Fragmenty kolejnej publikacji profesora Pisma Świętego w Olsztynie p.t. "Od Biblii do gazet"
Michał Wojciechowski Od Biblii do gazet |
Małżeństwa w Polsce rozpadają się bardzo często, choć przeważnie brały ślub w kościele. Nieraz więc spotykamy się z żądaniem, żeby Kościół zgodził się na rozwody.
Stoją za tym żądaniem dwa błędy. Po pierwsze, to nie Kościół, lecz już Jezus i Pismo Święte odrzucają rozwodzenie się. Po drugie, nauki moralne nie mogą polegać na aprobowaniu tego, co ludzie faktycznie robią. Coś takiego oznaczałoby likwidację etyki. Jej istotą jest bowiem wskazywanie tego, co być powinno, w odróżnieniu od tego, co jest.
Co więcej, moralność biblijna i chrześcijańska jest co do zasady wymagająca. Nie ogranicza się do moralnego minimum, lecz wskazuje maksimum. Stanowi drogowskaz na szczyt góry. To zresztą stałe źródło nieporozumień. Ludzie pytają, co wystarcza na trójkę, Kościół odpowiada, co potrzeba na szóstkę.
Niemniej jednak problem pozostaje. Rozwody są masowe. Wielka liczba wierzących, którzy się rozwiedli, a na dodatek żyją w nowych związkach, pragnie jednak pozostać w zgodzie z Chrystusem i Kościołem. Czy da się temu zaradzić?
Kryzysy
Zacznijmy od praktyki. Małżeństwa idealne są rzadkie. Lepiej przyjąć, że po paru latach związku może nadejść kryzys, zwątpienie we własną miłość i miłość drugiej strony. Odpowiedzią może tu być właściwe przygotowanie do małżeństwa i poradnictwo rodzinne. Jednakże na dalszy przebieg wypadków znaczny wpływ ma koncepcja małżeństwa i prawo.
Gdy małżeństwo jest sakramentalne, bez możliwości rozwodu, czy to prawnej czy moralnej, trzeba kryzys przełamać i to się zwykle udaje. Jeśli nie, pozostaje możliwość separacji.
Małżeństwo w kościele może być jednak zawarte nieważnie. Cywilne również bywa od początku chybione. Takie związki, jako wadliwe od początku, trzeszczą po roku — dwóch, a z czasem się rozpadają po szarpaninie. Czasem się usunie źródło nieważności, czasem sąd kościelny stwierdzi tę nieważność.
Jeśli natomiast uznaje się prawo do rozwodu, w kryzysie nietrudno go zażądać, chociaż ze względu na dzieci, wytrwałość drugiej strony oraz trudności praktyczne może do rozwodu nie dojść. Uzdrowienie jest możliwe.
Wreszcie w związku nieformalnym niezwykle łatwo wziąć doraźny kryzys za koniec wszystkiego i zerwać, a także przypieczętować to nowym związkiem. Stąd rozejścia się par chodzących razem przez parę lat: tych, które zaniedbały decyzję o małżeństwie. Tym źle i razem, i osobno.
Trzeba dorzucić, że do przełamania kryzysu trzeba dwojga. Jeśli jedno zawiedzie, najlepszy chrześcijanin obok może być bezradny. Dlatego należy unikać winienia osób rozwiedzionych, gdyż nie wiemy, kto był winny, a kto pokrzywdzony. Zgorszenie, że ten czy ta, niby tacy porządni i katolicy, jednak się rozwiedli, jawi się jako mocno niesprawiedliwe, gdy przyczyną była nieważność lub wina jednej strony.
Potwierdzenie sakramentalne jest więc bardzo cenne dla trwałości małżeństwa. Istnieje przy tym zasadnicza różnica między małżeństwem pozornym, chybionym od początku, które może się obronić może tylko wyjątkowo, a małżeństwem prawdziwym, które jest jednak narażone na kryzysy. Nie rozpoznanie i nie pokonanie kryzysu może prowadzić do rozwodu, który jawi się jako ucieczka tylnymi drzwiami. Niestety, obecny stan prawa rodzinnego dosyć tę ucieczkę ułatwia.
Małżeństwa od początku chybione
Zadziwiająco często rozwody wynikają z przyczyn, które właściwie istniały już w chwili zawierania małżeństwa, choć może były nieuświadomione lub umyślnie ukryte. Gdy są to przyczyny poważne, sąd kościelny może stwierdzić nieważność małżeństwa. Odpowiednie zasady nie są jednak wystarczająco znane.
Kwestię tę, dość złożoną, mogę tu przedstawić tylko w skrócie i w przybliżeniu. Sakrament małżeństwa nie polega na mechanicznym wypowiedzeniu pewnych formuł w pewnym miejscu. Potrzebna jest obustronna wolna, wewnętrzna decyzja, oparta na należytym rozeznaniu. Kiedy jej brakuje, małżeństwo może być zawarte nieważnie, nawet jeśli fizycznie jest możliwe i ma potomstwo.
Zgoda na małżeństwo może być pozorna: wymuszona przez naciski lub sytuację, albo motywowana chęcią osiągnięcia jakiejś korzyści, celem innym niż samo małżeństwo. Dość często spotyka się też odrzucanie istotnych przymiotów małżeństwa. Trudno to czasem udowodnić, ale ileż osób myśli, że i tak zamierza zdradzać. Niektórzy nie chcą mieć dzieci. Albo odwrotnie: kobieta chce mieć legalnie dzieci, ale męża nie kocha i zamierza się go potem pozbyć.
Druga strona bywa oszukiwana. Ukrywa się takie rzeczy, jak pijaństwo, narkotyki, zaburzenia umysłowe. Rodzina tłumaczy, że to nic, że dziewczyna czy chłopak ma tylko humory. Zatajana bywa bezpłodność i ciężkie choroby. Ukrywa się skandaliczną przeszłość, na przykład kryminalną albo erotyczną. Jej znajomość mogłaby wpłynąć na rezygnację z małżeństwa. Na przykład wiedza, że narzeczona miała przedtem romans z jego bliskim kolegą, albo że narzeczony ma na boku dziecko. Albo że praktykował homoseksualizm.
Skądinąd alkoholizm, narkomania, zboczenia i choroby psychiczne same w sobie uniemożliwiają podjęcie odpowiedzialnej decyzji o małżeństwie. Prawo kościelne mówi też ogólnie o „przyczynach natury psychicznej” powodujących taki skutek, przez co rozumie się w praktyce różne psychopatie i infantylizm.
Te przyczyny, z dodaniem paru rzadszych, sprawiają, że sądy kościelne rozpatrują mnóstwo wniosków o uznanie małżeństwa za zawarte nieważnie. Wielu kościelnych prawników twierdzi, że mogłoby ich być nawet kilkakrotnie więcej. Za rozwodem nader często stoi nieważność małżeństwa od samego początku.
Ta sytuacja może niepokoić. Czy oznacza ona podważenie instytucji małżeństwa? Może tak być, gdy się zbyt łatwo uzna, że dane małżeństwo jest nieważne, bo tak nam wygodnie jest przyjąć, samemu się rozgrzeszyć. Potrzebne jest jednak również pełne zrozumienie dla ludzi tkwiących w związkach nieważnych.
Czy to wszystko?
Nie na tym koniec. Prawo kościelne się zmieniało. Katalog przyczyn uznania małżeństwa za zawarte nieważnie bywał zmieniany i potencjalnie może jeszcze zostać poszerzony. Nasuwa się w szczególności myśl, że odrzucanie istotnych cech sakramentu małżeństwa miewa charakter globalny, nie polegając na negowaniu tylko jednego punktu. Nagminne jest dziś nie uznawanie wymagającej natury małżeństwa chrześcijańskiego.
Czy małżonkowie dzisiaj gotowi są uznać, że mają sobie wzajemnie służyć? Nie, mówią, że nie będą służącymi, wbrew zdaniu: bądźcie sobie wzajemnie poddani (Ef 5, 21). Czy podpisują się pod tym, że więcej jest radości w dawaniu, niż w braniu (Dz 20, 35). Nie, dzięki małżeństwu chcą osiągnąć korzyści. Czy rezygnują z dysponowania własnymi ciałem, czego wymaga św. Paweł (1 Kor 7, 2-5)? Czy godzą się na to, by żyć dla innych, a nie dla siebie, by już nie należeć do samych siebie, lecz do innych? — przeciwnie, chcą zachować wolność. Czy godzą się na nierozerwalność — czy też raczej mówią, że jak się nie będzie układać, można się przecież rozwieść?
Małżeństwa są nierozerwalne, ale te prawdziwe. Nie wystarczy zawarcie ich na sposób zewnętrzny w kościele. I ta pozorność małżeństw, cywilnych zresztą też, wydaje się faktyczną treścią obecnego kryzysu.
Przyczyny
Nie jest to jednak wyłącznie kryzys moralny czy kryzys niewiedzy co do treści chrześcijaństwa. Jego źródło leży po części w zmianach cywilizacyjnych i społecznych, osłabiających małżeństwo i rodzinę.
Jeden z czynników ma charakter społeczno-ekonomiczny. Mało jest dziś małżeństw, które mogą pracować wspólnie czy blisko siebie. Za mało się widzą. Wieczorem zamiast patrzeć na swoich bliskich i ich słuchać, wybierają telewizor. Przy rosnących wciąż podatkach oboje muszą pracować zawodowo, zanika więc ognisko domowe. Godne wychowanie dzieci jest kosztowne, a ulgi czy pomoc dla rodzin niewielkie. Często kończy się więc na jednym, a przecież dzieci bardzo wiążą pary. To jedno jest przy tym często skutkiem „wpadki”. Stąd pytanie, czy biorąc ślub para w ogóle chciała mieć dzieci w samym małżeństwie.
Czynnik prawny: prawa rozwodowe wprowadzone w krajach katolickich przez zlaicyzowane rządy zachęcają do tego, żeby zawierać małżeństwa niezbyt odpowiedzialnie (skoro jest zawsze furtka w postaci rozwodu). W ten sposób pozbawia się skutków prawnych i opieki prawa zobowiązanie trwałości składane w kościele. Staje się ono czysto moralne i dobrowolne, prywatne — a więc łatwiejsze do naruszenia.
Czynnik kulturowy: zlaicyzowana kultura osłabia małżeństwa. W serialach i w pismach o życiu sław nowe związki jawią się jako bardziej udane niż pierwsze. Tymczasem w życiu jest tak, że osoby porzucone rozpaczają, a miliony rozwiedzionych szuka sobie daremnie nowej przystani. Jako cel ludzie stawiają sobie życie udane i przyjemne, a nie ofiarne. Uważają się więc za uprawnionych do krzywdzenia innych, jeśli tylko trafi się im coś atrakcyjniejszego. I tak dalej.
Wydaje się więc, że tak jak prawdziwi chrześcijanie są zawsze mniejszością, tak i dobre małżeństwa chrześcijańskie są i będą mniejszością. Wymagają bowiem płynięcia pod prąd.
opr. aw/aw