Pedofilia to straszny grzech. Walczmy z nią w prawdzie

Oskarżenia o ukrywanie pedofilii

Rozmowa z ks. bp. Stanisławem Napierałą, biskupem kaliskim seniorem, na temat oskarżeń medialnych kierowanych przeciw niemu.

Księże Biskupie, wiem że z prośbą o rozmowę zwrócili się do Księdza Biskupa dziennikarze portalu „Onet”. Ksiądz Biskup odpowiedział im negatywnie, natomiast zdecydował się na rozmowę z Dwutygodnikiem Diecezji Kaliskiej „Opiekunem”. Dlaczego?

Nie zamierzałem odmówić dziennikarzom spotkania. Jednak to, co zamieszczono w mediach — treści, w których niepodobna się rozpoznać, napastliwy ton, insynuacje, czy nawet formułowane oskarżenia — w związku z wypowiedziami, jakie miałem podczas święceń kapłańskich, których z upoważnienia mojego następcy księdza biskupa Edwarda Janiaka, udzieliłem w katedrze kaliskiej w sobotę, 23 maja 2020 roku, uniemożliwiło mi jakąś sensowną rozmowę, której celem miałaby być prawda.

Nie mogę jednak milczeć w tym, co wymaga wyjaśnienia. To, co chcę tu powiedzieć, kieruję przede wszystkim do moich niedawnych diecezjan. Czy można wyobrazić sobie dla tego celu periodyk bardziej odpowiedni niż nasz diecezjalny dwutygodnik „Opiekun”?

Na wstępie trzy ważne uwagi, które powinny towarzyszyć w ciągu całej lektury tego wywiadu. Po pierwsze trzeba powiedzieć, że pedofilia to ohydne zło. Trudno znaleźć słowa, by je wyrazić i określić. To niewyobrażalna krzywda wyrządzona dziecku. Uderza ona w samo człowieczeństwo dziecka i rani je prawdopodobnie na całe życie. Dotyczy to każdej pedofilii niezależnie, kim jest ten, kto się jej dopuszcza.

Jeśli pedofilem jest osoba duchowna, wówczas czyn jej otrzymuje specjalną kwalifikację. Jest strasznym przestępstwem. Jest ciężkim grzechem nie tylko przeciw małoletniemu człowiekowi, lecz także przeciw Kościołowi i przeciw Bogu. Jako grzech jest „obrzydliwością” w oczach Pana. Jest silnym uderzeniem
w Kościół, którego ksiądz jest reprezentantem. Jest zgorszeniem i bólem zadanym ludowi Bożemu. Ksiądz pedofil winien zadośćuczynić sprawiedliwości wymierzonej mu przez sąd cywilny i sąd kościelny. Za grzech winien pokutować. Winien się nawrócić, grzech swój nazwać po imieniu, szczerze za niego żałować, wyznać go w sakramencie pokuty przed trybunałem Boga Sędziego sprawiedliwego i miłosiernego. Winien pragnąć i dążyć, by się pojednać z tym, którego skrzywdził i mu zadośćuczynić.

Dziękuję Księdzu Biskupowi za to niesłychanie ważne stwierdzenie, od którego rzeczywiście powinna się rozpoczynać każda rozmowa o pedofilii. Jakie są kolejne uwagi istotne dla naszej rozmowy?

Na drugim miejscu chciałbym wskazać precyzyjne, szczegółowe kościelne normy prawne w sprawie pedofilii duchownych oraz sposobu postępowania w tej dziedzinie biskupów, które otrzymały ostateczny swój kształt w decyzjach Ojca Świętego Franciszka. One były poprzedzone pewnym procesem rozwoju. W przeszłości, przed ich ukazaniem się, biskupi kierowali się prawem kanonicznym, ogólnie przyjętą praktyką, normami moralnymi, sumieniem. Trzeba o tym pamiętać, kiedy dziś rozpatrujemy ciężkie wykroczenia duchownych przeciwko kapłańskiej czystości i celibatowi, jakie miały miejsce w odległej niekiedy przeszłości. Inaczej byłby to błąd anachronizmu.

I trzecia uwaga: nie zawsze są dokumenty, które pozwalają ustalić wydarzenia, działania, decyzje, okoliczności, jakie miały miejsce w przeszłości. Co wówczas robić? Trzeba sięgnąć do pamięci, na ile jest to możliwe. Pamięć jest jednak zawodna. Słabnie coraz bardziej w miarę posuwania się człowieka w latach, a także nękania go przez dotkliwe choroby.

W publikacjach portalu „Onet” podjętych później przez inne media pojawia się wypowiedź matki jednej z ofiar, pani Ewy Hurny, która twierdzi, że osobiście rozmawiała z Księdzem Biskupem podczas jednej z uroczystości na Górze Krzyża i wręczyła Księdzu Biskupowi list odnośnie molestowania jej syna przez księdza Arkadiusza Hajdasza. Czy pamięta Ksiądz Biskup to wydarzenie?

Trudno jest konfrontować się z taką wypowiedzią, ponieważ nie ma dokumentów, przy pomocy których można by potwierdzić jej wartość. Jej autorka, pani o nazwisku Ewa Hurny, podała ją do mediów dwa tygodnie temu, opierając się na swojej pamięci. To, co mówi mediom, miało mieć miejsce 17 lub 16 lat temu. Dokładnie, jak stwierdza, nie pamięta. Niestety na tak przekazanej przez ową panią wypowiedzi, pewne podmioty i środowiska o określonej orientacji światopoglądowej wysunęły ciężkie oskarżenia pod moim adresem, ciągle w mediach powtarzane. W tej sytuacji trwanie w milczeniu byłoby prawdopodobnie wykorzystywane przeciwko mnie w myśl łacińskiego porzekadła: Qui tacet consentire videtur, tzn.: kto milczy, zdaje się swoim milczeniem potwierdzać to, co o nim mówią. Spróbuję zatem odpowiedzieć w dwóch częściach, które należy traktować jako jedną całość. Najpierw zbiorę istotne elementy, jakie znajdują się w wypowiedzi pani Ewy, przekazanej mediom dwa tygodnie temu. Następnie do nich szczegółowo się ustosunkuję.

Co pani Ewa miała powiedzieć mediom? Cytuję: „O tym, że mój syn został skrzywdzony przez ks. Hajdasza osobiście powiedziałam biskupowi Napierale. To miało miejsce w 2003 lub 2004 roku. Dziś już dokładnie nie pamiętam. Pojechałam na uroczystości, które miały miejsce pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie, którym przewodniczył właśnie biskup Napierała. Całą historię Andrzeja opisałam również w liście, zostawiając w nim kontakt do nas”. I dalej: „Gdy uroczystości się skończyły, osobiście podeszłam do biskupa, wręczając mu list, On schował go do kieszeni, wziął mnie na stronę i zapytał, w jakiej sprawie przychodzę. Opowiedziałam w kilku zdaniach, po czym odszedł do namiotu. Chciałam go jeszcze dogonić, żeby mu to wytłumaczyć, ale Napierała nakazał wtedy dwom innym księżom, by mnie jak najszybciej od niego odsunęli”. Według tego przekazu medialnego biskup Napierała „wiedział o pedofilii ks. Hajdasza”, ponieważ pani Ewa „wielokrotnie” mu to „zgłaszała”. Zaś jej syn ze swej strony miał napisać do mediów, że jego mama skierowała do mnie „listy” z informacją o „molestowaniu go”.

Jak się Ksiądz Biskup odniesie do tak sformułowanego oskarżenia, a może lepiej byłoby powiedzieć przekazu medialnego?

