Gdy przychodzi do nich więzień, wytatuowany po czubek nosa, z dożywociem, nie pytają, co zrobił. Nie budują murów. Kruszą serca. Dla Boga
Gdy przychodzi do nich więzień, wytatuowany po czubek nosa, z dożywociem, nie pytają, co zrobił. Nie budują murów. Kruszą serca. Dla Boga.
Kujawsko-pomorski oddział Bractwa Więziennego niesie pomoc dwustu więźniom. Prócz tych z aresztu śledczego w Bydgoszczy także tym z zakładów karnych Fordon, Koronowo, Potulice i Strzelno. Są dla nich codziennie. I choć jest ich siedemnaścioro, tak naprawdę cała tytaniczna praca opiera się na pani Ani i panu Tadeuszu.
To był przypadek — odpowiada Anna Stranz, prezes kujawsko-pomorskiego oddziału Bractwa Więziennego, na pytanie o to, skąd pomysł na pomaganie osadzonym. — W Bydgoszczy był Jan Budziaszek, a my prosiliśmy go o to, by poodwiedzał więzienia ze swoją „Tajemnicą sukcesu w 15 odcinkach”. Zgodził się, ale potrzebował pilota. A że wszyscy odmawiali, czasem wręcz kuriozalnie, podałam swoje dane — wspomina. Już wtedy aktywnie działała wraz z mężem w Oazie Rodzin Ruchu Światło-Życie. Traf chciał, że wraz z nimi we wspólnocie bardzo udzielał się też Przemysław Gorzelak, psycholog pracujący m.in. w areszcie śledczym w Bydgoszczy. — To przez niego dojrzewała moja chęć pomagania recydywistom. Zresztą, przez lata to on wprowadzał mnie w tajniki więziennej dyplomacji — przyznaje. Do dziś pamięta, jak po raz pierwszy 13 lat temu przekroczyła próg aresztu. — Czułam, jakbym weszła do innego świata. Ta atmosfera, kraty. Nie miałam odwagi spojrzeć tym ludziom w oczy — wspomina.
Pierwsza wizyta za kratami pani Ani to był impuls. Po wizycie Budziaszka był Rok Różańca, a ona postanowiła zrobić dla więźniów coś ekstra. Z pomocą swojego syna Dominika nawiązała kontakt z nawróconym recydywistą Kazimierzem Pawłowskim. — Było to trudne, bo mieszkał w Świnoujściu i nie miał telefonu — wspomina. Były skazaniec chodził jednak codziennie na Mszę. Przez proboszcza udało się z nim nawiązać kontakt. Wszystko uzgodnili. — Gorączkowo poszukiwałam środków na to, by mógł do nas przyjechać, oraz rodziny, która zgodziłaby się przenocować byłego recydywistę — wylicza. I tym razem się udało. — Same kości i dwa zęby — opisuje nieżyjącego już Pawłowskiego, wtedy artystę malarza, poetę, wcześniej narkomana, lekomana, alkoholika po nieudanych próbach samobójczych, no i recydywistę z kilkunastoletnim wyrokiem. — Zrobił miniwystawę swoich prac dla osadzonych. Opowiedział też historię swojego życia i tego, jak w lokalu zastępczym na gruzach rozebranego pieca czekał na niego obrazek Miłosierdzia Bożego — mówi.
Trzy lata — tyle czasu, gdyby wycisnąć z tych trzynastu, spędzili z recydywistami pani Ania i pan Tadeusz. Są spotkania spektakularne, jak ze wspomnianymi Budziaszkiem, Pawłowskim czy choćby Waldemarem Dąbrowskim — byłym reprezentantem kraju w hokeju, potem alkoholikiem i bezdomnym — dziś pomagającym dziesiątkom więźniom w swoim ośrodku readaptacji „Mateusz”. — Nieraz zapraszamy go, by prowadził z recydywistami profilaktykę uzależnień — tłumaczy pani Ania. Są też pielgrzymki. Więźniów z rodzinami do Lichenia i więźniów z niepełnosprawnymi na Jasną Górę. Podczas tych ostatnich to więźniowie pchają inwalidzkie wózki. — Bardzo na te pielgrzymki się nakręcam. Chodzę w nich już od paru ładnych lat. Zawsze w intencji braci w ciupie — przyznaje pan Tadeusz, emerytowany filolog, prawa ręka pani Ani. Teraz przygotowują się do Dnia Modlitw za Więźniów, które tym razem organizowane będą w Bydgoszczy. — Ze względu na Wielką Sobotę zostały one przesunięte o tydzień. Odbędą się w Święto Miłosierdzia Bożego — cieszy się pani Ania i dodaje, że prócz nuncjusza zaszczyci je też Krzysztof Bigaj, który stworzył monogram o Miłosierdziu Bożym Jezu, ufam Tobie.
Piotra Zaporowicza telewidzowie mogą kojarzyć jako dwukrotnego laureata „Szansy na Sukces”. Prócz pięknego głosu jest też wziętym malarzem, doktorem sztuki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. — Dzięki dotacjom miasta na nasz projekt „Melpomena dla Wykluczonych” Piotr poprowadził czterodniowe warsztaty dla więźniów — wyjaśnia Stranz. Piętnaścioro z nich przygotowało reprodukcje tak piękne, że Urząd Miasta powątpiewał, czy faktycznie byli ich autorami. — Warsztaty otworzyły osadzonych do tego stopnia, że poprosiliśmy dyrekcję więzienia, by zrobić z nimi jeszcze spotkanie ewangelizacyjne — mówi pani Ania. Odbyło się ono w święto Matki Bożej Różańcowej. Przed setką osadzonych pani Ania grała na gitarze, pan Tadeusz opowiadał o historii zwycięstw różańcowych, a pan Andrzej — nawrócony recydywista, opowiadał historię swojego życia. — Projekty, koncerty i warsztaty są ważne, ale najważniejsze jest ratowanie ich dusz — podsumowuje. Dlatego wraz z panem Tadeuszem codziennie podejmują mrówczą pracę. Spotkania, różańce, koronki. Odpisują na listy od osadzonych z całej Polski. Na ich prośbę prowadzą mediację z rodziną, z tymi, których skrzywdzili. Pomagają załatwić pracę czy lokum po wyjściu. Wydają też bony żywnościowe. — Robimy to tylko w ekstremalnych przypadkach — zaznacza pani Ania pokazując świstki o 10-złotowych nominałach. Wczoraj kilkanaście z nich dała Tomkowi, dziś po dziesięć z nich lada chwila zgłosi się Maurycy.
Pan Andrzej to postawny facet po pięćdziesiątce, ubrany schludnie, ale biednie. Zniszczony życiem. Ponad 30 lat temu w wypadku samochodowym stracił palce obu dłoni. W szpitalu przeleżał dwa lata. — Po wyjściu obraziłem się na Boga. Znalazłem innego — w butelce — wspomina. Wódka dodawała mu odwagi. — Byłem wtedy nieśmiertelny, czułem, że mogę wszystko — mówi. Szybko się uzależnił. Po alkoholu stawał się agresywny. — Pierwszy wyrok, pięcioletni dostałem za pobicie milicjanta — tłumaczy. Odsiadka w Iławie to był początek. — W sumie za pobicia, paserstwo przesiedziałem w więzieniach w całej Polsce ponad 20 lat — zlicza przy mnie. Podczas jednego z wyjść poznał kobietę. Urodziła mu córkę Anię. — Zamiast nich wybrałem wódkę. O Ani przypomniałem sobie w dniu jej śmierci — mówi z przerażeniem. Okazało się, że 16-latka została zabita pewnej nocy w bramie. Jej śmierć otworzyła panu Andrzejowi oczy. Rok później zjawił się pierwszy raz na spotkaniach Arki. — Przyszedłem tam tylko po to, by się z Anią i Tadkiem pokłócić — zaczyna. — Chciałem udowodnić, że Boga nie ma — dodaje. Pan Tadeusz wspomina, jak pan Andrzej wnikliwie śledził to, co mówią na bazie Ewangelii, by znaleźć choć najdrobniejszą nieścisłość. W końcu jednak Bóg otworzył i jego serce. — Zacząłem się do Niego modlić, a życie powoli się prostowało — tłumaczy. Na wolności jest już pięć lat. Od tego czasu nie pije. Ma firmę: rżnie i przewozi drewno. O innych więźniach nie zapomniał. Po wyjściu zatrudnia ich na parę dni, bo firma jest zbyt mała, by robić to na dłużej. W więzieniu ląduje regularnie. Tym razem nie za karę, ale z wdzięczności Bogu za uratowanie życia. Głosi tam świadectwo swojego nawrócenia.
Pan Tadeusz to człowiek z innej epoki. Emerytowany filolog języków obcych, nauczyciel języka angielskiego i francuskiego. Rozmodlony filozof. Pani Ania mówi o nim: specjalista od wypraszania łask, bo potrafi godzinami adorować Najświętszy Sakrament. Gdy pytam go o jego gen pomagania, robi filozoficzny wywód o swoich inspiracjach Prymasem Tysiąclecia i św. Janem Pawłem II wielkim. — Niech pan koniecznie o tym wspomni — zaznacza. Przyznaje, że od dziecka pociągały go osoby, które pomagały innym. — Kiedy upadamy na ziemię, zawsze między glebą a twarzą jest ręka Pana Boga — puentuje trafnie. W więźniach szuka prawdy. Prawdy, która wyzwala. Pan Andrzej wspomina, że gdy pytał go, po co przychodzi do więzienia, odpowiedział mu, że dla siebie. — I Jezusa — dorzuca pan Tadeusz. — Bo ja też się przy nich nawracam — przyznaje. — Wszystko zaczyna się i kończy na modlitwie — nie ma wątpliwości. Pan Tadeusz opowiada o Grzesiu, któremu mieli amputować nogę. — Przez pierwsze dwa miesiące na spotkania przychodził spocony i blady. My nie ustawaliśmy w modlitwie. Po trzech miesiącach nabrał kolorów i sam zeskoczył ze stopnia. Uleczył go Bóg — mówi zachwycony. I więzienny mieszek modlitewny, wymysł pana Tadeusza. Zbiór ludzi, którzy za osadzonych i ich problemy regularnie oddają msze święte i modlitwy. — Wiara czyni cuda — kończy.
opr. mg/mg