Poniedziałek Wielkanocny

Opis zwyczajów i tradycji związanych z poniedziałkiem wielkanocnym


Wielkanocny Poniedziałek

Ewa Ferenc

Krótka była noc z Wielkiej Niedzieli na Wielki Poniedziałek. Nie wyspali się ludzie, bo zanim zapiały pierwsze kury, babskie piski postawiły całą wieś na nogi. Odwieczny zwyczaj nakazywał, by wraz z brzaskiem zacząć oblewanie dziewuch wodą. Wiedziały, co je czeka o świtaniu i może dlatego nie zawarły na noc drzwi od chaty. Zostać oblaną - nic wprawdzie przyjemnego, ale spędzić cały dyngus w suchym przyodziewku - jeszcze gorzej, po prostu wstyd! „A zdarza się nieraz, że przekwitła dziewucha sama wyleje na siebie dobry dzbanek wody w kącie obejścia i wybiegnie na drogę, krzycząc w niebogłosy:

«Tak me zlały te zarazy! Tak me zlały»"83

Oblewanie wodą w tym dniu to męski przywilej. Młodzież nie miarkowała i z cebrzykami czekała na panny, przycupnąwszy za płotem. A niechby która młódka wpadła w ich ręce... Biada jej, bo to przecież koniec marca, rankiem ziąb jeszcze okrutny a oni jej nie darowali, póki nie zmoczyli do ostatniej suchej nitki. Wrzucili do stawu albo zepchnęli z wysokiego brzegu do rzeki, bywało, że wtrącili i w koryto. Po takim śmigusie matka rodzona nie poznała niebogi! A z drugiej strony, to widać było, że ma panna powodzenie.

Smutno było w tej chacie, w której miodki siedziały suche. Wypominała to gospodyni parobkom, gdy przychodzili po dary:

- Tuście dziewcząt nie kąpali. Idźcie sobie teraz dalej!

Wioska była zalana wodą jak po deszczu. Na ścieżkach stały kałuże. Zdenerwowane ptactwo, które takich porządków na podwórzu nie lubi, kwakało, gdakało i gęgało podniesionym głosem. Psy ujadały zajadle, bo je poczęstowano resztką wody z cebrzyka. Koty pochowały się w najciemniejsze kątki. Zabawa trwała na całego. Już nie tylko chłopcy uganiali się za dziewczętami, ale i gospodarz chlusnął kubkiem wody na okazały biust gospodyni. Gorset mokry... Gospodyni niby to się gniewała, ale przecie była rada, że i ona jeszcze nie taka ostatnia. Jutro odbije sobie za dzisiaj. Nazajutrz bowiem zmieniały się role i baby miały sprawiać dyngus-śmigus chłopom. Ale na razie jak Polska długa i szeroka trwało oblewania dziewcząt. Echo niosło piski, krzyki od Bałtyku po Karpaty. Nawet na dworze królewskim arystokratyczni kawalerowie dystyngowanie skraplali damy wodą różaną z flaszeczki.

Trudno dzisiaj powiedzieć, jaki był sens tego zwyczaju, który przecież jest kontynuowany. Możliwe, że chodziło tu o akt oczyszczenia i wzmocnienia sil rozrodczych. Ziemia rodzi tylko wtedy, gdy nie brak jej wody, gdy padają deszcze. Sama w sobie, bez wody, pozostaje bezpłodna. W wielu okolicach w drugi dzień świąt wielkanocnych oblewano nie tylko kobiety, ale i ziemię, by spowodować większe plony, oraz krowy, by dawały więcej mleka.

Ze świętami wielkanocnymi łączyły się także różne lokalne zwyczaje. W Krakowie bardzo popularny był tzw. emaus, ludowa zabawa urządzana na pamiątkę drogi Apostołów do miasteczka Emaus. Zabawa ta odbywała się na Zwierzyńcu i związana była z odbywającym się tam odpustem. Na Zwierzyniec przybywało wielu kramarzy. Rozkładali swe stragany pełne błyskotek, piszczałek, słodyczy. Krakowscy czeladnicy, a także parobcy z okolicznych wiosek, tłumnie przybywający na emaus, zaczepiali dziewczęta, uderzając je gałązkami wierzby. Staczali między sobą popisowe walki na kije. Ale najwięcej gapiów było przy kościołach. Każdy chciał zobaczyć procesję bractw religijnych, idącą w całym rynsztunku, z bębnem, chorągwią bracką i świętymi obrazami.

Okoliczna ludność, zwłaszcza krakowiacy, chętnie przychodzili na Zwierzyniec w tym dniu. Po pełnych świątecznego obżarstwa i opilstwa godzinach dobrze było zażyć trochę ruchu. W powietrzu unosił się zapach wiosny, ptaki śpiewały... Dobrze jest żyć.

Fragment książki Ewy Ferenc „Polskie tradycje świąteczne” Drukarnia i Księgarnia Św. Wojciecha Sp. z o. o. Poznań 2000

Szmaguster

Roman Landowski

Zacznijmy od tego, że tak zwany lany poniedziałek na Pomorzu dawniej nie był znany. Polewanie się wodą jest kolejnym „importem" obyczajowym po 1920 roku. Wcześniej, owszem, wzajemne polewanie się wodą znane było na pomorskiej ziemi sporadycznie, i to wyłącznie w północnych częściach, graniczących z nadmorskimi Kaszubami.

Żeby sobie wyjaśnić wszystko, należy najpierw rozwiązać dziwne słowo w tytule. Ów szmaguster, germanizm głęboko zakorzeniony w pomorskich gwarach, po niemiecku dosłownie znaczy wielkanocne skosztowanie albo ...trącanie czyli w oryginale Schmackostem (schmecken = skosztować, posmakować, trącić + Ostem = Wielkanoc), co Pomorzanie przerobili na swój szmaguster. Stąd już blisko do szmagania, smagania czy śmigania, co tłumaczy ogólnopolski śmigus.

Dzisiaj nie odróżnia się śmigusa od dyngusa, odnosząc te zwyczaje niemal zawsze dla określenia tego samego lanego Poniedziałku Wielkanocnego. Warto więc pośpieszyć z drugim wyjaśnieniem: dyngus, pochodzący od staronienieckiego dingnus, dingnis, znaczy tyle co okup czy wykupne. W naszym konkretnym przypadku, dotyczącym święta Zmartwychwstania, był to datek gospodyń dla chłopców, zwanych wielkanocnymi kolędnikami, odwiedzających domy z odpowiednio przygotowanymi życzeniami świątecznymi. Dopiero potem do tych odwiedzin dołączono starogermański lecz pogański jeszcze zwyczaj oblewania się wodą - na znak radości po odejściu złej zimy. Kościół wykorzystał ten moment, przypisując zwyczajowi symbol oczyszczającej mocy wody, co na Pomorzu - o czym już wiemy -realizowane było przez zwyczaj wielkosobotnich kąpieli nocnych w bieżącej wodzie.

Wielkanocne trącenie" jest więc niczym innym jak pamiątką po cierpieniach Chrystusa, szczególnie Jego biczowaniu i okaleczeniu cierniem. A wiemy już przecież także, że do tego smagania przygotowywano się nawet tydzień wcześniej. To już w Niedzielę Palmową chłopcy szli do lasu po brzozowe witki, by przez tydzień moczone w wodzie nabrały sprężystości, a ciernisty szakłak i jałowiec suszono, bo wyschnięte gałęzie bardziej kłuły. Tak przygotowaną „bożą rózgą" w Poniedziałek Wielkanocny nękano dziewczęta. Był też czas na chłopców, bo im się odwzajemniały dziewczęta w następny dzień, czyli trzecie święto, bowiem niegdyś wtorek był jeszcze dniem świątecznym.

Pogańskie polewanie się wodą nie wszędzie się przyjęło i dlatego dla odróżnienia wielkanocny zwyczaj zwano tam „zielonym dyngusem" (bo z udziałem ulistnionych już rózeg) lub „suchym dyngusem" (bo bez wody). Jedno jednak jest pewne: żeby pozostać w zgodzie z historią i chronologią tradycji, zwyczaj ten zwać się winien na Pomorzu życzenia z rózgą, a może po prostu niech pozostanie ów zakorzeniony niegdyś szmaguster?

Przed wielkanocnymi kolędnikami lub dyngownikami bądź śmigusami, smigielcami, dziewczęta na ogół starannie zamykały wejścia na klucz. Ale ci bardziej pomysłowi i wytrwali, często za zgoda rodziców dziewczyny lub po przekupieniu jej brata, już w niedzielę wieczorem chowali się na jakimś strychu czy w zapomnianej komórce, by przeczekać noc. O świcie zakradali się do sypialni i po odrzuceniu pierzyny śmigali swoje upatrzone ofiary po nogach i innych odsłoniętych nagościach. Wiele, nawet bardzo wiele, było przy tym krzyku i pisku.

Wśród starszej młodzieży śmigus był wyrazem zalotów. Chłopcy wybierali się do domów swoich panien, bo powszechnie twierdzono, że kto mocniej smaga, ten bardziej kocha. Chłosta trwała tak długo, aż dziewczyna się uwolniła lub wykupiła datkiem wyrażonym w przyśpiewce:

Śmigu, śmigu po dyngusie
to są rany po Chrystusie
Dyngu, dyngus, aja aja,
nie chcę chleba, jeno jaja.

Niekiedy wykup dawała matka, żałując smaganą córkę. Rózgowanie było dla dziewcząt karą za ich kuszenie i przesadną zalotność. Było czasem wiele bólu, ale każda chciała zostać wychłostana. W przeciwnym razie dziewczyna skazana była na wielki dyshonor, bo to znaczyło, że nie była godna niczyjej uwagi. Żeby uniknąć takiej „zniewagi" niejedna brzydula sama sobie wychłostała nogi, żeby wszyscy widzieli, że też ma swego adoratora.

Pieśni dyngusowych było wiele, dominowała jednak jedna, ta najbardziej popularna, znana z mnogości odmian w całej Polsce. Na Pomorzu też krążyło kilka wersji. Na Kociewiu w Dąbrówce recytowano pięć zwrotek przedzielonych śpiewanym refrenem:

Dyngu, dyngu, po dyngusie,
chodzę ja tu po Chrystusie,

Chrystus zmartwychwstał,
każdemu po jajku dał

Najbardziej zbliżona do wersji ogólnopolskiej była przyśpiewka wykonywana przez wielkanocnych kolędników w Tymawie. A brzmiała ona następująco:

Przyszliśmy tu po dyngusie,
Powiemy wam o Chrystusie.
W Wielki Czwartek, w Wielki Piątek
Miał Pan Jezus wielki smutek.
Wielki smutek, wielkie rany,
My są wszyscy chrześcijany.
Wy dawajcie, co Bóg każe:
Pojajeczku i po parze.
Choćbyście nam mendel dali,
Bym wam bardzo dziękowali.

Zawsze przeważał ów symbol życia, jakim było jajko. Obrotni dyngownicy chodząc po takiej kolędzie wielkanocnej zarobili niejeden mendel barwnych jaj. Dlatego też to oni najchętniej uczestniczyli w zawodach jaj, bowiem mieli ich wiele. Zabawa polegała na wzajemnym zderzaniu wierzchołkami jajko o jajko. Wygrywał właściciel jajka nie uszkodzonego, zabierając to stłuczone.

W dzień następny zaczynało się wszystko od początku: rewanżowały się dziewczęta, biczując chłopców. Mówią, że rewanż był zawsze sroższy. „Boże rany" chłopcom goiły się nawet aż do Zielonych Świątek.

Fragment książki Romana Landowskiego „Dawnych obyczajów rok cały. Miedzy wiarą, tradycją i obrzędem” Wydawnictwo „Bernardinum” Pelplin 2000

MK/PO

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama