Górnictwo węglowe - nadal niebezpieczny zawód
Trwa przerwa w pracy kombajnu. Na stropie widać metalowe podpory. Autor zdjęcia: Henryk Przondziono
Pod ziemią działają kolej i telefony, panują oryginalne zwyczaje, a górnicy używają znanego tylko sobie slangu. — To takie podziemne miasto — mówią nasi przewodnicy.
Zjeżdżamy w dół tak zwaną szolą. Przed naszymi oczyma co chwila z ciemności wyłaniają się korytarze kolejnych „pięter”. Pomiędzy grubymi warstwami ziemi jak w kretowisku wyryte są chodniki. — Zjechaliśmy na poziom 540 m, później będzie 600 i 630 — mówi Kazimierz Strojecki, społeczny inspektor warunków pracy. — Bliżej powierzchni są miejsca, gdzie kiedyś dokonywała się eksploatacja, a dzisiaj nikt już tam nie pracuje. Węgiel został wybrany.
Hełmy zamiast pagonów
Idziemy w stronę ściany nr 20. Jak mówią nasi przewodnicy, marsz zaczynamy od warunków sanatoryjnych, choć i tak trzeba uważać na każdym kroku. — Dwa metry nad ziemią są liny dla maszyn kolejowych — ostrzega Waldemar Kuśmierczyk, szef działu szkolenia KWK „Wujek”. — Napięcie elektryczne sięga 250 wolt, trzeba uważać. Na szczęście w tym miejscu przejście jest szerokie i wygodne, ale później będzie już tylko gorzej.
Wchodzimy do pomieszczenia, gdzie odbywa się tzw. ferezunek. Górnicy zjeżdżają, siadają na ławkach, po czym dowiadują się, jaka praca jest do wykonania konkretnego dnia. Po drodze spotykamy brygady transportowe. Zanim rozpoczyna się wydobywanie czarnego złota, potrzebna jest odpowiednia logistyka. Ktoś musi przygotować ścianę, zamontować nośniki węgla, zabezpieczyć miejsce pracy przed zawaleniem. Wśród pracowników pod ziemią możemy więc spotkać nie tyko klasycznych górników. Są tam specjaliści od wentylacji, elektrycy, ślusarze. — W górnictwie mamy stopnie jak w wojsku — tłumaczy Waldemar Kuśmierczyk. — Zamiast po pagonach, rozróżniamy szarżę po kolorze kasku. Czerwony hełm mają pracownicy nowo przyjęci, brązowy — górnicy, zielony — elektrycy, niebieski — ślusarze i mechanicy, żółty — dozór średni, biały — wyższy dozór kopalni.
Ciężki chleb górnika
Z każdą minutą warunki stają się trudniejsze. Patrzymy na podłoże, żeby się nie potknąć o wystające pręty. Co jakiś czas przekonujemy się też o dobrodziejstwie kasku, który skutecznie chroni nasze głowy przed rozbiciem. Trudniej jest znaleźć sposób na wysoką temperaturę, a dla odmiany termometr co jakiś czas pokazuje okolice zera, zaś dodatkowym utrapieniem jest woda pod nogami, para, błoto i dokuczliwy przeciąg.
— Pył węglowy niesie ze sobą dwa niebezpieczeństwa — mówi inżynier Kuśmierczyk. — Przede wszystkim może spowodować wybuch, jak w kopalni „Halemba” w Rudzie Śląskiej czy „Jas-Mos” w Jastrzębiu. Ale cichym zabójcą górników jest także pylica. Pokazuje zapory przeciwwybuchowe. W chodnikach tamy przeciwpożarowe. Wszystkie urządzenia i narzędzia też muszą spełniać odpowiednie standardy: nie mogą prowokować iskry i muszą być ognioodporne.
Na ścianie możemy się przekonać, jak wygląda serce kopalni. Górnicy poruszają się schyleni albo nawet na czworakach. Kiedy zaczyna pracować kombajn, huk staje się nie do zniesienia, a pył — mimo ubrań ochronnych — wdziera się wszędzie, także do nosa i gardła.
— Praca górnika to dziś żadna konkurencja na rynku — mówią nasi przewodnicy. — Murarze czy kafelkarze mogą zarobić więcej. Pracują dłużej, ale przynajmniej na powietrzu: bezpiecznie i przy dobrym świetle.
Surowa matka natura
Bezpieczeństwo w kopalni musi być priorytetem. Chodniki obudowane są metalowymi pierścieniami. Skonstruowane są tak, że w przypadku nacisku skał poszczególne elementy przesuwają się, by najpierw zająć miejsce pozostawione wcześniej na okoliczność takiego zagrożenia. Dzięki temu, zanim pęknie strop, górnicy będą mogli dowiedzieć się o rosnącym zagrożeniu. Kazimierz Strojecki co chwilę pokazuje górną część chodnika. Wyraźnie widać zagięcia, a nawet pęknięcia wielkich metalowych konstrukcji. Im bliżej ściany, tym gęściej obudowany chodnik.
Zwracamy uwagę na rozstaw pierścieni podtrzymujących chodnik. W miejscach bezpieczniejszych są zamontowane co jeden metr, ale czasami co pół metra, a nawet co trzydzieści centymetrów. — To wiele mówi o ciśnieniu skał, ale też o kosztach wydobywania węgla — twierdzi Kuśmierczyk.
Dyrektorzy nie żałują na bezpieczeństwo. Telefon łączy dyspozytora ze wszystkimi newralgicznymi punktami w kopalni. Wzdłuż chodników poustawiane są także urządzenia głośnomówiące. Nie trzeba szukać aparatu, kiedy potrzebne są istotne wiadomości. W sytuacji zagrożenia cała załoga ma szansę usłyszeć, co się dzieje wokół.
Zanim górnicy pojawią się w przy szybie, przykładają akumulatory do specjalnego czujnika. W ten sposób dokonuje się ich elektroniczna rejestracja.
— Każdy górnik ma ze sobą urządzenie, które nadaje fale na innych częstotliwościach. Żadna się nie powtarza. To na wypadek, gdyby trzeba było kogoś szukać pod ziemią. To taki GPS — mówi Bogusław Bojdoł, jeden z odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
Wszyscy dostają też okulary i maskę przeciwpyłową, małą apteczkę z niezbędnym opatrunkiem oraz maskę tlenową. Ta ostatnia, w przypadku zagrożenia, pozwala górnikom przetrwać bez tlenu co najmniej godzinę.
Zakaz fedrowania
Na mapach dokładnie widać miejsca, pod którymi każdego dnia górnicy fedrują węgiel. Kopalnia „Wujek” ma wyjątkowo trudną sytuację, bo — jak pokazują zdjęcia satelitarne — prostopadle do wyrobisk, na powierzchni roztacza się aglomeracja katowicka. Kombajny pracują pod budynkami, torowiskami i siecią dróg. To wszystko wymaga szczególnych rozwiązań. Na mapie wyróżniona jest okolica panewnickiej bazyliki franciszkanów, którą oddziela od pozostałych miejsc czerwona linia. — Tej linii nie wolno nam przekroczyć — mówi Janusz Związek, inżynier odpowiedzialny za bezpieczeństwo. — To jest filar ochronny, obszar wyłączony z eksploatacji. Takie są wymogi związane z ochroną zabytków.
Jeśli na zdjęciach satelitarnych widać ciemne plamy, eksploatację prowadzi się na tzw. zawał. Po wybraniu węgla, nie wypełnia się pozostawionej przestrzeni niczym, następuje samoistne zawalenie górotworu. Takich sytuacji jest jednak niewiele. Ok. 70 proc. wydobycia w Katowickiem dokonuje się na tzw. podsadzkę. W miejsce wydobytego węgla wtłaczana jest mieszanina piasku, kamienia i wody, żeby osiadanie powierzchni było znikome albo zerowe.
Niestety, skuteczność najlepszych nawet metod nie jest imponująca. Doskonale widać to w śląskich lasach. Rozlewiska wody, zapadliska, pofałdowany teren, garby na autostradzie.
Mimo wielu doświadczeń i ciężkiej pracy techników, bilans za górnictwo na Śląsku jest bardzo bolesny. Już przed wojną Bytom miał być przeniesiony w zupełnie inne miejsce. Niemcy wpadli na pomysł, by wybudować nowe miasto, do którego przenieśliby Bytom. Bardziej opłacała im się eksploatacja złóż węgla, wyjątkowo bogatych na tamtym terenie. W taki sposób powstała dzielnica Rudy Śląskiej — Nowy Bytom. Po wojnie Polacy dalej eksploatowali złoża. Niejaki prof. Budryk wymyślał wprawdzie sposoby takiego wydobywania węgla, by jednak uratować miasto, ale władza komunistyczna prowadziła gospodarkę rabunkową. Ideolodzy socjalizmu potrzebowali węgla, musiano wydobywać 300 proc. normy, a miasto coraz bardziej zapada się pod ziemię.
Tradycja i nowoczesność
Kopalnia „Wujek” może się poszczycić ponadstuletnią tradycją. Pierwsze 50 ton wydobyto z głębokości 63 metrów 7 listopada 1900 roku. Tutejsi górnicy brali udział w I wojnie światowej, powstaniach śląskich, II wojnie światowej i, niestety, w tragicznych wydarzeniach z 13 grudnia. — Kiedy przyszedłem do pracy po studiach, był dokładnie 1981 rok — opowiada Waldemar Kuśmierczyk. — Do dziś pamiętam dźwięk hymnu, który górnicy śpiewali podczas strajku. Łzy same cisnęły się do oczu.
Oprócz tragicznych rozdziałów, historia górnictwa na Śląsku ma także dobre strony. — W latach osiemdziesiątych to miejsce było wypełnione tłumem ludzi — pokazuje korytarz wiodący do windy Kazimierz Zdrojewski. — Zatrudnienie było duże, a przepustowość szybu niewielka. Każdy chciał jak najszybciej wyjechać na powierzchnię, więc działy się tu sceny dantejskie. Dzisiaj poprawę widać na każdym kroku. Do kopalni wdarła się elektronika. Nikt już nie odbiera na markowni metalowych znaczków, a czas pracy mierzony jest elektronicznie. Wśród braci górniczej niewzruszone jednak pozostały najwartościowsze zwyczaje: przy powitaniu i pożegnaniu z każdej strony słychać „Szczęść Boże”.
opr. mg/mg