Zaproszenie do odprawienia "Ćwiczeń duchownych"
Słowo „jezuici" kojarzy się różnie, nierzadko z przewrotnością i spiskową teorią dziejów. Tak było od początku. Samo określenie, choć użyte jako obraźliwy epitet wobec synów św. Ignacego z Loyoli, zostało przez nich przyjęte w przekornym duchu Kazania na Górze i stało się nazwą zakonu bardziej rozpoznawalną aniżeli oficjalna: „Towarzystwo Jezusowe". Gdybyśmy jednak mogli wpływać na ludzkie umysły, to każdy z nas -jezuitów, chciałby być kojarzony z „Ćwiczeniami duchownymi" św. Ignacego, dlatego że od nich wszystko się zaczęło i one zupełnie jawnie przedstawiają naszą wersję historii.
Najpierw było osobiste doświadczenie religijne Ignacego, potem powstała niepozorna książeczka „Ćwiczeń", która następnie przez wieki służyła jako podręcznik do prowadzenia rekolekcji ignacjań-skich. Wszystko w duchu klasycznej elegancji: to, co było na początku - czyli osobiste religijne doświadczenie - pojawia się i na końcu. Kolejni ludzie na wzór Ignacego w sposób głęboki i bardzo intymny spotykają się z Bogiem i jednocześnie odkrywają własne miejsce w Kościele i w świecie. Rysem charakterystycznym i zarazem ambicją „Ćwiczeń" jest prowadzenie ludzi od tego, co osobiste, indywidualne, specyficzne, do tego, co wspólne, uniwersalne i ogólne. Logika ta sprawdza się od stuleci i na swój sposób jest wywrotowa. Gdy na lepsze udaje się zmienić choć jednego człowieka, lepszy staje się cały świat.
Najważniejszy jest zatem człowiek i jego wewnętrzny świat. Jest to zarówno zbieżne, jak i rozbieżne z tendencjami współczesności. Dziś z jednej strony bardzo docenia się jednostkę i jej autonomię, z drugiej jednak poddaje się ją nieustannie bombardowaniu różnorakimi bodźcami. By zdać sobie sprawę z tego, w jakiej matni żyjemy, wystarczy pomyśleć o szumie medialnym, wszędobylskich reklamach czy natrętnych komunikatorach. Jeśli dołożymy do tego jeszcze sieć powiązań osobistych, zawodowych, politycznych i religijnych, to mamy po prostu „Matrix". Usłyszenie bicia własnego serca graniczy z cudem, a co dopiero mówić o subtelnych poruszeniach ludzkiego ducha. Czy w tym świecie jest jeszcze miejsce na roztrząsanie podstawowych ludzkich pytań w rodzaju: „Kim jestem?, Skąd przychodzę?, Dokąd zmierzam?". Czy też należy je złożyć do trumny stetryczałej, nikomu niepotrzebnej filozofii i po prostu zająć się życiem?
Rekolekcje ignacjańskie są okazją, by posłuchać własnego serca i jego poruszeń. Najpierw trzeba jednak - jak w Matriksie - wyrwać się z sieci czy wręcz wyłączyć się z prądu. Przynajmniej na osiem dni trzeba „opuścić" świat: własny dom, rodzinę, obowiązki i przyjemności. „Świat bez prądu" trudny jest do wyobrażenia w innej wersji niż katastroficzna, ale w skali mikro jest to ciągle możliwe i znajduje się na wyciągnięcie ręki. Wcale nie kończy się katastrofą, choć na początku jest... dziwnie. Trudno jest bowiem zobaczyć siebie takim, jakim się jest naprawdę, tzn. bez migotliwej scenerii rodem z kolorowych czasopism, modnych galerii i klubów, bez gadżetów nowoczesności i atrybutów piękna, bez rojeń o wielkiej miłości, karierze i pieniądzach... Zobaczyć siebie nagim i bezbronnym, nieomal jak w chwili narodzin to - w bliskiej rekolekcjom metaforyce - wejść w doświadczenie pustyni lub wielkiej ciszy. I na początku ta cisza boli.
Podobnie było w życiu Ignacego. W jednej chwili, za sprawą ran odniesionych w bitwie (kula armatnia strzaskała mu nogę), został wyrwany nie tylko ze zgiełku bitewnego, ale ze świata zewnętrznego w ogóle. Wtrącony w doświadczenie długiej i szalenie monotonnej rekonwalescencji odkrył rzecz niezwykle podstawową: pulsowanie wewnętrznego życia własnej duszy. Nudząc się niepomiernie - no bo czego może w pierwszej chwili doświadczyć człowiek wyrwany ze świata - usłyszał bicie własnego serca i zaczął baczniej przyglądać się temu, co do tej pory przyspieszało lub spowalniało jego rytm: marzeniom, ambicjom, miłościom, planom na przyszłość... Jednocześnie, za sprawą pobożnych lektur, jedynych, jakie znalazł w domu, poznał zupełnie inny, religijny i duchowy świat, który napełnił go nowymi, nieznanymi do tej pory smakami, pragnieniami i pomysłami na życie. Zaczął dostrzegać różnicę między tymi dwoma światami: pierwszy, choć w początkowym kontakcie przyjemny, pozostawiał go smutnym i zdesperowanym (nazwał to przeżycie strapieniem), drugi, mimo że z początku trudny i wymagający, dawał mu na długi czas radość i nadzieję (nazwał to poruszenie pocieszeniem). Dziwiąc się tej różnicy, zaczął robić pierwsze kroki w sztuce duchowego rozeznawania - w konsekwencji zmienił zupełnie całe swoje życie.
Podobny proces zachodzi w świadomości i życiu odprawiającego rekolekcje. W miarę jak wycisza się i uspokaja, odkrywa własną duszę i różne treści, którymi ją karmi, a tym samym - świadomie bądź nie - utrzymuje przy życiu lub zatruwa. Z jednej strony doświadcza strapień, od których odruchowo ucieka, z drugiej - pocieszeń, do których bezwiednie lgnie. Dopiero jednak dzięki regułom rozeznania duchowego zaczyna korzystać z jednych i drugich dla wzrostu duchowej wolności i większej gotowości wypełniania woli Bożej. Powoli uczy się subtelnego języka poruszeń wewnętrznych i duchowej walki - dzięki temu może zacząć zmieniać swoje życie.
Logika rekolekcji ignacjańskich jest prawie tak prosta jak wdech i wydech (choćby ten opisany w „Obłoku niewiedzy"). Ale żeby pełną piersią oddychać Bogiem, trzeba najpierw uwolnić się od grzechu i „nieuporządkowanych przywiązań". Problem w tym, że to uwolnienie nigdy nie jawiło się i nie jawi nadal jako coś pożądanego. Na domiar złego w tzw. społeczeństwach konsumpcyjnych kategoria grzechu została zupełnie rozmyta, a przywiązania urosły do rangi cnót obywatelskich (w duchu zawołania: „Kupuj i rób, co chcesz"). Ponadto nie bez kozery mówi się coraz głośniej o nałogowej osobowości naszych czasów. Aktualnym pytaniem nie jest już „czy", ale „od czego" jesteśmy uzależnieni. Przedmiotem uzależnienia może stać się dosłownie wszystko: już nie tylko substancja (alkohol, narkotyki), ale jakakolwiek czynność (np. zakupy, jogging lub seks) czy nawet relacja z drugim człowiekiem (toksyczne związki). Jednym zdaniem -jest się od czego uwalniać!
Warto od razu zaznaczyć, że rekolekcje ignacjańskie nie są żadną formą obozu kuracyjnego dla osób uzależnionych czy terapii dla wypalonych zawodowo, znerwicowanych, z zaburzeniami osobowości. Wprost przeciwnie, rekolekcje są przeznaczone dla osób zdrowych i zrównoważonych psychicznie, których nieuporządkowane przywiązania mieszczą się w przestrzeni ich wolnego wyboru, a nie w sferze trwałych i patologicznych uwarunkowań.
Docieramy powoli do sedna „Ćwiczeń". Uwolniony od przywiązań duch ludzki jest w stanie w nowy sposób doświadczyć Boga. A gdzie Bóg przemawia do człowieka lepiej, jeśli nie w jego wnętrzu? „Bóg bardziej wewnętrzny niż najbardziej wewnętrzna część mnie samego" (Deus interior intimo meo, św. Augustyn, „Wyznania" III, 6,11) jest motorem całej wewnętrznej przemiany. Jak to się dokonuje w konkretnym przypadku, jest i pozostanie Jego tajemnicą. Możemy co najwyżej uchylić jej rąbka, mówiąc nieco więcej o warunkach możliwości zaistnienia tego doświadczenia, tj. o swoistej scenografii rekolekcji ignacjańskich.
Cztery tygodnie, na które podzielone są „Ćwiczenia", obejmują tematycznie najważniejsze wydarzenia dziejów stworzenia i odkupienia. W scenariuszu tych dziejów - i to jest ważne - obok powszechnie znanych postaci jest również miejsce dla nowego bohatera (tego, kto odprawia rekolekcje), którego życie jest kolejnym, pisanym na bieżąco, odcinkiem tych dziejów. W ich ramach odsłania się rola, którą ma on do odegrania. Mówiąc nieco patetycznym językiem „Ćwiczeń": wolą Boga jest, by odprawiający rekolekcje wziął udział w wielkiej wyprawie Jezusa Chrystusa w celu „zdobycia całego świata i wszystkich nieprzyjaciół" (CD nr 95). Niemal jak w średniowiecznej krucjacie, tyle tylko, że tym razem jest ona bezkrwawa, a toczone bitwy mają charakter walki duchowej.
Chodzi o przebudzenie rekolektanta ze snu, nazywanego przez niego jawą, aby odkrył tę prawdziwą, choć niewidzialną rzeczywistość, która stanowi dalszy ciąg historii zbawienia. Owocem tego przebudzenia jest nowa świadomość. Można to porównać do przeżycia jednego z bohaterów powieści G.G. Márqueza „Sto lat samotności", który czytając historię rodziny ze zdumieniem odkrywa, że opisane w niej zostało nie tylko życie przeszłe, ale także teraźniejsze, a nawet przyszłe, z uwzględnieniem dziejów jego samego. Nie wahałbym się też uciec do innego przykładu, tym razem z życia słynnego adwersarza jezuitów - B. Pascala. Pewnego wieczoru przeżył on coś, czego może życzyć sobie każdy odprawiający rekolekcje. Jest to swoista synteza rekolekcji ignacjańskich - doświadczenie Boga. Śladem tego wydarzenia jest znaleziona po śmierci filozofa, zaszyta w jego ubraniu, krótka notatka: „OGIEŃ. Bóg Abrahama, Bóg Izaaka, Bóg Jakuba, a nie filozofów i uczonych. Pewność, Pewność. Uczucie. Radość. Pokój. Bóg Jezusa Chrystusa. Deum meum et Deum vestrum. Twój Bóg będzie moim Bogiem. Zapomnienie świata i wszystkiego oprócz BOGA. Ten tylko Go znajdzie, kto pójdzie drogą wskazaną w Ewangelii". Wszystko po to, by nie zapomnieć nigdy o tym, że Bóg to nie idea, ale Osoba, doświadczenie Go to przenikająca wszystko pewność i sens, a innej drogi niż Ewangelia nie ma.
Ważna w „Ćwiczeniach" jest metoda modlitwy, zwana medytacją ignacjańską. Najogólniej chodzi w niej o to, by do modlitwy włączyć całego człowieka: jego psychikę i ciało, wiedzę i wyobraźnię, pamięć i rozum. Towarzyszy temu duża wolność w doborze czasu i miejsca modlitwy, pozycji ciała i rozważanych treści. Ma to doprowadzić do wypracowania własnej metody modlitwy, a ostatecznie do omawianego tu podwójnego owocu rekolekcji. Nieodzowną pomocą jest kierownik duchowy, którego św. Ignacy nazywa „dającym Ćwiczenia", choć w praktyce naszych domów rekolekcyjnych nie zawsze to on daje rekolekcje. Bez tej postaci trudno jednak mówić o rekolekcjach ignacjańskich. Zwykle on sam ukształtowany został duchowo przez „Ćwiczenia" i dlatego może je dawać i może innym w nich towarzyszyć. Jego obecność jest przejawem tajemnicy Kościoła, w którym wiara jest przekazywana z osoby na osobę, ale nigdy nie pozostaje czymś prywatnym, choć przeżywana jest w sposób niezwykle subtelny i osobisty. Zawsze ma przełożenie na życie wspólnoty kościelnej.
* * *
Na koniec nie pozostaje nic innego, jak zaprosić do odprawienia „Ćwiczeń duchownych". Najlepiej przekonać się samemu o prawdziwości tego doświadczenia, które - ufam! - sprawi, że choć świat będzie ten sam, to już nie będzie taki sam. Można je odprawić „po kawałku", tzn. co roku kolejny tydzień, ale warto pójść na całość i poświęcić pełny miesiąc, jak chciał św. Ignacy. Radykalnych życiowych zwrotów nie robi się w czasie wolnym od zajęć!
o. Stanisław Morgalla, jezuita, psycholog, dyrektor Szkoły Formatorów przy Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej Ignatianum w Krakowie
opr. aw/aw