Nauka rekolekcyjna dla kapłanów w bazylice św. Pawła za Murami - 2.06.2016
Ufajmy, że Pan udzieli nam tego, o co prosiliśmy w modlitwie: abyśmy brali przykład z cierpliwości Jezusa i cierpliwie przezwyciężali trudności.
Temat tego trzeciego rozważania to: «Dobra woń Chrystusa i światło Jego miłosierdzia».
Na tym trzecim spotkaniu proponuję wam zastanowienie się nad dziełami miłosierdzia, czy to biorąc któreś z nich, które odczuwamy jako najbardziej związane z naszym charyzmatem, czy też rozważając je wszystkie razem, patrząc na nie miłosiernymi oczyma Matki Bożej, które pozawlają nam dostrzec, że «brakuje wina», i zachęcają nas, byśmy «czynili wszystko, co powie nam Jezus» (por. J 2, 1-12), ażeby Jego miłosierdzie sprawiało cuda, których potrzebuje powierzony nam lud.
Dzieła miłosierdzia są ściśle związane ze «zmysłami duchowymi». Modląc się prosimy o łaskę «odczuwania i smakowania» Ewangelii w taki sposób, abyśmy stali się wrażliwi na życie. Poruszeni Duchem Świętym, prowadzeni przez Jezusa, oczyma miłosierdzia możemy dostrzec już z daleka tych, którzy leżą na ziemi na skraju drogi, możemy usłyszeć wołanie Bartymeusza, możemy poczuć, tak jak Pan czuje na kraju swego płaszcza nieśmiałe, ale stanowcze dotknięcie kobiety cierpiącej na krwotok, możemy prosić o łaskę zakosztowania wraz z Nim na krzyżu gorzkiego smaku żółci wszystkich ukrzyżowanych, aby w ten sposób poczuć silny odór nędzy - w szpitalach polowych, w pociągach i łodziach pełnych ludzi; ten zapach, którego nie pokrywa olej miłosierdzia, ale namaszczenie nim sprawia, że na nowo budzi się nadzieja.
Katechizm Kościoła Katolickiego, mówiąc o uczynkach miłosierdzia, przytacza historię św. Róży z Limy. Kiedy matka ganiła ją za przyjmowanie w domu ubogich i kalekich, ona bez wahania odpowiedziała: «Kiedy służymy ubogim i chorym, służymy Jezusowi» (n. 2449). Ta dobra woń Chrystusa - troska o ubogich - jest charakterystyczna dla Kościoła, była zawsze. Św. Paweł na tym skoncentrował swoje spotkanie z «filarami», jak ich nazywa - z Piotrem, Jakubem i Janem. Prosili nas oni, byleśmy «pamiętali o ubogich» (Ga 2, 10). Przypomina mi to fakt, o którym mówiłem już kilka razy, że zaraz kiedy zostałem wybrany na papieża, i jeszcze liczono głosy, podszedł do mnie jeden z braci kardynałów, objął mnie i powiedział: «Nigdy nie zapominaj o ubogich!». Było to pierwsze przesłanie, jakie skierował do mnie Pan w tamtej chwili. Katechizm w sposób sugestywny mówi też, że «ci, których przygniata nędza, są przedmiotem szczególnej miłości ze strony Kościoła, który od początku swego istnienia, mimo grzechów wielu swoich członków, nie przestał pracować, by (...) bronić ich i wyzwalać» (n. 2448). I to bez ideologii, jedynie z mocą Ewangelii.
W Kościele mieliśmy i mamy wiele rzeczy niezbyt dobrych i wiele grzechów, ale w dziedzinie służby ubogim poprzez uczynki miłosierdzia jako Kościół zawsze szliśmy za natchnieniami Ducha, a nasi święci czynili to w sposób bardzo twórczy i skuteczny. Umiłowanie ubogich było znakiem, światłem sprawiającym, że ludzie wielbią Ojca. Ludzie nam powierzeni cenią to - księdza, który troszczy się o ubogich, chorych, który odpuszcza grzechy grzesznikom, który cierpliwie naucza i koryguje... Nasz lud wybacza księżom wiele wad, z wyjątkiem przywiązania do pieniędzy. Tego lud nie wybacza. I to nie tyle z powodu bogactwa samego w sobie, ile dlatego, że pieniądze sprawiają, iż tracimy bogactwo miłosierdzia. Nasz lud rozpoznaje «na węch», jakie grzechy są groźne dla pasterza, jakie uśmiercają jego posługę, czyniąc go funkcjonariuszem czy, co gorsza, najemnikiem, a które są nie tyle grzechami drugorzędnymi - nie powiedziałbym tak, bo nie wiem, czy tak można powiedzieć teologicznie - ile grzechami, które można znieść, wziąć na siebie jako krzyż, aż Pan na końcu je oczyści, tak jak uczyni z chwastami. Natomiast to, co jest wymierzone w miłosierdzie, jest sprzecznością zasadniczą. To godzi w dynamizm zbawienia, w Chrystusa, który «stał się ubogim, aby nas ubóstwem swoim ubogacić» (por. 2 Kor 8, 9). Dzieje się tak, ponieważ miłosierdzie troszczy się, «tracąc coś z siebie»: kawałek serca pozostaje z osobą zranioną; tracimy trochę czasu naszego życia, w którym chcieliśmy coś zrobić, dając go drugiej osobie, w dziele miłosierdzia.
Stąd nie chodzi o to, aby Bóg okazał mi miłosierdzie w przypadku jakiegoś braku, tak jakbym poza tym był samowystarczalny, czy abym ja co jakiś czas uczynił jakiś akt miłosierdzia wobec potrzebującego. W tej modlitwie prosimy o łaskę, abyśmy pozwolili, by Bóg okazywał nam miłosierdzie we wszystkich aspektach naszego życia oraz byśmy byli miłosierni wobec innych we wszelkich naszych działaniach. W naszym przypadku, kapłanów i biskupów, którzy udzielamy sakramentów - chrzcimy, spowiadamy, celebrujemy Eucharystię..., miłosierdzie jest sposobem przekształcania całego życia ludu Bożego w «sakrament». Bycie miłosiernym to nie tylko jeden ze sposobów bycia, ale jedyny sposób bycia. Nie ma innej możliwości bycia księdzem. Proboszcz Brochero mawiał: «Kapłan, który nie ma wielkiego współczucia dla grzeszników, jest księdzem w połowie. Te błogosławione łachy, które noszę na sobie, nie czynią mnie kapłanem; jeśli nie mam w sercu miłosierdzia, nie jestem nawet chrześcijaninem».
Dostrzeganie tego, czego brakuje, aby natychmiast temu zaradzić, albo 'jeszcze lepiej' to przewidzieć, jest właściwe spojrzeniu ojcu. Pielęgnowanie tego kapłańskiego spojrzenia - człowieka pełniącego funkcję ojca w łonie Kościoła Matki - pozwalającego nam postrzegać osoby w optyce miłosierdzia, trzeba uczyć począwszy od seminarium, i to spojrzenie powinno ożywiać wszystkie plany duszpasterskie. Pragniemy tego i modlimy się do Pana o takie spojrzenie, które nauczyłoby się rozpoznawania znaków czasu w perspektywie «dzieł miłosierdzia, jakie są niezbędne dziś dla naszych ludzi», aby móc usłyszeć Boga historii, który idzie wśród nich, i cieszyć się Nim. Ponieważ, jak mówi Dokument z Aparecidy, cytując św. Alberta Hurtada, «po naszych dziełach nasz lud poznaje, że rozumiemy jego cierpienie» (n. 386).
Dowodem takiego zrozumienia naszego ludu jest to, że w naszych dziełach miłosierdzia jesteśmy zawsze błogosławieni przez Boga oraz zyskujemy pomoc i współpracę powierzonych nam ludzi. Nie jest tak w przypadku projektów innego typu, które czasami przebiegają dobrze, a inne nie, zaś niektórzy nie zdają sobie sprawy, z jakiego powodu nie funkcjonują, i łamią sobie głowę, obmyślając nowy, kolejny plan duszpasterski, podczas gdy można by, nie wchodząc w szczegóły, po prostu powiedzieć: to nie działa, ponieważ brakuje mu miłosierdzia. Jeśli nie ma błogosławieństwa, to dlatego, że brakuje mu miłosierdzia. Brakuje tego miłosierdzia, które jest właściwe raczej szpitalowi polowemu niż jakiejś luksusowej klinice, tego miłosierdzia, które doceniając coś dobrego, przygotowuje grunt pod przyszłe spotkanie osoby z Bogiem, zamiast oddalać ją przez ostrą krytykę...
Proponuję wam modlitwę z kobietą grzeszną, której zostały odpuszczone grzechy (por. J 8, 3-11), żeby prosić o łaskę bycia miłosiernymi w trakcie spowiedzi, oraz drugą dotyczącą społecznego wymiaru dzieł miłosierdzia.
Zawsze wzrusza mnie podejście Pana do kobiety cudzołożnej, kiedy nie potępiając jej, «uchybił» szacunkowi dla prawa. Gdy domagano się od Niego, by się wypowiedział - «należy ją ukamienować czy też nie?» - nie zabrał głosu, nie zastosował przepisów prawa. Udał, że nie rozumie - także w tym Pan jest mistrzem dla każdego z nas - i w tym momencie wskazał na coś innego. W ten sposób rozpoczął proces w sercu kobiety, która potrzebowała tych słów: «I Ja ciebie nie potępiam». Wyciągając do niej rękę, podniósł ją, a to pozwoliło jej spotkać się ze spojrzeniem pełnym słodyczy, które zmieniło jej serce. Pan wyciąga rękę do córki Jaira: «dajcie jej coś do jedzenia». Do nieżyjącego młodzieńca w Nain: «Wstań», i oddaje go jego mamie. A do tej grzesznicy: «Wstań». Pan przywraca nas do takiej postawy, jakiej Bóg chciał dla człowieka: stojący, podniesiony, nigdy nie na ziemi. Czasami odczuwam mieszankę smutku i oburzenia, gdy ktoś stara się wyjaśnić ostatnie zalecenie - «nie grzesz więcej». Wykorzystuje te słowa do «obrony» Jezusa i po to, żeby zatuszować fakt, że zostało przekroczone prawo. Myślę, że słowa, których używa Pan, stanowią jedno z Jego działaniami. Fakt, że dwukrotnie się pochyla i pisze na ziemi, robiąc przerwę, zanim zwróci się do tych, którzy chcieli ukamienować kobietę, oraz zanim zwróci się do niej samej, mówi nam o tym, że Pan daje sobie czas na to, by osądzić i przebaczyć. Jest to czas, który odsyła każdego do własnego wnętrza i sprawia, że ci, którzy osądzają, wycofują się.
W rozmowie z kobietą Pan otwiera inne przestrzenie: jedną z nich jest przestrzeń niepotępiania. Ewangelia kładzie nacisk na tę przestrzeń, która pozostała wolna. Umieszcza nas w spojrzeniu Jezusa i mówi nam, że «nie widzi wokół nikogo, tylko kobietę». A następnie sam Jezus każe kobiecie rozejrzeć się wokół siebie, i pyta: «gdzież są ci, którzy cię oceniali?» (to słowo jest ważne, bo mówi o tym, co tak często odrzucamy, jak fakt, że opatrują nas etykietkami i sporządzają nam karykaturę.). Kiedy już ukazał jej ową przestrzeń wolną od osądów innych ludzi, mówi, że także i On tego nie naruszy swoimi kamieniami: «I Ja ciebie nie potępiam». Właśnie w tym samym momencie ukazuje jej inną wolną przestrzeń: «Idź, i odtąd już nie grzesz!». Przykazanie dawane jest na przyszłość, aby pomóc w postępowaniu, aby można było «podążać w miłości». To właśnie jest delikatność miłosierdzia, które z litością patrzy na przeszłość i dodaje otuchy na przyszłość. Owo «nie grzesz więcej» nie jest czymś oczywistym. Pan wypowiada to «razem z nią», pomaga jej wyrazić słowami to, co ona sama czuje, owo dobrowolne «nie» wobec grzechu, które podobne jest do «tak» wypowiedzianego przez Maryję wobec łaski. «Nie» powiedziane zostaje w odniesieniu do korzenia grzechu każdego z nas. W przypadku kobiety chodziło o grzech społeczny, grzech osoby, do której ludzie przychodzili albo po to, żeby z nią przebywać, albo żeby ją ukamienować. Nie było innego rodzaju bliskości z tą kobietą. Dlatego Pan nie tylko otwiera przed nią drogę, ale każe iść, aby przestała być «przedmiotem» spojrzenia innych, ale by czynnie kształtowała swoje życie. Sądzę, że owo «nie grzesz» odnosi się nie tylko do aspektu moralnego, ale też do pewnego rodzaju grzechu, który nie pozwala jej realizować swojego życia. Również do paralityka przy sadzawce Betesda Jezus mówi: «nie grzesz już więcej» (J 5, 14); ale temu człowiekowi, który usprawiedliwiał się smutnymi sprawami, jakie mu się przydarzały, który miał psychikę ofiary - nie tak było z kobietą - trochę dokuczył słowami: «aby ci się coś gorszego nie przydarzyło». Pan wykorzystuje jego sposób myślenia, to, czego się obawia, aby go wyrwać z jego paraliżu. Jak mówimy, wstrząsa nim strachem. Zatem każdy z nas musi wysłuchać tego «nie grzesz więcej» w sposób wewnętrzny, osobisty.
Ten obraz Pana, który wprawia ludzi w ruch, jest bardzo trafny: On jest Bogiem, który wyrusza ze swoim ludem, który troszczy się o naszą historię i jej towarzyszy. Zatem przedmiot, ku któremu kieruje się miłosierdzie, jest bardzo konkretny: zwraca się ono ku temu, co sprawia, że kobieta i mężczyzna nie idą na właściwym miejscu, ze swymi najbliższymi, w swoim własnym tempie, ku celowi, który Bóg im wskazuje, by szli. Zasmuca, porusza fakt, że ktoś się zatraca czy pozostaje w tyle, albo popełnia błąd z powodu zarozumialstwa, że, jak mówimy, nie jest na swoim miejscu; że nie jest gotowy na wskazania Pana, nie jest gotów przyjąć zadań, które On chce mu powierzyć; że ktoś nie obcuje pokornie z Panem (por. Mi 6, 8), nie postępuje drogą miłości (por. Ef 5, 2).
Teraz przechodzimy do przestrzeni konfesjonału, gdzie prawda nas wyzwala.
Mówiąc o przestrzeni, zajmijmy się przestrzenią konfesjonału. Katechizm Kościoła Katolickiego ukazuje nam konfesjonał jako miejsce, w którym prawda nas wyzwala, abyśmy mogli się spotkać: «Udzielając sakramentu pokuty, kapłan wypełnia posługę Dobrego Pasterza, który szuka zagubionej owcy; posługę dobrego Samarytanina, który opatruje rany; Ojca, który czeka na syna marnotrawnego i przyjmuje go, gdy powraca; sprawiedliwego Sędziego, który nie ma względu na osobę i którego sąd jest sprawiedliwy, a równocześnie miłosierny. Krótko mówiąc, kapłan jest znakiem i narzędziem miłosiernej miłości Boga względem grzesznika» (n.1465). Przypomina nam także, iż «spowiednik nie jest panem, lecz sługą Bożego przebaczenia. Szafarz tego sakramentu powinien łączyć się z intencją i miłością Chrystusa» (n. 1466).
Znak i narzędzie spotkania. Tym jesteśmy. Skuteczną zachętą do spotkania. Znak oznacza, że powinniśmy przyciągać, jak wtedy, gdy ktoś czyni znaki, aby zwrócić uwagę. Znak musi być spójny i jasny, ale przede wszystkim zrozumiały. Istnieją bowiem znaki, które są jasne tylko dla specjalistów, a te są nieprzydatne. Znak i narzędzie. W życiu narzędzia decydująca jest skuteczność - służy czy nie służy? - bycie dostępnym i wpływanie na rzeczywistość w sposób konkretny, stosowny. Jesteśmy narzędziem, jeśli ludzie naprawdę spotykają się z Bogiem miłosiernym. Naszym zadaniem jest «postaranie się o to, aby się spotkali, aby stanęli twarzą w twarz. Co zrobią potem, to już ich sprawa. Jest syn marnotrawny w chlewie i ojciec, który co wieczór wychodzi na taras, by zobaczyć, czy przybywa. Jest zagubiona owca i pasterz, który poszedł, aby jej szukać. Jest człowiek zraniony, porzucony na poboczu drogi i Samarytanin, który ma dobre serce. Na czym polega zatem nasza posługa? Mamy być znakami i narzędziami, aby oni się spotkali. Musimy mieć jasną świadomość, że nie jesteśmy ani ojcem, ani pasterzem, ani Samarytaninem. Jesteśmy raczej u boku tych trzech, jako grzesznicy. Nasza posługa musi być znakiem i narzędziem tego spotkania. Dlatego stajemy w obszarze tajemnicy Ducha Świętego - On jest Tym, który tworzy Kościół, Tym, który zaprowadza jedność, Tym, który za każdym razem ożywia spotkanie.
Inną właściwością znaku i narzędzia jest to, że nie odnosi się do siebie samego - by powiedzieć to w sposób trudny. Nikt nie zatrzymuje się przed znakiem, kiedy już sprawę zrozumiał; nikt nie wpatruje się w śrubokręt lub młotek, ale patrzy na obraz, który został dobrze przytwierdzony. Jesteśmy sługami bezużytecznymi. Zatem narzędziami i znakami, które były bardzo przydatne dla dwóch innych, którzy jednoczą się w uścisku, jak ojciec z synem.
Trzecią charakterystyczną cechą znaku i narzędzia jest ich dyspozycyjność. Chodzi o to, aby narzędzie było gotowe do użycia, aby znak był widzialny. Istotą znaku i narzędzia jest bycie pośrednikiem, bycie do dyspozycji. Być może to jest kluczem naszej misji - to spotkanie Bożego miłosierdzia z człowiekiem. Chyba jaśniejsze jest użycie terminu negatywnego. Św. Ignacy mówił o tym, by «nie być przeszkodą». Dobry pośrednik to osoba, która ułatwia sprawy, a nie stawia przeszkody.
W mojej ojczyźnie był wspaniały spowiednik, ks.Cullen, który siadał w konfesjonale i robił dwie rzeczy, kiedy nie było penitentów: pierwsza - naprawiał skórzane piłki dla chłopców grających w piłkę nożną, a druga - czytał wielki słownik chiński. Przebywał długo w Chinach, i chciał zachować język chiński. Mówił, że kiedy ludzie widzieli, iż robi rzeczy tak niepotrzebne, jak naprawianie starych piłek, i tak długoterminowe, jak czytanie słownika chińskiego, myśleli: «Mogę podejść i porozmawiać trochę z tym księdzem, bo widać, że nie ma nic do roboty». Był otwarty na to, co najistotniejsze. Miał wyznaczone godziny w konfesjonale, ale w nim był. Unikał przeszkód, by nie sprawiać wrażenia osoby bardzo zajętej. I na tym polega problem. Ludzie nie przychodzą, gdy widzą, że duszpasterz jest bardzo, bardzo zajęty, zawsze zapracowany.
Każdy z nas znał dobrych spowiedników. Musimy uczyć się od naszych dobrych spowiedników, od tych, do których ludzie przychodzą, tych, którzy ich nie odstraszają i potrafią mówić tak, aby druga osoba opowiedziała, co się jej przydarzyło, jak w przypadku Jezusa z Nikodemem. Ważne jest zrozumienie języka gestów: nie pytać o to, co jest oczywiste na podstawie gestów. Jeśli ktoś przychodzi do konfesjonału, to dlatego, że jest skruszony, już jest skrucha. A skoro przychodzi, to dlatego, że pragnie się zmienić. Albo przynajmniej chce pragnąć, jeśli sytuacja wydaje mu się niemożliwa (ad impossibilia nemo tenetur, jak mówi maksyma, nikt nie jest zobowiązany, by czynić to, co niemożliwe). Język gestów. Czytałem w życiorysie jednego ze świętych czasów współczesnych, że biedak cierpiał na wojnie. Pewien żołnierz miał zostać rozstrzelany, a on poszedł go wyspowiadać. Było widać, że ten człowiek był trochę libertynem, często zabawiał się z kobietami... «Czy tego żałujesz?» - «Nie, to było tak piękne, ojcze». I ten święty nie wiedział, jak z tego wybrnąć. Był na miejscu pluton, który miał go rozstrzelać, a zatem powiedział do niego: «Powiedz, może chociaż żałujesz, że nie jesteś skruszony?» - «Tak, tego żałuję». «A zatem w porządku!» Spowiednik zawsze szuka drogi, a język gestów jest językiem możliwości, aby dotrzeć do celu.
Trzeba uczyć się od dobrych spowiedników, tych którzy są delikatni wobec grzeszników i którym wystarcza pół słowa, aby wszystko zrozumieć, jak Jezus wobec kobiety cierpiącej na krwotok, i właśnie wtedy wychodzi od nich moc przebaczenia. Byłem bardzo zbudowany jednym z kardynałów z Kurii, o którym wcześniej myślałem, że jest bardzo surowy. Kiedy spowiadał jakiegoś penitenta, chcącego wyznać grzech, a wstydził się go wypowiedzieć i zaczynał od jednego czy drugiego słowa, natychmiast pojmował o co chodzi, i mówił: «Śmiało, dalej, zrozumiałem, zrozumiałem». Powstrzymywał go, bo zrozumiał. To jest delikatność. A ci spowiednicy - wybaczcie mi - którzy stawiają bez końca pytania. «Proszę, powiedz...» Potrzebujesz tylu szczegółów, aby udzielić rozgrzeszenia, czy też «kręcisz film»? Ten kardynał bardzo mnie podbudował. Pełnia spowiedzi nie jest kwestią matematyczną - ile razy? Jak? Gdzie?... Czasami wstyd kryje się bardziej w obliczu liczb niż wobec samego grzechu. Ale do tego konieczne jest wzruszenie wobec sytuacji ludu, która jest czasem mieszaniną spraw, choroby, grzechu i uwarunkowań niemożliwych do pokonania, tak jak Jezus wzruszał się widząc ludzi, odczuwał to głęboko, we wnętrzu, w trzewiach, i dlatego uzdrawiał, i uzdrawiał, lecząc nawet wtedy, gdy ktoś «nie prosił we właściwy sposób», jak ów trędowaty, czy krążył wokół problemu, jak Samarytanka, która była jak czajka: krzyczała z jednej strony, a gniazdo miała gdzie indziej. Jezus był cierpliwy.
Trzeba uczyć się od spowiedników, którzy potrafią tak postępować, aby penitent odczuwał napomnienie i czynił mały krok naprzód, jak Jezus, który dawał wystarczającą pokutę i potrafił docenić tych, którzy wrócili, żeby podziękować, tych, którzy mogli się jeszcze poprawić. Jezus kazał wziąć paralitykowi łoże albo dawał się nieco prosić czy to niewidomym, czy też Syrofenicjance. Nie obchodziło Go, że potem się Nim nie przejmowali, jak paralityk przy sadzawce Betesda, albo że mówili o tym, o czym zabraniał im opowiadać, a później wydawało się, że to Ony był trędowaty, bo nie mógł wchodzić do miejscowości, albo jego wrogowie wynajdowali powody, żeby Go skazać. On uzdrawiał, przebaczał, dawał ulgę, odpocznienie, pozwalał ludziom oddychać tchnieniem Ducha-Pocieszyciela.
To, co teraz powiem, mówiłem już wiele razy, być może ktoś z was to słyszał. W Buenos Aires znałem brata kapucyna - jeszcze żyje - nieco młodszego ode mnie, który jest wspaniałym spowiednikiem. Przed jego konfesjonałem zawsze stoi kolejka, wielu ludzi - wszyscy: ludzie prości, zamożni, księża, zakonnice - kolejka, tak, szereg ludzi, przez cały dzień spowiadał. A jest wielkim wybaczającym. Zawsze znajduje drogę, aby przebaczyć i skłonić do postąpienia krok naprzód. Jest to dar Ducha. A czasami ma skrupuły, że zbyt wiele przebaczył. Kiedyś podczas rozmowy powiedział mi: «Czasami mam takie skrupuły». Zapytałem go: «A co robisz, gdy nachodzą cię te skrupuły?». «Idę przed tabernakulum, patrzę na Pana i mówię do Niego: Panie, wybacz mi, dzisiaj wiele przebaczyłem. Ale niech to będzie jasne: to Twoja wina, bo Ty dałeś mi zły przykład!». To znaczy udoskonalał miłosierdzie nadmiarem miłosierdzia.
Na koniec dwie rady dotyczące tematu spowiedzi. Po pierwsze, nigdy nie patrzcie z perspektywy funkcjonariusza, człowieka, który widzi tylko «przypadki», a potem się z nich otrząsa. Miłosierdzie uwalnia nas od bycia księdzem sędzią-funkcjonariuszem, powiedzmy, który osądzając «przypadki», traci wrażliwość na osoby i na twarze. Pamiętam, że kiedy byłem na II roku teologii, poszedłem z moimi kolegami, aby posłuchać egzaminu «audiendas», który zdawało się na III roku teologii, przed święceniami. Poszliśmy, aby się trochę nauczyć - zawsze można się było nauczyć. Pamiętam, że raz jednemu z kolegów zadano pytanie dotyczące sprawiedliwości «de iure», a było bardzo zawiłe, sztuczne... I kolega powiedział z wielką pokorą: «Ależ, ojcze, tego nie spotyka się w życiu» - «Ale jest w książkach!». Owa moralność «książkowa», bez doświadczenia. Reguła Jezusa brzmi: «tak osądzajmy, jak chcielibyśmy być osądzani». W tej wewnętrznej mierze, jaką mamy, by osądzać, jeśli jesteśmy traktowani godnie, jeśli jesteśmy ignorowani lub źle traktowani, jeśli ktoś nam pomógł stanąć na nogi... To jest klucz do osądzania innych. Zwróćmy uwagę, że Pan ufa tej mierze, będącej tak bardzo subiektywnie osobistą. Nie tyle dlatego, że ta miara miałaby być «najlepsza», ale dlatego, że jest szczera i od niej poczynając można budować dobrą relację. Druga rada: nie bądźcie w konfesjonale ciekawscy. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus opowiada, że kiedy jej nowicjuszki zwierzały się jej, bardzo wystrzegała się pytania o to, jak sprawy potoczyły się dalej. Nie węszyła w ludzkich duszach (por. Dzieje duszy, Rękopis C, Adresowany do matki Marii od św. Gonzagi, rozdz. XI). Właściwością miłosierdzia jest «okrywanie swoim płaszczem», okrywanie grzechu, aby nie zranić godności. Piękny jest ten fragment o dwóch synach Noego, którzy przykryli płaszczem nagość swojego ojca, który się upił (por. Rdz 9, 23).
Teraz powiemy dwa słowa o wymiarze społecznym uczynków miłosierdzia.
Na zakończenie Ćwiczeń duchownych, św. Ignacy umieszcza «Kontemplację dla uzyskania miłości», która ma łączyć to, co przeżywane na modlitwie, z życiem codziennym. Każe się nam zastanowić nad tym, że miłość polega bardziej na uczynkach niż na słowach. Te uczynki są dziełami miłosierdzia, tymi «które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili» (Ef 2, 10), dziełami, które Duch podsuwa każdemu dla dobra wspólnego (por. 1 Kor 12, 7). Dziękując Panu za wiele dobrodziejstw, otrzymanych od Jego dobroci, prośmy o łaskę, byśmy nieśli wszystkim ludziom miłosierdzie, które nas ocaliło.
Proponuję wam, abyście odnośnie do tego wymiaru społecznego rozważyli niektóre z końcowych fragmentów Ewangelii. Tam sam Pan ustanawia ów związek między tym, co otrzymaliśmy, a tym, co powinniśmy dawać. Możemy odczytać te wnioski w kluczu «uczynków miłosierdzia», które realizują czas Kościoła, w którym Jezus zmartwychwstały żyje, towarzyszy, posyła i przyciąga naszą wolność, znajdującą w Nim swoją realizację konkretną i odnawianą każdego dnia.
Św. Mateusz mówi nam na zakończenie swej Ewangelii, że Pan posyła apostołów i mówi im: «Uczcie (...) zachowywać wszystko, co wam przykazałem» (28, 20). To «uczenie tych, którzy nie wiedzą», jest samo w sobie jednym z dzieł miłosierdzia. A rozszczepia się jak światło w innych dziełach: w tych, o których czytamy w 25.rozdziale Mateusza, polegających raczej na tak zwanych uczynkach co do ciała, a także we wszystkich przykazaniach i radach ewangelicznych - «przebaczanie», «napominanie braterskie», pocieszanie smutnych, znoszeniu prześladowań i tak dalej.
Marek kończy, posługując się obrazem Pana, który «współdziała» z apostołami i «potwierdza naukę znakami, które jej towarzyszyły» (por. 16, 20). Te «znaki» mają cechy uczynków miłosierdzia. Marek mówi między innymi o uzdrawianiu chorych i wypędzaniu złych duchów (por. 16, 17-18).
Łukasz kontynuuje swoją Ewangelię księgą Dziejów Apostolskich - praxeis - opisując sposób postępowania apostołów oraz dzieła dokonywane pod natchnieniem Ducha Świętego.
Jan kończy, mówiąc o «wielu innych rzeczach» (21, 25) lub «znakach» (20, 30), jakie Jezus uczynił. Czyny Pana, Jego dzieła nie są zwykłymi faktami, ale znakami, w których w sposób osobowy i dla każdego wyjątkowy ukazują się Jego miłość i miłosierdzie.
Możemy kontemplować Pana, który posyła nas do tej pracy, w wizerunku Jezusa miłosiernego, jaki został objawiony siostrze Faustynie. Na tym obrazie możemy zobaczyć miłosierdzie jako jedyne światło pochodzące z wnętrza Boga, które, przechodząc przez serce Chrystusa, wychodzi zróżnicowane, z kolorem właściwym dla każdego dzieła miłosierdzia.
Dzieła miłosierdzia są niezliczone, a każde ma rys osobisty, zawiera dzieje każdego oblicza. Nie ograniczają się, ogólnie rzecz biorąc, do siedmiu uczynków miłosierdzia względem ciała i siedmiu względem duszy. A raczej te, wyliczone w ten sposób, są niczym surowce - zaczerpnięte z samego życia - które, gdy ręce miłosierdzia dotkają je i nadają im kształt, przemieniają się, każde z nich, w rękodzieło. Dzieło, które mnoży się jak chleb w koszykach, które rozwija się nadmiernie, jak ziarnko gorczycy. A to dlatego, że miłosierdzie jest owocne i integrujące. Posiada te dwie ważne cechy - miłosierdzie jest owocne i integrujące. To prawda, że zazwyczaj myślimy o każdym uczynku miłosierdzia z osobna oraz w powiązaniu z jakimś dziełem, jak szpitale dla chorych, stołówki dla głodnych, schroniska dla bezdomnych, szkoły dla potrzebujących wykształcenia, konfesjonał i kierownictwo duchowe dla tych, którzy potrzebują porady i przebaczenia... Ale jeśli spojrzymy na nie wszystkie razem, przesłanie brzmi, iż przedmiotem miłosierdzia jest samo życie ludzkie w swojej całości. Nasze życie jako «ciało», odczuwa głód i pragnienie, potrzebuje ubrań, mieszkania i wizyt, a także godnego pochówku, czego nikt nie może dać sobie sam.
Nawet człowiek najbogatszy, kiedy umiera staje się nędzny, a za jego konduktem nie jedzie ciężarówka do przeprowadzki. Nasze życie jako «duch» potrzebuje wychowania, napomnień, otuchy, pociechy. Słowo to jest w Biblii bardzo ważne: pomyślmy o Księdze pocieszenia Izraela u proroka Izajasza. Potrzebujemy porad innych osób, ich przebaczenia, wsparcia i modlitwy. Rodzina praktykuje owe dzieła miłosierdzia w sposób tak odpowiedni i bezinteresowny, że tego się nie zauważa, ale wystarczy, że w rodzinie z małymi dziećmi zabraknie mamy, aby wszystko popadło w nędzę. Nędzą najbardziej absolutną i niezwykle okrutną jest dziecko na ulicy, bez rodziców, zdane na łaskę sępów.
Prosiliśmy o łaskę bycia znakiem i narzędziem. Teraz chodzi o «działanie» - nie tylko o gesty, ale o podejmowanie dzieł, instytucjonalizację, tworzenie kultury miłosierdzia, która nie jest równoznaczna z kulturą dobroczynności, musimy to rozróżnić. Gdy zabraliśmy się do pracy, natychmiast czujemy, że to Duch Święty pobudza i prowadzi te dzieła. Czyni to za pomocą znaków i narzędzi, jakich chce, choć czasami nie są one same w sobie najbardziej odpowiednie. Co więcej, można by powiedzieć, że do pełnienia dzieł miłosierdzia Duch wybiera raczej narzędzia najuboższe, najskromniejsze i nieznaczące, które same najbardziej potrzebują tego pierwszego promienia Bożego miłosierdzia. Są to ci, którzy najlepiej dają się kształtować i przygotować do tego, by pełnić posługę prawdziwie skuteczną i wartościową. Radość z czucia się «sługami nieużytecznymi», dla tych, których Pan błogosławi owocnością swej łaski i których On sam osobiście sadza do swego stołu i którym ofiarowuje Eucharystię, jest potwierdzeniem, że pracujemy w Jego dziełach miłosierdzia.
Nasz wierny lud lubi gromadzić się wokół dzieł miłosierdzia. Wystarczy przyjść na audiencje generalne w środy, a widać, jak wielu ich jest - są grupy osób, które się łączą, aby dokonywać dzieł miłosierdzia. Zarówno na celebrach - pokutnych i świątecznych - jak i w działaniu solidarnym i formacyjnym, nasz lud chętnie gromadzi się i daje się prowadzić w sposób, który nie wszyscy uznają i doceniają, mimo że zawodzi wiele innych planów duszpasterskich, skoncentrowanych na dynamikach bardziej abstrakcyjnych. Masowa obecność naszych wiernych w sanktuariach i na pielgrzymkach, obecność anonimowa z powodu zbyt wielu twarzy oraz pragnienia, by być widzianymi tylko przez Tego i Tę, którzy patrzą na nich z miłosierdziem, a także ze względu na liczną współpracę, wspierającą swym zaangażowaniem wiele dzieł solidarnościowych, powinna być powodem do poświęcenia uwagi, docenienia i promocji z naszej strony. Byłem zaskoczony, że tutaj, we Włoszech, te organizacje są tak mocne i gromadzą tak wielu ludzi.
Jako kapłani prośmy Dobrego Pasterza o dwie łaski: byśmy dali się prowadzić zmysłem wiary naszego wiernego ludu, a także jego «zmysłem ubogiego». Obydwa te «zmysły» związane są z «sensus Christi», o którym mówi św. Paweł, z miłością i wiarą, jaką nasz lud żywi dla Jezusa.
Na zakończenie odmówmy Anima Christi (Duszo Chrystusowa) - piękną modlitwę, by prosić o miłosierdzie Pana, którzy przyszedł w ciele, który okazuje nam miłosierdzie przez swoje Ciało i Duszę. Prośmy Go, by okazał nam miłosierdzie wraz ze swym ludem: Jego duszę prośmy: «uświęć nas», Jego Ciało błagajmy: «zbaw nas», Jego Krew upraszajmy: «napój nas», odejmij nam wszelkie inne pragnienie, które nie byłoby pragnieniem Ciebie, wodę z Jego boku prośmy: «obmyj nas», Jego mękę błagajmy: «pokrzep nas»; pociesz swój lud; ukrzyżowany Panie, upraszamy Ciebie, w Twoich ranach «ukryj nas». Nie pozwól, Panie, aby Twój lud oddalił się od Ciebie. Niech nic i nikt nie oddzieli nas od Twego miłosierdzia, broniącego nas od sideł wroga złego. Tak będziemy mogli opiewać miłosierdzie Pana wraz ze wszystkimi Twoimi świętymi, kiedy każesz nam przyjść do siebie.
(Modlitwa «Anima Christi»)
Czasami słyszałem komentarze księży, mówiących: «Ale ten Papież nazbyt nas karci: gani nas». To prawda, jest trochę napomnień, wyrzutów. Ale muszę powiedzieć, że jestem zbudowany wieloma kapłanami, wieloma dobrymi kapłanami! Tymi - znałem takich - którzy w czasach, gdy nie było sekretarki telefonicznej, spali przy telefonie na nocnym stoliku, i nikt nie umierał bez sakramentów. Dzwoniono o każdej porze, a oni wstawali i szli. Wspaniali kapłani! Dziękuję Bogu za tę łaskę. Wszyscy jesteśmy grzesznikami, ale możemy powiedzieć, że jest wielu dobrych, świętych kapłanów, którzy pracują w milczeniu i ukryciu. Czasami dochodzi do jakiegoś skandalu, ale wiemy, że więcej hałasu robi spadające drzewo niż rosnący las.
A wczoraj otrzymałem list, zostawiłem go tam, z listami osobistymi. Otworzyłem go, zanim tu przyszedłem, i myślę, że Pan podsunął mi tę myśl. Napisał go jeden z włoskich proboszczów - proboszcz trzech wsi. Myślę, że warto, abyśmy posłuchali tego świadectwa naszego brata.
Został napisany 29 maja, kilka dni temu.
«Przepraszam, że niepokoję. Korzystam z okazji, że jeden z zaprzyjaźnionych księży udawał się do Rzymu na Jubileusz Kapłanów, aby przekazać Waszej Świątobliwości, bez żadnych oczekiwań - jako zwykły proboszcz trzech małych parafii w górach wolę, aby mnie nazwano 'pastuszkiem' - kilka myśli dotyczących mojej prostej posługi duszpasterskiej, do jakich pobudziły mnie - dziękuję serdecznie, Ojcze Święty - pewne rzeczy powiedziane przez Waszą Świątobliwość, które codziennie wzywają mnie do nawrócenia. Zdaję sobie sprawę, że nie piszę nic nowego. Z pewnością Wasza Świątobliwość już to słyszał. Odczuwam potrzebę, by samemu stać się ich rzecznikiem. Uderzyła mnie i porusza ta zachęta, którą Wasza Świątobliwość wielokrotnie kieruje do nas, pasterzy, abyśmy mieli zapach owiec. Mieszkam w górach i dobrze wiem, co to znaczy. Stajemy się księżmi, by czuć ten zapach, który jest zresztą prawdziwym zapachem owczarni. Byłoby doprawdy pięknie, gdyby codzienny kontakt i stałe obcowanie z naszą owczarnią, będące prawdziwym motywem naszego powołania, nie były zastępowane obowiązkami administracyjnymi i biurokratycznymi parafii, przedszkola i innymi. Mam szczęście, że mam dobrych i wartościowych ludzi świeckich, którzy zajmują się tymi sprawami od wewnątrz. Ale zawsze jest to funkcja prawna proboszcza, jako jedynego i wyłącznego przedstawiciela prawnego. Z tego względu musi on w końcu spieszyć się wszędzie, odkładając czasem odwiedziny chorych, rodzin jako ostatnią rzecz, wykonywaną dość pospiesznie i byle jak. Mówię to o sobie, czasami jest naprawdę frustrujące, gdy stwierdzam, że w moim kapłańskim życiu jest wiele zabiegania o sprawy biurokratyczne i administracyjne, a pozostawiam ludzi, tę małą trzódkę, która została mi powierzona, jakby zdaną na samą sobie. Proszę mi uwierzyć, Ojcze Święty, to jest smutne, i często chce mi się płakać z powodu tego braku. Ktoś stara się zorganizować, ale w końcu jest tylko wir codziennych rzeczy. Podobnie również inny aspekt, o którym także Wasza Świątobliwość przypomniał: brak ojcostwa. Mówi się, że w dzisiejszym społeczeństwie brakuje ojców i matek. Wydaje mi się, że trzeba stwierdzić, iż czasami i my rezygnujemy z tego ojcostwa duchowego, ograniczając się brutalnie do roli biurokratów sacrum, ze smutną konsekwencją poczucia, że jesteśmy zdani na samych sobie. Jest to trudne ojcostwo, które wpływa też nieuchronnie na naszych przełożonych, także pochłoniętych zrozumiałymi zadaniami i problemami. Grozi to tym, że ich relacja z nami stanie się formalna, związana z zarządzaniem wspólnotą bardziej niż z naszym życiem ludzi, wierzących i kapłanów. Wszystko to - i kończę - nie odbiera jednak radości i pasji bycia kapłanem dla ludzi i z ludźmi. Jeśli czasami, jako pasterz, nie pachnę owcami, to za każdym razem wzrusza mnie moja owczarnia, która nie straciła zapachu pasterza! Jakże to piękne, Ojcze Święty, kiedy zdajemy sobie sprawę, że owce nie zostawiają nas samych, potrafią wyczuwać, że jesteśmy tam dla nich, a jeśli przypadkiem pasterz schodzi z drogi i się gubi, one go chwytają i trzymają za rękę. Nigdy nie przestanę dziękować Panu, bo wciąż nas zbawia przez swoją owczarnię, tę owczarnię, która została nam powierzona, tych ludzi prostych, dobrych, skromnych i pogodnych, tę owczarnię, która jest prawdziwą łaską pasterza. Z ufnością wysłałem te proste rozważania, bo Wasza Świątobliwość jest blisko stada, bo potrafi zrozumieć i może nadal nam pomagać i nas wspierać. Modlę się za Waszą Świątobliwość i dziękuję Waszej Świątobliwości - również za to 'nacieranie uszu', które uważam za potrzebne na mojej drodze. Proszę mnie pobłogosławić, Papieżu Franciszku, i modlić się za mnie i za moje parafie». Podpis i na końcu ten gest właściwy duszpasterzom: «Przekazuję Waszej Świątobliwości mały datek. Proszę się modlić za moje wspólnoty, w szczególności za niektórych ciężko chorych i za niektóre rodziny w trudnej sytuacji ekonomicznej i nie tylko. Dziękuję!».
To jest nasz brat. Jest wielu takich, bardzo wielu! Na pewno także tutaj. Wielu. Wskazuje nam drogę. Idźmy naprzód! Nie zagubmy modlitwy. Módlcie się, jak możecie, a jeśli zaśniecie przed tabernakulum, to będzie bardzo dobrze. Ale módlcie się. Nie zaniechajcie tego. Nie zaniechajcie otwarcia się na spojrzenie Matki Bożej i postrzegania Jej jako Matki. Nie utraćcie gorliwości, starajcie się czynić.
Nie utraćcie bliskości i dyspozycyjności dla ludzi, a także, pozwólcie, że to powiem, nie utraćcie poczucia humoru. I idźmy naprzód!
Papieska nauka rekolekcyjna dla kapłanów z okazji Jubileuszu Miłosierdzia:
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (6/2016) and Polish Bishops Conference