Wszystko jest kwestią sumienia

O domach pomocy społecznej i ich mieszkańcach

Mówi się, że miłość matczyna jest ślepa. Matka nie pamięta krzywd wyrządzonych przez własne dziecko. A przecież rany zadane przez najbliższych bolą najbardziej. Mieszkanki domów pomocy społecznej nie są tutaj żadnym wyjątkiem. One także bezgranicznie kochają swoje dzieci. I one także nie chcą mówić o nich źle.

Odwiedzają mnie nawet byli poborowi, którzy odrabiali służbę wojskową w naszym domu. Chyba mnie polubili - śmieje się 80-letnia Marianna Chojecka, która w 1988 roku przyjechała do poznańskiego Domu Pomocy Społecznej przy ul. Bukowskiej. Wcześniej mieszkała w malej miejscowości pod Mińskiem Mazowieckim. Pytana o własne dzieci, zastanawia się chwilę. - Dzieci przyjechały do mnie w 1993 i 1994 roku, a zięć był w 2000. Z początku odwiedzali mnie, ale podróż jest niesamowicie droga, a im też się przecież nie przelewa - usprawiedliwiająco mówi pani Marianna, którą choroba przykuła do łóżka po śmierci męża w 1978 roku. Od tego czasu już nie wstaje.

Nieomylny instynkt

Poznański Dom Pomocy Społecznej przy ul. Bukowskiej jest jednym z pięciu tego typu ośrodków w mieście, które działają jako samodzielne jednostki budżetowe.

Dziś na stale przebywa w nim 155 osób. Z zasady przyjmuje się, że powinny to być osoby w wieku poprodukcyjnym (najczęściej powyżej sześćdziesiątego roku życia). Ale średnia wieku mieszkańców Domu jest wysoka - ponad 80 lat.

- Ludzie trafiają tutaj z najrozmaitszych powodów. Najczęściej jest to samotność, kłopoty ze zdrowiem i przyczyny natury ekonomicznej. Do tego dochodzi starcza niezborność, dysfunkcja fizyczna i psychiczna, niemożność pomocy samemu sobie - wylicza dyrektor Domu Jan Furmaniak.

O umieszczeniu w domu pomocy społecznej decyduje jedynie dobra wola przyszłego pensjonariusza. W każdym wypadku musi on wyrazić swoją zgodę na pobyt. Wyjątkiem są jedynie orzeczenia sądu nakazujące umieszczenie w przypadku ubezwłasnowolnienia.

- W sytuacjach rodzinnych nigdy nie ma tylko jednej strony medalu. To splot bardzo złożonych okoliczności, które zadecydowały, że mama czy tata stają się naszymi mieszkańcami - mówi dyrektor Furmaniak i dodaje, że samo życie przynosi coraz to nowe, bardziej zaskakujące scenariusze.

Starsi ludzie najczęściej sami wiedzą, kiedy się usunąć, by nie tworzyć zarzewia konfliktów rodzinnych. To zawsze nieomylnie podpowiada instynkt. Często w grę wchodzi nieprzychylność zięcia, synowej, a nawet własnych dzieci. Do tego dochodzą problemy alkoholowe i inne patologie. Nie jest to norma, ale też i nie rzadkość.

Bardzo często starsza osoba wymaga stałej kilkunastogodzinnej opieki, a jednocześnie zdaje sobie sprawę, że czynna zawodowo rodzina nie jest w stanie temu podołać. Wtedy rodzi się decyzja o „odciążeniu" najbliższych i zamieszkaniu w domu pomocy społecznej.

Co ciekawe, już po przenosinach do domu pomocy społecznej, nierzadko następuje radykalna poprawa stosunków rodzinnych.

Zdarzają się też przypadki, że mieszkaniec rezygnuje z pobytu w Domu, by poprzez swoją rentę pomóc rodzinie znajdującej się w szczególnie ciężkiej sytuacji materialnej.

Zgodnie z obowiązującymi przepisami, mieszkaniec DPS oddaje 70 procent zaopatrzenia emerytalnego, ale wyłącznie do wysokości kosztów utrzymania. Z racji zróżnicowania wysokości rent i emerytur, dla każdej osoby jest to inna suma. Resztę dopłaca Skarb Państwa lub gmina.

- Sporadycznie ludzie wracają do swoich środowisk, ale te powroty najczęściej nie kończą się dobrze, np. w 2003 roku z domu przy ul. Bukowskiej odeszły dwie osoby, z których jedna już do nas wróciła, a druga stara się o to - mówi dyrektor Furmaniak.

Odwiedziny jak emerytura

Mimo ciężkiej choroby i unieruchomienia pani Marianna nie traci pogody ducha.

- Tutaj jest mi przecież bardzo dobrze. Wszyscy opiekunowie są zawsze tacy mili i uśmiechnięci - mówi.

Pani Marianna miała przyjechać do Poznania już kilka lat wcześniej, ale sprzeciwiała się temu jej teściowa.

- Pamiętam, jak mówiła, że dopóki ona żyje, tak długo będę mieszkała ze swoją rodziną. Gdy teściowa zmarła, po trzech tygodniach wzięli mnie do Poznania. Kiedy córka poszła do męża, zostałam z synem, ale chciałam się usunąć. To wszystko było krepujące, przewijanie, mycie. Nie mam do nikogo pretensji. Syn jest nieżonaty, ale ja sama bym i tak nie została - przekonuje.

Rodzina pani Marianny została pod Mińskiem Mazowieckim. Syn nadal się nie ożenił, ale podobno chodzi po sąsiedzku do jednej dziewczyny. Tak przynajmniej pisała jedna z sąsiadek z dawnych czasów.

- Pięć lat temu odwiedziły mnie wnuczki z prawnusiami. Widziałam, jak sobie ładnie chodziły i wcale się mnie nie bały, niedługo zamieszkałyby tu ze mną - uśmiecha się pani Marianna i dodaje - bardzo kocham ich wszystkich: syna, córkę, wnuki to chyba jeszcze lepiej, a prawnusie to się i nie mówi, jak mocno. Byle tylko im było dobrze, to i mnie jest weselej.

Jaka jest zatem regularność odwiedzin w domu pomocy społecznej? Dyrektor Furmaniak uważa, że nie ma tutaj żadnej stałej reguły.

- Niektóre osoby są odwiedzane codziennie, inne raz w miesiącu albo i rzadziej. Niekiedy rodzina przychodzi dopiero po naszej interwencji, gdy mieszkaniec Domu chce się dowiedzieć, co dzieje się w jego rodzinie. Co ciekawe, wiele osób przychodzi po wsparcie, z reguły w dniu wypłaty emerytury - wiadomo mama nie pali, nie pije, coś tam zaoszczędzi. Takich osób jest około 10 procent - mówi dyrektor Furmaniak.

Prawda oczywista

W schludnej jadalni pełniącej także funkcję świetlicy odbywa się właśnie koncert zaprzyjaźnionego zespołu emerytów. Na sali przytłaczającą większość stanowią kobiety.

- Nasi mieszkańcy są bardzo otwarci. Na pewno z chęcią będą z panem rozmawiali - mówi Teresa Wawro, zastępca dyrektora Domu Pomocy Społecznej przy ul. Bukowskiej.

Rzeczywiście, po chwili przysiada się do mnie pani Stefania Piasek, która przez wiele lat pełniła funkcję przewodniczącej Rady Mieszkańców Domu.

- O tym, że dobrze się nami tutaj opiekują, niech świadczy fakt, że mieszkam w domu przy ul. Bukowskiej już tyle lat i w dobrym zdrowiu -mówi pani Stefania, która w tym roku kończy 88 lat.

Jedną z młodszych mieszkanek domu jest 59-letnia Teresa Przybylska.

- Trafiłam tutaj po śmierci męża cztery lata temu. Mieszkanie było za drogie, nazbierało się trochę zaległości i dostałam eksmisję. Do dzieci nie chciałam iść, same mieszkają w malutkich mieszkaniach. Syn ma czwórkę pociech. Nie chciałam być kłopotem, to był mój wybór -mówi.

Pani Teresa bardzo tęskni za najmłodszym synem, któremu nie powiodło się w życiu i który rzadko do niej przyjeżdża.

- Mam jednak czwórkę dzieci, więc ma mnie chyba kto odwiedzać - mówi.

Pani Teresa spotyka się jednak z nimi od święta - na Dzień Babci czy Dzień Matki. Natomiast w okresie świątecznym dzieci biorą ją do siebie do domu. Ale przecież to nic dziwnego. W końcu mieszkają w Poznaniu...

Pani Teresa pytana o jej uczucia matczyne patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.

- To oczywiste, że kocham je bardzo, jak każda matka dałabym wszystko, gdybym mogła im w czymkolwiek pomóc - mówi.

Źle uszyta suknia

Pani Sabina Ławniczak nie może narzekać na częstotliwość odwiedzin. Spotyka się z wnukami regularnie co dwa tygodnie.

- Najpierw zmarł zięć, osiem lat temu córka. Wtedy razem z mężem zajęliśmy się naszymi wnukami. Kiedy dorosły, zdecydowaliśmy się na przenosiny do Domu Pomocy Społecznej. Niestety, mąż zmarł wcześniej w hospicjum i w rezultacie trafiłam tutaj sama - mówi.

Nie wszystkie matki i babcie mają jednak tak troskliwych krewnych jak pani Sabina.

Ale o tym z reguły mieszkanki domu nie chcą mówić.

Dyrektor Teresa Wawro, z wykształcenia psycholog, mówi, że w takich przypadkach mamy do czynienia z typowymi mechanizmami obronnymi osobowości.

- Samowyparcie pewnych zdarzeń, pozytywna ocena siebie i swoich bliskich. To jest przecież bliskie wszystkim ludziom. Do niemiłych rzeczy bardzo trudno się przyznać, to tak jak ze źle uszyta suknią, którą mimo to chwalimy. To lepsze, niż uświadomienie sobie, że nie mamy odpowiedniej figury, albo krawcowa źle skroiła materiał - ocenia pani dyrektor.

Najważniejsze jednak jest utrzymanie więzi rodzinnych. Dziecko powinno wiedzieć, że ma matkę, a matka czuć bliskość kochającego dziecka.

- My nigdy nie znamy całej prawdy o powodach, dla których ludzie decydują się na pobyt u nas. Wszystko jest przecież ostatecznie kwestią sumienia dzieci i ich rodziców - mówi dyrektor Wawro.

Niedługo Dzień Matki. Pensjonariuszki czekają na przyjście swoich bliskich - dzieci, wnucząt, prawnucząt. I na pewno zdecydowana większość z nich spotka się z najbliższymi.

Wszak matkę ma się tylko jedną...

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama