Tęsknota za korzeniami

Homilie w domu św. Marty

Wyruszyć „w drogę, aby odnaleźć swoje korzenie”, a w nich znaleźć „siłę do podążania naprzód”. Taką drogę, ludzką i duchową, zasugerował Papież Franciszek w homilii podczas Mszy św. odprawionej w Domu św. Marty w czwartek 5 października. Jest to droga ważna, nieunikniona, bowiem, powiedział, „lud bez korzeni jest chory” i „człowiek bez korzeni jest chory”.

Inspiracją do rozważania było pierwsze czytanie dzisiejszej liturgii (Ne 8, 1-4. 5-6. 7-12), w którym jest mowa o „wielkim zgromadzeniu liturgicznym”, na którym po wygnaniu „zgromadził się w świątyni” cały lud Izraela. Faktycznie jest to, wyjaśnił Papież, „koniec historii, która trwała ponad siedemdziesiąt lat”, dziejów „deportacji ludu Bożego do Babilonii”. Były to lata „smutku” i „płaczu”. Owego płaczu Nehemiasza, „kiedy wspominał Jerozolimę; wspominał wiadomości, jakie otrzymywał od nielicznych, którzy tam zostali, w nędzy, w niewoli... płakał wiele. Miał smutek w sercu”. To wówczas „Pan poruszył serce króla, aby zrozumiał ten smutek, kiedy Nehemiasz nalewał wino”. I wtedy zaczęła się „rozmowa o powrocie do Jerozolimy”, aby „wrócić do domu”.

Franciszek mówił w rozważaniu o tym smutku ludu Izraela, który odczuwał „tęsknotę za swoim miastem i płakał”. Ta tęsknota wyrażona jest na przykład w Psalmie 137[136], gdzie jest powiedziane, że „nad rzekami Babilonu siedzieli i płakali”. Zresztą, jak mogli „śpiewać pieśń Pańską w obcej krainie”? W istocie ich „harfy były zawieszone tam, na topolach”. A jednak, zaznaczył Papież, „oni nie zapominali. To prawda, pamięć może osłabnąć, ale w nich była ta wola, żeby nie zapominać: 'Niech język mi przyschnie do podniebienia, jeśli nie będę pamiętał o tobie'”. Z myślą o tamtej sytuacji Papież wskazał na analogię z „tęsknotą migrantów, tęsknotą tych, którzy są daleko od ojczyzny i chcą wrócić”. I wspomniał także ludową piosenkę genueńską Ma se ghe pensu, której wysłuchał podczas swojej niedawnej wizyty w stolicy Ligurii — jako hołd „wszystkim migrantom, którzy chcieli tam być, na Mszy Papieża, ale byli daleko, tęsknili”.

I doszło do tego, kontynuował Franciszek, powracając do opowiadania ze Starego Testamentu, że Nehemiasz zabiegał o to, by doprowadzić z powrotem lud „do swojego miasta”. I „zaczęła się podróż”. Podróż, która miała na celu, „odnalezienie miasta i odbudowanie miasta”. Nie było to proste, powiedział Papież, „musiał przekonać wielu ludzi, transportować rzeczy do budowy miasta, murów, świątyni, ale przede wszystkim była to podróż mająca na celu odnalezienie korzeni ludu”.

Lud bowiem po tak wielu latach „nie stracił korzeni, ale były one osłabione”. Trzeba było „wzmocnić korzenie”, to znaczy przynależność do ludu”. Zresztą, wyjaśnił Papież, „bez korzeni nie można żyć — lud bez korzeni, albo który nie dba o korzenie, jest ludem chorym”. Podobnie człowiek bez korzeni, który zapomniał o swoich korzeniach, jest chory”. Trzeba zatem „odkryć na nowo swoje korzenie i nabrać siły, by iść naprzód, siły, by wydać owoc, i, jak mówi poeta, „siły, żeby zakwitnąć, bowiem to, co kwitnie na drzewie, pochodzi z tej jego części, która jest pod ziemią'”.

Należy wszakże wziąć pod uwagę, że „w tej wędrówce było wiele oporów” i że upłynęły lata, zanim lud mógł przybyć na zgromadzenie liturgiczne, opisane w czytaniu biblijnym. O ile bowiem istnieje „wola ludu, by znaleźć korzenie”, są także „opory” tych, „którzy wolą wygnanie”. Wygnanie, które nie jest tylko „fizyczne” — według Franciszka, istnieje także „wygnanie psychologiczne — samowygnanie ze wspólnoty, ze społeczeństwa tych, którzy wolą być ludem wykorzenionym, nie mającym korzeni”. Ten stan występuje także u współczesnego człowieka i jest on prawdziwą „chorobą”: samowygnanie psychologiczne bowiem „wyrządza wiele zła, pozbawia korzeni, pozbawia nas przynależności”.

W każdym razie lud Izraela szedł naprzód, zostały odbudowane świątynia i mury, i lud „zgromadził się, aby odnowić swoją przynależność, aby odzyskać korzenie, to znaczy, aby słuchać Prawa”. Biblia opisuje wspaniałą scenę: „Od wczesnego rana aż do popołudnia” lud „był tam, stał, klękał, oddawał pokłon, wstawał i słuchał Słowa, które czytał pisarz Ezdrasz, Słowa Bożego, Prawa, które wyjaśniali lewici. A lud płakał, płakał...”. Tym razem jednak, zauważył Franciszek, „nie był to płacz ten sam co w Babilonii”, ale „płacz z radości, z powrotu do własnych korzeni, z odnalezienia swojej przynależności”. I rzeczywiście Nehemiasz powiedział do nich: „'Idźcie, świętujcie', to znaczy: 'Jedzcie tłuste mięsa i pijcie słodkie wina, i poślijcie porcje tym, którzy niczego nie przygotowali. Nie smućcie się'”. Papież wyjaśnił: „Mężczyzna i kobieta, którzy odnajdują swoje korzenie, którzy są wierni swojej przynależności, są ludźmi radości, radości, a ta radość jest ich siłą. Przechodzi się zatem „od płaczu ze smutku do płaczu radości; od płaczu ze słabości z powodu oddalenia od korzeni, oddalenia od swego ludu, do płaczu z odzyskania przynależności: 'Jestem w domu'”.

Wszystkim może dobrze zrobić, zasugerował Papież, powrócenie do rozdz. 8 Księgi Nehemiasza „i przeczytanie go — piękny jest ten fragment”. Może w istocie pobudzić do zastanowienia: „Czy ja pozwalam, by przepadła pamięć o Panu, pamięć o mojej przynależności? Czy potrafię rozpocząć wędrówkę, odbyć drogę, by odnaleźć swoje korzenie, swoją przynależność? Czy wolę samowygnanie, wygnanie psychologiczne, zamknięcie, zamknięcie w sobie?”. A także, by się zapytać: „Czy boję się płakać?”. Bowiem, wyjaśnił Papież, „jeżeli boisz się płakać, będziesz bał się śmiać, bowiem jeśli się płacze, jeśli się płacze ze smutku, później zapłacze się z radości”. Jednak, dodał, to „jest umiejętność o którą musimy prosić, o łaskę płaczu — płaczu skruszonego, ze smutku z powodu naszych grzechów, ale także płaczu z radości, bo Pan nas odkupił, przebaczył nam i uczynił w naszym życiu to, co uczynił ze swoim ludem”. I zakończył: „Prośmy Pana o tę łaskę — byśmy wyruszali w drogę dla odnalezienia naszych korzeni”.

 

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama

reklama