Angelina, Gabriela, Flora, "nałogowe konsumentki najbardziej archaicznych produktów sakralnych", czyli starsze panie w Kościele. Ich wkład w życie wspólnoty parafialnej zazwyczaj bywa niedoceniony i zapomniany
Kiedy na opisy socjologiczne dotyczące środowiska kościelnego reaguje się obiekcją, że aby mieć rzeczywisty obraz parafii, trzeba obserwować ją od wewnątrz, może to być reakcja apologetyczna i instynktowny odruch obronny. A jednak jest to prawda. Ludzkie bilanse naukowe działają fachowo i robią co do nich należy. Patrzą na zjawiska przez pryzmat kryteriów swoich dziedzin naukowych. Jak wszystkie selektywne punkty widzenia, muszą abstrahować, uogólniać, katalogować. Oczywiście osiągają użyteczne wyniki. W niektórych przypadkach wręcz niezbędne. Tym niemniej to nie ich metoda jest w stanie opisać zasadniczą istotę rzeczy. Gdyż ta jest dostępna tylko wtedy, gdy patrzy się na sprawy wzrokiem ich uczestnika, i może być oddana tylko w formie opowiadania, które jest jednocześnie świadectwem.
Trzeba zatem pójść niezbędną drogą opowiadania, jeżeli chce się wejść z jakąś wiarygodnością do części Kościoła, zamieszkiwanej przez stare kobiety, przez ich spokojną obecność, naznaczoną — jako, że to kobiety i że są stare — podwójnym piętnem mniejszości i podporządkowania. Konwencja literacka, tak socjologiczna, jak i antropologiczna, przedstawiaje na oleodruku, utrwalanym też wciąż jeszcze przez kino, z mniej lub bardziej zamierzonymi odchyleniami w stronę karykatury: jest to kobieta w czarnej chuście, możliwie z południa, możliwie niepiśmienna, odizolowana przez gwarę, oczywisty dodatek do religijnego obrzędu, niepoprawna, nałogowa konsumentka najbardziej archaicznych produktów sakralnych. Jednym słowem, podstawowy materiał dokumentacji etnologicznej, przeprowadzanej na obyczajach cywilizacji wiejskiej z tym samym spojrzeniem nieprzychylnej uciechy, z jakim etolog zajmowałby się rytuałami pory godowej jakiegoś dziwacznego gatunku zwierząt.
Tymczasem, żeby wyjść z tych ruchomych piasków niewiedzy, trzeba opowiedzieć dzieje ludzi żywych, spotykanych w złożonej alchemii prawdziwego życia naszych wspólnot, ich jedyne i niepowtarzalne doświadczenia, nadzwyczajne historie życia, zaskakująco urzekające.
Byłbym zachwycony, na przykład, gdyby czytelnik mógł poznać Angelinę, zmarłą kilka miesięcy temu w wieku 96 lat, kobietę wyjątkowego temperamentu, o unicestwiającym głosie. Poznałem Angelinę, kiedy byłem proboszczem maleńkiej wspólnoty zamieszkującej odległe obrzeża diecezji Bergamo. Należała do pokolenia kobiet, które wychowały dzieci w pierwszym okresie powojennym, prawie bez środków, kierowane niemal jansenistycznym zmysłem dyscypliny, którym nadal oddycha się w tamtych stronach, uformowane w dzieciństwie i w młodości przez kulturę trydencką, która, choć niewątpliwie surowa, ukształtowała w nich jednak określoną tożsamość. Ta solidna „formatacja” doktrynalna, którą bylibyśmy skłonni oceniać z głębokim krytycyzmem, leżała u podstaw ich zdolności zrozumienia i przyjmowania z serdeczną gotowością zmian wprowadzanych przez Sobór Watykański II i jego reformę liturgiczną, z dużo wyższym zmysłem kościelnym niż ten posiadany przez najnowsze pokolenia, cierpiące na niedostatek rzeczywistej formacji w wierze.
Poznałem Angelinę zaraz po tym, jak zostałem proboszczem. Razem z wielu innymi, takimi jak ona, była duszą codziennych liturgii, prostych celebracji eucharystycznych, nic specjalnego, gdzie obecność starych kobiet zapewniała całej wspólnocie zajętej innymi sprawami charyzmat słuchania. W każdej wspólnocie musi zawsze być ktoś, kto słucha tego, co mówi Pan. Kto wyobraża sobie te kobiety jako bierne i nieświadome słuchaczki kazań wszelkiego autoramentu, grubo się myli. Rozumieją i słuchają w matczynej ciszy jąkania się początkującego czy kiepskiego homiletyka. Lecz doskonale wiedzą, że słowo musi wznosić się wyżej. I kiedy je słyszą, rozumieją.
Są to także kobiety bardzo zatroskane rozgorączkowanym i swobodnym podejściem do życia ich córek, ale bynajmniej nie żałujące czasów, kiedy same były młode; opowiadają z doskonałą świadomością krytyczną o czasach, kiedy były publicznie wytykane palcem i piętnowane przez proboszcza za to, że poszły na tańce albo za tylko niewiele krótszy rękaw.
Gabriella ma 83 lata, ale wygląda co najmniej dziesięć lat młodziej. Jesteśmy w parafii położonej na peryferiach miasta. Zamieniam z nią kilka słów na temat artykułu, który muszę napisać. Kiedy mówię jej, że chcę przytoczyć w nim jej imię, śmieje się wesoło. Potem wymienia się ze mną kilku swoimi myślami. Chce mi przede wszystkim powiedzieć, bez żadnej retoryki, że kobiety w podeszłym wieku są nosicielkami mądrości nabywanej przez długie lata uległości wobec życia, której nie należy rozumieć jako bierne poddawanie się wydarzeniom, lecz jako świadomą odpowiedź na rzeczywistość. Gabriella pracowała długo jako nauczycielka. We wspólnocie jest nadzwyczajnym szafarzem komunii świętej, udziela się w grupie lektorów, lecz przede wszystkim troszczy się o program formacyjny dla innych ludzi w starszym wieku ze wspólnoty, którzy przychodzą na wspólnotową katechezę. Człowiek przecież się uczy całe życie.
Opowiada o tym swoim zaangażowaniu z przejęciem osoby, która ma pełną świadomość sprawowania cennej posługi we wspólnocie. Pamięta czasy reformy soborowej, kiedy wielu niecierpliwych księży chciało odkładać beztrosko do lamusa również rzeczy podstawowe, jak prowadzenie katechezy, która wtedy nosiła nazwę doktryny.
W tamtych czasach, tak, jak cenna była świadomość wielu kobiet, każąca im żądać nowego i autonomii, potrzebna była też ostrożność wielu innych, które pomogły zachować to, co trzeba było zachować. Na koniec Gabriella rzuca mi myśl, która może zaskoczyć. Mówi bowiem, że warto by było posłuchać też tego, co mają do powiedzenia stare kobiety, które w okresie ostatnich dziesięcioleci oddaliły się od Kościoła. Być może dlatego, mówi, że nie znalazły tam dla siebie miejsca, nie uznano ich za użyteczne i potrzebne.
Flora ma prawie 78 lat. Mieszka na terenie parafii średnich rozmiarów, w pobliżu jeziora Iseo. Jej dzieje to historia kobiety prostej, niewykształconej, ale posiadającej bystry zmysł krytyczny ludzi wiejskich, instynktowną inteligencję, która rozwija się z wiekiem również bez pomocy jakichś szczególnych narzędzi intelektualnych. Jak wiele innych kobiet jej pokolenia, wzrastała w szeregach Akcji Katolickiej, której przez wiele lat była lokalną przewodniczącą. To członkostwo wydobyło i umocniło w jak najlepszy sposób jej pasję i predyspozycję do świadomego widzenia świata, rzeczywistości, problemów ludzi. Jej dzieci nauczyły się od niej tej pasji obywatelskiej, inspirowanej przez wyjątkową świadomość kościelną. Wszystkie utrzymują silną więź ze wspólnotą i wszystkie z zapałem angażują się w działalność społeczną.
Flora wyrobiła się i nabyła kulturę dzięki swojej formacji chrześcijańskiej. Tak było z wieloma z nich. Skończyły piątą klasę szkoły podstawowej, ale z potrzeby zdobycia narzędzi formacji duchowej nauczyły się dyscypliny zdobywania wiedzy w ogóle. W swoim długim życiu Flora widziała mnóstwo księży, przybywających kolejno do parafii i zmierzyła się z nieskończoną ilością wariantów duszpasterstwa. Przeszła przez to wszystko z zawsze tą samą dyspozycyjnością i szacunkiem, choć potrafiła patrzeć dalej niż moda chwili, zawsze zachowując mądry zmysł krytyczny, ostrożny dystans, wyrażany zawsze z wdziękiem, życzliwością i uśmiechem, który upodabnia ją do bohaterek książek Jane Austen. W tej chwili jej osobisty charyzmat udziela się w posłudze duszpasterskiej dla ludzi chorych.
Angelina, Gabriella, Flora wcale nie są świetlanym wyjątkiem. Przeciwnie, to jedne z wielu w całych zastępach kobiet, których wiek bynajmniej nie pozbawił roli decydującej podpory wspólnoty. Na pewno nie są owym szczątkiem umarłej tradycji, za jaki bierze je powszechny, banalny stereotyp. Kiedy zelżeje zbiorowa hipnoza, zafascynowanie przemijającym ideałem wiecznej młodości, łatwiej będzie dostrzec i uznać wielką wagę ich obecności. W międzyczasie zaś chcę tylko dodać, że wszystkie one — Angelina, Gabriella, Flora i wszystkie inne — służą Ewangelii nie tylko dlatego, że pełnią jakąś posługę czy misję w Kościele. Służyły i służą Ewangelii przede wszystkim żyjąc życiem kobiet, kochając kogoś, ciężko pracując, wydając na świat dzieci, ofiarując własne ciało na odnowę tajemnicy ludzkiego bytu. Służyły i służą Kościołowi nadając swemu życiu formę Ewangelii. Oddały do dyspozycji swoje ciało i życie, by Ewangelia mogła przyjąć kształt w historii. Uszanowały i spełniły główną, fundamentalną misję każdego ochrzczonego człowieka. Fundamentalną misję Kościoła, bez której ewangeliczna droga pozostaje niewidzialna, a czas Królestwa niechciany, niepożądany.
opr. mg/mg
Copyright © by L'Osservatore Romano (6/2015) and Polish Bishops Conference