Pani Ewa miała mi przekazać informację o molestowaniu jej syna Andrzeja przez ks. Hajdasza. Miała to uczynić 17 lub 16 lat temu, w czasie uroczystości pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie. Pragnę najpierw wyjaśnić, że od 20 lat diecezja kaliska urządza dwa razy w roku pielgrzymkę na urokliwe miejsce, położone na najwyższym wzniesieniu Wielkopolskiej Ziemi. Został tam w roku 2000 postawiony 20-metrowy krzyż dla upamiętnienia 20 wieków od zbawczej śmierci Pana Jezusa. W pielgrzymce uczestniczy około dwóch, trzech tysięcy diecezjan, głównie młodzież. Po nabożeństwie wychodziłem do ludzi, by się z nimi bezpośrednio spotkać. Ludzie wtedy cisną się, oblegają, rozmawiają, proszą, by ich pobłogosławić, by zrobić sobie fotografię. Otoczony pielgrzymami, powoli razem z nimi, posuwałem się ku kotłom, by wspólnie, na powietrzu, spożyć smaczną zupę z bułką czy chlebem.

W takiej sytuacji pani Ewa miała podejść do mnie i „zgłosić” mi swoją sprawę. Jaką? Miała to być, jak mówi, „cała historia o pedofilii ks. Hajdasza w stosunku do jej syna Andrzeja”. Zaś według relacji pana Andrzeja jego mama zgłosiła mi o „ molestowaniu” go przez księdza. A zatem zgłosiła mi „pedofilię”. Czy rzeczywiście pedofilię? Pytanie to nasuwa się po ukazaniu się „Oświadczenia ks. Piotra Bałoniaka w sprawie oskarżeń zawartych w publikacjach Onetu”.

Księże Biskupie pozwolę sobie dla jasności przytoczyć to oświadczenie w całości: W związku z oskarżeniami zawartymi w artykule „Czy kolejny ksiądz tuszował przestępstwa ks. Arkadiusza H.?”, autorstwa Marty Glanc, Szymona Piegzy i Bartosza Rumieńczyka, opublikowanym na portalu Onet.pl dnia 27 maja 2020 r., oświadczam: W parafii św. Ap. Piotra i Pawła w Sycowie w latach 1997 — 1999 byłem wikariuszem, a nie proboszczem, jak błędnie podano w artykule. W tej parafii ani w żadnej innej nie współpracowałem z ks. Arkadiuszem Hajdaszem.

Nigdy nie ukrywałem i nie tuszowałem przestępstw ks. Arkadiusza Hajdasza, bo o żadnych nie wiedziałem, nie byłem ich świadkiem ani przez nikogo nie byłem o nich informowany.

Andrzeja Hurnego poznałem w czasie dwuletniego pobytu w Sycowie i zapamiętałem pozytywnie jako ministranta aktywnie uczestniczącego w życiu parafii. Po moim odejściu z Sycowa nie spotkałem go ani z nim nie rozmawiałem.

Nieprawdą jest, że pani Ewa Hurna kilka razy rozmawiała ze mną, zgłaszając wykorzystanie seksualne swojego syna Andrzeja przez ks. Arkadiusza. Rozmawiała tylko jeden raz, po kilku latach od mojego odejścia z Sycowa, podczas przypadkowego spotkania przy kościele Matki Bożej Częstochowskiej. Rozmowa nie dotyczyła jednak nadużyć seksualnych wobec Andrzeja Hurnego, ale orientacji seksualnej jej dorosłego wówczas już syna. Pani Ewa Hurna żaliła się, iż syn w dramatycznych okolicznościach wyznał rodzinie, że jest osobą homoseksualną. Żadne inne rozmowy na ten temat nie miały miejsca.

Wyrażając najgłębsze współczucie wobec doznanej przez Andrzeja Hurnego i jego rodzinę krzywdy, proszę redaktorów Onetu i ich informatorów o niekrzywdzenie mojej osoby poprzez rozpowszechnianie fałszywych informacji. Podpisał ks. Piotr Bałoniak.

Dziękuję. Spotkanie pani Ewy z ks. Piotrem Bałoniakiem, jak wynika z dat, musiało odbyć się mniej więcej w tym samym czasie, co jej udział w pielgrzymce pod Krzyżem Jubileuszowym w Parzynowie. Analizując dwie jej wypowiedzi, tę w czasie pielgrzymki pod Jubileuszowym Krzyżem, i tę w Sycowie, przy kościele Matki Boskiej Częstochowskiej, powstaje uzasadnione pytanie: co pani Ewa właściwie „przekazała”? Informację o „pedofilii” ks. Hajdasza wobec jej syna, czy informację o „homoseksualizmie” jej syna? W oświadczeniu bowiem ks. Bałoniaka, a ma on pamięć bardziej sprawną od mojej (różnica wieku między nami wynosi 36 lat), czytamy, że w rozmowie z nim pani Ewa nie mówiła o pedofilii, ani o księdzu, który miałby się jej dopuścić wobec jej syna, lecz „żaliła się, iż syn w dramatycznych okolicznościach wyznał rodzinie, że jest osobą homoseksualną”. Co dziś o swojej tożsamości podaje do publicznej wiadomości sam pan Andrzej? Można się o tym dowiedzieć z jego wypowiedzi i obejrzeć na fotografii, jakie zamieścił w mediach internetowych.

Wracając do przekazu mediów, pani Ewa miała wielokrotnie zgłaszać swoją sprawę Księdzu Biskupowi.

Nie wykluczam, że pani Ewa była osobą, której nazwisko i imię podają dziś media. Przez wszystkie minione lata nazwisko to i imię nie zapisało się w mojej pamięci. Przykro mi, że muszę to powiedzieć. Nigdy ktoś o tym nazwisku ze mną się nie spotkał, ani rozmawiał. Według mediów pani Ewa miała mi wręczyć „list”, a jej syn mówi nawet o „listach”. W aktach Kurii nie ma śladu listu od pani Ewy Hurnej. A musiałby być jakiś ślad, zwłaszcza, gdyby listów było więcej. Przynajmniej w księdze korespondencji, gdzie odnotowuje się każde pismo papierowe, przesłane pocztą, czy doręczone. Nie było „listów”. Nie było „listu”.

Zdarzało się, że w czasie zgromadzeń uroczystościowych, podchodził ktoś do mnie po nabożeństwie i coś mi zgłaszał: prośbę, zażalenie, skargę. Niekiedy wręczał mi też kartkę papieru ze swoimi danymi. W takiej sytuacji, otoczony ludźmi, odpowiadałem zawsze: proszę się zgłosić do Kurii. Najczęściej przychodzili, pisali, telefonowali. Nie pamiętam, by pani o nazwisku Ewa Hurna kiedykolwiek się zgłaszała, pisała, telefonowała.

Muszę zauważyć jeszcze jedną okoliczność, mianowicie: w Sycowie bywałem wiele razy na uroczystościach, na bierzmowaniu, na wizytacji, nigdy ktoś o nazwisku Ewa Hurna ani o innym nazwisku, nie prosił mnie o rozmowę w sprawie o której mowa. Nie pisał ani nie telefonował do mnie, lub do kurii przed ani po moim odjeździe z Sycowa. Nie mogła osoba, o której mówię zgłosić się też do któregoś z księży sycowskich, proboszcza, dziekana lub innego księdza, bo na pewno taką informację by mi przekazali.

Co sądzę o słowach, którymi pani Ewa mnie scharakteryzowała w mediach: „ Wziął mnie na stronę i zapytał, w jakiej sprawie przychodzę... Opowiedziałam... Po czym odszedł do namiotu... Chciałam go jeszcze dogonić... Ale Napierała nakazał wtedy dwom innym księżom, by mnie jak najszybciej od niego oddalili”. Ośmielam się wyznać, że zupełnie nie rozpoznaję się w takim typie człowieka, nie odpowiada on mojemu usposobieniu. Czułbym się w nim obco i źle.

Ta sama pani twierdzi, że zamiast właściwej reakcji i kontaktu z nimi, sprawdzał Ksiądz Biskup wiarygodność jej rodziny u miejscowego proboszcza, a także na policji. Czy taki proces weryfikacji rzeczywiście miał miejsce?

Czy sprawdzałem wiarygodność pani Ewy u miejscowego proboszcza? Nie wiem, skąd pani Ewa mogłaby taką wiedzę posiadać. Nie mogę jej zweryfikować, ponieważ ksiądz, który wówczas był proboszczem nie żyje. Czy wiarygodność jej rodziny sprawdzałem na policji? Nie pamiętam, bym kiedykolwiek zwracał się do policji o opinię, o jakimś moim diecezjaninie. Owszem, interweniowałem w sprawie diecezjan, ale by im pomóc, na przykład, kiedy zbrojnie rozpędzono pod Kaliszem strajkujących rolników. Niestety, nie udało się zapobiec tragedii.

Na zakończenie mojej odpowiedzi na pytanie postawione mi przez Ks. Redaktora odnośnie do medialnej wypowiedzi pani Ewy, pragnę zauważyć, że zdaję sobie sprawę iż moja odpowiedź jest przydługawa i chyba nużąca, głównie z powodu zastosowanej metody analizy. Skoro jednak nie znajdujemy dowodów czy świadectw, posłużyłem się analizą, by przypatrując się poszczególnym elementom i sformułowaniom wypowiedzi pani Ewy, przynajmniej jakoś zbliżyć się do prawdy i ocenić jej wartość.

Jak to możliwe, że ks. Arkadiusz Hajdasz, któremu od kilku lat są stawiane zarzuty za czyny pedofilskie popełnione podczas jego posługi wikariuszowskiej w parafiach w Sycowie i Pleszewie był posyłany do kolejnych parafii, a nawet został proboszczem?

Stwierdzam, że ks. Hajdasz nigdy nie był przenoszony karnie. Jakiekolwiek przeniesienie go z jednej parafii na drugą nie było próbą ukrywania jakiś jego grzechów, przewinień lub czegoś gorszącego.

Jako wikariusz był przenoszony według zwyczajów diecezjalnych, a więc co dwa, trzy lata. Wyjątkiem był Syców, gdzie wikariuszem był przez rok (1996 - 1997). Został wtedy przeniesiony do Pleszewa, do parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela, gdzie zawakował jeden z wikariatów. Proboszczem był tam ks. prałat Eugeniusz Nowak. Pleszew i ks. prałat Eugeniusz Nowak przed powstaniem diecezji kaliskiej należeli do archidiecezji gnieźnieńskiej. Dlaczego o tym wspominam? Bo również ks. Hajdasz przed powstaniem diecezji kaliskiej należał do archidiecezji gnieźnieńskiej. Ks. prałat Nowak znał ks. Hajdasza. Znał jego matkę. Cieszył się, gdy otrzymał ks. Hajdasza jako swego wikariusza. Cieszył się także ks. Hajdasz tym bardziej, że niedaleko Pleszewa, w Korytach, mieszkała jego matka, gdzie była dyrektorem szkoły. Z Sycowa miał ks. Hajdasz do Koryt daleko. Z Pleszewa blisko.

Wiadomość o zarzutach, stawianych ks. Hajdaszowi z powodu czynów pedofilskich w parafiach w Sycowie i w Pleszewie, dochodzi do mnie teraz, gdy ją zgłaszają dorośli dziś panowie, którzy twierdzą, że jako małoletni byli molestowani przez księdza. Z tego, co mówią wynika, że uczynili to gdzieś około roku 2016. 

Jeszcze na krótko przed odejściem Ks. Biskupa na emeryturę, ks. Hajdasz po okresie kapelaństwa u Sióstr został ponownie ustanowiony proboszczem w Chwaliszewie. Rozumiem, że do tamtej chwili nie było żadnych zgłoszeń odnośnie jego zachowań?

Ks. Hajdasz był proboszczem w dwóch parafiach: Lubinii Małej (492 wiernych) w latach 2002 - 2010 oraz w Chwaliszewie (920 wiernych) w latach 2012 — 2016. W okresie 2010 - 2012 był kapelanem Sióstr Antoninek w Mirkowie. Na każdą z tych placówek był posyłany z potrzeb duszpasterskich, a także na jego prośbę. W mediach pani Ewa Hurna oskarża mnie, że wiedziałem o pedofilii ks. Hajdasza, ponieważ „ona mi ją wielokrotnie zgłaszała”. Wypowiedź tę starałem się wyżej, w odpowiedzi na pytania postawione mi przez Księdza Redaktora rozpoznać w świetle akt kurialnych oraz tego, co potrafię sobie przypomnieć.
W łączności z tym pragnę dopowiedzieć: Nie przypominam sobie, by ktoś z proboszczów, innych księży, osób świeckich, przekazał mi informację — osobiście, korespondencyjnie, telefonicznie — o jakichś pedofilskich wykroczeniach ks. Hajdasza. Otrzymanie tego rodzaju informacji musiałoby zrodzić we mnie uzasadnione podejrzenie i wówczas nie byłoby mowy o powierzeniu mu samodzielnej placówki.

Nie wolno mi też pomijać milczeniem faktu o uznaniach i wdzięczności, jakie w okresie całej posługi ks. Hajdasza napływały do Kurii. Przesyłały je pojedyncze osoby, grupy, zespoły. W aktach kurialnych zachowują się pisma pochwalne i dziękczynne, firmowane przez dziesiątki i setki ludzi. Wśród nich liczne lokalne autorytety. Mimo nie najlepszego zdrowia ks. Hajdasz odznaczał się zawsze wielką gorliwością i duszpasterskim zapałem. Charakteryzowało go kanoniczne posłuszeństwo i szacunek wobec przełożonych. Był pogodny. Nie było można dostrzec w nim symptomów, które by sugerowały jakieś rozdwojenie czy dwulicowość. Już po przejściu na emeryturę wizytowałem w roku 2014, z mandatu mojego następcy, parafię Chwaliszew. Spotkałem parafię prowadzoną wręcz wzorowo. Ogromna radość parafian i wdzięczność za proboszcza. Żadnej skargi, ani podczas wizytacji, ani później. Nawet anonimu. Same pochwały.

Księże Biskupie, wyrażając pełne zrozumienie dla ofiar i współczucie dla nich, zastanawiam się jednak, dlaczego akurat nasza diecezja stała się celem tak ciężkich oskarżeń?

Nie wiem. Nie wiem, lecz widzę skoncentrowany na nią atak. Muszę tu nieskromnie wyznać, że jeśli ktoś koncentruje swoje spojrzenie i uwagę na naszej diecezji, to spodziewałbym się raczej od niego pochwały. Dlaczego? Powstaliśmy, jako diecezja z części aż sześciu różnych diecezji. Udało nam się tą wielość różnorodną jakoś scalić w jedną całość ludu Bożego. W trudnych warunkach zbudowaliśmy główne obiekty diecezjalne. Utworzyliśmy struktury administracyjne, duszpasterskie oraz inne. Mamy wspaniałych duszpasterzy. Pojedynczych przypadków, które są bardzo bolesne, nie wolno uogólniać i tak przedstawiać, by w odbiorcach przekazu podważać zaufanie, budzić wątpliwości i podejrzenia, że „oni wszyscy są tacy”. To nieuczciwe i karygodne. To gwałt zadawany prawdzie.

W diecezji mamy kilkaset sióstr zakonnych, w tym cztery klasztory kontemplacyjne, które umacniają nas modlitwą, ofiarą życia, twórczym apostołowaniem w rozmaitych dziedzinach, zwłaszcza w dziedzinie charytatywnej. Dzieci, a także młodzież licznie uczęszczają na katechezę. Bogu dzięki! Dzieci są największym skarbem. Wszystkie dzieci, poczynając od ich poczęcia, te w łonie matek i te urodzone, zdrowe i niepełnosprawne, zwłaszcza te ostatnie. Wypełniając testament, jaki Ojciec Święty Jan Paweł II zostawił nam w Kaliszu w roku 1997, co miesiąc w Narodowym Sanktuarium św. Józefa jest sprawowana Eucharystia, połączona z odpowiednimi modlitwami i konferencją, poświęconą obronie dzieci poczętych, ale nie chcianych, aby mogły urodzić się i żyć. Nabożeństwo to jest transmitowane przez TV Trwam i Radio Maryja na cały świat.

Z perspektywy czasu z radością mogę powiedzieć, że Bóg chciał tej naszej diecezji, błogosławił jej i błogosławi. Jest żywą cząstką Kościoła Jezusa Chrystusa. Czy może się to podobać władcy tego świata?

Trudno nie zauważyć, że atak zbiegł się z 100. rocznicą urodzin św. Jana Pawła II w Polsce, Papieża, który w 1992 roku powołał do istnienia w Polsce 13 nowych diecezji, w tym także kaliską. To wielkie jego dzieło. Ożywiło Kościół w naszej Ojczyźnie. Nadało mu wiele nowych impulsów.

Czy Ksiądz Biskup czuje się pokrzywdzony?

Uderzono w biskupów. Z bólem mówię, że wyrządzono mi krzywdę i szkodę. Nie jest łatwo zapanować nad niedobrymi uczuciami. Wybaczam jednak wszystkim, aby Bóg i mnie wybaczył (nie chodzi o grzech zaniedbania). Któż jest bez grzechu? Za św. Janem Pawłem powtarzam: ratunkiem dla wszystkich jest miłosierdzie Boże. Jak zawsze, ufam całkowicie św. Józefowi — opiekunowi Kościoła Świętego, postrachowi duchów piekielnych, któremu niebawem, w Kaliskim Sanktuarium Narodowym, zostanie zawierzona Polska i Kościół w Polsce.

Wydaje mi się, że wszystkie odpowiedzi są wyczerpujące i precyzyjne, ale może chciałby Ksiądz Biskup coś jeszcze dodać?

Do tego, co powiedziałem wyżej, muszę dołączyć jeszcze ważną uwagę końcową. Otóż wszystko, co powiedziałem wyżej, stanowi jedną całość. Nie wolno zatem wyrywać jakiegoś fragmentu i nadawać mu własne obce treści, bez uwzględniania kontekstu. Tak postąpiono niestety, w mediach z moją wypowiedzią, skierowaną do neoprezbiterów 23 maja 2020 roku. Przecieram oczy i nadziwić się nie mogę, że miałem ich uczyć, iż wobec zła w Kościele (pedofilii?) mają milczeć, bo „są sytuacje, że trzeba milczeć dla dobra wszystkich”.

Taką metodą, można wszystko udowodnić, nawet, jak żartobliwie się mówi, udowodnić, i to na podstawie Pisma Świętego, że nie ma Boga.

Księże Redaktorze,  już jakby na marginesie, chciałbym powiedzieć, że zastanawiam się, czy nie powinniśmy się umówić na kolejną rozmowę, której przedmiotem byłby Kościół. Dlaczego? Współcześni „znawcy” Kościoła przedstawiają go tak, jak byłby on czystą organizacją, jedną z ludzkich społeczności, jakie istnieją na świecie. Sprowadzają go jedynie do tego, co zewnętrzne, widzialne, ludzkie. A to wewnętrzne, co niewidzialne, boskie w Kościele? Co stanowi jego misterium, bez czego Kościoła nie ma? Kościół jest Chrystusowy. Chrystus go założył. On go umiłował i wydał za niego samego siebie. On jest jego głową. Obawiam się, że w „Kościele”, jaki z taką pewnością siebie głoszą współcześni jego „znawcy”, Chrystus niewiele już może rozpoznać ze swego Kościoła.

Istnieje zatem pilna potrzeba przypomnienia sobie podstawowej prawdy katechizmowej: Co to jest Kościół. Jeden, święty, powszechny i apostolski.

Księże Biskupie, bardzo dziękuję za wypowiedź „na wyłączność” dla Dwutygodnika Diecezji Kaliskiej „Opiekun”. Z całą pewnością powrócimy do rozmowy o Kościele.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama