Zaczyna się spełniać najgorszy dla nas scenariusz, czyli sojusz Rosji i Niemiec
Zaczyna się spełniać najgorszy dla nas scenariusz, czyli sojusz Rosji i Niemiec.
Na naszych, rosyjskich uroczystościach mamy prawo gościć przyjaciół", oznajmił Siergiej Prichodźkoi, doradca Władimira Putina. Także sam rosyjski prezydent zdziwił się, że ktoś w Polsce czy na Litwie może oczekiwać, iż przywódcy tych krajów będą zaproszeni na uroczystości 750-lecia Królewca (czyli Kaliningradu). Z pomocą Rosjanom pospieszył, rzecz jasna, Jacques Chirac. „Dyskutujemy nie tylko o sprawach lokalnych, ale również o problemach świata. Nie rozumiem więc, gdy ktoś się obraża za to, że nie został zaproszony na takie spotkanie" - powiedział prezydent Francji. Obecny w Królewcu kanclerz Niemiec dyplomatycznie milczał.
Awantura dyplomatyczna o zaproszenie przywódców sąsiednich państw do Kaliningradu była tylko fragmentem większego sporu. Sporu, który dla Polski ma znaczenie absolutnie strategiczne. Dotyczy bowiem stosunku Unii Europejskiej do Rosji i miejsca Polski we wschodniej polityce Unii.
Rzecz najistotniejsza toczyła się pozornie obok kaliningradzkiego szczytu. A były nią negocjacje dotyczące budowy tak zwanego Gazociągu Północnego, czyli olbrzymiej podmorskiej rury mającej tłoczyć rosyjski gaz z okolic Petersburga do Greifswaldu w Niemczech.
Pomysł Gazociągu Północnego pojawił się pięć lat temu, gdy Polska uzgodniła z Norwegią budowę bezpośredniego połączenia gazowego złóż norweskich z polskim wybrzeżem. Rosjanie wystąpili wówczas z takim pomysłem głównie po to, by opóźnić powstanie projektu polsko-norweskiego. Krzyżowanie się gazociągów pod dnem morskim jest bowiem w prawie międzynarodowym opatrzone tyloma zastrzeżeniami, że prawie niemożliwe do realizacji; zaś gazociąg z Norwegii musiałby krzyżować się z planowanym przez Rosjan. A gazociąg dostarczający błękitne paliwo z Morza Północnego do Polski i innych krajów Europy Środkowej zagrażał podstawowemu założeniu polityki zagranicznej Rosji, jakim jest utrzymanie monopolu dostaw i transportu surowców energetycznych na terenie całej sowieckiej strefy wpływów.
Niemal natychmiast po zgłoszeniu pomysłu budowy Gazociągu Północnego Rosjanie pozyskali sojuszników w Niemczech i Francji. Firmy z tych krajów zgłosiły zainteresowanie nowym projektem i zaczęły się rozmowy, sfinalizowane kilka tygodni temu. Ich wynik to projekt budowy gazociągu, który ma transportować co najmniej 55 miliardów metrów sześciennych gazu. To technika. A polityka? Gazociąg Jamalski, biegnący przez Polskę, który miał być głównym źródłem gazu dla zachodniej Europy, staje się nieznaczącą odnogą przeznaczoną właściwie tylko dla Polaków. Co prawda, dociera on do Niemiec, ale po zbudowaniu rury pod Bałtykiem stanie się połączeniem peryferyjnym. Zwłaszcza że Rosjanie już zrezygnowali z realizacji umowy z Polską, przewidującej budowę drugiej nitki tego gazociągu. W efekcie rzekomy kontrakt stulecia, jakim była budowa gazociągu transportującego ponad 60 miliardów metrów sześciennych gazu - jak obiecywano, dając polskiemu państwu olbrzymie dochody - zamieniła się w inwestycję, która jest obliczona na co najwyżej jedną trzecią zaplanowanego rozmiaru, na dodatek peryferyjną i niegwarantującą Polsce, że nie będzie podlegała rosyjskiemu szantażowi gazowemu.
Ten ostatni czynnik wydaje się najważniejszy. Po doświadczeniach z zakręceniem kurka w ubiegłym roku wiemy doskonale, iż kilkudniowa przerwa w dostawach gazu grozi nieobliczalnymi konsekwencjami dla polskiej gospodarki. A przecież istnieje o wiele subtelniejszy instrument nacisku ze strony rosyjskiego monopolisty. To ceny. Już dziś płacimy za rosyjski gaz o wiele drożej niż Ukraińcy, a nawet Słowacy. Co za problem podnieść ceny tak, że cały polski przemysł chemiczny stanie się nagle nieopłacalny. A podwyżka czynszów wynikająca ze wzrostu cen gazu jest znakomitym sposobem na generowanie społecznego niezadowolenia, a w związku z tym narzędziem wtrącania się w sprawy wewnętrzne państwa. Nie mówię już o tak oczywistej sprawie jak brak opłat tranzytowych za przesył gazu, które miały rekompensować koszty poniesione przez Polskę na budowę „Jamału".
Okazuje się, że zakrzykiwani kiedyś krytycy polsko-rosyjskich interesów energetycznych mieli rację. Ale mleko się rozlało. Podobnie jak bardzo trudny będzie do wznowienia kontrakt z Norwegami. Nie tylko dlatego, że budowa gazociągu pod Bałtykiem zostanie dramatycznie utrudniona przez powstanie połączenia Rosja-Niemcy. Także dlatego, że Norwegowie wcale nie pałali entuzjazmem do budowy tego połączenia. Oni chcą utrzymać niewielkie wydobycie, tak by gazu wystarczyło możliwie na jak najdłużej. A rządy lewicowe zrobiły wszystko, by partnera z Norwegii zniechęcić. Na dodatek wbiły wszystkim w głowy, że gaz z Norwegii jest jakoś niebywale drogi, podczas gdy jego cena (a kupujemy go w śladowych ilościach, płacąc w cenie ogromny narzut dla Niemców za transport) jest równa cenie gazu rosyjskiego. Dlaczego Leszek Miller przychodząc do władzy za jeden z priorytetów uznał zerwanie kontraktu norweskiego? Nie wiem. Wiem, że skutki gospodarcze i polityczne tego działania są opłakane. Podobnie jak kompletnie nieprofesjonalnych renegocjacji umowy gazowej z Rosją. Polska została wystawiona na strzał. A po budowie gazociągu bałtyckiego będziemy kompletnie bezbronni.
Nie wygląda też na to, aby Bruksela miała ochotę nas bronić. Spotkanie w Kaliningradzie, gdzie zgodnym chórem szefowie władz Niemiec, Francji i Rosji mówili o nowym „trójkącie" oznacza, że nasi naiwni euroentuzjaści głoszący, że Polska powinna dążyć do stworzenia wspólnej polityki zagranicznej Unii, szykują nam niezły pasztet. Oczywiście głoszą, że właśnie widać, jak bardzo jest potrzebna wspólna polityka unijna - bo gdyby była, to do takich spotkań jak w Kaliningradzie by nie dochodziło, ale chyba sami nie wierzą, w to co mówią. Przypomnę, iż tylko ze względu na konieczność pogratulowania pierwszemu „małżeństwu" homoseksualistów w Hiszpanii nie przyjechał do Królewca szef rządu Hiszpanii. Że do korzystania z Gazociągu Północnego zostali zaproszeni - i nie odmówili - Brytyjczycy, że wreszcie siła głosu Berlina i Paryża w Unii jest nieporównywalnie większa niż Polski. Wspólną politykę Unii wobec Rosji kształtowaliby więc ci, którzy w Kaliningradzie byli, a nie ci, których tam nie zaproszono.
To skłania z kolei do smutnej refleksji, że debatując w kraju o kolejnych aferach, zostawiamy na boku debaty publicznej politykę zagraniczną Polski. Ta zaś została zepsuta jeszcze bardziej niż polityka wewnętrzna. Z sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, w tym z ofiar poniesionych w Iraku, nie wyciągnęliśmy żadnych korzyści politycznych, a nawet materialnych. W Unii Europejskiej to co udało się osiągnąć, powstało wbrew rządowi, który zamiast dziękować opozycji za nacisk obrażał się, iż utrudnia mu negocjacje. Z Rosją stosunki są najgorsze w ostatnim piętnastoleciu. Jedyny sukces, osiągnięty trochę przez przypadek, to dobre relacje z Ukrainą. Za chwilę jednak może się okazać, że to także przeszłość, o ile nie potrafimy efektywnie pełnić roli adwokata zbliżenia Ukrainy do Zachodu. Lista porażek jest o wiele dłuższa - w każdym razie Włodzimierz Cimoszewicz, który odpowiadał za polską politykę zagraniczną, nie ma się co chwalić swoim dyplomatycznym doświadczeniem, bo żaden z celów polityki polskiej nie został zrealizowany. Co gorsza, zaczyna się spełniać najgorszy dla nas scenariusz, czyli sojusz Rosji i Niemiec. I chociaż przypieczętowano go nad grobem Immanuela Kanta, to jest on raczej krytyką braku rozumu. Braku rozumu lewicowych elit Polski, które przestały rozumować w kategoriach interesu narodowego, goniąc za mirażem wspólnoty interesów, której na razie nie ma.
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg