Miłość i realizm, czy niezwykłość chrześcijaństwa

Rozmowa z ks. Markiem Dziewieckim, autorem książki "Zwykłym językiem o niezwykłym chrześcijaństwie"

- Pierwsza część Księdza książki brzmi niczym odezwa bojownika do narodu. Czy efekt ten był zgodny z Księdza intencją? Jeśli tak, to czy nie sądzi Ksiądz, że spokojna tonacja głosu (w tym przypadku styl pisma) lepiej dociera do odbiorcy niż donośny krzyk?

Nie widzę żadnych powodów, dla których pierwszą część mojej książki można byłoby uznać za wojowniczą odezwę czy za formę krzyku. Odezwy bojowników zwykle do czegoś wzywają, tymczasem ja wyłącznie opisuję. Nikogo do niczego nie wzywam. Przeciwnie, w wielu miejscach podkreślam, że chrześcijaństwo to propozycja, zaproszenie i zaszczyt, a nie obowiązek. Ucieszę się, jeśli ci z Czytelników, którzy do tej pory mieli niezgodne z Ewangelią wyobrażenia na temat chrześcijaństwa, głośno to sobie powiedzą. Ale bez krzyku. Chyba, że będzie to okrzyk radości w obliczu Boga, który się nam objawia jako Ten, który kocha i uczy kochać!

Mam świadomość, że — zwłaszcza w „poprawnych” politycznie mediach — zupełnie głośno krzyczą ci ludzie, którzy poniżają chrześcijan i którzy kpią sobie nawet z Boga. Zwykle ci sami ludzie „zachwycają się” (z tym samym cynizmem?) buddyzmem czy islamem. Do takich ludzi mogą dotrzeć jedynie twarde argumenty. To Chrystus uczy mnie stanowczości i precyzji w opisywaniu rzeczywistości. O najważniejszych dla człowieka sprawach i prawdach nie można mówić językiem niedopowiedzeń. Jest to bowiem język miły jedynie dla cyników albo dla ludzi leniwych intelektualnie, którzy zadawalają się powierzchowną, uproszczoną wiedzą o rzeczywistości.

Moją stanowczość w opisywaniu niezwykłego piękna chrześcijaństwa można zrozumieć inaczej niż jako „odezwę wojownika” wtedy, gdy pamiętamy o tym, że w książce nie opisuję chrześcijan lecz chrześcijaństwo. Nie mogę, niestety, zachwycać się każdym chrześcijaninem. Wśród chrześcijan są także ludzi słabi, a nawet przewrotni i cyniczni. Pierwsza część mojej książki pokazuje niezwykłość i niepowtarzalność chrześcijaństwa. Trudno mi wyobrazić sobie opisywanie niezwykłości i niepowtarzalności chrześcijaństwa w sposób, który nie porusza umysłu i serca. Jeśli ktoś z nas poznaje jakąś niezwykłą osobę, to opisuje ją w taki sposób, by Czytelnik też mógł się tą osobą zachwycić! A chrześcijaństwo to spotkanie z tą Jedyną Osobą we Wszechświecie, która nie tylko kocha, ale Która jest Miłością! Nikt z nas nie byłyby w stanie wymyślić takiego Boga...

- Dlaczego odtrąca Ksiądz demokrację, stosując w tym celu obraz wypaczeń tejże demokracji, dokonanych przez rządnych władzy egoistów? Przecież tonie system, lecz obywatel (człowiek) odpowiada za doskonałość ustroju politycznego kraju, w którym żyje.

- Ależ ja nie tylko nie odtrącam demokracji, lecz przeciwnie — podkreślam w mojej książce, że to najlepszy z możliwych systemów i że oparty jest on na chrześcijańskiej wizji człowieka jako osoby wolnej i świadomej. To nie przypadek, że demokracja nie rozwinęła się w tych społeczeństwach, w których dominuje islam czy buddyzm. Nie udaje się wprowadzić tam systemu demokratycznego nawet z zewnętrzną pomocą, jak np. w Afganistanie czy Iraku. Mimo tych oczywistych faktów są w Europie ludzie cyniczni, którzy głoszą, że Kościół boi się demokracji. W tej sytuacji w mojej książce przypominam o tym, że Kościół nie boi się demokracji lecz przeciwnie - pomaga społeczeństwom w wyzwoleniu się z wszelkich dyktatur i w dążeniu do demokracji. Za tę pomoc niektórzy polscy księża zapłacili cenę męczeńskiej śmierci.

Słusznie stwierdzasz, że to nie system, lecz człowiek odpowiada za doskonałość czy słabość danego ustroju politycznego. Dokładnie to samo podkreślam w mojej książce. Nie ukazuję w niej obrazu wypaczeń demokracji, lecz przytaczam konkretne fakty, które świadczą o tym, że wielu tych, którzy uważają się za demokratów, w rzeczywistości tej demokracji szkodzą, na przykład wtedy, gdy nie reagują na korupcję i niesprawiedliwość społeczną albo gdy usiłują budować demokrację na tolerancji, z pominięciem miłości, prawdy, odpowiedzialności, uczciwości. Gdy ludzie skazani prawomocnym wyrokiem sądowym są w parlamencie zamiast w więzieniu, wtedy demokracja zamienia się we własną karykaturę.

Bóg uczy nas realizmu, czyli zasady, że podstawą ustroju społecznego jest solidnie wychowany człowiek. Cynicy i ludzie, którzy nie potrafią kierować własnym życiem, boją się tej podstawowej prawdy. Właśnie dlatego usiłują oni wmówić sobie i innym, że Kościół, który powyższą prawdę ukazuje, boi się demokracji. Największym zagrożeniem dla demokracji są ludzie, którzy ją bezkrytycznie uwielbiają. Tacy ludzie niszczą demokrację, bo każda forma ubóstwionej władzy szybko się wypacza. Nie ma lepszego systemu niż demokracja pod warunkiem, że większość w społeczeństwie stanowią szlachetnie wychowani obywatele i że podstawą demokracji jest miłość, prawda i odpowiedzialność. Przytaczając przykłady wypaczonej demokracji, nie walczę z demokracją, lecz przeciwnie - wspieram tych ludzi, którzy budują faktyczną demokrację, czyli taką, która staje się narzędziem troski o człowieka a nie systemem, który zapewnia bezkarność przestępcom zasiadającym w parlamencie.

- Jaki cel miało wyszukiwanie czy wręcz podkreślanie różnic występujących między katolicyzmem a innymi wyznaniami czy religiami? Czy nie lepiej szukać cech wspólnych i porozumienia?

Kto skupia się na podkreślaniu cech wspólnych, ten nie jest w stanie zrozumieć danej rzeczywistości. Celem mojej książki jest opisanie chrześcijaństwa a nie opisywanie wspólnych cech chrześcijaństwa i innych religii. Daną rzecz, osobę czy religię zaczynamy rozumieć dopiero wtedy, gdy odkrywamy nie to, co je łączy, lecz to, co je wyróżnia. Fakt ten łatwo zilustrować na przykładzie więzi między ludźmi. Jeśli poznajesz jakąś osobę, to możesz opisywać to, co ma ona wspólnego z innymi osobami, na przykład to, że posiada ciało oraz zdolność myślenia i decydowania. Jednak budowanie osobistej przyjaźni z tą osobą - do zawarcia małżeństwa włącznie - jest mądre i dojrzałe tylko wtedy, gdy odkrywasz to, czym ta osoba różni się od wszystkich innych ludzi, których spotykasz.

Obecnie panuje groźna moda na podkreślanie tego, co wspólne. Zwykle modę tę promują ci, którzy boją się całej prawdy o tym, co sami proponują. W świecie osób trzeba być ostrożnym w opisywaniu różnic, gdyż trudno nam zajrzeć do wnętrza danego człowieka. Natomiast w odniesieniu do religii i światopoglądów to właśnie opisywanie różnic jest podstawą rozumienia tychże systemów. Faktem jest, że niektóre światopoglądy są tak groźne, iż zostały zakazane w Konstytucji RP (komunizm, faszyzm, terroryzm). Gdy wybieramy określoną szkołę, uczelnię, pracę czy partię polityczną, to możemy czynić to w sposób świadomy i odpowiedzialny tylko wtedy, gdy wiemy, czym się one między sobą różnią! Gdy zwracamy uwagę jedynie na podobieństwa, wtedy jakikolwiek świadomy wybór traci sens. Prawda o różnicach między religiami chroni nas przed ignorancją i naiwnością a także przed myleniem faktów z mitami. Każdy człowiek może wybierać tak, jak chce. W mojej książce nikogo do niczego nie namawiam. Przekazuję natomiast informacje dla tych ludzi, którzy nie uważają, że wszystkie sposoby myślenia i postępowania są podobne.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną różnicę między religiami, o której nie wspomniałem w książce. Otóż standardy stosowane w ocenie chrześcijaństwa, a zwłaszcza w ocenie Kościoła katolickiego, są niebotycznie wyższe niż te, które politycy i media stosują w odniesieniu do innych religii. Gdyby w Kościele katolickim sąd kościelny skazał kogoś na śmierć za to, że przeszedł do innej religii, to Kościół zostałby chyba natychmiast zdelegalizowany, a media przez wiele tygodni nie pisałyby niemal o niczym innym. Tymczasem w samym tylko Afganistanie w tym roku duchowni islamscy skazali na śmierć kilku muzułmanów za to, że przeszli na chrześcijaństwo, a „postępowi demokraci” w demokratycznej Europie wcale z tego powodu nie protestują...

- Dlaczego Kościół Katolicki przeprasza za krzywdy, które wyrządził, gdy jednocześnie przedstawiciele tegoż Kościoła (m. in. Ksiądz) przypominają o tym, że chrześcijaństwo jest jedyną religią, która miała odwagę tego dokonać? W kontekście takiego zachowania, przeprosiny nie mają sensu, bo są niemalże „pod publikę”...

W mojej książce podaję fakty, gdyż jest to jedyny racjonalny sposób na to, by opisać chrześcijaństwo. Faktem jest, że Kościół już wielokrotnie przepraszał za winy i zbrodnie swoich członków. Równie znanym faktem jest też to, że za swoje zbrodnie, nie przeprosili dotąd wyznawcy niektórych religii, na przykład muzułmanie oraz niektóre narody, na przykład Rosjanie i Żydzi. Stwierdzanie faktów nigdy nie jest przejawem arogancji ani nie podważa sensu tychże faktów. Jestem dumny z Kościoła, który przeprasza, podobnie jak jestem dumny z każdego człowieka, który przeprasza za swoje winy. Gdy ktoś mówi o tym, że przeprosił, to tym większą, a nie tym mniejszą okazuje pokorę. Natomiast arogancję okazują ci, którzy nie przepraszają. Mają oni nadal szansę przeprosić za wyrządzone krzywdy. Jeśli to uczynią, wtedy w tym aspekcie nie będą różnić się od Kościoła katolickiego.

- Pragnę nawiązać do sporu dotyczącego racjonalności bądź nie, ateistycznych dowodów na brak Boga. Dlaczego Ksiądz, będąc jedną ze stron, dopuścił się wydania wyroku na ten temat? Przecież Księdza ocena sytuacji pod tym względem zawsze będzie subiektywna. Tylko tzw. osoba trzecia jest w stanie wydać sprawiedliwy osąd. Przez taką postawę Ksiądz podważa swoją wiarygodność.

Nie wydałem w mojej książce wyroku na temat racjonalności, bądź nie, wiary ateistów. Takiego osądu może dokonać każdy z Czytelników. Przytoczyłem tylko fakty: ateiści wierzą w to, że pochodzą od czegoś mniejszego niż oni sami — od ślepego przypadku czy od nieświadomych siebie praw ewolucji. Te fakty nie są moim subiektywnym oglądem sytuacji, lecz opisem stanowiska ateistów. Chrześcijanie wierzą w to, że pochodzą od Kogoś większego niż oni sami - od Kogoś, kto ich rozumie i kocha. Jeśli odwołamy się do zasady przyczynowości, stosowanej w naukach empirycznych, to wiara chrześcijan jest racjonalna i ma podstawy naukowe. Jeśli natomiast przyjmiemy zasadę, że wszystko może pochodzić od wszystkiego, to wtedy możemy przyjąć jako sensowne założenie, że osoba może pochodzić od jakiejś rzeczy albo od jakiegoś bezosobowego procesu. Podobnie możemy też uwierzyć w to, że motyl mógł w taki sposób uderzyć w szybę pancerną, iż rozsypała się ona w kawałki.

W mojej książce argumentuję, a nie wyrokuję. Z radością przyjmę każdy argument, który przemawia za racjonalnością wiary ateistów. Jednak przynajmniej na obecnym etapie rozumienia zasady przyczynowości, nie jestem w stanie uwierzyć w to, że pochodzę od czegoś, a nie od Kogoś. Ocena sporu między chrześcijanami i ateistami zależy wyłącznie od siły argumentów. Jeśli ktoś da mi argumenty dowodzące tego, że wiara w pochodzenie świadomego i wolnego człowieka od czegoś, co nie myśli i co nie kocha, jest bardziej racjonalna niż wiara w pochodzenie tegoż człowieka od Kogoś, kto rozumie i kocha, to takie argumenty natychmiast uwzględnię. Na razie jednak mój umysł — wychowany na współczesnej nauce - nie jest w stanie uznać za racjonalne przekonanie, że świat roślin i zwierząt mógł własną mocą „wyprodukować” kogoś, kto potrafi myśleć, kochać i podejmować decyzje.

Stwierdzasz, że według Ciebie tylko ktoś „trzeci” może wydać obiektywny osąd w powyższej sprawie. Ale osób trzecich w tej kwestii nie ma. Teoretycznie trzecią możliwą postawą jest agnostycyzm, czyli wiara w to, że człowiek nie jest w stanie odpowiedzieć na pytanie o własne pochodzenie. Jednak rezygnacja z poszukiwania odpowiedzi na to najważniejsze pytanie oznacza — przynajmniej dla mnie — rodzaj wyjątkowego lenistwa intelektualnego. Chyba nie tylko ja chcę wiedzieć, skąd się wzięła nasza planeta albo jaka jest geneza życia na Ziemi. Tym bardziej chcę zrozumieć samego siebie: skąd się wziąłem i do czego lub do Kogo zmierzam. Nie sądzę, by ktoś, kto rezygnuje z odkrywania własnego pochodzenia i sensu własnego istnienia, miał wystarczające kwalifikacje intelektualne do tego, by rozstrzygać spór między ludźmi, którzy w tej kwestii podejmują intelektualny wysiłek i szukają logicznych odpowiedzi.

- W jednym z rozdziałów zarzucił Ksiądz demokracji, że jest niemalże niczym nieograniczoną tolerancją, a przecież tak nie jest; najprościej mówiąc demokracja to rządy jak najmniej ograniczonego kompromisu. Kompromis natomiast stanowczo różni się od tolerancji, a co dopiero od nieokiełznanej tolerancji. Jak w świetle tych informacji ma się Księdza koncepcja demokracji jako systemu, który przyzwala na każdą nieprawość?

Sam stwierdziłeś powyżej, że demokracja nie zależy od samej demokracji lecz od człowieka, który ją tworzy i który w sposób szlachetny — lub cyniczny — posługuje się demokratycznymi mechanizmami. Niczego nie zarzucam demokracji, tylko przestrzegam przed cynicznymi ludźmi, którzy wszystko w demokracji — także wychowanie obywateli i zawierane kompromisy — chcą opierać na tolerancji. Powtórzę raz jeszcze: każdy polityk, dziennikarz czy nauczyciel, który mówi o tolerancji i kompromisach, a nie zaczyna wyliczania wartości od prawdy, odpowiedzialności i uczciwości, niszczy demokrację, bo usiłuje ją osadzić na zbyt słabym fundamencie. To właśnie dlatego, że wielu ludzi ubóstwiło w Europie tolerancję, mogło w demokratycznych państwach dojść do tak okrutnych kompromisów, jak ten, który eliminuje karę śmierci dla morderców, ale pozwala skazywać na śmierć niewinne dzieci a także legalnie działać partiom, które promują pedofilię. To konkretne potwierdzenie zasady, że tolerancja oderwana od prawdy, miłości i odpowiedzialności prowadzi do przemocy i do stosowania prawa silniejszego. Moja koncepcja demokracji to nie system, który przyzwala na każdą nieprawość, lecz system, który stosuje zasadę „zero tolerancji” dla korupcji, demoralizacji i cynizmu. I Ty, i ja pragniemy, by nas ktoś pokochał, a nie by nas ktoś ledwo tolerował. Niewielu jest jednak obecnie w Europie demokratów, którzy mają odwagę o tym publicznie mówić.

- Na kartach swej książki atakował Ksiądz system demokratyczny za przyznawanie mniejszościom określonych praw i przywilejów (zwrócił Ksiądz szczególną uwagę na mniejszości seksualne). Czemu to miało służyć? Moim zdaniem Ksiądz jako duszpasterz powinien skupić uwagę na tym, czy osoby otrzymujące takie prerogatywy, wykorzystują je w sposób świadomy i dobry, a nie na sam fakt, że należą do mniejszości. Chciałem zwrócić Księdza uwagę na to, że sprawa dotycząca zrównania ludzi w prawach zaczęła się już w 1955 r. za sprawą Martina Luthra Kinga...

Najpierw pragnę doprecyzować, że sprawę dotyczącą zrównania praw ludzi rozpoczął Bóg, a nie M. L. King. To Bóg w raju wyjaśnił, że jesteśmy jego dziećmi i że wszyscy mamy tę samą godność: kobiety i mężczyźni, dzieci i dorośli, święci i grzesznicy. Chrystus wielokrotnie potwierdzał tę zasadę i przypominał swoim uczniom o tym, że posyła ich do wszystkich ludzi z Dobrą Nowiną o zbawieniu.

Gdy chodzi natomiast o moją krytyczną postawę wobec przyznawania określonym mniejszościom praw i przywilejów, to ta moja krytyczna postawa wynika właśnie z faktu, że jestem demokratą. A demokraci nikomu nie przyznają specjalnych praw i przywilejów. Przyznawanie praw i przywilejów określonym mniejszościom to specjalność systemów totalitarnych! W Polsce mamy jeszcze świeżo w pamięci tego typu proceder, który doprowadził do wielkiej niesprawiedliwości społecznej. Twoi rodzice świetnie pamiętają o tym, że komuniści bardzo chętnie przyznawali specjalne prawa, na przykład tym mniejszościom, które należały do partii komunistycznej, do Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej, do milicji, ORMO czy do Służby Bezpieczeństwa.

To, że ktoś należy do jakieś mniejszości, w systemie demokratycznym nie upoważnia do otrzymania jakiś specjalnych praw. Złodzieje zwykle stanowią mniejszość, ale czy z tego powodu powinni otrzymywać jakieś przywileje? Prawa i przywileje można w racjonalny sposób przyznawać tym grupom osób, które są jeszcze w wieku rozwojowym czy które znajdują się w trudnej sytuacji społecznej, np. dzieci albo rolnicy dotknięci jakąś klęską żywiołową. O ile mi wiadomo, tak zwane „mniejszości seksualne” nie uważają samych siebie za kogoś dotkniętego jakąś klęską czy nieszczęściem. Fakt bycia w mniejszości nigdy nie upoważnia w demokracji do przyznawania przywilejów. Gwałciciele stanowią jedną z mniejszości seksualnych, a chuligani stanowią mniejszość wśród kibiców, ale nie widzę powodu, by z tego względu przyznawać tym grupom jakieś przywileje. Podobnie przyznawanie przywilejów tylko niektórym mniejszościom jest też zamachem na demokrację. Pojawia się bowiem wtedy jakiś tajemniczy „Wielki Brat”, który po kryjomu i z sobie tylko wiadomych powodów decyduje o tym, które mniejszości „zasługują” na przywileje.

Powtórzę raz jeszcze, że to systemy totalitarne mają zwyczaj przyznawania przywilejów wybranym przez siebie grupom społecznym. Dzieje się tak dlatego, że systemy totalitarne — w przeciwieństwie do demokracji — funkcjonują w oparciu o uprzywilejowaną pozycję wybranych grup społecznych. Mówiąc nieco żartobliwie, marzy mi się sytuacja, w której chrześcijanie staną się mniejszością. Może wreszcie doczekamy się „przywileju”, by „demokratyczne” media nie kpiły sobie z Boga, który kocha i uczy kochać. Naprawdę obawiam się o los demokracji, która nadaje przywileje (także finansowe) bogatym gejom, podczas gdy nie przejmuje się losem ludzi bezrobotnych i ich głodnych dzieci. Boję się też takiej wersji demokracji, która martwi się o los rozwydrzonych czternastolatków z jednego z gdańskich gimnazjów, ale nie potrafi obronić ich ofiary.

- Księdza książka jest próbą ochrony lub wręcz obrony Miłości przed złem: przed złymi ludźmi, złym światem, złym pojmowaniem miłości. Natomiast pierwszy list do Koryntian uświadamia nam potęgę miłości. Czy nie uważa Ksiądz, że Miłość jako najwyższa moc, mimo wszystko jest w stanie sama się obronić?

Nie tylko tak uważam, ale jestem tego pewien! Miłość, podobnie jak prawda, broni się własną mocą, gdyż nikt nie okaże się silniejszy od Boga, który kocha, ani od rzeczywistości, którą On stworzył. Obawiam się natomiast o los każdego człowieka, który nie rozumie miłości albo który nie chce lub nie potrafi kochać. Na moich i na Twoich oczach ginie mnóstwo ludzi - także młodych — gdyż pomylili oni miłość z zakochaniem, pożądaniem czy popędem. Tacy ludzie przeżywają nieraz piekło na ziemi i zadają straszliwe rany innym ludziom.

W mojej książce nie bronię Miłości przed złem, gdyż miłość poradzi sobie beze mnie. Próbuję natomiast bronić ludzi przed ich własną naiwnością i słabością, a zwłaszcza przed czynieniem tego, co ich oddala od Miłości. Nie boję się o los Miłości! Nie boję się też o los tych ludzi, którzy kochają. Boję się natomiast o los wszystkich pozostałych. Zbyt dużo już takich ludzi spotkałem w moim życiu, by liczyć na to, że każdy z nas w sposób spontaniczny nauczy się kochać. Chrystus stanowczo upominał błądzących i rozwalał im stoły nie dlatego, że bał się o los Miłości, lecz dlatego, że bał się o los ludzi, którzy nie chcieli lub nie umieli kochać. Czasem używał wyjątkowo twardych słów upomnienia, gdyż wiedział, że w ten sposób może wielu ludzi uratować przed ich własną słabością.

- Druga część Księdza książki jest wspaniała. Baaardzo mi się spodobała i dała mi bardzo wiele do myślenia...

Jestem szczęśliwy z tego powodu! Dzięki takim Czytelnikom jak Ty, ma sens siedzieć godzinami przed komputerem, by opisywać Tego, który nas w pełni rozumie i Który nas nieodwołalnie kocha! To dla mnie wielkie święto, gdy ktoś z Czytelników zachwyca się Bogiem, który pomaga nas stawać się aż tak dobrymi, że potrafimy kochać wszystkich ludzi, aż tak mądrymi, że nasz los wiążemy wyłącznie z tymi, którzy też kochają i aż tak stanowczymi, że potrafimy się obronić przed tymi, którzy usiłują nas krzywdzić.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama