Rozmowa z byłym kapelanem więzienia we Wronkach
Trafił Ksiądz za te mury w dość szczególnym momencie. Jak więźniowie przyjęli kapłana?
- To był czas „Solidarności" i czas wielkiego entuzjazmu. Na pierwszych Mszach św. było obecnych prawie dwustu więźniów. My, kapłani, byliśmy dla nich nie tylko znakiem nowych czasów, ale także znakiem nadziei. Potem okazało się, że skazani bardzo różnie pojmowali słowo „nadzieja", dlatego w więziennej kaplicy robiło się coraz luźniej.
Wronki to zakład karny, w którym przebywali i przebywają ludzie z najwyższymi wyrokami za najcięższe przestępstwa. Czy wśród nich znalazło się wielu marnotrawnych synów?
- Pamiętam spowiedź człowieka, który był mordercą. Zadał mi jedno pytanie: czy jest godny przebaczenia? Cóż, odpowiedziałem mu Ewangelią. Na krzyżu obok Chrystusa wisiało dwóch łotrów, jednemu z nich Jezus od razu przebaczył. Mocą tego wydarzenia powiedziałem mu, że jego grzechy też są odpuszczone. Przez trzy miesiące człowiek ten chodził oszołomiony, ale nie przystępował do Komunii św. W końcu zapytałem go, dlaczego nie przystępuje do Stołu Pańskiego. Odpowiedział, że jest przekonany, że nie może. To sączenie Ewangelii u jednych ludzi jest wydarzeniem jednorazowym, u innych wieloletnim.
Inny więzień, także skazany za zabójstwo, pisał poezję. Po raz pierwszy spotkałem się z nim w więziennym szpitalu, gdzie na powitanie podałem mu rękę. On zaskoczony moim gestem swoją rękę schował, mówiąc, że takiemu jak on ręki się nie podaje. Na moje pytanie - dlaczego? - odpowiedział, że zabił człowieka. Znowu wyciągnąłem do niego rękę, tym razem swojej już nie cofnął. Potem rozmawiałem z nim bardzo długo. Po jakimś czasie jego rodzice przyszli do mnie z podziękowaniami, powiedzieli krótko: Jurek jest zupełnie innym człowiekiem. Później dowiedziałem się, że ten człowiek zaraz po skazaniu prosił o możliwość wyspowiadania się, na tę chwilę dane mu było czekać trzynaście lat...
Kolejny z więźniów zawsze do kaplicy przychodził z Biblią. Jeden ze skazanych zapytał go, dlaczego przychodzi z „tą książką", na co usłyszał: „Dlatego, że z niej dowiedziałem się, że jest Ktoś, kto mnie nie przekreśla". O tym wspaniałym świadectwie bardzo często mówię podczas rekolekcji: więzień, który odczytuje istotę Ewangelii... Był też człowiek, który prosił mnie o przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej, potem konsekwentnie walczył o naprawę swojego życia i to mu się udało.
Nasze spotkanie odbyło się w niecodzienny sposób. Byłem z nim umówiony na rozmowę, a on nie przyszedł. Dlatego upomniałem się o niego u naczelnika, który zbywał mnie pokrętnymi odpowiedziami. Nie chciał powiedzieć wprost, że skazany jest w izolatce. W końcu jednak przyprowadzono go. Wyglądał źle, był wymizerowany i blady oraz oszołomiony faktem, że znalazł się ktoś, komu na nim zależało. Ten człowiek swoje pierwsze kroki po wyjściu z więzienia skierował do mnie. Udało mu się założyć rodzinę, prowadzi normalne życie.
Wspominał Ksiądz o spowiedzi w więzieniu. Czy był Ksiądz odpowiednio przygotowany do tego, co może usłyszeć w więziennym konfesjonale?
-Absolutnie nie byłem. Przytłaczała i przerażała mnie moja niewiedza. Nie da się opisać tego strasznego napięcia i pewnego rodzaju osamotnienia, jakie odczuwałem w tamtejszym konfesjonale.
Najtrudniejsza z więziennych rozmów...
- Była to rozmowa z człowiekiem, który siedział w celi śmierci. Ta rozmowa, niestety, nie odbyła się z jego inicjatywy. Był to człowiek niezwykle hardy i dziwny. Na karę śmierci został skazany za popełnienie dwóch morderstw. Mówiłem mu o Ewangelii i przebaczeniu, ale on nie wierzył w przebaczenie. Uważał również, że zabójstwa, których dokonał, były rodzajem oczyszczenia świata z ludzi jeszcze gorszych od niego. Byłem wobec niego zupełnie bezradny. Wychodząc, pozostawiłem mu Biblię. Nie wiem, czy w jakiś sposób pomogła mu odnaleźć drogę do Boga, zanim został wykonany wyrok.
Jedno jest pewne, tam za kratami stajemy wobec wielkiej tajemnicy człowieka, która wymaga od nas prawdziwej pokory.
A najbardziej dramatyczna chwila?
- To był moment buntu więźniów. Osadzeni poprosili mnie, żebym został mediatorem. Byłem w bardzo trudnej sytuacji, stałem pomiędzy służbami więziennymi a skazanymi. Dostałem instrukcję, że muszę bardzo uważać, gdyż mogę zostać zakładnikiem.
Był późny wieczór. Szedłem w towarzystwie naczelnika więzienia oraz prokuratora, po drodze mijaliśmy poustawianych w bojowym rynsztunku funkcjonariuszy więzienia. Z więźniami miałem negocjować przez zamknięte drzwi. Doskonale pamiętam walące serce i miękkie nogi.
Gdy naczelnik powiedział więźniom, że jest już ksiądz, oni stwierdzili, że chcą mnie zobaczyć. W obawie przed dramatycznymi skutkami ewentualnych ich dalszych decyzji szybko powiedziałem: „Panowie, głos pasterza trzeba znać, nie trzeba go oglądać". Te słowa ostudziły ich emocje, a nas uratowały. Negocjacje trwały pół nocy.
Drugi bardzo dramatyczny moment także był związany z tym buntem. Jeden z więźniów wyszedł na dach. Na jego widok ludzie, których znałem z kościoła, krzyczeli: zestrzelić drania i będzie święty spokój... Te słowa mnie przeraziły. Myślę, że wynikają one z błędu pewnej teologii, że Pan Bóg za dobre wynagradza, a za złe karze. Niestety, w naszym społeczeństwie jest to bardziej obowiązujące niż czyny miłosierdzia. Ś
Jezu, znów Tobie ufam!
Świadectwo więźnia
Chcąc przelać na papier moje świadectwo wiary i nawrócenia się ku Bogu, muszę opisać przemianę, która dokonała się w moim sercu.
Wychowywałem się w rodzinie katolickiej, jak zresztą większość młodych ludzi w naszym kraju. Przystąpiłem do Pierwszej Komunii św. oraz sakramentu bierzmowania. Czułem się bardzo dumny z tego powodu. Ale chyba jeszcze wówczas do końca nie rozumiałem, jak wielka jest miłość Jezusa, jak bardzo kocha On ludzi i mnie osobiście.
Jak mogłem?
Od Chrystusa oddalałem się z biegiem lat, niepostrzeżenie. Wreszcie zszedłem na „złą drogę", nie bacząc na to, jak bardzo krzywdzę siebie, moich bliskich i mojego Pana Jezusa Chrystusa. Gdy z perspektywy czasu patrzę na te wszystkie okropności, jakie zrobiłem, czuję w sercu potworny żal, prosząc przy tym Boga, aby ulitował się nade mną. Siedząc cały
Dekalog, widzę, że złamałem chyba wszystkie Boże nakazy. Jak mogłem być tak potwornie zły?!
Pismo Święte w celi
Trafiłem na długie lata do więzienia. Miałem czas na zadumę. Tak, analizowałem dokładnie moje błędy, płacząc po nocach nad podłością własnego życia.
Kiedyś, sprzątając celę, natknąłem się na Pismo Święte. Tak chciał Bóg. Chłonąłem każdą kartkę, jak małe dziecko, które czyta swoją czytankę. Zgłębiając Słowo Boże, zobaczyłem, jak wiele zła otacza człowieka, jak bardzo szatan wpływa na ludzi bez wiary, a oni niczym ślepcy odchodzą od Boga. Nawet ci, którzy twierdzą, iż wierzą, tak naprawdę mogą być daleko od Boga. Cierpiałem. Cierpiałem, gdy moje próby kierowania siebie i otoczenia w stronę Jezusa okazywały się chybione albo były wyśmiewane. Modliłem się codziennie.
Piętnaście lat duchowej walki
Po piętnastu latach duchowego cierpienia postanowiłem przystąpić do sakramentu spowiedzi. Wiedziałem, że muszę się do tego przygo-
tować. Starałem się otworzyć serce przed Jezusem Chrystusem, prosząc Go o siłę. Zdałem sobie sprawę, że Jego Miłosierdzie jest ogromne.
Po spowiedzi, szczerej, z głębi serca, czułem radość z połączenia się z Bogiem. Postanowiłem, iż nigdy już nie zbłądzę i trwam w tym. Skrucha, postanowienie poprawy, żal za grzechy - tego potrzebują ludzie. Już rozumiem, co to miłość do bliźniego, żal za grzechy i przebaczenie. Wiem, że jedynie łaska Boża daje spokój i zbawienie. Mimo że większość otaczających mnie ludzi drwi i kpi po cichu z mojej wiary, nie mam im tego za złe. Wiem, że Bóg widzi, że oni błądzą i kiedyś sami będą szukali drogi do Chrystusa. Ja swoją odnalazłem i kroczę nią każdego dnia - z Jezusem w sercu i z różańcem w dłoni. Znajduję siłę w modlitwie. Jezu, wróciłem! Znów Tobie ufam! Jezu, ufam Tobie!
Zostańcie z Bogiem Bracia i Siostry!
Piotr
(osadzony w Oddziale Zewnętrznym
bydgoskiego Aresztu Śledczego.
Dwa lata do zakończenia wyroku)
opr. mg/mg