Karta Praw Pustych

O Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej

Badacze systemu komunistycznego zwracali uwagę na kopiowanie przez komunizm różnych form kultu religijnego i wprowadzanie ich do obyczajowości świeckiej, a nawet do rytuału życia politycznego.

Wymyślano na przykład ceremonię „nadania imienia" dziecku, nieudolnie naśladującą chrzest święty. A w przestrzeni publicznej budowano różne mutacje warszawskiego Pałacu Kultury, mające w istocie zastąpić budowle kościelne. Pisma Lenina czy Stalina miały zająć miejsce Biblii itd. Komuniści zrozumieli dość szybko, że naturalna dla człowieka potrzeba wiary musi znaleźć miejsce realizacji. I sprytnie w miejsce Boga i Jego świętych podstawili Lenina i Stalina ze zgrają partyjnych sekretarzy, co szybko zmieniło się w niezamierzoną parodię.

Unijna Karta Praw Podstawowych

Przypomniałem sobie o całym pseudoreligijnym sztafażu systemu komunistycznego sięgnąwszy po unijną Kartę Praw Podstawowych. Pierwsza lektura tego niewielkiego dokumentu prowadzi do wniosku, że oto biurokraci postanowili poprawić Dekalog. No i wyszło jak wyszło. Karta do Dziesięciorga przykazań ma się tak jak Pałac Kultury do gotyckich katedr.

Pobieżna lektura dokumentu może prowadzić do wniosku, że w zasadzie nie ma się o co kłócić. Ot, zamiast w dziesięciu zdaniach, prawa człowieka zdefiniowano w 54 artykułach. Kłopotem staje się jednak już lektura preambuły Karty. Można mieć wrażenie, że jej twórcy zupełnie jak autorzy dokumentów z czasu rewolucji (zarówno francuskiej, jak i sowieckiej) zdają się obawiać użycia takich słów jak Bóg czy chrześcijaństwo. Mówią o Europie „świadomej swego duchowo-religijnego dziedzictwa". Ciekawe jakiego? Może odwołując się do dziedzictwa niczym starożytni Rzymianie będziemy mówili „na Jowisza"? Jak zwracał uwagę w swojej analizie dokumentu Jan Paweł II, Karta Praw Podstawowych źródło swojej słabości ma właśnie w braku zakorzenienia. Uparte odcinanie się od chrześcijańskich korzeni Europy i europejskości sprawia, iż ten dokument jest zamkiem zbudowanym na piasku.

Ale fakt braku fundamentów można zarzucić sporej części unijnego ustawodawstwa. Jeśli załatwia ono jakieś ważne sprawy, to nie ma powodu, by je odrzucać. Raczej trzeba mieć po prostu świadomość jego ograniczoności.

Z tego punktu widzenia Karta powtarzająca obowiązujące we wszystkich państwach unijnej Europy zapisy jest dokumentem nieszkodliwym. Jeżeli potraktujemy ją jako dokument techniczny, potwierdzający wolności i prawa obywatelskie i deklarujący dobrą wolę władz państwowych wobec uprawnień obywateli, to czegóż tu się czepiać.

Zagrożenia suwerenności

Kłopot w tym, że jedną z cech działalności biurokracji UE jest produkowanie dokumentów zawierających zapisy, które przy odpowiedniej interpretacji zawężają prawa państw do samodzielnego decydowania o tym, co może się dziać na ich terytorium. Art. 52 Karty mówi: „Wszelkie ograniczenia w korzystaniu z praw i wolności uznanych w niniejszej Karcie muszą być przewidziane ustawą i szanować istotę tych praw i wolności. Z zastrzeżeniem zasady proporcjonalności, ograniczenia mogą być wprowadzone wyłącznie wtedy, gdy są konieczne i rzeczywiście realizują cele interesu ogólnego uznawane przez Unię lub wynikają z potrzeby ochrony praw i wolności innych osób". Świetnie, tylko pojawia się tutaj, podobnie jak w kilku innych punktach, interes „uznawany przez Unię". Czyli kogo? Ogół obywateli, państwa członkowskie, a może Komisję Europejską? Wobec oczywistej tendencji do budowania prymatu prawa wspólnotowego nad krajowym, obecnej w praktyce europejskiej od wielu lat, za chwilę może się okazać, że na mocy jakiegoś zapisu po piątym przecinku w dokumentach UE Karta stanie się obowiązującą wytyczną dla państw członkowskich. A kolejny urzędnik tak zinterpretuje jej zapisy, że okaże się, iż prawdziwym europejskim małżeństwem będzie związek dwojga homoseksualistów.

To zresztą wydaje się najmniej groźne. Uczestnictwo w Unii oznacza rzeczywiście ogromne poszerzenie możliwości omijania prawa krajowego. Przecież w strefie Schengen zakaz aborcji jest czystą iluzją. A dokładniej wynika wyłącznie z zasobności kieszeni. Bo po godzinie lotu samolotem każda kobieta z tych nielicznych państw unijnych, które ograniczają prawo do aborcji na życzenie, może jej dokonać u lekarza w Londynie, Hadze albo Pradze.

Podobnie rzecz się ma ze związkami homoseksualistów. Bo można sobie wyobrazić „parę", która wyjeżdża powiedzmy do Hiszpanii, tam zawiera tzw. małżeństwo i adoptuje dziecko

(co również tamtejsze prawo dopuszcza) i po - powiedzmy - dwóch latach taka pseudorodzina wraca do Polski, gdzie żąda dla siebie praw nabytych w innym kraju Unii. Zabierzemy jej dziecko i oddamy do sierocińca? Zrobi się gigantyczny wrzask na pół Europy. To nie zależy od Karty Praw Podstawowych, ale jej pełne przyjęcie przez Polskę niestety niewątpliwie ową parę prawnie wzmocni.

Członkostwo w Unii tak czy inaczej będzie wymuszało na Polsce daleko idącą tolerancję wobec przeróżnych wynaturzeń wynikających z tak zwanej poprawności politycznej. Ważne jednak, by nie stało się to obowiązkiem prawnym. W gruncie rzeczy najważniejsze jest wykorzystanie czasu, jaki jeszcze mamy do mądrego nauczania. Tak ze strony Kościoła, jak i świeckich. Nauczania na przykład, że jest złem wywiezienie babci do Holandii i poddanie jej w tamtejszym szpitalu - używając języka unijnego - eutanazji, czyli w języku norm moralnych: zamordowanie jej. Bo technicznie i prawnie taka możliwość w istocie już jest.

Przykłady można mnożyć. Ale nie wiążą się one bezpośrednio z Kartą. Ta jest raczej zapisem ideologii. Nie podzielam na przykład obaw poprzedniej minister spraw zagranicznych, że zapisy o ochronie własności pozwolą na ponowienie roszczeń obywateli niemieckich wobec Polski. Przeciwnie, wydaje się, że silnie zaakcentowana w Karcie ochrona własności prywatnej byłaby Polakom potrzebna, gdyż zdemoralizowani latami komunizmu ciągle jeszcze cudze traktujemy jako niczyje.

Protokół brytyjski

Wynegocjowane przez poprzedni rząd przyłączenie się Polski do protokołu brytyjskiego, czyli do ograniczenia stosowania Karty Praw Podstawowych na terenie naszego kraju, jest jednak rozwiązaniem dobrym. Przede wszystkim dlatego, że zaznacza pewnie dystans Polski wobec tego dokumentu. Także dlatego, że debata nad różnymi dziwactwami związanymi z interpretacją Karty pozwoli na kilka lat perswazji i nauczania.

Warto też pamiętać o prostej zasadzie dyplomacji. Jeśli czegoś nie musimy przyjmować na siebie jako zobowiązania, to tego robić nie należy, bo zostawia to szersze pole do negocjacji.

I targowania się w sprawach dla nas ważnych. Karta Praw Podstawowych i tak będzie musiała być stosowana. Ale wypada zaznaczyć dystans wobec tego dokumentu. Nie dlatego, że jest dokumentem szczególnie groźnym. Nie odbiega też od norm europejskiego prawodawstwa. Ale jest dokumentem charakterystycznym dla nowej, niedobrej tendencji w UE - wizji Unii bez Boga i korzeni. Można powiedzieć, iż Karta to kolejny dowód ludzkiej pychy i przekonania, że bez odwołania się do Boga można unormować etyczną sferę ludzkiego życia. Dotychczas takie próby podejmowały systemy totalitarne. Tym razem burzenie ładu moralnego, panującego w Europie od dwóch tysięcy lat, podjęto odwołując się do wolności i godności. Mając jeszcze kilka lat, możemy tylko uparcie powtarzać, że wolność to nie tęczowe elementarze, lecz świadomość wynikającej z niej odpowiedzialności (słowo, którego w Karcie Praw bardzo brakuje). A godność fundamentalna dla chrześcijańskiego nauczania o człowieku pozostanie pustym frazesem, gdy nie ma odniesienia do Boga. Tylko tyle i aż tyle.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama