Czy na pewno rozumiemy sens narodzin Jezusa?
"Oto zwiastuję wam radość wielką..." - słyszą pasterze spod Betlejem. Ubogim jest bliżej do ubogiego Boga. Autor zdjęcia: Józef Wolny
Ile jest Bożego narodzenia w Bożym Narodzeniu? Zależy od nas samych. Czy urządzamy świąteczną szopkę według własnego pomysłu, czy idziemy jak pasterze do Betlejem, aby zobaczyć, co się tam właściwie stało?
Od kilku lat tuż przed świętami agencje prasowe donoszą o coraz to nowych próbach nadania świętom Bożego Narodzenia bardziej nowoczesnego, czytaj — świeckiego charakteru. Pomysłów jest wiele, niektóre szokujące, ale kierunek jest jeden. Chodzi o wyeliminowanie albo przynajmniej zneutralizowanie Chrystusa, o zagłuszenie wstrząsającej nowiny głoszącej narodziny Boga-człowieka, który jest Zbawicielem świata. Ze świętego biskupa Mikołaja już dawno zrobiono sklepowego krasnala. To samo usiłuje się zrobić z Jezusem — zamienić Go w lalkę Barbie, którą można ubrać w dowolne szatki. Szopka staje się świątecznym gadżetem, pod który można podczepić dowolne treści. Można na przykład wstawić do niej dwóch Józefów, chińskiego smoka, bałwanka w hinduskim turbanie (to konkretne przypadki), Bóg wie co jeszcze. Chciałoby się powiedzieć „szopka”, czyli cyrk na kółkach. Bez św. Mikołaja chrześcijaństwo sobie jakoś poradzi, ale bez Chrystusa chrześcijaństwo przestaje istnieć. Bez Dobrej Nowiny Boże Narodzenie staje się wydmuszką, ramą bez obrazu, świętowaniem nie wiadomo czego.
Już Herod usiłował usunąć całkowicie Jezusa z Betlejem. Św. Mateusz pisze, że sensu Jego narodzin nie rozpoznała także „cała Jerozolima”, jej kapłani i nauczyciele ludu. Czyli, nic nowego. Tradycja stara jak chrześcijaństwo. Zamiast się bulwersować, czy narzekać na czasy, spróbujmy przypatrzeć się pasterzom spod Betlejem, o których tak często śpiewamy w kolędach. Ich słowa brzmią jak zachęta: „Chodźmy do Betlejem i zobaczmy to, co się stało, a co nam Pan oznajmił” (Łk 2,15).
Słowo, które się zdarzyło
Jeśli zerkniemy do greckiego oryginału Łukaszowej Ewangelii, przytoczone wyżej zdanie brzmi dosłownie: „Chodźmy do Betlejem i zobaczmy s ł o w o, które się tam zdarzyło, a które nam Pan oznajmił”. Pasterze chcą zobaczyć słowo, które się wydarzyło. Dlaczego w ogóle wyruszyli w drogę? Bo zaufali głosowi z nieba. Bóg przez anielskie zwiastowanie przemówił do nich w nocy, w ciemności: „Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, który jest Chrystusem Panem. A to będzie dla was znakiem: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i złożone w żłobie” (Łk 2,11—12). W ciemności, które mogą oznaczać niewiedzę, grzech, samotność, cierpienie, Bóg kieruje do człowieka swoje słowo. Ono jest światłem, zaproszeniem, nadzieją. Przyjąć je, oznacza zaufać mu, pójść za nim, wyruszyć do Betlejem z prostą wiarą. W małym Jezusie nie rozpoznali Zbawiciela ani uczeni „nauczyciele ludu”, ani
pyszny, żądny władzy i opływający w bogactwa Herod. Wiedza, bogactwo i władza mogą skutecznie zamykać oczy na Boga. Z wysokości dumnej „Jerozolimy” czy Herodowego pałacu (dzisiaj powiedzielibyśmy z perspektywy mainstreamu), to, co się dzieje na przedmieściach, w zapadłych dziurach wydaje się mało ważne, godne najwyżej wzruszenia ramionami lub pobłażliwego uśmieszku. To nie przypadek, że prości, biedni, niewykształceni pasterze są pierwszymi odkrywcami tajemnicy Bożego Narodzenia. Ubodzy mają krótszą drogę do Betlejem. Rozpoznają Zbawcę w dziecku z Betlejem, bo stają przed Nim z pustymi rękami. Nie trzymają w nich kurczowo bogactwa, władzy czy wiedzy.
Ewangelista opisuje wyprawę pasterzy w dwóch zdaniach: „Poszli więc szybko i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. A gdy Je zobaczyli, opowiadali, co im zostało objawione o tym Chłopcu” (Łk 2,16—17). Znakiem Boga jest niemowlę w żłobie. Tu nie słychać anielskich śpiewów, ale raczej płacz dziecka. Proza życia: pieluchy, karmienie, matka kołysząca na rękach swoje maleństwo, zatroskany i może nieco zagubiony Józef. Nic nadzwyczajnego. Największy cud dokonuje się bez rozgłosu, bez cudowności. Ale pasterze nie są zawiedzeni. Znak się zgadza. Widzą słowo, które się wydarzyło, zgodnie z tym, co usłyszeli. Opowiadają Maryi i Józefowi, co im zostało objawione. Umacniają w ten sposób ich wiarę. Łukasz dodaje, że „Maryja zachowywała wszystkie te słowa i rozważała (dosłownie: składała razem) je w swoim sercu” (2,19). A pasterze „wrócili, chwaląc i błogosławiąc Boga za wszystko, co usłyszeli i zobaczyli, zgodnie z tym, co im zostało objawione” (2,20). Są szczęśliwi, chwalą Boga, wracają na swoje pastwiska, ale wiedzą już, że nie są sami. Odkryli, że ich ludzki, niełatwy przecież los dzieli z nimi Bóg, którego nie muszą się obawiać.
Dziecko rozumie dziecko
Aby zobaczyć sens Bożego Narodzenia, trzeba przejść drogę pasterzy. Zostawić choć na chwilę swoje pastwisko — zmartwienia, zbawcze pomysły, idee, mody, trendy, filozofie, medialne komentarze itd. Wiara pasterzy jest dziecięco prostym zaufaniem Bogu. Najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli. My chcielibyśmy odwrotnie. Domagamy się od Boga nadzwyczajnych dowodów Jego obecności.
Boga widzą tylko ci, którzy wpierw słuchają Go pośród swoich ciemności i wierzą Jego słowu. Rozpoznać Boga w dziecku mogą tylko ci, którzy sami mają w sobie coś z dziecka. Tylko dziecko jest w stanie zrozumieć dziecko. „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Teofil z Antiochii pisał przed wiekami: „Jeśli powiadasz mi: pokaż mi twego Boga, to odpowiem ci: pokaż mi twego człowieka (...). Bo Boga poznają ludzie, którzy potrafią Go zobaczyć, którzy mają otwarte oczy ducha (...) Jak lustro musi być czyste, tak czyste musi też być wnętrze człowieka”. Nie ma poznania Boga bez nawrócenia, bez uwolnienia serca od rozpychającej się wszędzie pychy. Czy nie jesteśmy zanadto dorośli i dlatego nie widzimy?
Wielkość człowieka, małość Boga
Bóg stał się mały, aby nas, małych, uczynić wielkimi. Tak można streścić sens tajemnicy przyjścia Boga na świat w ludzkiej postaci. Paradoks polega na tym, że człowiek nie chce wielkości, którą oferuje mu Bóg, woli być „bardziej realistyczny”, „bardziej trzeźwo myślący”. To jakiś rodzaj fałszywej pokory. „Człowiek nie chce uwierzyć, że Bóg go zna, że nim się zajmuje, że na niego patrzy, że jest mu bliski” (Benedykt XVI). Za wielkie i godne człowieka uważa się raczej „odważne” odrzucenie wiary, niż przyjęcie jej propozycji. Może dlatego właśnie religijne przesłanie Bożego Narodzenia wywołuje w zachodniej cywilizacji niepokój, a momentami nawet agresję. Nikt nie chce być odstępcą od dawnej wiary i pewnie dlatego powstają lżejsze, neutralne wersje „Bożego Narodzenia”. Takie, które odpowiadają wybranemu stylowi życia i dlatego nie niepokoją zagłuszonego sumienia. Takie, które nie zmuszają do męczących wypraw w podejrzane okolice.
Pasterze usłyszeli w nocy anielską pieśń, którą powtarzamy często w kolędach: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał” (Łk 2,14). Ta pieśń także pokazuje, czym jest Boże Narodzenie. Bóg upodobał sobie w ludziach. Kocha nas i chce dać nam swój pokój. Biblijne słowo szalom nie oznacza tylko braku wojny, ale coś znacznie głębszego. Chodzi o zasadnicze poukładanie naszych ludzkich spraw, pogodzenie z sobą, z innymi, z Bogiem. Chodzi o świat bardziej ludzki, wolny od nienawiści, zazdrości, podejrzliwości, strachu, zakłamania. Taki świat jest możliwy, pod warunkiem, że ludzie nie zapomną o chwale Boga, podpowiada anielska pieśń. Jego chwała objawiła się w człowieczeństwie Jezusa. Dlatego nie trzeba szukać Boga w zaświatach. Jego majestat i piękno rozbłyska w każdym człowieku. Zobaczyć boski blask w ludzkiej twarzy, uwierzyć, że Bóg jest blisko naszych ludzkich spraw, dać się pokonać tej niepojętej bezbronnej Miłości, wziąć na ręce i przytulić Dziecko. Wtedy wydarza się naprawdę Boże Narodzenie.
opr. mg/mg