Homilia podczas Mszy św. beatyfikacyjnej ks. Władysława Findysza, ks. Bronisława Markiewicza i ks. Ignacego Kłopotowskiego (19.06.2005)
III Krajowy Kongres Eucharystyczny pragnie stworzyć szczególną okazję do oddania czci Jezusowi żyjącemu pod postacią chleba i wina w Sakramencie Ostatniej Wieczerzy. Jest to nie tylko manifestacja wiary Kościoła, ale pragnienie głębszego, wspólnego przeżycia tej Najświętszej Tajemnicy Zbawienia. Nigdy nie wiemy do końca, czy należycie przeżywamy prawdę o obecności Chrystusa pośród nas, i dlatego podejmujemy kolejną próbę: jeszcze raz, w nowej oprawie, w nowych warunkach chcemy się zbliżyć do Tego, który jest dla nas Najważniejszy, jest sensem naszego życia. Ba, chcielibyśmy Go nawet ukazać wszystkim poszukującym, zmagającym się w wierze, zmagającym się ze sobą, z życiem, z Bogiem.
Chciałbym i ja, drodzy Bracia i Siostry, pomóc dziś sobie i wam zbliżyć się do tej rzeczywistości Chrystusa żyjącego pośród nas, Chrystusa karmiącego nas swym Ciałem. Pewnie nie bardzo potrafię, ale podzielę się z wami tym, czym żyję. Najlepiej będzie, jeśli posłuchamy, co mówi do nas sam Jezus, co mówi Duch Święty w liturgii, może dotknie i naszych serc, umysłów, sumień.
Wiemy, że im większa góra, tym trudniej się na nią wspiąć, im większa tajemnica, tym trudniej ją zrozumieć, przyjąć i przeżyć. Ale co u ludzi nie jest możliwe, staje się możliwe u Boga. A do tego sytuacje życiowe często utrudniają nam właściwe zrozumienie wielu ważnych spraw.
Dwaj uczniowie Jezusowi mieli trudności w przyjęciu wydarzeń, których byli świadkami w Jerozolimie. Wobec dramatu Golgoty uciekali z lękiem przed prześladowcami, a właściwie chcieli się odciąć od swego złamanego życia, od przekreślonych nadziei. Myśmy się tyle po Nim spodziewali, nie wyszło, lepiej zapomnieć, udać się w inną drogę, zakonspirować. Ale czy można wierzyć w konspiracji, w ukryciu, czy można być uczniem Jezusa w konspiracji? Zazwyczaj bywa tak, że albo konspiracja unicestwi bycie uczniem, albo bycie uczniem unicestwi konspirację.
Tak było i tym razem. Szedł z nimi Jezus, którego zaaferowani swoimi przeżyciami nie rozpoznali, ale nie uciekli przed Nim, przyjęli Go do swej wędrówki, dopuścili do rozmowy. Chętnie Mu nawet opowiadali o sobie, a i On rozmawiał, opowiadał, wyjaśniał. Pukał do ich umysłów argumentacją rozumową. Bezskutecznie, wszystko na nic. Na szczęście pozostał jeszcze język serca. Był wieczór. Wędrowiec okazywał, jakoby miał iść dalej. Przymusili Go, aby został z nimi, usiadł do ich stołu, połamał z nimi chleb.
Dopiero wtedy uwierzyli, że to On, i rozpoznali Go, bo po zmartwychwstaniu Jezusa można rozpoznać tylko przez wiarę. Najlepiej przy łamaniu chleba, czyli w Eucharystii, bo tak nazywali pamiątkę Paschy pierwsi chrześcijanie.
W każdej Mszy św. po Przeistoczeniu kapłan wskazuje na Ciało Chrystusa i wypowiada lub śpiewa słowa: «Oto wielka Tajemnica wiary». Obecni odpowiadają: «Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale». To ważne słowa, w których Kościół, wskazując na Chrystusa, w tajemnicy Jego męki objawia także swoją własną tajemnicę. «Kościół żyje, istnieje, dzięki Eucharystii» — uczył Jan Paweł II (por. Ecclesia de Eucharistia, 5). Tu, w Eucharystii jest to, co dla nas najważniejsze — pełnia życia, wcielona bosko-ludzka miłość.
Rok Eucharystii, który przeżywamy, ma na celu przede wszystkim pomóc odkryć Eucharystię jako centrum wiary i centrum życia chrześcijańskiego. Bez komunii — jedności z Bogiem i ludźmi, z braćmi i siostrami we wspólnocie kościelnej — nie da się godnie przyjąć Eucharystii. Grzech rozbił tę jedność. Z powodu grzechu człowiek nie potrafi właściwie przeżywać jedności z innym człowiekiem. Autentyczne przeżycie własnego grzechu, uświadomienie go sobie jest konieczne, abyśmy byli zdolni przyjąć jego odpuszczenie, abyśmy mogli nawiązać poprawny kontakt, kontakt z Bogiem i drugim człowiekiem.
Było to podczas Kongresu Eucharystycznego w Filadelfii w r. 1977. Pewnego wieczoru telewizja pokazała Matkę Teresę z bpem Helderem Camarą i jednym z kardynałów. Reporter zaczął mniej więcej tak: «Ty, Matko Tereso, jesteś nadzwyczajną kobietą, dokonałaś niezwykłych rzeczy, jesteś podziwiana (...). Ale biskupi, papież, Kościół...», i tutaj zaczął atakować i wypominać różne bolesne sprawy Kościoła. Matka Teresa spokojnie słuchała i po chwili powiedziała: «Pan nie wygląda na szczęśliwego, tak się pan denerwuje, pewnie nie najlepiej się pan czuje i potrzebuje pokoju. Pokój jest darem Jezusa Eucharystycznego. Pan powinien się modlić o ten dar». — «Ale ja nie umiem się modlić». Wtedy Matka ujęła rękę kardynała i biskupa Camary i powiedziała: «Zaraz wspólnie zaczniemy się modlić za Pana».
Tak, drodzy Bracia i Siostry, jesteśmy tu w tak wielkiej liczbie, aby uświadomić sobie wiele współczesnych bólów i niepokojów, powiedzieć Bogu o niedoskonałościach ludzi Kościoła i modlić się, modlić się z Jezusem, za siebie wzajemnie, i uczyć się od Niego, jak żyć, aby nie powtarzać cudzych i naszych błędów.
Tych błędów w życiu człowieka i narodów może być wiele. Ważniejsze od nich jest to, jak na nie patrzymy, czy umiemy i chcemy uznać błąd, fałsz na naszej drodze, czy chcemy zawrócić i naprawić zło. Językiem wiary można to pytanie wyrazić w słowach: czy chcemy się nawrócić, czy chcemy przebaczać i prosić o wybaczenie Boga i ludzi?
Pan Bóg nas widzi i uprzedzająco gotów jest nieustannie wybaczać, o ile człowiek okaże skruchę, najmniejszy znak żalu i chęci poprawy. Ludzie jednakże nie mogą odwracać się od własnej przeszłości. Krytycznie potrafią na nią patrzeć tylko ludzie odważni, mądrzy i szlachetni. Jakże inaczej mógłby wyglądać ład w naszej Ojczyźnie, gdyby nie zabrakło spojrzenia w prawdzie na siebie tych, którzy kierują państwem, uchwalają prawa, i tych, którzy te prawa mają i powinni zachowywać.
Przed Chrystusem Eucharystycznym stajemy dziś także jako Kościół w narodzie, który miał odwagę przed czterdziestu laty ustami swoich Pasterzy skierować do biskupów niemieckich słowa: «Przebaczamy i prosimy o przebaczenie».
Bez wiary wagi takich słów narody nie udźwigną. Dziś wobec Pasterzy Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie i w Polsce, świadomi, że historię naszych obrządków, Kościołów i Narodów nie zawsze pisaliśmy godnie i uczciwie, tak jak wskazywał nam Chrystus, nasz Nauczyciel, chcemy także powiedzieć: przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Nie chcemy wołać sędziów, buchalterów ani reporterów, aby liczyć i licytować, kto bardziej jest winny, kto zaczął pierwszy, a kto więcej wycierpiał. Sąd sprawiedliwy należy do Boga. To On został w pierwszym rzędzie skrzywdzony, nie my! Pomóżcie nam dzisiaj, Bracia i Siostry Kościoła greckokatolickiego, wspólnie przeprosić Boga za to wszystko, co nie było zgodne z Bożym przykazaniem miłości bliźniego, przyjmijcie nasze przeproszenie. Tym naszym słowem nie chcemy zwalniać nikogo, po żadnej stronie, od odpowiedzialności przed Bogiem i własnym sumieniem, ale chcemy każdemu, kto tej pomocy szuka, pomóc uwolnić się od ciężaru win, przez prawdę otworzyć na wyzwolenie! Bóg jest nie tylko sprawiedliwy. Jest miłosierny!
Zdaję sobie sprawę, jak wiele od Ukraińców wycierpieli Polacy, ale cierpieli też Łemkowie i Ukraińcy na dawnych i obecnych swych ziemiach. Historycznej prawdy nie trzeba się bać, chociaż jest bardzo bolesna i to po obu stronach. Tym bardziej bolesna, że często niezabliźniona. Zraniona miłość niełatwo owocuje, ale i nienawiść nie chce umrzeć, przeradza się w nieufność i podejrzliwość. Bez uznania win nie godzi się zbliżać do tajemnicy Krzyża i Eucharystii. Jest ona tajemnicą miłości, która nigdy nie umiera, z Chrystusem zmartwychwstaje — więc niech i nas ożywi Chrystusowa miłość do wzajemnego przebaczenia i ciągle nowego początku.
Pod zbawczy Krzyż Chrystusa przynosimy dzisiaj ze sobą kolejne niezwykłe dary. Są nimi święci polscy w swoich relikwiach, są i nowi błogosławieni — trzej kapłani, którzy Eucharystią żyli na co dzień, z niej czerpali mądrość i moc swego niezwykłego, heroicznego życia. Dzięki nim raz jeszcze widzimy, że duchowość kapłańska zawsze jest eucharystyczna, ofiarna, uczynna.
Biskupowi Rzeszowskiemu i diecezji, a szczególnie abpowi Sekretarzowi Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dziękujemy za wydobycie z historii ks. Władysława Findysza, kapłana męczennika. Pierwszy to po II wojnie prezbiter, męczennik ówczesnego systemu ogłoszony błogosławionym. Wychowany w katolickiej, wielodzietnej rodzinie pod Krosnem, wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu, gdzie zastał wyjątkową atmosferę uformowaną przez św. bpa Józefa Sebastiana Pelczara. Jego rektorem był kapłan o wybitnej duchowości — bł. ks. Jan Balicki. Po święceniach pracował w kilku parafiach na wschodnich terenach diecezji, dziś należących do archidiecezji lwowskiej. Probostwo w Żmigrodzie Nowym otrzymał już w czasie wojny. Tu — jak zawsze — nawiązał bliski kontakt duszpasterski z wszystkimi ludźmi, niezależnie od religii i narodowości. Pomagał, i jemu pomagali wszyscy: katolicy, Łemkowie, Żydzi. Bitwa, a właściwie masakra dukielska (zginęło tam ok. 90 tys. żołnierzy rosyjskich, słowackich i polskich) zniszczyła całkowicie jego miasteczko i pobliskie wioski. Stopniowo wspólnie z ludźmi je odbudowali. Trudniejsza okazała się odbudowa moralności rujnowanej przez wojnę i przez rodaków, służących nowemu komunistycznemu systemowi. Pełnił swą misję jak tylu innych, jak wszyscy kapłani tamtych lat, ale jego gorliwość jeszcze wzrosła przy okazji tzw. «Czynów Dobroci», promowanych przez biskupów polskich na rzecz odnowy Kościoła i Soboru Watykańskiego II. Ksiądz proboszcz i dziekan Władysław Findysz jesienią 1963 r. napisał listy do swoich parafian, zachęcając do pogłębienia życia religijnego i zawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego tych, którzy mogli to uczynić. Władze uznały to za przestępstwo. Do komunistycznego kazamatu zaprowadziła go gorliwość i wierność ogólnopolskim programom duszpasterskim, spojrzenie z wiarą na rodzinę i małżeństwo.
Dziś, kiedy zamiast pomóc zagubionym ludziom i leczyć chore myślenie w sposób wyrafinowany, organizuje się «Parady Równości», czyż nie potrzeba determinacji bł. ks. Findysza w walce o zachowanie norm Bożych w życiu rodziny i społeczeństwa? Słyszę opinie, że Pasterze Kościoła nie zabierają głosu w sprawie ostatnich warszawskich wydarzeń. Zabierają, tylko trzeba tego głosu słuchać. Na kilka dni przed tym smutnym spektaklem Ojciec Święty Benedykt XVI mówił na Lateranie podczas sympozjum poświęconego rodzinie: «Różne są formy rozkładu małżeństwa w naszych czasach: wolne związki, małżeństwa na próbę i wreszcie pseudomałżeństwa osób tej samej płci. Są one wyrazem anarchicznej wolności, błędnie mylonej z prawdziwą wolnością człowieka. Rodzinie dziś grożą piętrzące się trudności i niebezpieczeństwa, dlatego potrzebna jest jej ewangelizacja i wsparcie».
Razem z bł. ks. Władysławem Findyszem przynosimy do ołtarza męczeński trud kapłanów i ludzi świeckich prześladowanych, a nawet więzionych za obronę prawa do życia dziecka poczętego, kapłanów szkalowanych i bestialsko mordowanych za obronę honoru, godności i porządku moralnego w Polsce powojennej. Było ich wielu, bardzo wielu. Czy można o nich zapomnieć? Są u fundamentów dzisiejszej wolności: jest student Pyjas i młody Przemyk, jest ks. Zygmunt Kaczyński (zm. 1953), dyrektor KAI i redaktor «Tygodnika Warszawskiego», ks. Jerzy Popiełuszko, ks. Zych, ks. Stefan Niedzielak (zm. 1989), ks. S. Suchowolec i inni. Za nich wszystkich dziękujemy Bogu i ludziom, rodzinom, diecezjom, seminariom. To także dzięki nim jesteśmy tu dziś, to także dzięki nim patrzymy z odwagą w oczy nowej Europie.
Męczeństwo jest świadectwem, że nawet w najtrudniejszych czasach przemocy i gwałtu człowiek żyjący w łasce Bożej jest w stanie uratować własną godność, ocalić swe człowieczeństwo.
Polska potrzebuje dziś odważnych świadków wierności zasadom Ewangelii; potrzebuje bohaterów bezinteresowności, walczących o prawo do życia i o dobre chrześcijańskie wychowanie młodzieży, o sprawiedliwość i miłość między ludźmi. Polska i dziś potrzebuje świętych, głoszących aż do końca, aż do oddania życia wyższość dobra nad złem, prawdy nad kłamstwem, miłości nad nienawiścią. Bez świętych Polska sobie nie poradzi.
Tak na ten temat pisał przed 130 laty ks. Bronisław Markiewicz: «Polska jest matką świętych. Nasza ziemia jest obficie zbroczona krwią męczenników i bohaterów, poległych za wiarę. Ta krew zaważyła na szali sprawiedliwości Bożej. Ze względu na tę krew i na modlitwy naszych świętych, mimo naszej niegodności i nędzy wielu z nas, Pan już dał wielu naszym rodakom i jeszcze da nadzwyczajne łaski, a ci swoimi czynami i działaniami wsławią imię Polski między narodami bardziej, niż uczyniły to zwycięstwa pod Grunwaldem, Chocimiem i Wiedniem. Będą to zwycięstwa ducha. Bóg nas wybrał, abyśmy znów ratowali ludzkość od nawały barbarzyństwa już nie prawicą naszych bohaterów, ale potęgą słowa, literatury i budującym przykładem życia chrześcijańskiego we wszystkich dziedzinach i w każdym położeniu, w jakim znajdzie się rodzina, gmina, powiat, kraj, państwo, szkoła i Kościół. W tym mamy przodować».
Ks. Bronisław Bonawentura Markiewicz urodził się w licznej rodzinie w r. 1842 w Pruchniku koło Jarosławia (w tym samym roku urodził się św. Józef Sebastian Pelczar). Po przeżytym w liceum kryzysie wiary wstąpił do seminarium w Przemyślu, gdzie też został wyświęcony na kapłana (w tym samym czasie co jego późniejszy biskup św. J. S. Pelczar). Po odbyciu studiów na Uniwersytecie Lwowskim i Jagiellońskim przez wiele lat pracował jako wikariusz i proboszcz, był profesorem i prefektem w seminarium przemyskim. Odznaczał się wielką miłością do ubogich. Mobilizował go zwłaszcza widok ubogich dzieci. W osiemnastym roku kapłaństwa, za zgodą swego biskupa, wstąpił do salezjanów, gdzie spotkał się z wybitnymi wychowawcami, dziś wyniesionymi do chwały ołtarzy: św. ks. Janem Bosko, ks. Ruą, ks. Augustem Czartoryskim i innymi. Po sześciu latach powrócił do diecezji i objął parafię w Miejscu Piastowym, a widząc przerażającą biedę i zaniedbanie dzieci i młodzieży, postanowił założyć nowe zgromadzenie zakonne (1897). Św. Józef Sebastian Pelczar, biskup przemyski, wyraził w 1902 r. zgodę na nowicjat i stworzenie struktur zgromadzenia michalitów. Następnie wraz z m. Kaworek ks. Bronisław Markiewicz zakłada żeńską gałąź tegoż zgromadzenia, siostry michalitki.
W czasach wielkiego kryzysu gospodarczego, a nawet głodu (w tym czasie zmarło w Galicji z głodu 30- -50 tys. osób), ks. Markiewicz okazał się wielkim wychowawcą i przyjacielem najbiedniejszych i najbardziej bezradnych — dzieci. Dla nich żył i im oddał całą swoją miłość. Często powtarzał: «gdy brakuje świętych w narodzie, robi się ciemno w głowach ludzkich i ludzie nie widzą dróg, którymi należy postępować». Kochał swój naród, chociaż widział nasze paraliżujące wady, i dlatego z całą determinacją walczył z pijaństwem, promowanym przez karczmarzy polskich, żydowskich i austriackich. Praca od podstaw, a także powściągliwość i praca stały się nie tylko tematem pism, ale programem jego życia.
W życiu ks. Markiewicza miewały miejsce niezwykłe wydarzenia, przepowiednie i proroctwa. W jednym ze swoich dzieł napisał: «Polacy, ponieważ Pan Najwyższy was więcej umiłował niż inne narody, dopuścił na was ten ucisk, abyście oczyściwszy się z waszych grzechów, stali się wzorem dla innych narodów (...). Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary (...). Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu Wielkiego Papieża» (Bój bezkrwawy ).
Czy to o naszych czasach pisał Prorok z Miejsca Piastowego? Polska przecież dała światu «Wielkiego Papieża», ale czy nawróciliśmy się z pijaństwa i nieczystości, czy przestaliśmy kłamać i oszukiwać państwo, sąsiadów, łudząc siebie, czy jesteśmy świadomi, że «Bóg żąda od nas nie walki, jaką staczali najlepsi przodkowie nasi na polach bitew, ale bojowania cichego, pokornego i znojnego na każdy dzień, szczególnie przeciw nieprzyjaciołom naszych dusz» (Bój bezkrwawy).
Ten niezwykły wychowawca i społecznik postawił jednak w centrum swego życia nie dynamikę życia, ale dynamizm modlitwy. «Msza Święta centrum mego życia — pisał w notatkach duchowych — w niej mogę najlepiej podobać się Panu memu i najwięcej dla chwały Jego uczynić». Najświętszą Eucharystię często adorował, w czasie Mszy św. uczył się posłuszeństwa woli Bożej, pokory i ofiarnej miłości ubogich.
Trzecim kapłanem wynoszonym dzisiaj przez Kościół do chwały błogosławionych jest człowiek, do którego Nuncjusz Apostolski w Warszawie (1918 r.) Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI, mówił: «masz przepiękne posłannictwo w Kościele». To ks. Ignacy Kłopotowski, który zajmował się promowaniem i wydawaniem katolickiej prasy pod zaborem rosyjskim, jeszcze przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości. Urodził się w 1866 r. w Korzeniówce k. Drohiczyna. W Lublinie przyjął święcenia i wkrótce skierowano go na studia do Akademii Duchownej w Petersburgu. Czterdzieści lat przeżył w kapłaństwie, które bardzo kochał jako dar służby Bogu i ludziom, zwłaszcza ubogim. To dla nich zakładał w Lublinie i okolicach sierocińce, przytułki, noclegownie. Założył też dom dla dziewcząt z ulicy. Chlubił się tą pracą i radował szczególnie z tego, że może wyrwać te biedne kobiety z niewoli grzechu. Zakładał też polskie szkoły, w przekonaniu, że «dzieci wyuczone i dobrze wychowane to największy skarb narodu», czym naraził się zaborczym władzom carskim i za co narzucono mu areszt domowy.
Dynamizm apostolski poprowadził go na pola pracy wydawniczej. Zakłada pisma katolickie i drukarnie, nazywając je «kazalnicą czasów dzisiejszych». Dobrą książkę i pismo nazywał «chlebem dla duszy».
W 1908 r. przenosi się do Warszawy i niebawem zostaje włączony do duchowieństwa stolicy.
Niestrudzenie i nieustraszenie jak biblijny Dawid stawia czoło Goliatowi prasy liberalnej i ateistycznej, z zasady promującej relatywizm, a nawet zło moralne. Przez szereg lat jest redaktorem dziennika i kilku pism («Polak-Katolik», «Posiew», «Kółko Różańcowe», «Anioł Stróż», «Przegląd Katolicki», «Głos Kapłański»).
Pracowitość, wykształcenie i talent organizacyjny zjednywały mu współpracowników, dzięki czemu ten jeden człowiek dokonywał niezwykłych dzieł na polu formacji wiary poprzez słowo drukowane. Dzieło swego życia przekazał siostrom loretankom, założonym przy kościele Matki Bożej Loretańskiej na Pradze. Zmarł w 1931 r.
Jakże nie zapytać dziś o naszą troskę o pogłębienie wiary i postawy eklezjalnej poprzez słuchanie słowa Bożego i lekturę prasy katolickiej. W każdej katolickiej rodzinie powinno być czytane katolickie pismo. Troska o prasę katolicką to zadanie dla każdej parafii, dla Akcji Katolickiej i ruchów duchowości. Dobrze, że powstają dziś katolickie radia i telewizja, że pracują tygodniki katolickie i gazety parafialne. Trzeba jednocześnie mobilizować wrażliwość społeczną i dezaprobatę na pisma nam obce, promujące nieludzką etykę egoizmu i użycia, pornografii i zysku.
Dobrze, że tworzą się w Polsce komitety rodziców przeciwko promowanej przemocy, brutalności i brudowi moralnemu w telewizji publicznej, że tworzą się komitety gminne i dzielnicowe, domagające się przestrzegania w placówkach handlowych zasady niesprzedawania alkoholu nieletnim. Trzeba hamować zło, a czynimy to najskuteczniej, promując dobro.
Kiedy Juliusz Słowacki przebywał na emigracji w Paryżu, otrzymał list od swojej ciotki Janiszewskiej z Krzemieńca. Krewniaczka z całą dumą informowała siostrzeńca, że jej syn, a jego kuzyn, 5-letni Staś doskonale już czyta bajki Krasickiego. Słowacki odpisał: «Nie uczcie małego Stasia czytać tylko na bajkach Krasickiego, na Biblii Wujka uczcie».
Tak, to nie jest bez znaczenia, co czytamy, co oglądamy w telewizji i czyimi stajemy się uczniami — Jezusa na drodze do Emaus, wyjaśniającego nam Boże Pisma, czy uczniami fałszywych proroków, łudzących nas obietnicami, których nie zamierzają dotrzymać. Nie szukajmy łatwych nauczycieli, słuchajmy nauczycieli wymagających. Nie są popularni, ale są bezpieczni. Chrystus jest nauczycielem wymagającym i dlatego pewnym. Warto za Nim iść.
«Pozostań, Panie, w naszych rodzinach! Chodź z nami, pójdź do naszych rodzin!» — to hasło Kongresu. Niech ono staje się naszą codzienną modlitwą. Zapraszajmy Jezusa w progi naszych domów, odwiedzając Go w parafialnych świątyniach.
W ostatnią niedzielę Papież Benedykt XVI przypomniał, że udział w niedzielnej Mszy św. nie powinien być nakazem czy ciężarem, ale pragnieniem i radością. My, chrześcijanie, nie możemy żyć bez Jezusa, nie możemy żyć bez niedzielnej Mszy św. Udział we Mszy św. i słuchanie słowa Bożego jest przeżyciem nadającym sens naszemu istnieniu i wypełniającym serca pokojem. Ma to szczególne znaczenie w Roku Eucharystii. Niech ma znaczenie w każdym dniu życia polskich rodzin. Amen.
(Według Biura Prasowego Konferencji Episkopatu Polski)
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (9/2005) and Polish Bishops Conference