Kryzys powołań wymusił zmiany w podejściu do pracy z młodzieżą. Jedną z nich było umożliwienie bezpośredniego spotkania alumnów z z potencjalnymi kandydatami do kapłaństwa. Pisze o tym jeden z kleryków kaliskiego seminarium
Niedziela Miłosierdzia zainaugurowała „letni sezon powołaniówkowy”, a w związku z nim czeka na nas niemała innowacja, a wręcz całkowita rewitalizacja. Co to będzie?
Spojrzałem ostatnio na plan wykładów na ten semestr i zdałem sobie sprawę, że połowa z nich to już przeszłość. Sumując – ¾ roku akademickiego za nami. Zastanawiałem się przez chwilę, czy zacząć skakać z radości i odpalać fajerwerki (wakacje piękna sprawa – im bliżej, tym lepiej), ale zamiast euforii ogarnęła mnie zaduma. Czy czas przypadkiem nie robi nas w balona? W końcu nie sprawdzamy zegarka bez przerwy – wydaje mi się, że cwaniak czeka na odpowiedni moment i kiedy tylko nikt nie patrzy: cap! Podbiera tu sekundkę, tam minutkę. I tak święcąc koszyczki w swojej rodzinnej parafii miałem wrażenie, że co dopiero sprzątaliśmy z chłopakami zasuszone, łysiejące choinki, straszące w seminaryjnym holu… No cóż – sztuczek, jakimi raczy nas czas jest pewnie więcej, ale nawet Einstein nie złapał go na gorącym uczynku – jedyne co miał, to teorie.
Zostawmy te dywagacje i przyjrzyjmy się temu, co dzieje się w seminarium. Niedziela Miłosierdzia zainaugurowała „letni sezon powołaniówkowy” – tym razem czeka na nas niemała innowacja, a wręcz całkowita rewitalizacja. Nasi przełożeni pochylili się z zadumą nad istotą niedziel powołań, przeanalizowali to, jak teoria ma się do praktyki i doszli do wniosku, że czas na zmiany. „Jakie znowu zmiany?” – zapytacie. Spieszę z odpowiedzią.
Dotąd schemat był prosty: wyjeżdżaliśmy w soboty z seminarium – jeżeli proboszcz parafii, do której się udawaliśmy, wyrażał taką wolę, uczestniczyliśmy w wieczornej, sobotniej Mszy, czasami również na miejscu nocując. W niedzielę braliśmy udział we wszystkich Mszach (a przynajmniej w większości – zdarzało się, że ze względów logistycznych zwalnialiśmy się z ostatniej, jeżeli była zbyt późno – nieraz aby dojechać do Poznania trzeba było pokonać przeszło
Tak było dotąd. A jak będzie odtąd? Główną ideą przyświecającą zmianom, które zostały wprowadzone, było umożliwienie prawdziwego spotkania kleryków z potencjalnymi kandydatami do seminarium – młodymi. W „starym modelu” owa styczność była bardzo ograniczona – zawężona do Mszy Świętej, ewentualnie spotkania dla bierzmowanych lub krótkiej rozmowy gdzieś w przelocie. „Nowy model” stwarza zupełnie nową przestrzeń ku temu: otóż w soboty poprzedzające niedziele powołań będziemy całą wspólnotą kleryków kaliskich gromadzić się w jednej parafii w danym dekanacie, który w danym momencie odwiedzamy. Będziemy uczestniczyć we Mszy Świętej, podczas której jeden z nas wygłosi świadectwo powołania – po jej zakończeniu będzie miało miejsce spotkanie integracyjne. Na to wydarzenie zaproszeni będą młodzi z całego dekanatu – szczególnie chłopacy ze wspólnot ministranckich, ale nie tylko. Cel? Dotrzeć do młodych z powołaniowym przekazem lepiej niż do tej pory. Sama niedziela z kolei będzie wyglądała jak dotąd: rozjedziemy się do wskazanych parafii i tam będziemy głosić nasze świadectwa.
Zmiany te są odpowiedzią na trwający i pogłębiający się kryzys powołań. Z każdym rokiem kleryków jest coraz mniej – w Arcybiskupim Seminarium Duchownym nie widać tego aż tak wyraźnie, w końcu na ten moment jesteśmy bodaj najliczniejszą wspólnotą seminaryjną w kraju. Niestety inne diecezje (czy metropolie – jesteśmy końcu wspólnotą „dwudiecezjalną”) nie mogą się poszczycić taką populacją alumnów. W ostatnich miesiącach podano do wiadomości, że w przyszłym roku akademickim dołączą do nas klerycy z Bydgoszczy w przytłaczającej liczbie pięciu osobników – samo seminarium bydgoskie liczy w tym momencie sześciu kleryków, jednak jeden z nich jest już diakonem i w tym roku kończy formację. Niestety – braki w powołaniach doskwierają diecezjom w całej Polsce. Trzeba więc podjąć wszelkie wysiłki, aby jakoś temu zaradzić. Przede wszystkim – modlimy się o nowe powołania, bo kto w tej kwestii poradzi sobie lepiej od Boga? W końcu to On sam dobiera sobie „robotników”. Jednocześnie musimy zrobić wszystko, aby zachęcić słyszących Jego głos do odpowiedzi – „Tak, słyszę! Już pędzę!”. Niestety nie jest to takie proste – religia w ogólności stała się niemodna. Ogólna narracja wokół Kościoła jest negatywna – niezbyt dobrze postrzega się tych, którzy chcą wstąpić na drogę kapłaństwa lub życia konsekrowanego. Na szczęście nie brakuje również wiernych, którzy wciąż potrzebują kapłanów i czekają na nich. Nie spodziewamy się oczywiście całowania po rękach, wiwatów i ukłonów po pas. Wierzcie – wcale tego nie potrzebujemy. Wystarczy radość z pełnienia kapłańskiej posługi wśród ludzi wierzących, ich uśmiech i miłość Pana, który zawsze pamięta i o tych, których wybrał.
Opiekun 10/2022