Zbawienie, czyli wszystko albo nic

O świadomości potrzeby zbawienia

Co to właściwie jest zbawienie?

Chyba nie można podać zadowalającej definicji zbawienia, bowiem żaden żywy człowiek nie był po "tamtej stronie", a następnie z "niej" nie powrócił i nam tego nie zakomunikował - więc skąd mamy wiedzieć jak tam jest? Nawet nie wiemy, czy w ogóle jest jakaś tamta strona... Podobnie jest ze zmartwychwstaniem. Jeśli ktoś chce potwierdzić, lub zaprzeczyć zmartwychwstaniu Chrystusa, to zachowuje się tak, jakby wcześniej doskonale skądś wiedział, na czym polega i jak wygląda zmartwychwstanie i z tej "wszechwiedzącej" perspektywy mógł ocenić to, co zostało opisane w Nowym Testamencie. A wiemy, że to nieprawda, bo nikt nie wie, na czym mogłoby polegać owo zmartwychwstanie.

Na temat zbawienia Kościół mówi niewiele; używa przy tym określeń typu: "będziesz z Bogiem i ze świętymi w niebie", "zobaczysz Boga twarzą w twarz". Współczesnemu człowiekowi niewiele to mówi. Kiedy kupujemy samochód, komputer czy komórkę, dostajemy ich dokładny opis i mniej więcej wiemy, czego się spodziewać. Złośliwie można powiedzieć, że ze zbawieniem jest jak z kupowaniem kota w worku: nie wiemy, co dostaniemy.

Mimo to pojęcie "zbawienia" funkcjonuje w każdej religii?

Znamy relacje, pochodzące z różnych czasów i kultur, w których ludzie twierdzą, że doświadczyli kontaktu z "ostateczną rzeczywistością", z Bogiem, Absolutem, Sacrum, czy - jak to nazwał Rudolf Otto - z numinosum. Takie doświadczenia, zwane mistycznymi występują w obrębie każdej religii i choć nie są zbyt liczne stanowią intrygujące świadectwa, które trudno zlekceważyć, nawet naukowcom. Jednak to, jak w tej "rzeczywistości" będziemy (jeśli będziemy) uczestniczyć po śmierci - pozostaje wielką niewiadomą. W jednych religiach nazywa się ten przyszły stan zbawieniem, w innych wyzwoleniem, w jeszcze innych nirwaną, czyli zdmuchnięciem lub zgaśnięciem. Wszystkie te określenia mają jednak nader metaforyczny charakter i tak naprawdę niewiele nam mówią.

W Biblii czytamy, że powstanie "nowe niebo i nowa ziemia" (por. Ap 21, 1) W związku z tym można sądzić, że po śmierci będzie to samo, co tu, tylko inaczej. Niektóre tradycje mistyczne mówią, że już teraz żyjemy w raju, ani na moment z niego nie wychodzimy, tylko nasza ignorancja, pewnego rodzaju bielmo na oczach, nie pozwala nam tego doświadczać i rozkoszować się tym stanem. William Blake, poeta angielski z XIX wieku twierdził, że można dostrzec wieczność w "ziarnie piasku", albo "w koniczynie"1. Z niektórych słów Jezusa można wnioskować, iż bardzo wiele zależy od nas. On często mówił do ludzi: Idź, Twoja wiara cię uzdrowiła (Mk 10,52), albo "niech ci się stanie wedle słów twoich", "wedle twojej wiary". Cuda Jezusa zależą od tej naszej wiary: I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa (Mt 13, 58). Można zaryzykować stwierdzenie, że w wielu miejscach Nowego Testamentu powiedziane jest coś w rodzaju: "będziesz miał tak, jak wierzysz": twoja wiara Cię uzdrowi, uleczy, odpuści grzechy, zbawi. Wynika z tego, że między Stworzycielem (Bogiem) a stworzeniem (człowiekiem) istnieje dynamiczna relacja; możemy kształtować rzeczywistość - zarówno tu na ziemi, jak i potem, cokolwiek to "potem" oznacza.

Wydaje się, że można patrzeć na świat przez pryzmat doświadczenia mistycznego, czy przez pryzmat wiary i dzięki temu uczestniczyć w tej wyższej rzeczywistości, zbawieniu czy wyzwoleniu, mimo że z zewnątrz wydawać by się mogło, iż właśnie przegrywamy swe życie, cierpimy, dzieje się z nami bardzo źle. W naszej tradycji, przykładem tego jest postać świętego Szczepana: kiedy go kamieniowali, on miał tzw. "wizję błogosławioną", widział "otwarte niebo" i żadne cierpienie nie miało do niego dostępu. Był jakby jednocześnie tutaj i już tam.

W buddyzmie jest bardzo podobna figura ukazująca bycie w tym świecie całkowicie, i w tym samym czasie, całkowite wyzwolenie z niego. To są samospalający się mnisi, którzy (z różnych powodów) oblewają się benzyną, podpalają, siedzą w pozycji medytacyjnej i płoną. Oni są w tym świecie, bo to widzimy, bo ich ciała są rzeczywiste, bo ich śmierć jest rzeczywista. Jednak, z drugiej strony, ich spokój wskazuje na to, że świat nie ma nad nimi władzy, że zupełnie już do tego świata nie należą. Są poza jego zasięgiem, są dla niego jakby całkiem nieuchwytni.

W wielu wierzeniach odnajdziemy podobny sposób myślenia o zbawieniu jako o rzeczywistości będącej z jednej strony podobną do tej, w której teraz żyjemy, a z drugiej strony zupełnie od niej różną.

Czy w Pismo Święte nie opisuje dokładnie tego przyszłego świata?

To, co Jezus mówił było niezrozumiałe już dla jego uczniów a co dopiero dla nas. Można powiedzieć, że Jezus opowiada o zbawieniu, kiedy mówi o królestwie niebieskim. Tych opisów jest wiele. Gdy odczytamy je dosłownie, okazują się absurdalne. Czytamy na przykład, że Królestwo Niebieskie podobne jest do króla, który na ucztę, zaprosił nie patrycjuszy, nie elity swego narodu, lecz ludzi uważanych w tamtym czasie za margines społeczny (por. Mt 22, 1-14). Albo, dowiadujemy się, że Królestwo Niebieskie obrazuje gospodarz, który płacił tyle samo robotnikom zatrudnionym w winnicy, niezależnie od tego czy rozpoczęli pracę wczesnym rankiem, w południe, czy też po południu (por. Mt 20,1-10).

Takie postępowanie jest niesprawiedliwe i niezrozumiałe. Każdy odruchowo spyta: a dlaczego wszyscy mają dostać tyle samo? Być może takie przypowieści miały pokazywać ludziom, że zbawienie jest czymś całkowitym, niepodzielnym, całościowym, a zatem, że nie można mieć części Królestwa, połówki, czy trzech-czwartych. Albo można dostać wszystko, albo nic, obojętnie ile się pracowało. To jest absurdalne i trudno mi sobie wyobrazić, że współczesny człowiek na podstawie takich informacji jest w stanie powiedzieć, co to jest zbawienie. Dlatego trudno mu go pragnąć.

Czy, w takim razie, nie mamy żadnych wskazówek, jak należy myśleć o zbawieniu?

Tekstów mistyków - a Jezus z pewnością też był mistykiem! - nie należy odczytywać literalnie. Chyba lepiej je potraktować jako wskazówki - bliższe poezji, niż "przewodnikowi turystycznemu" - mające tylko przybliżyć niewyrażalną rzeczywistość. A mistycy różnych czasów i kultur próbowali opisać tę ostateczna rzeczywistość na kilka sposobów.

Pierwszy polega na odwołaniu się do czegoś znanego i przez analogię stara się powiedzieć: "to będzie podobne do tego, tylko trochę inne". Sedno polega na tej "inności" i tym "trochę". Autorzy biblijni odwołują się głównie do trzech obrazów. Zbawienie przedstawiane jest jako wieczna uczta w niebie (por. Ap 19,9), miłosny związek ukochanego i ukochanej (por. PnP), lub stan podobny do upojenia alkoholem czy narkotykami (por. Dz 2, 13.15). W tym samym duchu mówi się o zbawieniu, kiedy porównuje się je do przebywania w rajskich ogrodach, bądź wspaniałych miastach. Nowa Jerozolima jest zrobiona ze złota, leży nad jeziorem z czystego szkła albo diamentu, zaś jej fundamenty są z kamieni szlachetnych (por. Ap 21, 18). Podobnie, w wyobrażeniach islamskich, zbawieni będą obsługiwani przez piękne kobiety (hurysy), spędzając czas na niekończącej się uczcie w trakcie, której niczego im nie będzie brakować.

Drugi sposób jest związany z tzw. teologią negatywną (apofatyczną). Mówiąc o rzeczywistości ostatecznej, teolodzy używają przeczenia: Bóg jest niepojęty, nieogarniony, niewyrażalny niedający się opisać, wysłowić, zmierzyć... Nie można powiedzieć, że jest dobry, bo dobroć możemy sobie wyobrażać tylko na ludzki sposób, a Jego dobroć jest tak niezgłębiona i nieprzenikniona, że nasze ziemskie wyobrażenie tylko ją zniekształca. Jednym słowem nic nie wiemy o zbawieniu i nie da się go w żaden sposób zobrazować - całkowicie przekracza ono możliwości naszej wyobraźni.

Wreszcie trzecia, stosunkowo częsta jest strategia - Jezus posługiwał się niąw przypowieściach - bazującą na paradoksie. Można powiedzieć, że jest to połączenie pierwszego sposobu - odwołującego się do czegoś znanego, oraz drugiego - negującego możliwość jakiegokolwiek opisu. Ta tradycja wystawia naszą zdolność pojmowania na ciężką próbę. W tym trzecim sposobie opisywania stanu ostatecznego, stanu zbawienia, nauczyciel (bo Jezusa nazywano nauczycielem) odwołuje się do rzeczywistości znanej, ale w taki sposób, że na pierwszy rzut oka sprawia to wrażenie nonsensu, absurdu, wręcz bełkotu. W Ewangeliach takim obrazem jest choćby wspomniany opis Królestwa Niebieskiego, jako stronniczego właściciela winnicy, czy przypowieść o Synu Marnotrawnym. Jak bowiem można się o wiele bardziej cieszyć z powrotu kogoś, kto był zły a teraz się poprawił, niż ze stałej obecności kogoś, kto cały czas był dobry? Ten sposób jest najbardziej rozwinięty w buddyzmie zen w postaci tak zwanych koanów. Koan to taka opowieść, a w istocie zagadka dla naszego dyskursywnego intelektu, która - jak się zdaje - ma za zadanie pokazać, że natury rzeczywistości ostatecznej nie da się opisać językiem z życia codziennego. I tak długo jak człowiek tego nie uzna i nie porzuci naturalnego, logicznego myślenia, nie będzie w stanie doświadczyć tej rzeczywistości, czyli natury umysłu, lub Buddy.

Na czym polega ta strategia?

W buddyzmie pytanie o stan ostateczny, jest pytaniem o naturę Buddy - i w tych przypowieściach często jest ono punktem wyjścia. I kiedy uczeń pyta o to mistrza, to wtedy on może odpowiedzieć "cyprys na końcu ogrodu", "klucha", lub trzepnąć ucznia wachlarzem po głowie. Oczywiście, uczeń nic z tego nie rozumie, często czuje się upokorzony, oszukany, albo wystawiony na jakąś dziwną próbę - i zasmucony odchodzi. Podobnie zresztą, jak bogaty młodzieniec, któremu Jezus zalecił: idź sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim (...) a będziesz miał skarb w niebie (Mk 10, 21). On także nie poczuł się usatysfakcjonowany tym, co usłyszał, spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony (Mk 10,22).

Takie na pozór tylko nonsensowne historie, mające przybliżać naturę ostatecznej rzeczywistości podobnie jak koany, występują nie tylko w buddyzmie, ale także i w chrześcijaństwie Zachodnim, w obrębie tradycji katolickiej. Wystarczy otworzyć "Legendy dominikańskie" i wtedy zdumiony czytelnik natyka się na przykład na opowieść o tym, jak to do starszego spowiednika przychodzi młody zakonnik prosząc o radę i zwierza mu się, że od pewnego czasu ma cudowne widzenia Matki Boskiej, ale obawia się, czy aby nie zwodzi go sam szatan, który przecież, jak wiadomo, może przybrać postać "anioła światłości". I co na to ów starszy i bardziej doświadczony zakonnik? Otóż radzi mu coś, co dla "zwykłego chrześcijanina" jest równoznaczne bluźnierstwu, albo profanacji! Mówi "napluj na Nią". Zdumionemu zaś tłumaczy: "Jeżeli to jest rzeczywiście Ona, to - jako istota na wskroś cicha i pokorna - zniesie tę zniewagę bez trudu i nie zniknie. Jeśli to szatan, to jego pycha nie pozwoli mu na zostawienie takiej obelgi bezkarnie i natychmiast porzuci on "przebranie" i z wściekłością objawi swoją prawdziwą naturę, ukazując się w postaci wspaniałej i straszliwej".

Czy człowiek współczesny może nie pragnąć zbawienia?

Wydaje się, że dzisiaj z tym jest problem. Jezus w pewnym sensie przewidział taką sytuację, bo -jak mówi Pismo - pytał przecież: Czy Syn Boży znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8). Czyżby zdawał sobie sprawę, że kiedyś zbawienie może ludzi zupełnie nie interesować, i być dla nich nieatrakcyjne?

Dziś nie ma zapotrzebowania na lepsze życie po śmierci?

Wydaje mi się, że problem jest głębszy. Zapotrzebowanie na "lepsze życie" - tutaj, czy gdzie indziej, w tzw. innym świecie - nie jest mniejsze niż kiedyś, ale nadzieja na jego spełnienie - tak. Naukowcy mówią, że od ponad pół wieku istnieje gatunek "człowieka bez nadziei", człowieka, który już nie czeka na zbawienie, nie spodziewa się jakichś pośmiertnych gratyfikacji, czy "happy endów", szczęśliwych zakończeń rodem z Hollywoodzkich produkcji. Gdy spojrzymy na to, co dziś za zbawieniem przemawia a co nie, to przeciw przemawia prawie wszystko. W ludzkim środowisku kulturowym istnieje niewiele czynników stymulujących wiarę a dużo ją osłabiających. Poza tym, żyje się dziś bardzo szybko i bardzo intensywnie - człowiek nie ma czasu zastanawiać się nad takimi sprawami. Wstaję o szóstej rano, pracuję cały dzień, wracam do domu o północy, kładę się spać i znów wstaję o szóstej... W weekend robię to wszystko, czego nie zdążyłem zrobić w tygodniu: piorę, sprzątam, chodzę na zakupy. O zbawieniu może pomyślę jak będę umierał. Poza tym świat proponuje konkurencyjną ofertę: zamiast czekać na szczęście, które ma nastąpić kiedyś, możesz być szczęśliwy już tutaj.

Mamy raj na ziemi?

Gdybyśmy traktowali nadzieje dawnych mistyków bardzo dosłownie, literalnie, to porównując ich opisy ze współczesnymi możliwościami technologicznymi moglibyśmy powiedzieć, że żyjemy w raju. Gdyby św. Augustyn mógł pójść do kina czy skorzystać z Internetu, gdyby przekonał się, że bez problemów można słuchać wszystkich rodzajów muzyki, to by myślał, że jest w raju. Każda z tych rzeczy była dla niego niewyobrażalna. Dziś można wsiąść do samolotu, znaleźć się na drugim końcu świata, można postawić stopę na Księżycu.

Mistrz Eckhart, wielki niemiecki mistyk i dominikanin z XIV wieku, w swoich kazaniach mówi, że w głębi duszy mistyka jest "obecne to, co było tysiące lat temu i co będzie za tysiąc lat podobnie też to, co jest za morzami". A więc twierdzi, że mistyk może poznawać "wszystkie rzeczy w prawdzie, żadna nie jest przed nią zakryta". Co by zatem pomyślał gdyby mu umożliwiono kontakt z wyszukiwarką w rodzaju "Google"? Albo pokazano trójwymiarowe kino, gry komputerowe, telefon komórkowy, albo telewizję?

Świat się zmienił i człowiek się zmienił?

Nauka zaczęła odpowiadać na pytania, na które wcześniej odpowiadała religia (na przykład na pytanie, jak powstał świat). Co więcej, odpowiedzi nauki i religii wydają się sprzeczne. W tej konfrontacji Kościół, niestety, przegrywa. Wydaje mi się, że tylko religia, która kładzie nacisk na mistykę, ma szansę przetrwać. Wobec doświadczenia mistycznego naukowiec pozostaje bezradny, mimo że od XIX w. psychiatria próbuje wyjaśnić tego typu zjawiska. Twierdzono na przykład, że św. Paweł miał epilepsję i schizofrenię, Hildegarda z Bingen cierpiała na specyficzną odmianę migreny, a św. Faustyna była chora psychicznie i miała wielkościowe urojenia. Nauka jest w stanie tłumaczyć coraz to nowe zjawiska, a to zmienia myślenie człowieka o świecie.

Mimo ciągłego rozwoju techniki jedno pozostało niezmienne - kondycja ludzka. Założyciele wszystkich religii musieli doświadczyć bólu, choroby i śmierci. I tak jest od wieków. Każdy, prędzej czy później, stanie wobec cierpienia fizycznego i umierania. W Księdze Koheleta czytamy: Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt (...): jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego (...). W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością (Koh 3, 19-20). Człowiek jako jedyny przedstawiciel świata ożywionego ma świadomość tego, że jest, i tego, że umrze. Musi jakoś zmierzyć się z tym problemem. Niektórzy mędrcy twierdzą - i ja się z nimi zgadzam - że każdy lęk jest tak naprawdę lękiem przed śmiercią. Oceniając zatem kondycję ludzką, można powiedzieć, że nie jest z nią najlepiej i nic nie wskazuje na to, aby istniał jakiś happy end. A ponieważ człowiek nie chce cierpieć i nie chce umierać, pragnie innego, szczęśliwego zakończenia...

Więc wymyślił sobie zbawienie...

Zawsze istnieli ludzie, którzy uważali wiarę w zbawienie, niebo, życie wieczne za objaw lęku, mrzonkę, opium dla ludu czy - jak to ujął Freud - nerwicę prześladowczą ludzkości. Istnieli jednak także tacy, którzy - albo na podstawie teoretycznej (czyli pragnienia), albo, co moim zdaniem ciekawsze, na podstawie empirycznej (czyli doświadczenia) - są przekonani, że istnieje inny świat, inna forma egzystencji.

Czyli wiara bierze się nie tylko ze słuchania (por. Rz 10,17) ale też z doświadczenia?

Mistycy uważają, że są takie sytuacje, które upewniają, o istnieniu Boga i życia wiecznego. Nie twierdzą tak na podstawie jakiejś książki, czy tego, że ktoś im tak powiedział, ale dlatego, że sami to przeżyli. Jezus też przecież jest człowiekiem, który twierdzi, że zna tę ostateczna rzeczywistość. I dla mnie osobiście, w fenomenie religii, najbardziej interesujące jest właśnie to bezpośrednie, mistyczne doświadczenie. Dominikańskie hasło chyba nie przypadkiem brzmi: contemplata aliis tradere (przekazywać owoce kontemplacji), najpierw człowiek musi bowiem doświadczyć na sobie czegoś - na przykład: jedności, miłości, przynależności do kogoś lub czegoś - żeby mógł potem o tym mówić, jako o czymś, co rzeczywiście istnieje. Bowiem ktoś, kto czegoś takiego nie przeżył, skazany jest na powtarzanie słów innych ludzi.

Przypomina mi się historia sprzed ćwierci wieku. Miałem wtedy okazję uczestniczyć w spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym. Na jednym z nich nagle stanęła przede mną jakaś dziewczyna i prawie wykrzyczała; "Jezus jest moim Panem! Wiem, komu zawierzyłam, a Ty?". Jej "świadectwo" podziałało na mnie raczej odstręczająco. Pomyślałem sobie coś w tym stylu: "Co to konkretnie znaczy, że Jezus jest twoim Panem? System feudalny dawno się skończył, już nie ma panów i niewolników". Moim zdaniem, ona tylko powtarzała jakieś gotowe formułki. Szybko zrezygnowałem z tych spotkań, zabrakło przekonującego świadectwa, które mogłoby mnie tam zatrzymać.

Jeśli nawet przyjmiemy, że osobiste doświadczenie religijne jest możliwe do opisania, to na pewno bardzo trudno to zrobić.

Zgadza się. Dlatego Kościół jest rozdarty: nie wie czy mówić ludziom, że chrześcijaństwo jest religią powszechną, katolicką- a więc dostępną i zrozumiałą dla każdego - czy też mówić, że jednak tak nie jest. Dlatego jeśli chce przekazać ludziom coś na temat zbawienia, to ma mało do powiedzenia, oprócz stwierdzeń typu: "będziesz kiedyś z Chrystusem, ale najlepiej się nad tym nie zastanawiaj, to jest tajemnica wiary". Dzisiaj takie podejście nie sprawdza się, bo ma się natychmiast ochotę zapytać, a skąd niby ty to wiesz? I dlaczego ty to wiesz, a ja nie? Czy masz jakiś lepszy kontakt z Bogiem, o którym ja nic nie wiem?

Religia zbyt często jest dziś tylko zewnętrznym rytuałem, pustym gestem, czy sposobem na utrzymanie moralności, a nie wewnętrznym doświadczeniem. Kwestia zbawienia zaś, jest najbardziej tajemniczą częścią religii. Wiarygodnie może się o niej wypowiadać tylko taki człowiek, który doświadczył w sobie samym choćby małej iskierki z tego światła, o którym możemy przeczytać w pismach mistyków oraz świętych księgach różnych czasów i różnych kultur - od indyjskich Upaniszad do Mistrza Eckharta, od XVII-wiecznej karmelitanki, świętej Teresy z Avila do XX-wiecznego trapisty Thomasa Mertona.

Bartłomiej Dobroczyński, dr hab. psychologii w Instytucie Psychologii UJ, autor książek "Ciemna strona psychiki", "III Rzesza podkultury"

opr. aw/aw

List
Copyright © by Miesięcznik List 10/2007

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama