Kolęda Europy

Po szczycie UE w Brukseli w grudniu 2005

„Bóg się rodzi, moc truchleje". Śpiewając tę jedną z najpopularniejszych w Polsce kolęd, wiemy, że jest pieśnią o optymizmie! nadziei. Wiemy też, iż przywraca właściwe proporcje między tym, co Boskie, a tym, co cesarskie. Przypomina, że świat polityki jest mniej ważny od świata Ducha.

Podczas tegorocznych świąt Narodzenia Pańskiego będziemy jednak mieli także solidne podstawy do optymizmu pochodzące ze świata polityki. Zwykle piszę w tym miejscu o kłopotach i problemach, tym razem z dużą satysfakcją mogę powiedzieć kilka zdań o znakach nadziei. Co więcej, te znaki nadziei są związane z organizacją tyleż ważną, co irytującą i ostatnimi czasy nieudolną - Unią Europejską.

W ubiegłym tygodniu w Brukseli zdarzyło się coś, czego nikt właściwie się nie spodziewał. Przywódcy państw UE osiągnęli kompromis w sprawie budżetu. Większość ekspertów spodziewała się, że podobnie jak poprzednio, kompromis zostanie osiągnięty dopiero w ostatniej chwili, a więc podczas prezydencji austriackiej. Można było tak sądzić, tym bardziej, że projekt budżetu przedstawiony przez Wielką Brytanię wzbudził powszechną krytykę. Kraje „starej Europy" były niezadowolone, gdyż Londyn bronił swojego rabatu we wpłatach do unijnego budżetu, a nowi członkowie byli oburzeni, że porozumienie finansowe ma być osiągnięte ich kosztem. Wszyscy przypominali nadzieje, jakie budziła prezydencja i zaprezentowane przez Tony'ego Blaira priorytety jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Z pomysłów zasadniczej przebudowy europejskiego systemu finansowego zostało rzeczywiście niewiele. Budżet jest dość podobny do poprzedniego. Brytyjczycy w ostatniej chwili potwierdzili jednak, że są zdolni do tego, by być jednym z przywódców Europy. Przedstawili propozycje, które nikogo nie zachwyciły, ale dla wszystkich były na tyle satysfakcjonujące, że nad ranem 17 grudnia kompromis osiągnięto. Ponieważ brytyjska wizja Unii jest Polakom najbliższa, to zachowanie przez Londyn zdolności przywódczych jest wiadomością dobrą. Podobnie jak zachowanie nowej kanclerz Niemiec. Angela Merkel zaczęła swoją międzynarodową karierę w wielkim stylu. To ona, co najmniej na równi z Blairem, jest autorką porozumienia, bo Niemcy porzuciwszy politykę Gerharda Schroedera, który chciał dyktować całej Europie, co ma robić, na dodatek za to nie płacąc, zgodziła się na nieznaczne podniesienie składki do unijnego budżetu. Rachunek dzięki temu zaczął się bilansować. Zmiana polityki niemieckiej jest dla Polski wyjątkowo dobrą wiadomością. Podobnie jak trzeci z „punktów", jakie napłynęły z Brukseli - ocieplenie w relacjach polsko-francuskich. Dla prezydenta Chiraca przestaliśmy pełnić rolę czarnej owcy Europy, skoro zaproponował jak najszybsze spotkanie Trójkąta Weimarskiego, grupującego Francję, Niemcy i Polskę. Dotychczas Francuzi demonstracyjnie unikali spotkań „Weimaru", zamiast tego stawiając na współpracę Berlina i Moskwy z Rosją oraz z Hiszpanią.

Fachowcy

Najlepsza z wiadomości, jakie napłynęły z Brukseli, dotyczy jednak spraw polskich. Premier Marcinkiewicz, atakowany przez media za brak doświadczenia i oskarżany o nieudolność, okazał się negocjatorem wyjątkowo sprawnym i skutecznym. Warto pamiętać, że Polska po raz pierwszy uczestniczyła w ustalaniu unijnego budżetu. Co jest jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym z unijnych kompromisów. I z pokerową twarzą polski premier, grożąc wetem, ale też montując kolejne sojusze niezadowolonych, zdołał przeprowadzić większość naszych postulatów budżetowych. Nawet więcej, bo nie oddając niczego z pieniędzy, które Polska ma otrzymać na programy rozwojowe, równocześnie przeprowadził to, co mieliśmy dostać zamiast pieniędzy, a więc ułatwienia w dostępie do unijnych funduszy. Pisałem już na łamach „Przewodnika", że ułatwienia w rozliczaniu unijnych pieniędzy są dla nas ważniejsze od wysokości sum zadeklarowanych przez Brukselę. Teraz zjedliśmy ciastko i mamy ciastko, co udaje się załatwić tylko najlepszym negocjatorom. Tak więc nowy rząd udowodnił, że zapowiedź bardziej zdecydowanej polityki zagranicznej, w miejsce nieustannego zabiegania o to, by zagraniczne stolice nas chwaliły, jest po prostu skuteczna. Zachowaliśmy się jak stare, doświadczone państwo europejskie i zaowocuje to - daj Boże - w przyszłości tym, że w kolejnych negocjacjach Polska będzie traktowana jako jedno z europejskich państw rozgrywających, a nie parweniusz domagający się swoich praw bez żadnego uzasadnienia.

Były i straty polityczne. Do najważniejszych trzeba zaliczyć rozbicie sojuszu polsko-słowackiego. Dotychczas Bratysława popierała nasze inicjatywy, a tym razem Brytyjczycy skutecznie rozbili solidarność Grupy Wyszehradzkiej. Rzeczą niepokojącą było też oświadczenie premiera Marcinkiewicza, że sukces negocjacyjny będziemy opijać francuskim szampanem. Program zacieśnienia współpracy z Londynem, z jakim wchodził Marcinkiewicz na europejskie salony, wcale się nie zdezaktualizował. Mam nadzieję, iż jego brukselskie deklaracje były tylko reakcją na zmiany polityki Francji i Niemiec, a nie odwrotem od założeń ideowych Europy oszczędnej i nowoczesnej, za którą opowiadają się Brytyjczycy.

Tym bardziej że brytyjska wizja Europy zyskała bardzo mocne wsparcie na drugim z wielkich międzynarodowych zjazdów ubiegłego tygodnia. W Hongkongu odbywał się bowiem szczyt WTO, Światowej Organizacji Handlu, która w epoce globalizacji stała się jednym z najważniejszych forów polityki międzynarodowej. Koncentrując się na Brukseli, a potem świętując sukces, prawie bez komentarzy pozostawiliśmy ogromny sukces Stanów Zjednoczonych, jakim było przeprowadzenie w Hongkongu decyzji o rezygnacji z subwencji rolniczych po roku 2013. To oznacza, że następny budżet Unii będzie musiał być skonstruowany zupełnie inaczej niż obecny i że już dzisiaj musimy zabrać się do pracy nad mechanizmami zastępującymi niewydolną (i krzywdzącą polskich rolników) wspólną politykę rolną UE.

Nudna globalna wioska

Obie sprawy, o których piszę z okazji Bożego Narodzenia, są nieefektowne, a może i nudne na pierwszy rzut oka. Współczesna polityka światowa polega jednak głównie na trudnych i skomplikowanych negocjacjach gospodarczych. Tak jak w naszym parlamencie największe znaczenie zyskują ludzie, którzy wiedzą, że właściwie umieszczony przecinek zmienia sens ustawy, tak w negocjacjach międzynarodowych coraz częściej kłócimy się o jakieś setne procenta wpłat czy wypłat i te setne procenta okazują się dużo ważniejsze od podpisywanych z wielkimi fanfarami umów międzypaństwowych. Stąd powtórzę, iż najlepszą wiadomością jest to, iż polski rząd radzi sobie wyjątkowo dobrze w tych nieefektownych negocjacjach.

I rzecz ostatnia, ale nie najmniej ważna. Spór o budżet UE był w istocie pierwszym testem działania Unii powiększonej do 25 państw. Wszystkie mechanizmy i regulacje europejskie były szyte dotąd na miarę starej Unii złożonej z kilkunastu bardzo bogatych i w większości podobnych do siebie krajów. Zarówno odrzucona konstytucja, jak i projekty budżetowe oraz większość pomysłów politycznych rodzących się w Brukseli były szyte na miarę starej Unii, w istocie tworząc kategorię członków lepszych i gorszych. Podczas negocjacji budżetowych udało się tę tendencję przełamać. Jeśli okaże się to zmianą trwałą, to w roku 2006 obudzimy się w nowej Europie. Europie, którą trzeba będzie intensywnie sprzątać i urządzać, ale będzie to wreszcie naprawdę nasza Europa. Może to atmosfera Adwentu sprawiła, iż europejscy liderzy wbrew spodziewaniu się dogadali, a może po prostu, skoro Bóg się rodzi, to moc musi truchleć. •

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama