Dialog Papieża podczas spotkania z kapłanami i seminarzystami studiującymi w papieskich kolegiach i uczelniach Rzymu, 12.05.2014
12 maja Ojciec Święty spotkał się w Auli Pawła VI ze studentami papieskich kolegiów i innych uczelniw Wiecznym Mieście, którym towarzyszyli rektorzy.Na początku spotkania prefekt Kongregacjids. Duchowieństwa kard. Beniamino Stella przywitał go w imieniu zgromadzonych, po czym przez ponadgodzinę Papież odpowiadał na pytania zadawane mu przez młodych księży i seminarzystów.Poniżej zamieszczamy zapis tego dialogu.
Dzień dobry i dziękuję wam za przybycie. Dziękuję kard. Stelli za jego słowa i przepraszam za spóźnienie. Tak, bo są biskupi meksykańscy odbywający wizytę ad limina... a kiedy człowiek jest z Meksykanami, jest mu tak dobrze, tak dobrze, że czas upływa niepostrzeżenie!
Stu czterdziestu sześciu z was z krajów Bliskiego Wschodu, a także kilku z Ukrainy chcę powiedzieć, że jestem z wami w tej chwili cierpienia: naprawdę jestem z wami i pamiętam o was w modlitwie. Jest wiele cierpienia w Kościele; Kościół bardzo cierpi, a cierpiący Kościół to także Kościół prześladowany w różnych miejscach, jestem z wami. Dziękuję. A teraz chciałbym... Były pytania, widziałem je, ale jeśli chcecie je zmienić albo sformułować w sposób bardziej spontaniczny, to nie ma problemu, czujcie się swobodnie!
Dzień dobry, Ojcze Święty. Nazywam się Daniel, przyjechałem ze Stanów Zjednoczonych, jestem diakonem i studiuję w Kolegium Północnoamerykańskim. Przyjechaliśmy do Rzymu przede wszystkim na studia i by wiernie wypełnić to zadanie. Co robić, żeby nie zaniedbać integralnej formacji kapłańskiej, zarówno indywidualnej, jak wspólnotowej? Dziękuję.
Dziękuję za pytanie. To prawda: waszym głównym celem tutaj są studia uniwersyteckie: dyplom w takiej czy innej dziedzinie... Lecz jest niebezpieczeństwo nadmiernej koncentracji na aspekcie akademickim. Tak, biskupi przysyłają was tutaj, byście mieli dyplom ukończenia wyższych studiów, ale również po to, byście wrócili do diecezji. A w diecezji macie pracować w prezbiterium, jako prezbiterzy, prezbiterzy z dyplomem. I jeśli ktoś wpadnie w tę niebezpieczną sytuację i skupi się zanadto na aspekcie akademickim, wraca nie jako ojciec (ksiądz), ale jako «magister». I to jest niebezpieczne. Są cztery filary formacji kapłańskiej: mówiłem o tym wiele razy i być może słyszeliście to. Cztery filary: formacja duchowa, formacja akademicka, formacja wspólnotowa i formacja apostolska. To prawda, że tu, w Rzymie, podkreśla się — bo po to zostaliście tu przysłani — formację intelektualną; lecz trzeba dbać też o pozostałe filary, a wszystkie cztery wzajemnie na siebie oddziałują, i ja nie mógłbym zrozumieć księdza, który przyjeżdża robić dyplom tu, w Rzymie, a nie prowadzi życia wspólnotowego, tak nie powinno być. Albo nie pielęgnuje życia duchowego — codziennej Mszy, codziennej modlitwy, lectio divina, indywidualnej modlitwy z Panem — albo życia apostolskiego: w sobotę i niedzielę można coś zrobić, gdzieś pójść czy pojechać, spróbować innego typu apostolstwa, coś w tym rodzaju... To prawda, że studiowanie stanowi wymiar apostolski; ale ważne jest, by również inne filary były pielęgnowane! Purystyczne podejście akademickie nie robi dobrze, nie robi dobrze. I dlatego spodobało mi się twoje pytanie, bo daje mi sposobność, by wam to powiedzieć. Pan powołał was, byście byli kapłanami, byście byli prezbiterami: to jest podstawowa reguła. I jest też inna rzecz, którą chciałbym podkreślić: jeśli widzi się tylko aspekt akademicki, pojawia się niebezpieczeństwo popadnięcia w ideologie, a to prowadzi do choroby. Również do niezdrowego pojmowania Kościoła. By rozumieć Kościół, trzeba go zrozumieć przez studia, ale i przez modlitwę, przez życie wspólnotowe i przez życie apostolskie. Kiedy popadamy w ideologię i idziemy tą drogą, przyjmiemy hermeneutykę niechrześcijańską, hermeneutykę Kościoła ideologicznego. I to nie jest dobre, to jest choroba. Hermeneutyka Kościoła musi być hermeneutyką, którą ofiaruje nam sam Kościół, którą nam daje sam Kościół. Trzeba rozumieć Kościół patrząc oczami chrześcijanina; rozumieć Kościół umysłem chrześcijanina; rozumieć Kościół sercem chrześcijanina; rozumieć Kościół na podstawie działalności chrześcijańskiej. W przeciwnym wypadku nie rozumie się Kościoła lub się go rozumie źle. Dlatego ważne jest, owszem, podkreślanie aspektu akademickiego, bo po to zostaliście tu przysłani; ale nie należy zaniedbywać pozostałych trzech filarów: życia duchowego, życia wspólnotowego i życia apostolskiego. Nie wiem, czy to jest odpowiedź na twoje pytanie... Dziękuję.
Dzień dobry, Ojcze Święty. Jestem Tomasz z Chin. Jestem seminarzystą w Kolegium «Urbanum». Niekiedy życie we wspólnocie nie jest łatwe: co nam Ojciec Święty radzi na podstawie własnych doświadczeń, aby nasza wspólnota była miejscem rozwoju ludzkiego i duchowego oraz praktykowania kapłańskiej miłości?
Dawno temu pewien stary biskup z Ameryki Łacińskiej powiedział: «Najgorsze seminarium jest lepsze od braku seminarium». Jeśli człowiek przygotowuje się do kapłaństwa sam, bez wspólnoty, to nie jest dobra rzecz. Życie seminaryjne, czyli życie wspólnotowe, jest bardzo ważne. Jest bardzo ważne, bo bracia dzielą drogę do kapłaństwa; ale są też problemy, są walki: walki o władzę, walki o idee, również walki ukryte; i pojawiają się grzechy główne: zazdrość, zawiść... są też dobre rzeczy: przyjaźnie, wymiana poglądów, i to jest ważne w życiu wspólnotowym. Życie wspólnotowe nie jest rajem, jest co najwyżej czyśćcem — nie, czyśćcem nie... [śmiechy], ale nie jest rajem! Pewien święty jezuita mawiał, że największą pokutą było dla niego życie wspólnotowe. Czy nie jest tak? Dlatego myślę, że musimy iść naprzód w życiu wspólnotowym. Ale jak? Cztery czy pięć rzeczy może nam bardzo pomóc. Nigdy nie wolno mówić źle o innych. Jeśli mam coś przeciwko komuś albo się z nim nie zgadzam, mówię to w twarz! Lecz my księża mamy tendencję do niemówienia wprost, nadużywania dyplomacji, ten księżowski język... Lecz to nam szkodzi, szkodzi! Pamiętam coś, co wydarzyło się dawno, 22lata temu: byłem nowo mianowanym biskupem i miałem sekretarza w moim wikariacie — Buenos Aires jest podzielone na cztery wikariaty — miałem za sekretarza młodego księdza, niedawno wyświęconego. A ja w pierwszych miesiącach coś zrobiłem, podjąłem trochę dyplomatyczną decyzję — zbyt dyplomatyczną — której konsekwencje były takie, jakie są na ogół konsekwencje decyzji nie podejmowanych w Panu, nieprawdaż? I na koniec powiedziałem do niego: «Popatrz, co za problem, nie wiem, jak to rozwiązać...». A on popatrzył mi w twarz — młody człowiek! — i powiedział: «Bo Ekscelencja źle postąpił. To nie była ojcowska decyzja», i powiedział mi jeszcze trzy lub cztery mocne rzeczy! Z szacunkiem, ale je powiedział. I potem, kiedy sobie poszedł, pomyślałem: «Nigdy się go nie pozbędę z funkcji sekretarza: to jest prawdziwy brat!». Natomiast ci, co mówią piękne rzeczy w twarz, a potem za plecami wcale nie piękne... To jest bardzo ważne... Obmowa jest dżumą wspólnoty; mówić trzeba w twarz, zawsze. A jeśli nie masz odwagi mówić w twarz, porozmawiaj z przełożonym albo z kierownikiem, a on ci pomoże. Ale nie idź do pokojów kolegów, żeby obmawiać! Mówi się, że gadanina jest rzeczą typową dla kobiet, ale też i mężczyzn, też dla nas! My dość dużo obgadujemy! A to niszczy wspólnotę. Co innego bowiem słuchać, zapoznawać się z różnymi opiniami i dyskutować o opiniach, ale właściwie, szukając prawdy, szukając jedności: to pomaga wspólnocie. Kiedyś mój ojciec duchowy — byłem studentem filozofii; on był filozofem, metafizykiem, ale był dobrym ojcem duchowym — poszedłem do niego i wyszło na jaw, że byłem zły na kogoś: «Bo to, bo to, bo tamto...»; powiedziałem ojcu duchowemu wszystko, co miałem w środku. A on mi zadał jedno pytanie: «Powiedz mi, modliłeś się za niego?». I nic więcej. A ja powiedziałem: «Nie». Nic nie odpowiedział. «Skończyliśmy», powiedział. Trzeba się modlić, modlić za wszystkich członków wspólnoty, ale głównie modlić się za tych, z którymi mam problemy, albo za tych, których nie lubię, bo nielubienie kogoś jest czasami rzeczą naturalną, instynktowną. Módlcie się, a Pan zrobi resztę, ale módlcie się zawsze. Modlitwa wspólnotowa. Te dwie rzeczy — nie chcę dużo mówić — ale zapewniam was, że jeśli robicie te dwie rzeczy, wspólnota rozwija się, żyje się dobrze, można dobrze rozmawiać, można dobrze dyskutować, można dobrze modlić się razem. Dwie małe rzeczy: nie obmawiać innych i modlić się za tych, z którymi mam problemy. Mogę powiedzieć więcej, ale myślę, że to wystarczy.
Dzień dobry, Ojcze Święty.
Dzień dobry.
Nazywam się Charbel, jestem seminarzystą z Libanu i studiuję w Kolegium «Sedes Sapientiae». Zanim zadam pytanie, chciałbym podziękować Waszej Świątobliwości za to, że jest blisko naszego ludu w Libanie i na całym Bliskim Wschodzie. Moje pytanie jest takie: W zeszłym roku Ojciec Święty opuścił swoją ziemię i swoją ojczyznę. Co nam Ojciec Święty radzi, byśmy dobrze przeżyli nasz przyjazd i pobyt w Rzymie?
Cóż, to co innego... wasz przyjazd do Rzymu w porównaniu z moim przeniesieniem z diecezji: jest pewna różnica, ale niech będzie... Pamiętam, kiedy pierwszy raz opuściłem [moją ziemię] i przyjechałem tutaj na studia... Najpierw jest nowość, nowość rzeczy, i musimy być cierpliwi w stosunku do nas samych. Na początku jest jak w narzeczeństwie: wszystko jest piękne, tyle nowości, tyle rzeczy...; ale nie trzeba tego krytykować, tak jest! Te rzeczy zdarzają się wszystkim, dzieje się tak ze wszystkimi. A potem, wracając do jednego z filarów, przede wszystkim jest włączanie się w życie wspólnoty i życie poświęcone studiom, bezpośrednio. Przyjechałem tutaj po to, mam zrobić to. I trzeba też poszukać sobie pracy na weekend, pracy apostolskiej, to ważne. Nie trzeba się zamykać i nie trzeba tracić czasu. Lecz pierwszy okres to czas nowości: «Chciałbym zrobić to, pójść do tego muzeum, zobaczyć ten film czy to, czy tamto...». Nie przejmujcie się tym, to normalne, że tak się dzieje. Lecz potem trzeba traktować rzeczy poważnie. Po co tu przyjechałem? Na studia. Więc studiuj naprawdę! I wykorzystuj liczne możliwości, które stwarza ci ten pobyt. Nowość uniwersalności: można poznać ludzi z tylu różnych miejsc, z tylu różnych krajów; macie możliwość dialogu między sobą: «Jak to wygląda w twojej ojczyźnie? A tamto? A u mnie jest tak...»; ta wymiana bardzo dobrze robi, bardzo dobrze. Myślę, że po prostu więcej nie powiem. Lecz nie bójcie się tej radości związanej z nowością: to jest radość pierwszego okresu narzeczeństwa, zanim zaczną się problemy. I idźcie tak dalej. A potem traktujcie rzeczy poważnie.
Dzień dobry, Ojcze Święty. Nazywam się Daniel Ortiz i jestem Meksykaninem. Tu, w Rzymie mieszkam w Kolegium «Maria Mater Ecclesiae». Wasza Świątobliwość, w dochowywaniu wierności naszemu powołaniu potrzebne są nieustanne rozeznanie, czujność i osobista dyscyplina. Jak Ojciec Święty poradził sobie z tym, kiedy był seminarzystą, kiedy był kapłanem, kiedy był biskupem, i teraz, kiedy jest Papieżem? I co nam radzi w tym zakresie? Dziękuję.
Dziękuję. Powiedziałeś słowo czujność. To jest postawa chrześcijańska: czujność. Czuwanie nad samym sobą: co się dzieje w moim sercu? Dlatego że tam, gdzie jest moje serce, tam jest mój skarb. Co się tam dzieje? Ojcowie wschodni mówią, że trzeba dobrze wiedzieć, czy moje serce jest wzburzone, czy jest spokojne. Pierwsze pytanie: czuwanie nad sercem — czy jest wzburzone? Jeśli jest wzburzone, nie można zobaczyć, co jest w środku. Jak morze, prawda? Nie widać ryb, kiedy morze jest takie... Pierwszą radą, kiedy serce jest wzburzone, jest rada ojców rosyjskich: trzeba się schronić pod płaszczem Świętej Matki Boga. Pamiętajcie, że pierwsza łacińska antyfona to właśnie ta: w burzliwych momentach trzeba szukać schronienia pod płaszczem Świętej Matki Boga. Jest to antyfona «Sub tuum presidium confugimus, Sancta Dei Genitrix»: jest to pierwsza łacińska antyfona maryjna. Ciekawe, prawda? Czuwanie. Jest wzburzenie? Przede wszystkim trzeba iść tam, i tam czekać, aż będzie trochę spokoju: modląc się, zawierzając Matce Bożej... Ktoś z was mi powie: «Ależ, Ojcze, w czasach tylu dobrych rzeczy nowoczesnych, psychiatrii, psychologii, myślę, że w tych momentach wzburzenia byłoby lepiej pójść do psychiatry, żeby mi pomógł...». Nie odrzucam tego, ale przede wszystkim idź do Matki: bo jeśli ksiądz zapomina o Matce, i to zwłaszcza w momentach wzburzenia, to czegoś mu brakuje. Jest to ksiądz sierota: zapomniał o swojej Mamie! W trudnych momentach dziecko idzie do mamy, zawsze. A my jesteśmy dziećmi w życiu duchowym, nie zapominaj o tym nigdy! Trzeba czuwać nad stanem swojego serca. Przychodzi czas wzburzenia, idź szukać schronienia pod płaszczem Świętej Matki Boga. Tak mówią rosyjscy mnisi i tak jest naprawdę. Co ja robię? Staram się zrozumieć to, co się dzieje, ale zawsze spokojnie. Rozumienie w spokoju. Potem wraca spokój i mogę przystąpić do discussio conscientiae. Kiedy jestem spokojny, nie ma wzburzenia: «Co się dzisiaj wydarzyło w moim sercu?». I to jest czuwanie. Czuwanie nie jest wchodzeniem do sali tortur, o nie! Jest patrzeniem w serce. Musimy być panami swojego serca. Co czuje moje serce, czego szuka? Co dzisiaj dało mi szczęście, a co nie dało mi szczęścia? Nie kończ dnia, jeśli tego nie zrobisz. Jedno z pytań, które zadawałem księżom jako biskup, brzmiało: «Powiedz mi, jak idziesz spać?». I oni nie rozumieli. «Ale co to znaczy?» «No tak, jak kończysz dzień?» «O, Ojcze, jestem wykończony, bo jest tyle pracy, parafia, tyle spraw... Potem jem kolację, coś przekąszam i idę spać, oglądam telewizję i trochę się odprężam...». «I nie zaglądasz przedtem przed tabernakulum?». Są rzeczy, które nam pokazują, gdzie jest nasze serce. Nigdy, nigdy — i to jest czuwanie! — nigdy nie należy kończyć dnia bez pójścia na chwilę tam, przed oblicze Pana; trzeba patrzeć i zapytać: «Co się wydarzyło w moim sercu?». W smutnych momentach, w szczęśliwych momentach: jaki to był smutek? Jaka to była radość? To jest czuwanie. Trzeba czuwać również nad stanami depresyjnymi i nad przypływami entuzjazmu. «Dziś jestem przygnębiony, nie wiem, co się dzieje». Trzeba czuwać: dlaczego jestem przygnębiony? Może powinieneś pójść do kogoś, żeby ci pomógł?... To jest czuwanie. «O, jestem pełen radości!» A dlaczego jestem dzisiaj pełen radości? Co się wydarzyło w moim sercu? Nie jest to jałowa introspekcja, o nie! To jest poznawanie stanu mojego serca, mojego życia, kiedy idę drogą Pana. Bo jeśli brakuje czujności, serce idzie wszędzie; a wyobraźnia idzie za nim: «idź, idź...»; i można nie za dobrze skończyć. Podoba mi się pytanie o czujność. Nie są to rzeczy dawne, nie są to rzeczy przestarzałe. Są to rzeczy ludzkie i jak wszystkie rzeczy ludzkie są wieczne. Będą zawsze z nami. Czuwanie nad sercem należało do mądrości pierwszych mnichów chrześcijańskich, oni tego uczyli, czuwania nad sercem.
Czy mogę otworzyć nawias? Dlaczego mówiłem o Matce Bożej? Poradzę wam to, o czym mówiłem przedtem, byście szukali schronienia... Dobra więź z Matką Bożą, dobra więź z Matką Bożą pomaga nam mieć dobrą więź z Kościołem: są to Matki... Znacie ten piękny fragment pism św. Izaaka, opata klasztoru Stella: wszystko, co można powiedzieć o Maryi, można powiedzieć o Kościele, a także o naszej duszy. Wszystkie trzy są Matkami, wszystkie trzy dają życie. Więź z Matką Bożą jest więzią synowską... Czuwajcie nad tym: jeśli nie ma się dobrej więzi z Matką Bożą, jest w naszym sercu coś sierocego. Pamiętam, kiedy 30 lat temu byłem w północnej Europie: udałem się tam w sprawach związanych z Uniwersytetem w Córdobie, którego byłem wówczas wicekanclerzem. Zostałem zaproszony przez rodzinę praktykujących katolików; był to kraj trochę za bardzo zsekularyzowany. I podczas kolacji — było tam dużo dzieci, byli to praktykujący katolicy, oboje byli wykładowcami uniwersyteckimi i oboje byli też katechetami — w pewnym momencie, mówiąc o Jezusie Chrystusie — byli entuzjastami Jezusa Chrystusa!, mówię o sytuacji sprzed 30 lat — powiedzieli: «Tak, dzięki Bogu pokonaliśmy etap Matki Bożej...». Jak to? — zapytałem. «Tak, bo odkryliśmy Jezusa Chrystusa i już Jej nie potrzebujemy». Było to dla mnie trochę bolesne, nie rozumiałem tego dobrze. I trochę o tym porozmawialiśmy. To nie jest dojrzałość. Zapomnienie o matce jest rzeczą brzydką... Innymi słowy: jeśli nie chcesz Matki Bożej jako Matki, bądź pewien, że będzie ci teściową! A to nie jest dobre! Dziękuję.
Niech żyje Jezus, niech żyje Maryja! Dziękuję, Ojcze Święty, za słowa o Matce Bożej. Nazywam się Ignacio i pochodzę z Manili na Filipinach. Robię doktorat w dziedzinie mariologii na Papieskim Wydziale Teologicznym «Marianum» i mieszkam w Papieskim Kolegium Filipińskim. Ojcze Święty, moje pytanie jest takie: Kościół potrzebuje pasterzy potrafiących kierować, rządzić, komunikować w taki sposób, jakiego wymaga dzisiejszy świat. Jak się uczy i praktykuje «leadership» w życiu kapłańskim, biorąc za wzór Chrystusa, który się uniżył aż po krzyż, po śmierć krzyżową? Czy przyjmując postawę sługi aż do śmierci krzyżowej? Dziękuję.
Ale twój biskup jest specjalistą w zakresie komunikowania!
Jest nim kard. Tagle...
Leadership... to jest sedno pytania... Jest tylko jedna droga — potem będę mówił o pasterzach — ale gdy chodzi o leadership, jest tylko jedna droga: posługa. Innej nie ma. Jeśli masz wiele zalet — jesteś komunikatywny itd. — ale nie jesteś sługą, twoja leadership załamie się, niczemu nie będzie służyć, nie potrafi skupiać wokół siebie. Tylko posługa: służenie... Pamiętam bardzo dobrego ojca duchowego, ludzie do niego chodzili, było ich tylu, że czasem nie mógł odmówić brewiarza w całości. I gdy zbliżała się noc, chodził do Pana i mówił: «Popatrz, Panie, nie wykonałem Twojej woli, ale mojej też nie! Wykonałem wolę innych!». I tak obaj — Pan i on — pocieszali się. Pewien ksiądz, który pracował w bardzo ubogiej dzielnicy — bardzo ubogiej! — w takiej villa miseria, faweli, powiedział: «Potrzebowałbym zamknąć okna, drzwi, wszystkie, bo w pewnym momencie proszą mnie o tak wiele, tak wiele rzeczy: o rzeczy duchowe, o rzeczy materialne, że na koniec miałbym ochotę wszystko pozamykać. Ale to by nie było według Pana», mówił. To prawda: kiedy nie ma posługi, nie możesz przewodzić ludowi. Posługa pasterza. Pasterz zawsze musi być do dyspozycji swojego ludu. Pasterz musi pomagać ludowi wzrastać, wędrować. Wczoraj w czytaniu z Ewangelii zaciekawiło mnie słowo «popchnąć»: pasterz popycha owieczki, aby szły szukać trawy. Zaciekawiło mnie to: każe im wychodzić, każe im wychodzić na siłę! W oryginale jest ten odcień: każe wyjść, używając siły. Jakby je wyganiał: «idź, idź!». To jest pasterz, który sprawia, że jego lud wzrasta, i który idzie zawsze ze swoim ludem. Niekiedy pasterz musi iść przodem, by wskazywać drogę; kiedy indziej jest wśród ludzi, by dowiedzieć się, co się dzieje; wielokrotnie musi być z tyłu, by pomagać ostatnim, a także by iść za węchem owiec, które wiedzą, gdzie jest dobra trawa. Pasterz... Św. Augustyn, nawiązując do Ezechiela, mówi, że pasterz musi służyć owcom, i podkreśla dwa niebezpieczeństwa: przypadek pasterza, który wykorzystuje owce, by jeść, by zarabiać pieniądze, bo ma interes finansowy, i przypadek pasterza, który wykorzystuje owce, by się dobrze ubrać. Mięso i wełna. Tak mówi św. Augustyn. Przeczytajcie to piękne kazanie De pastoribus. Trzeba je czytać wciąż na nowo. Tak, są dwa grzechy pasterzy: pieniądze, są tacy, którzy się bogacą i robią rzeczy dla pieniędzy — pasterze dorobkiewicze; i próżność, są pasterze, którzy uważają, że są ponad swoim ludem, oderwani od niego... myślimy, pasterze-
-książęta. Pasterz dorobkiewicz i pasterz książę. To są dwie pokusy, o których mówi w swoim kazaniu św. Augustyn, nawiązując do fragmentu z Księgi Ezechiela. To prawda, pasterz, który szuka samego siebie, zarówno drogą pieniędzy, jak drogą próżności, nie jest sługą, nie ma prawdziwej leadership. Pokora musi być bronią pasterza: pokorny, zawsze sługa. Musi dążyć do tego, by służyć. A nie jest łatwo zachować pokorę, nie, nie jest łatwo! Mówią mnisi pustyni, że próżność jest jak cebula: kiedy bierzesz do ręki cebulę, zaczynasz ją obierać, i jeśli czujesz się próżny, zaczynasz obierać próżność. Warstwa po warstwie, jeszcze jedna i jeszcze jedna... i na koniec dochodzisz do... niczego. «O, dzięki Bogu, obrałem cebulę, obrałem próżność». Tak robisz i pachniesz cebulą! Tak mówią ojcowie pustyni. Taka jest próżność. Kiedyś rozmawiałem z pewnym jezuitą — dobrym, dobrym człowiekiem — ale był taki próżny, taki próżny... I my wszyscy mu mówiliśmy: «Jesteś próżny!», ale on był tak dobry, że wszyscy mu to wybaczaliśmy. Pojechał na rekolekcje, a kiedy wrócił, powiedział nam we wspólnocie: «Jakie piękne rekolekcje! Przeżyłem osiem dni w niebie i odkryłem, że byłem bardzo próżny! Ale dzięki Bogu pokonałem wszystkie pasje!». Taka jest próżność! Bardzo trudno jest uwolnić księdza od próżności. Lecz lud Boży przebacza ci wiele rzeczy: przebacza ci, jeśli się poślizgniesz z powodów uczuciowych, przebacza ci to. Przebacza, jeśli się poślizgniesz z powodu kieliszka wina, przebacza ci to. Lecz nie przebaczy ci, jeśli jesteś pasterzem przywiązanym do pieniędzy, jeśli jesteś pasterzem próżnym, który nie traktuje dobrze ludzi. Osoba próżna nie traktuje bowiem dobrze ludzi. Pieniądze, próżność i pycha. Trzy schody, które prowadzą do wszystkich grzechów. Lud Boży rozumie nasze słabości i wybacza je; ale tych dwóch nie przebacza!
Nie przebacza pasterzowi przywiązania do pieniędzy. I nietraktowania ludu dobrze nie przebacza. To ciekawe, prawda? Musimy walczyć, by nie mieć tych dwóch wad. Poza tym leadership musi wyrażać się w służbie, lecz z osobistą miłością do ludzi. Kiedyś słyszałem takie słowa o pewnym proboszczu: «Ten człowiek znał imiona wszystkich ludzi ze swojej dzielnicy, znał nawet imiona ich psów!». To piękne! Był blisko nich, znał każdego, znał historię wszystkich rodzin, wiedział wszystko. I pomagał. Był przy nich... Bliskość, posługa, pokora, ubóstwo i poświęcenie. Pamiętam starych proboszczów z Buenos Aires, kiedy nie było telefonów komórkowych, poczty głosowej; spali koło telefonu. Nikt nie umierał bez sakramentów. Wzywali ich o każdej porze: wstawali i szli. Posługa, posługa. A kiedy byłem biskupem, cierpiałem, kiedy dzwoniłem do jakiejś parafii i odpowiadała mi automatyczna sekretarka... Tak, nie ma leadership! Jak możesz prowadzić lud, jeśli go nie słyszysz, jeśli nie jesteś sługą? To są rzeczy, które mi przychodzą na myśl, w sposób trochę nieuporządkowany, ale by odpowiedzieć na twoje pytanie...
Dzień dobry, Ojcze Święty.
Dzień dobry.
Nazywam się ks. Serge, jestem z Kamerunu. Odbywam formację w Kolegium św. Pawła Apostoła. A oto pytanie: kiedy wrócimy do naszych diecezji i wspólnot, zostanie nam powierzona nowa odpowiedzialność związana z posługą i nowe zadania formacyjne. Jak możemy pogodzić w zrównoważony sposób wszystkie wymiary życia kapłańskiego: modlitwę, obowiązki duszpasterskie, zadania formacyjne, żadnego z nich nie zaniedbując? Dziękuję.
Jest pytanie, na które nie odpowiedziałem: być może mi umknęło — nieświadomy jest nieuczciwy! — i chcę je połączyć z tym pytaniem. Pytano mnie: «Jak Wasza Świątobliwość jako Papież radzi sobie z tym wszystkim?». Również twoje pytanie tego dotyczy... Odpowiem na twoje, opowiadając z całą prostotą, co robię, by nie zaniedbać tych rzeczy. Modlitwa. Staram się rano odmawiać jutrznię i odmówić trochę brewiarza, modląc się do Pana. Kiedy wstaję. Najpierw czytam teksty oznaczone cyframi, a potem to. Następnie odprawiam Mszę św. Potem zaczyna się praca: praca, która jednego dnia jest pewnego rodzaju, drugiego innego... staram się robić wszystko po kolei. W południe obiad, potem trochę sjesty; po sjeście, o trzeciej — przepraszam — o trzeciej odmawiam Nieszpory... Jeśli się ich nie odmówi o tej porze, potem się już ich nie odmówi! No tak, i jeszcze czytania, oficjum czytań na następny dzień. Potem praca po południu, rzeczy, które muszę zrobić... Potem odprawiam adorację i odmawiam Różaniec; kolacja i koniec. Taki jest schemat. Lecz niekiedy nie można zrobić wszystkiego, bo ulegam różnym nieroztropnym potrzebom: za dużo czasu poświęcam pracy lub myślę, że jeśli czegoś nie zrobię dziś, nie zrobię jutro... i tak odpada adoracja, odpada sjesta, odpada co innego... I tu też potrzeba czujności: wrócicie do diecezji i będzie z wami tak jak ze mną: to normalne. Praca, modlitwa, trochę czasu na odpoczynek, na wyjście z domu, mały spacer, to wszystko jest ważne... Lecz musicie to regulować z czujnością i z radami... Ideałem jest na koniec dnia odczuwać zmęczenie: to jest ideał. Nie potrzeba brać pastylek: odczuwać zmęczenie. Lecz dobre zmęczenie, nie zmęczenie nieostrożne, bo to szkodzi zdrowiu i na dłuższą metę drogo się za to płaci. Patrzę na twarz Sandra, który się śmieje i mówi: «Przecież Wasza Świątobliwość tak nie postępuje!». To prawda. Jest to ideał, ale ja nie zawsze tak postępuję, bo ja też jestem grzesznikiem i nie zawsze zachowuję porządek. Ale tak masz postępować...
Dzień dobry, Ojcze Święty, nazywam się Fernando Rodriguez, jestem młodym księdzem z Meksyku, otrzymałem święcenia miesiąc temu i mieszkam w Kolegium Meksykańskim. Ojciec Święty przypomniał nam, że Kościół potrzebuje nowej ewangelizacji. A w «Evangelii gaudium» Ojciec Święty omówił przygotowanie przepowiadania słowa, homilię i głoszenie jako formę pełnego pasji dialogu między pasterzem i ludem. Czy Ojciec Święty mógłby wrócić do tego tematu nowej ewangelizacji? Ojcze Święty, zadajemy sobie także pytanie, jaki powinien być kapłan w tej nowej ewangelizacji. Jaką cechą lub jakimi cechami powinien się wyróżniać? Dziękuję.
Kiedy Jan Paweł II mówił — myślałem, że to był pierwszy raz, ale potem mi powiedziano, że to nie był pierwszy raz — o nowej ewangelizacji, było to w Santo Domingo w 1992 r. I on powiedział, że ma to być nowa metodologia, w zapale, w gorliwości apostolskiej, i trzeciej rzeczy nie pamiętam... Kto to pamięta? W wyrazie! Trzeba szukać formy wyrazu odpowiadającej wyjątkowości czasów. I dla mnie w Dokumencie z Aparecidy jest to bardzo jasne. Ten Dokument z Aparecidy dobrze to rozwija. Dla mnie ewangelizacja wymaga wyjścia poza siebie; wymaga wymiaru transcendentnego: transcendencji w adoracji Boga, w kontemplacji, i transcendencji w stosunku do braci, w stosunku do ludzi. Wychodzenie poza, wychodzenie poza! Dla mnie to jest jakby sedno ewangelizacji. A wychodzenie znaczy docieranie, czyli bliskość. Jeśli nie wychodzisz poza siebie, nigdy nie osiągniesz bliskości! Bliskość. Być blisko ludzi, być blisko wszystkich, tych wszystkich, którzy powinni być nam bliscy. Wszystkich ludzi. Wychodzić. Bliskość. Nie można ewangelizować bez bliskości. Bliskość, ale serdeczna; bliskość miłości, a także bliskość fizyczna; być blisko. I ty połączyłeś z tym homilię. Problem nudnych homilii — że się tak wyrażę — problem nudnych homilii polega na tym, że brak bliskości. Właśnie w homilii uwidacznia się bliskość pasterza w stosunku do jego ludu. Jeśli wygłaszasz homilię, powiedzmy 20, 25 lub 30, 40 minut — nie są to wymysły, to się zdarza — i mówisz o rzeczach abstrakcyjnych, o prawdach wiary, nie jest to homilia, ale lekcja! To coś innego! Nie jesteś blisko ludzi. Dlatego homilia jest ważna: by ocenić, by poznać dobrze bliskość księdza. Sądzę, że na ogół nasze homilie nie są dobre, nie należą do homiletycznego gatunku literackiego: są to wykłady albo lekcje, albo refleksje. Lecz homilia — zapytajcie o to profesorów teologii — homilia podczas Mszy św., mocne Słowo Boże, to sakramentale. Dla Lutra był to niemal sakrament: było to ex opere operato, Słowo przepowiadane; dla innych jest to ex opere operantis, tylko. Myślę, że prawda jest pośrodku, jest to i jedno, i drugie. Teologia homilii jest trochę sakramentale. To nie to samo co mówić na jakiś temat. To coś innego. Zakłada modlitwę, studia, zakłada znajomość osób, do których będziesz mówił, zakłada bliskość. Jeśli chodzi o homilię, to aby dobrze prowadzić ewangelizację, musimy robić postępy, jesteśmy spóźnieni. Jest to jeden z elementów nawrócenia, którego potrzebuje dzisiejszy Kościół: należy dobrze ustawić homilie, żeby ludzie rozumieli. Przy tym po ośmiu minutach uwaga się kończy. Homilia trwająca więcej niż osiem, dziesięć minut jest niewłaściwa. Musi być krótka, musi być wyrazista. Polecam wam dwie książki, wydane w moich czasach, ale dobre, na temat tego aspektu homilii, które mogą wam bardzo pomóc. Pierwszą jest Teologia przepowiadania Hugona Rahnera. Nie Karla, Hugona. Hugona dobrze się czyta, Karl jest trudny w lekturze. To jest perła: Teologia przepowiadania. A drugą jest książka o. Domenica Grassa, który wyjaśnia, czym jest homilia. Wydaje mi się, że nosi ona taki sam tytuł Teologia przepowiadania. Sporo wam one pomogą. Bliskość, homilia... Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem powiedzieć... Wychodzenie, bliskość, homilia jako miara tego, czy jestem blisko ludu Bożego. Inną kategorią, którą chętnie się posługuję, są peryferie. Kiedy człowiek wychodzi, nie powinien zatrzymywać się w połowie drogi, ale iść do końca. Niektórzy mówią, że ewangelizację trzeba zaczynać od tych, którzy są najdalej, tak jak czynił Pan. To mi przychodzi do głowy w odpowiedzi na twoje pytanie. Lecz to, co mówiłem o homilii, jest prawdą: dla mnie jest to jeden z problemów, które Kościół musi przestudiować, i musi się nawrócić. Homilie, homilie: to nie są lekcje, nie są to wykłady, to coś innego. Mnie się podoba, kiedy księża spotykają się na dwie godziny, żeby przygotować homilię na najbliższą niedzielę, bo tworzy się wtedy klimat modlitwy, nauki, wymiany opinii. To jest dobre i dobrze robi. Przygotowanie homilii z kimś innym jest rzeczą bardzo dobrą.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Nazywam się Wojciech, mieszkam w Papieskim Kolegium Polskim, studiuję teologię moralną. Ojcze Święty, w odniesieniu do kapłaństwa w służbie naszego ludu na wzór Chrystusa i Jego misji, co nam Ojciec Święty zaleca, byśmy pozostawali gotowi i radośni w służbie ludu Bożego? Jakie ludzkie cechy Ojciec Święty radzi nam i nakazuje rozwijać, byśmy byli obrazem Dobrego Pasterza i byśmy żyli tym, co Wasza Świątobliwość nazwał «mistyką spotkania»?
Mówiłem o paru rzeczach, które trzeba robić w modlitwie, zasadniczo. Lecz wezmę od ciebie ostatnie słowo, by omówić jedną rzecz i dodać ją do tych wszystkich, które powiedziałem, które zostały powiedziane i prowadzą do twojego pytania. «Mistyka spotkania», powiedziałeś. Spotkanie. Umiejętność spotkania z innymi. Umiejętność słyszenia, słuchania innych osób. Umiejętność poszukiwania razem drogi, metody, wielu rzeczy. To jest spotkanie. I znaczy również nielękanie się, nielękanie się rzeczy. Dobry pasterz nie powinien się lękać. Być może w jego wnętrzu jest lęk, ale nigdy się nie boi. Wie, że Pan mu pomaga. Spotkanie z osobami, które masz otoczyć opieką duszpasterską; spotkanie z twoim biskupem. Ważne jest spotkanie z biskupem. Ważne jest, by biskup pozwolił się ze sobą spotykać. To ważne... bo czasami, owszem, słyszy się takie rzeczy: «Powiedziałeś o tym twojemu biskupowi? Tak, prosiłem o spotkanie, proszę od czterech miesięcy. Czekam!». To nie jest dobre, nie. Trzeba odwiedzać biskupa i biskup musi pozwolić się odwiedzać. Dialog. Przede wszystkim chciałbym jednak powiedzieć o jednej rzeczy: o spotykaniu się w waszym gronie. Przyjaźń kapłańska: to jest skarb, skarb, który musicie pielęgnować między sobą. Przyjaźń między wami. Przyjaźń kapłańska. Nie wszyscy mogą być bliskimi przyjaciółmi. Lecz jaka piękna jest przyjaźń kapłańska! Kiedy księża jak dwaj bracia, jak trzej bracia, czterej bracia poznają się, rozmawiają o swoich problemach, o swoich radościach, o swoich oczekiwaniach, o tylu rzeczach... Przyjaźń kapłańska. Dążcie do tego, to ważne. Bycie przyjaciółmi. Sądzę, że to bardzo pomoże wam w życiu kapłańskim, w życiu duchowym, w życiu apostolskim, w życiu wspólnotowym i również w życiu intelektualnym: przyjaźń kapłańska. Gdybym spotkał księdza, który mówi: «Nigdy nie miałem przyjaciela», pomyślałbym, że ten ksiądz nie zaznał jednej z największych radości w życiu kapłańskim, przyjaźni kapłańskiej. I tego wam życzę — życzę, byście byli przyjaciółmi tych, których Pan stawia przed wami, byście z nimi zacieśniali przyjaźń. Tego wam życzę w życiu. Przyjaźń kapłańska jest siłą wytrwałości, radości apostolskiej, odwagi, również poczucia humoru. To jest piękne, bardzo piękne! Tak właśnie myślę.
Dziękuję wam za cierpliwość! A teraz możemy pomodlić się do Matki Bożej, poprosić o błogosławieństwo...
Regina caeli...
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (7/2014) and Polish Bishops Conference