Po pożarze w Kamieniu Pomorskim zarządzono kontrolę wszystkich hoteli socjalnych. Ich wyniki nie napawają optymizmem.
Po pożarze w Kamieniu Pomorskim zarządzono kontrolę wszystkich hoteli socjalnych. Ich wyniki nie napawają optymizmem. Jeśli jednak mamy wyciągnąć trwałe, a nie doraźne wnioski z tamtej tragedii, to zasadniczo musi się zmienić podejście decydentów do wszystkich problemów mieszkalnictwa w naszym kraju
Hotel Nafta, zanim został budynkiem socjalnym, był pracowniczą bursą. Kiedy firma zarządzająca hotelem wycofała się z miasta, to przeszedł on we władanie gminy. Podobną ścieżkę przekształceń własnościowych — jak w Kamieniu Pomorskim — przeszło jeszcze 250 innych hoteli pracowniczych. Wszystkie mają dzisiaj status mieszkań socjalnych. I właśnie w tych obiektach strażacy oraz inspektorzy budowlani przeprowadzali w ubiegłym tygodniu kontrole na wniosek Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji.
Niebezpieczne, a jeszcze ich brakuje
Inspekcja nie objęła jednak wszystkich budynków socjalnych w kraju. A ich stan techniczny jest nie mniej fatalny niż byłych hoteli pracowniczych. W stolicy skupisko takich mieszkań znajduje się po prawej stronie Wisły — na Pradze. W znacznej części są to kamienice wybudowane jeszcze przed wojną. Od tamtej pory nie były gruntownie remontowane. Mury tych domów nie mają tynków, a okna na klatkach schodowych w większości pozbawione są szyb. Mimo to na korytarzach unosi się trudny do wytrzymania zaduch. Na wyższe piętra prowadzą drewniane schody, które gdyby się zapaliły, odcięłyby mieszkańcom drogę ucieczki. W zasięgu wzroku nie ma zaś żadnej gaśnicy.
Podobnie wygląda większość mieszkań socjalnych w innych miastach. Są to z reguły stare, zaniedbane kamienice. Równie źle, jeśli nie gorzej, wygląda sytuacja na wsiach. Tam w lokalach socjalnych nie ma ani kanalizacji, ani ubikacji, ani bieżącej wody. Część z nich nie nadaje się nawet do remontu. Powinny zostać rozebrane, tylko gdzie pójdą ich lokatorzy? Przecież żadnych innych mieszkań zastępczych nie ma. W Warszawie do sąsiadujących z socjalnymi mieszkaniami pustostanów wprowadzają się kolejne rodziny, które przyjechały do stolicy za pracą. Według danych Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, w Polsce jest ponad 32 tys. lokali socjalnych. Tymczasem szacunki mówią, że powinno być ich nawet 200 tys. Dlaczego aż tyle? Bo zgodnie z prawem do mieszkań socjalnych powinny być kierowane osoby znajdujące się w trudnej sytuacji zdrowotnej, rodzinnej lub społecznej. Przede wszystkim jednak ci, którzy mają wyrok eksmisji z mieszkań komunalnych, prywatnych i spółdzielczych.
To, że gminy nie budują mieszkań socjalnych w dostatecznej ilości, sprawia, że eksmisje nie są przeprowadzone. Można się nawet cieszyć, że ludzi mających problemy finansowe nie przenosi się do ruin. Inne argumenty za nieprzeprowadzaniem eksmisji podają natomiast pracownicy socjalni.
Od lat środowisko to postuluje, aby nie tworzyć gett biedoty i patologii w jednym miejscu. Bo osoba mająca chwilowe problemy z pieniędzmi, widząc wokół siebie pozytywne przykłady, podąży tą drogą. Tymczasem jak trafi do warszawskiego „Trójkąta Bermudzkiego” czy do hrubieszowskiego „Palermo”, to najczęściej bardzo szybko wejdzie w konflikt z prawem.
Niestety, postulaty pracowników socjalnych i polityków społecznych, jak na razie, pozostają bez odzewu ze strony władz lokalnych. Te ostatnie chcą po prostu pozbyć się problemu jak najmniejszym kosztem. Tam, gdzie jest pustostan, wstawiają nowe okna, w mieszkaniu malują ściany. I tak powstaje jeden lokal więcej.
Jeden na drugim
Problem mieszkaniowy w naszym kraju jest jednak znacznie głębszy, ponieważ nie tylko lokale socjalne są ruinami. Z informacji zebranych podczas spisu powszechnego (2002 r.) wynika, że ponad 6 mln Polaków mieszka w tzw. warunkach substandardowych. Oznacza to m.in. zły stan techniczny, brak kanalizacji i wodociągów. A jeśli jest jakieś wyposażenie sanitarne, to w jednym pokoju zamieszkują więcej niż 3 osoby. W ten sposób żyje w naszym kraju 3,7 mln ludzi. Kolejne 7 mln mieszka w lokalach, w których na jeden pokój przypadają ponad 2 osoby. Do tego trzeba dodać jeszcze kilkadziesiąt tysięcy ludzi mieszkających w: pralniach, suszarniach, garażach, kontenerach czy barakowozach. Osoby przeprowadzające spis powszechny znalazły ponad 13 tys. takich prowizorycznych mieszkań. Jeśli założymy, że średnio w tego typu pomieszczeniach mieszkają 3 osoby, to robi się z tego miasto wielkości Malborka.
W sumie 35 proc. Polaków mieszka w warunkach złych lub bardzo złych. Co gorsze, jeśli realnie nic się nie zmieni, to w najbliższych latach liczby te mogą bardzo szybko poszybować w górę. Okazuje się bowiem, że aż 7,5 mln mieszkań w naszym kraju wymaga znaczących napraw. A co dziesiąte powinno być wyremontowane natychmiast! Te 10 proc. mieszkań jest więc niczym tykające bomby. Wystarczy silniejszy wiatr — bynajmniej nie tornada, jakie przechodziły nad Polską w ubiegłym roku — albo roboty drogowe prowadzone w pobliżu nieremontowanego od lat lokalu, aby doszło do katastrofy.
Mgliste marzenia o „m”
Przeludnienie w mieszkaniach wynika z tego, że żyjemy w małych lokalach. Aby postawić przysłowiową kropkę nad „i”, trzeba powiedzieć, że spośród krajów unijnych mieszkania nad Wisłą należą do najmniejszych. W Polsce przeciętne lokum ma niecałe 70 m2, a średnia dla Wspólnoty Europejskiej (bez Rumunii i Bułgarii) wynosi 75 m2. Liderzy — Dania i Luksemburg — mają średnio o ponad 30 m2 większe mieszkanie niż w Polsce. Drugim powodem przeludnienia jest trudna dostępność mieszkań. Ich ceny są zbyt wysokie jak na nasze zarobki. Jeszcze przed kryzysem jeden z banków wyliczył, że tylko 40 proc. Polaków stać na własne „m”. Ale uwaga! Znacząca część tej grupy mogłaby zaciągnąć kredyt na kawalerkę, a nie na mieszkanie średniej wielkości.
Od początku tego roku zmniejszyła się grupa osób mających zdolność kredytową. Powodem jest bardziej restrykcyjna polityka prowadzona przez instytucje finansowe oraz zahamowanie wzrostu płac. Ministerstwo Pracy szacuje, że o 200 tys. wzrośnie liczba bezrobotnych. Jeżeli pracę stracą osoby żyjące „od pierwszego do pierwszego”, to znowu zacznie przybywać wyroków eksmisyjnych.
Zdaniem ekspertów, trudną sytuację na rynku mieszkaniowym pogarsza fakt, że mieszkania pochodzą głównie ze sprzedaży deweloperskiej lub od inwestorów prywatnych. Z każdym rokiem maleje natomiast liczba mieszkań budowanych przez gminy i spółdzielnie mieszkaniowe, które swoją ofertę kierowały do rodzin mniej zamożnych. Zgodnie z planami, mieszkania dla tych osób miały budować Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Ale nadzieje związane z tą formą budownictwa okazały się płonne. Wysoki czynsz (700 zł dla dwuosobowej rodziny — dane z jednego z podwarszawskich TBS-ów) oraz sięgający kilkudziesięciu tysięcy zł wkład własny spowodowały, że mieszkania te są raczej dla osób średniozamożnych. W efekcie TBS-owskich mieszkań jest obecnie 4 razy mniej niż planowano. Skutki takiej polityki mieszkaniowej porażają. Dość powiedzieć, że — według niektórych wyliczeń — w Polsce brakuje ok. 1,8 mln mieszkań. Kilka lat temu deficyt ten wynosił 1,5 mln mieszkań. Zamiast naprawiać sytuację na rynku, przesunęliśmy się w złą stronę.
Czy w takiej sytuacji można się dziwić lokatorom, np. lubartowskiego hotelu Unitra, że nie chcą opuścić swoich mieszkań? Nie przekonuje ich nawet to, że straż pożarna i nadzór budowlany jednoznacznie orzekły, iż w hotelu nie są spełnione wymogi przeciwpożarowe. Brakuje oddymiaczy, odpowiednich klatek schodowych i odpowiednio oznaczonych wyjść ewakuacyjnych. Katalog zarzutów jest bardzo podobny do tego, co usłyszeliśmy po tragedii w Kamieniu Pomorskim. Lecz alternatywy na jakiekolwiek inne „m” lokatorzy Unitry nie mają. Ich dramat dobitnie pokazuje, że żadne doraźne kontrole nic nie zmienią.
W naszym kraju potrzebna jest zasadnicza zmiana podejścia decydentów do wszystkich problemów mieszkalnictwa. Co więcej, takie działanie na rządzących wymusza sama ustawa zasadnicza. Art. 75. ust.1 Konstytucji stanowi, że władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli. Niestety, w świetle tego, jak wygląda kondycja naszego mieszkalnictwa, ten zapis w Konstytucji brzmi jak żart. Bardzo kiepski żart.
Przy pisaniu tekstu korzystałem z danych: Głównego Urzędu Statystycznego, Banku Gospodarki Krajowej, Raportu FEANTSA, Dokumentów Biura Analiz i Ekspertyz Sejmu RP.
Pomagamy poszkodowanym w tragedii w kamieniu pomorskim
Wysyłając SMS o treści: Pomagam — Kamień Pomorski pod numer 72 902.
Koszt SMS-a wynosi 2,44 zł (z VAT).
Można również wesprzeć poszkodowanych, przesyłając ofiary na konto
Caritas Polska z dopiskiem: „Pomagam — Kamień Pomorski”:
CARITAS POLSKA, ul. Skwer Kard. Wyszyńskiego 9, 01-015 Warszawa,
Bank PKO BP S.A. 70 1020 1013 0000 0102 0002 6526.
Bank Millennium S.A. 77 1160 2202 0000 0000 3436 4384.
Caritas Polska serdecznie dziękuje tym, którzy włączyli się w pomoc poszkodowanym.
opr. mg/mg