając sobie niczego. Czyniąc to, popada w stan zachwytu, który trwa bez początku i bez końca, i mówi: To jest mój Syn Umiłowany (Mt 3,17).

Wiecznie rodzi swojego Syna i nic Go w tym nie może powstrzymać. W akcie tym jest u szczytu szczęścia. Jest prawdziwie Ojcem, a Syn jest prawdziwie Synem. Rodzenie jest najczystszym i najbardziej duchowym aktem Boga. Nie jest to jednak rodzenie „ziemskie”, równoznaczne z dawaniem życia (czyli początkiem istnienia) nowej osoby ludzkiej. Jak pisał już Orygenes:

Boga Ojca w akcie rodzenia Jego jednorodzonego Syna i w Jego samoistnej istocie nie wolno pod żadnym pozorem porównywać z jakimkolwiek człowiekiem czy innym stworzeniem wydającym na świat potomstwo; musimy uznać, że istnieje tam coś wyjątkowego, coś, co odpowiada tylko Bogu i z czym nie może być żadnego porównania ani rzeczywistego, ani nawet myślowego, tak że myśl ludzka nie potrafi pojąć, jak to się dzieje, iż niezrodzony Bóg stał się Ojcem jednorodzonego Syna. Jest to bowiem narodzenie wieczne i wiekuiste, podobne do narodzin blasku ze światłości.

„Rodzenie” przez Boga i w Bogu określa całkowite, absolutne i wzajemne dawanie się Ojca swojemu Synowi i Syna swojemu Ojcu wedle tego, co później powiedział Jezus Chrystus: Wszystko Moje jest Twoje, a Twoje jest Moje (J 17,10).

W akcie rodzenia Ojciec poznaje swojego Syna i miłuje Go. To akt Jego umysłu i woli. Przez poznanie Ojciec odkrywa własne piękno odbite w Synu. Poznając je, popada w zachwyt nad własną naturą, natychmiast obdarzając Syna wszystkim, co ma i kim jest. W Bogu poznanie i miłość zlewają się w jedno. Jego rozum doskonale współgra z sercem, tworząc łono, w którym nieustannie rodzony jest Syn. A wszystko to odbywa się w czystym Duchu...

Jedno Słowo wypowiedział Ojciec Przedwieczny, którym jest Jego Syn, i to Słowo wypowiada nieustannie w wieczystym milczeniu; w milczeniu też powinna słuchać Go dusza.

Mówiąc „Ojcze” Jezus jest świadom, że od Ojca wyszedł i do Ojca wraca (zob. J 13,3). W tej chwili, jak i w każdej innej, jest nieustannie „emanowany” z Jego łona i natychmiast obdarzany bezgranicznie Nim samym. Wie, że wszystko, co ma, otrzymał od Niego: Wszystko, cokolwiek Mi dałeś, pochodzi od Ciebie (J 17,7). „Wszystko, co Ojciec daje Synowi, daje Mu w akcie rodzenia” — pisał św. Augustyn.

Mówiąc „Ojcze”, Jezus odkrywa na nowo swą własną tożsamość. Jest Synem. To znaczy, że żyje dzięki Ojcu. Ojciec jest Jego „pierwszą przyczyną” — inaczej niż Maryja, która stała się Jego matką-rodzicielką jako „przyczyna druga”, w czasie i przestrzeni, gdy, będąc jeszcze młodą dziewczyną, poczęła Go w swoim łonie. Tutaj usynowienie przez Ojca jest absolutne, pełne, nigdy niewyczerpane. Jako Syn człowieczy (Maryi), Jezus jest równocześnie — w sposób najbardziej esencjalny — Synem Najwyższego (Boga). Żyje przez Ojca, dla Ojca i w Ojcu. Zanurza się w tej prawdzie, kontempluje ją długo. Bardzo długo...

Równocześnie Jezus nie pozostaje w niczym „dłużny” Ojcu, natychmiast oddając samego siebie w identycznym akcie bezgranicznego samo-oddania się Jemu, bez żadnych zastrzeżeń, umierając-ku Niemu. Czyni(ł) to zawsze w wieczności; uczynił to także, będąc w ludzkim ciele. Umieranie Syna jest drugą stroną rodzenia Go z Ojca i przez Ojca: Ojciec rodzi Syna, a Syn umiera-ku Ojcu. Oba akty doskonale ze sobą korelują, tworząc jedną czynność wzajemnego skierowania-ku-drugiemu. To uścisk, w którym Obaj przekazują się sobie cali. Jak rodzenie jest najwłaściwszą czynnością Ojca, tak umieranie jest najwłaściwszą odpowiedzią-postawą Syna; w nim Syn jest w pełni sobą. To właśnie w swej śmierci Jezus jest najpełniej Synem ku Ojcu, a Ojciec najpełniej rodzi swojego Syna. Wypowiada jedno słowo: „Ojcze” — „Abba”. W nim zawarte jest wszystko.

Między Ojcem i Synem dzieje się coś niezwykłego i zadziwiającego — i Ojciec, i Syn oddają wszystko, równocześnie nic nie tracąc. Uzyskują bowiem od Drugiego to, co „wcześniej” oddali, dodatkowo pomnożone przez miłość. Ten akt wzajemnego daru z siebie jest tak wielki, że przyjmuje postać osoby — Ducha Świętego. Bóg jest ekstazą — nieustannym wychodzeniem i opuszczaniem siebie, by dać się drugiemu. Dlatego jest Miłością. Bezgranicznym zapomnieniem o sobie. Duch Święty jest uosobionym zjednoczeniem miłości Obojga. On jest przestrzenią ich miłości — dawania się. To On jest sercem Trójcy Świętej. Patrząc od strony Ojca, Duch Święty jest łonem, w którym Ojciec rodzi swego Syna; patrząc od strony Syna — jest krzyżem-grobem, w którym Syn umiera ku Ojcu, i z którego natychmiast zmartwychwstaje — tzn. jest przez Ojca ponownie rodzony w Duchu Świętym. I tak bez ustanku. Bez końca. Ojciec miłuje Syna, a Syn miłuje Ojca; Duch Święty jest osobową miłością Ojca i Syna. Jest Mocą, w której dokonuje się to jedno jedyne, bipolarne dzieło Boga: rodzenie-i-umieranie. On sam jest tym dziełem.

„Nasz”

Trwając w zjednoczeniu z Ojcem, Jezus dodaje krótki zaimek „nasz”. Jest świadom, że oto jest na ziemi — tej, która jest matką wszystkich ludzi. Na horyzoncie dostrzega swoich braci i swoje siostry: niedołężnych, starców, opuszczonych w umieraniu. Chorych, cierpiących, doświadczonych, zbolałych, płaczących. Głodnych, spragnionych, tych, którzy nie mają czego włożyć do ust. Bezdomnych, bezrobotnych. Imigrantów, poranionych, zapomnianych. I tych, którzy ich opuścili. Szczęśliwych i spełnionych, przeżywających wielką radość i tych, którzy zostali jej pozbawieni. Ludzi w sile wieku, inwestorów, którym „udało się w życiu”. Małżonków zakochanych w sobie i tych, którzy przeżywają kryzys. Cieszących się swymi dziećmi oraz doświadczonych dramatem ich straty lub braku. Narzeczonych, zapatrzonych w siebie. Młodych, beztroskich, pełnych życia. Dzieci i niemowlęta. Tych, którzy się jeszcze nie urodzili i nie mogą się doczekać widoku słońca. Mikroskopijne embriony w pierwszych godzinach istnienia, także te zamrożone w laboratoryjnych pojemnikach. I tych, którzy je tam umieścili. Nikogo nie pomija spojrzenie Jezusa podczas modlitwy do Ojca. Obejmuje ich swoim sercem, wysyłając znaki życzliwości i przychylności. W razie potrzeby gotów jest wstać i szukać owcy, która się zabłąkała. Także tej ostatniej, przeganianej przez wszystkich. Każdej.

Modląc się, Jezus nie zamyka się w swoim szczęściu, świadomy, że byłoby ono połowiczne, gdyby nie stało się udziałem innych. Przecież przyszedł na ziemię właśnie po to, by wszystkich wciągnąć w wir nieskończonej miłości między Nim a Ojcem. Objawiłem im Twoje imię i nadal będę objawiał, aby miłość, którą Ty Mnie umiłowałeś, w nich była i Ja w nich (J 17,26). I tak już będzie zawsze. Po każdej modlitwie wróci do swoich, do ludzkich domów, wiosek i miast. Jeden z nich.

W dwóch pierwszych słowach Modlitwy Pańskiej Jezus realizuje największe przykazanie miłości — Boga i bliźniego. Oddaje się Ojcu całym swym sercem, duszą, myślą i siłą, a równocześnie zwraca się ku bliźnim. Nic, co ludzkie, nie jest Mu obce. Te dwa słowa kreślą się jak znak krzyża na Jego ciele. Wypowiadając „Ojcze”, kieruje swego ducha pionowo ku górze. Mówiąc „nasz” — rozdaje się na wszystkie strony świata. Wertykalny i horyzontalny wymiar modlitwy. Modlitwy, która może stać się udziałem każdego z nas, jeśli tylko chcemy.

ks. Andrzej Muszala. Fragmenty pochodzą z książki Duchowość kształtowana przez liturgię,

Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC

opr. mg/mg



« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama