Kryzys Kościoła w Niemczech

Kościół katolicki w Niemczech przeżywa niewątpliwy kryzys - nie ma jednak zgody co do tego, jak uzdrowić sytuację

Kościół katolicki w Niemczech przeżywa kryzys, o czym coraz głośniej mówią jego hierarchowie. Nie ma jednak zgody co do tego, jak uzdrowić sytuację.

Kościół katolicki w Niemczech liczy ok. 26,5 miliona wiernych, czyli ok. 32 proc. mieszkańców. Od czasu zjednoczenia kraju w 1989 roku stracił on już ponad półtora miliona członków. Każdego roku ponad 100 tysięcy Niemców decyduje się wystąpić z Kościoła katolickiego. Wiąże się to z zaprzestaniem płacenia tzw. podatku kościelnego, który wynosi od 8 do 10 proc. osobistego podatku dochodowego i jest ściągany przez państwo. Wpływy do kasy Kościoła zmniejszają się również na skutek stale malejącej od lat liczby narodzin wśród katolików (podobny proces, nawet w większej skali, dotyczy też protestantów). Coraz więcej dzieci pojawia się za to w rodzinach muzułmańskich, które jednak na Kościół nie łożą.

Wszystko to powoduje, że Kościół w Niemczech zmuszony jest do drastycznych oszczędności. Sama diecezja berlińska ma dziurę budżetową wynoszącą 13 milionów euro, a jej długi w bankach i instytucjach kredytowych sięgają już ponad 150 milionów euro. W związku z tym kuria w Berlinie planuje likwidację 400 etatów, zamknięcie seminarium duchownego oraz pozbycie się 101 z istniejących obecnie 207 parafii. Świątynie mają zostać zamienione na galerie lub sale koncertowe albo wyburzone, a działki, na których stały, sprzedane.

Podobne problemy nie omijają też uchodzącej za najbardziej katolicki region w Niemczech Bawarii. W archidiecezji bawarskiej opracowano już projekt likwidacji aż 500 z działających teraz 700 parafii. Brak pieniędzy to jednak nie jedyny powód tego typu decyzji. Brakuje również powołań, kapłanów oraz wiernych w kościołach.

O ile w 1990 roku w całych Niemczech w coniedzielnych Mszach uczestniczyło 6,2 miliona katolików, o tyle w 2001 roku już tylko 4 miliony (z ogólnej liczby 26,5 miliona). W Monachium rodzice tylko 5 proc. noworodków decydują się na chrzest swych dzieci. Z badań instytutu Allensbacha wynika, że tylko 20 proc. niemieckich katolików czuje się związanych z Kościołem i jego nauczaniem, kolejnych 35 proc. uważa się za „katolików krytycznych", tzn. przyznających się do Kościoła, lecz nie akceptujących jego nauczania, natomiast dla pozostałych 45 proc. Kościół to instytucja daleka i obojętna (wiąże ich z nim tylko fakt chrztu i podatku kościelnego). Co charakterystyczne, spośród wiernych najmocniej przywiązanych do Kościoła aż dwie trzecie to osoby powyżej 60 roku życia, zaś zaledwie 7 proc. to ludzie przed trzydziestką.

Duchowy kryzys

Spada też dramatycznie liczba powołań. W 1986 roku w niemieckich seminariach kształciło się ponad 3600 kleryków, dzisiaj jest ich już tylko 1128. Jeszcze w 1993 roku wyświęcono 288 kapłanów, dziesięć lat później zaledwie 159. Duchowieństwo starzeje się: już teraz niemal co trzeci aktywnie pracujący duchowny ma ponad

60 lat. Prognozy nie są optymistyczne - w ciągu najbliższych dziesięciu lat dwie trzecie istniejących obecnie parafii nie będzie mieć własnego proboszcza.

W społeczeństwie niemieckim spada też autorytet Kościoła jako nosiciela wartości duchowych. Z badań ośrodka badania opinii publicznej Emnid wynika, że w rankingu instytucji uznawanych za przekazujące wyższe wartości Kościół znalazł się na czwartym miejscu (37 proc. głosów) - za policją, partiami politycznymi i organizacją ekologiczną Greenpeace. Kardynał Joachim Meissner z Kolonii zarzucił swoim rodakom, że cierpią na „duchową impotencję". Zmarły niedawno arcybiskup Fuldy Johannes Dyba żalił się natomiast, że nad Renem i Łabą przerost instytucjonalny Kościoła zabija jego ducha.

Trzeba bowiem wiedzieć, że Kościół w Niemczech jest - po państwie -drugim największym pracodawcą. Zatrudnieni w nim na etatach świeccy urzędnicy, od których nie wymaga się wiary w Boga, traktują Kościół jako takiego samego pracodawcę, jakim są koncerny, biura czy fabryki. Zdarzają się więc na przykład katecheci, którzy uczą w szkołach religii (w Niemczech katecheza jest obowiązkowa), ale sami nie wierzą w ogóle w prawdy chrześcijańskie, jakich nauczają. Często tacy niewierzący zasiadają też w różnych katolickich instytucjach czy radach świeckich mających wpływ na funkcjonowanie Kościoła.

Ów wspomniany przez arcybiskupa Dybę przerost instytucji nad duchem widać wyraźnie na przykładzie struktury zatrudnienia w niemieckim Kościele. Jeszcze kilkanaście lat temu w archidiecezji bawarskiej pracowało 500 osób w kurii, zaś 1200 w parafiach, obecnie natomiast w kurii jest już 1000 osób, a w parafiach tylko 900. Oszczędności, których Kościół zmuszony jest dokonywać, najczęściej odbywają się kosztem inicjatyw duszpasterskich, dziel misyjnych oraz parafii. Ukazujący się w Trewirze miesięcznik katolicki „Imprimatur" alarmuje, że w miejscowej diecezji ofiarą szukania oszczędności padła większość programów duszpasterskich dla dzieci i młodzieży.

Malejące z roku na rok wpływy z podatku kościelnego odbiją się zapewne również na liczbie projektów misyjnych i charytatywnych na całym świecie. Kościół niemiecki, uznawany za najbogatszy na świecie, dofinansowuje bowiem każdego roku wiele chrześcijańskich inicjatyw w krajach mniej zamożnych. Sama tylko organizacja Kirche im Not (Kościół w Potrzebie) wydaje rocznie na ten cel ponad 80 milionów euro.

Czy to pomoże?

Niemieccy katolicy coraz bardziej zdają sobie sprawę z panującego kryzysu. Bardzo często starają się mu jednak zaradzić na sposób czysto świecki - tak jak usprawnia się działanie źle funkcjonującej firmy. Ulubionym sposobem jest organizowanie paneli, debat i dyskusji, podczas których wciąż roztrząsa się kwestię uzdrowienia sytuacji Kościoła. Najczęstsze głosy, jakie wówczas padają, mówią o potrzebie większej demokratyzacji i otwarcia w Kościele, o konieczności uznania pluralizmu i tolerancji, o rozwoju programów socjalnych i charytatywnych, o zmianie katolickiej nauki seksualnej itd. Rzadko kiedy natomiast ktoś wypowiada się publicznie o konieczności osobistego nawrócenia, zawierzeniu swego życia Jezusowi, nowej ewangelizacji czy mocy sakramentów, zwłaszcza spowiedzi. Wydaje się, że wśród niemieckich katolików zanikła niemal świadomość sakramentalna - do Komunii przystępują prawie wszyscy, podczas gdy spowiedź przestała być już powszechnie praktykowana.

Okrętem flagowym niemieckiego Kościoła jest organizowany każdego lata Katolikentag, czyli Dzień Katolika. Składa się nań wiele dyskusji publicznych oraz imprez kulturalnych i artystycznych. Tego roku odbył się on w miasteczku Ulm i zgromadził ok. 14 tysięcy wiernych, głównie młodzieży. Wśród zaproszonych prelegentów znaleźli się m.in. Hans Küng (szwajcarsko-niemiecki teolog, któremu Stolica Apostolska zabroniła wypowiadać się w imieniu Kościoła katolickiego) oraz biskup Jacques Gaillot (francuski hierarcha usunięty przez Watykan z diecezji za popieranie związków homoseksualnych). Mając takich gości, spotkanie mogło liczyć na zainteresowanie dziennikarzy i promocję w mediach, czy jednak rzeczywiście przyczyniło się do odnowy życia kościelnego?

Jeden z biskupów niemieckich skrytykował zresztą ideę organizowania Katolikentagów, twierdząc, że ograniczają się one jedynie do „bicia piany", z którego nic nie wynika, a zarazem dają katolikom fałszywe poczucie, iż nie jest wcale tak źle, skoro udaje się doprowadzić do tak masowego spotkania (pojęcie „masowości" w niemieckim Kościele jest zresztą inne niż u nas - zwłaszcza jeśli się porówna 14 tysięcy osób w Ulm ze 140 tysiącami młodych w Lednicy).

Trzy czwarte katolików ankietowanych przez Instytut Allensbacha uważa, że znaczenie Kościoła w życiu niemieckiego społeczeństwa będzie systematycznie maleć. Zmiany te widać najwyraźniej w prawodawstwie, gdzie przeforsowano ostatnio legalizację związków homoseksualnych. W 1997 roku wspomniany arcybiskup Dyba w wywiadzie dla „Spiegla" mówił, że „ustawy stają się coraz bardziej pogańskie" i Niemcy są na najlepszej drodze, by stać się „republiką pogańską". Od tamtego czasu, niestety, proces ten się pogłębił.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama