Wiara - to nie spełnianie rytuałów religijnych
Mówiąc o wierze (czy człowieku wierzącym), najczęściej myślimy o wypełnianiu określonych praktyk religijnych. Wówczas jako człowieka wierzącego określamy kogoś, kto np. zachowuje posty i bierze udział we Mszy św.
Wiara redukowana jest wówczas do pewnego rytualizmu i nie zawsze przekłada się na życiowe postawy człowieka. Tymczasem każdy człowiek, w zależności od przyjmowanego przez siebie poglądu na świat, na nim opiera swoje postępowanie.
Czy można w nic nie wierzyć?
W tym miejscu warto zastanowić się, czy można mieć jakiś pogląd na świat bez aktu wiary? Pogląd na świat bowiem, to nie tylko znajomość najnowszych odkryć naukowych i meandrów polityki światowej. Pogląd na świat zawiera w sobie również odpowiedź na pytanie o sens życia i śmierci. Pogląd na świat zawiera również odpowiedź na pytanie o źródło zasad i ideałów, którymi kierujemy się w życiu.
Powróćmy do postawionego przed chwilą pytania, czy można mieć pogląd na świat bez aktu wiary. Innymi słowy, czy można być człowiekiem niewierzącym? W pierwszym momencie tak postawione pytanie wydaje się czysto akademickim, każdy przecież powie, że wokół żyją ludzie deklarujący się jako niewierzący, zatem odpowiedź jest oczywista. Czy jednak ta oczywistość nie odnosi się tylko do wiary rozumianej jako rytualizm (niewierzący, bo nie chodzi do kościoła) lub do wiary w istnienie Boga (niewierzący, bo nie wierzy, że istnieje Bóg).
Wierzący inaczej
Trzeba jednak zapytać, jak uzasadnia on ten pogląd. Skąd wie, jaki jest sens życia lub skąd wie, że życie sensu nie ma? Skąd wie, że Boga nie ma, a źródłem zasad, na których opiera swoje życie osobiste i społeczne, jest tylko umowa społeczna, którą możemy zmienić, gdy okaże się uciążliwą? Czy na te pytania możemy znaleźć odpowiedź w laboratoriach naukowych? Czy odpowiedź na te fundamentalne pytania możemy uzasadnić rozumowo, tak jak dowodzimy, że suma kątów w trójkącie wynosi 180°? Czy czasami nie jest to osobista wiara człowieka, wiara nie w Boga i to co nam objawia, ale wiara we własne poglądy.
Główny propagator pragmatyzmu (pogląd, według którego to jest prawdziwe, co przynosi wymierną korzyść; prawda jest wówczas zmienna, bo korzyść ta zależy od sytuacji.) Wiliam James stwierdził: „W końcu to nasza wiara, a nie logika, rozstrzyga takie kwestie; odmawiam też wszelkiej logice prawa wetowania postulatów mej własnej wiary” (Pragmatyzm).
Każdy w coś wierzy, nawet, gdyby były to tylko jego własne poglądy. Inaczej ich po prostu nie da się uzasadnić. Akt wiary jest zatem jedyną drogą uzasadniania wielu fundamentalnych dla naszego życia prawd. Zarówno przyjęcie istnienia Boga, jak i Jego odrzucenie opiera się na wierze.
Wyzwanie wiary
Wiara w Boga zawsze jest dla człowieka pewnym wyzwaniem. Jeśli nie pozostaje prawdą czysto teoretyczną, jako wynik wychowania i przyzwyczajenia, domaga się od człowieka zaangażowania. Ojcem naszej wiary nazywamy Abrahama. To do niego Bóg skierował wezwanie: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twojego ojca do kraju, który ci ukażę. Uczynię bowiem z ciebie wielki naród (...)” (Rdz 12, 1-2). Abraham, pomimo podeszłego wieku, zawierzył Bogu i opuściwszy Charan, udał się w drogę. Wiara wymagała zaangażowania, poświęcenia, trudu. To nie była łatwa decyzja. Na tym polega wielkość wiary Abrahama, że pomimo niepewności wędrówki w nieznane i braku ludzkich przesłanek, by na starość stać się ojcem licznego narodu, podjął to wyzwanie. Uwierzył, że jest w ręku Boga i Ten będzie go prowadził. W ten sposób zrealizuje się nie ludzki, lecz Boży zamysł. Wobec tej pewności wiary trudy nie miały już znaczenia. To, że w życiu Abrahama spełniły się Boże obietnice, nie sprawiło, że później wiara stała się łatwiejszą. Przecież nie kto inny, lecz apostołowie powołani przez samego Jezusa prosili swego Mistrza: „Przymnóż nam wiary”.
Wiara pozostaje więc łaską, która jest darem Boga. Człowiek polegając tylko na własnych siłach, nie może jej zdobyć. Ale wierzymy też, że każdy człowiek otrzymuje ten dar. Problem polega jednak na tym, że nie każdy potrafi go przyjąć. Co utrudnia otwarcie się na dar wiary?
Będziecie jak Bóg
Najogólniej mówiąc, podstawową przeszkodą na drodze wiary jest uleganie pokusie, której nie oparli się pierwsi mieszkańcy edeńskiego ogrodu. „(...) otworzą się wam oczy i jak Bóg będziecie znali dobro i zło” (Rdz 3, 5). Chociaż zmieniają się warunki życia, kontekst historyczny i świat wokół nas, to jednak istota tej pokusy pozostaje niezmienna. W miejsce wiary w Boga pojawia się wiara w człowieka, wiara w siebie.
We współczesnym świecie tzw. cywilizacji zachodniej, do której mamy aspiracje należeć, daje się zauważyć kilka czynników, sprzyjających wierze w człowieka, przy jednoczesnym kwestionowaniu lub wręcz odrzucaniu wiary w Boga.
Iluzja samowystarczalności
Niespotykany nigdy wcześniej rozwój nauki i techniki stwarza coraz częściej iluzję samowystarczalności. Człowiek zaczyna bardziej wierzyć w siebie niż w Boga. To już nie tyle Boże błogosławieństwo ma zapewnić dostatek plonów, ale raczej nawozy i inżynieria genetyczna. To już nie tyle Boża łaska ma zapewnić zdrowie, ale raczej leki najnowszej generacji i specjalistyczny sprzęt w nowoczesnych klinikach. Łatwo można zachwycić się tymi osiągnięciami i nie zauważać, że one też są Bożym darem. Nasze życie codzienne w zasadzie już nie zależy od zmieniających się pór roku i kaprysów pogodowych. W coraz większym stopniu tracimy naturalny kontakt z otaczającą nas przyrodą. Jeżeli takiego kontaktu szukamy w celach rekreacyjnych, to na zasadach przez nas określanych (kiedy, gdzie, w jakich warunkach). Zwiększa się poczucie samowystarczalności. Bóg wydaje się niepotrzebny. Stosunkowo nieliczne doświadczenia, w których siły przyrody nas pokonują, nie są w stanie przebić się przez dominującą już mentalność techniczną i nie inspirują do głębszej refleksji. Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” zauważa, że aktualny kryzys wiary jest przede wszystkim kryzysem chrześcijańskiej nadziei, która w obecnej nowej formie nazywa się wiarą w postęp, a postęp wiąże się z doczesną perspektywą pokonania wszelkich zależności („Spe salvi”, 17-18). Wolny człowiek nie chce już wiązać się siecią zależności z nikim i niczym. Ważne jeszcze niedawno, ze względu na konieczność wzajemnego uzupełniania się, wspólnoty społeczne, rodzinne, tracą na znaczeniu. Jako ideał zaczyna jawić się niezależny, samowystarczalny człowiek, mogący realizować w każdej chwili każdą zachciankę.
Iluzja indywidualizmu
Właściwie wszelkie potrzeby można dziś zrealizować „na zamówienie”, bez zbędnych dodatków. Począwszy od gotowych dań obiadowych, poprzez ekspresowe pranie, a skończywszy na potrzebie spotkania się z kimś. Wszystko to jest dziś na wyciągnięcie ręki, jak kolejny produkt w hipermarkecie. Wspólnota, rodzina, odpowiedzialność za kogoś, konieczność liczenia się z kimś jawią się coraz większej grupie ludzi jako niekonieczny czy wręcz uciążliwy dodatek.
Indywidualizm połączony z ideami demokracji z płaszczyzny społecznej łatwo przenoszony jest na płaszczyznę moralną. W ten sposób człowiek zaczyna przypisywać sobie prawo do określania kryteriów dobra i zła oraz zgodnego z tym działania. Jan Paweł II w encyklice „Veritatis splendor” ostrzega przed taką indywidualistyczną etyką, „według której każdy człowiek staje wobec własnej prawdy, różnej od prawdy innych”. Ponieważ postawa taka dla wielu jest bardzo atrakcyjna, a jednocześnie nie da się jej pogodzić z wiarą w Boga, który objawia nam nadprzyrodzony sens życia i zasady, jakimi winniśmy się kierować, dlatego częstą konsekwencją takiej postawy jest kwestionowanie samego Boga lub życie tak, jakby Go nie było.
Syte i bezpieczne społeczeństwo
Pomimo wielu kłopotów, które uprzykrzają nam życie, trzeba obiektywnie stwierdzić, że współczesny człowiek cywilizacji tzw. zachodniej żyje w społeczeństwie sytym i bezpiecznym. Nie musimy każdego dnia walczyć o życie i pokarm. Syty i bezpieczny człowiek koncentruje się na wrażeniach zewnętrznych, unikając fundamentalnych pytań. Potrzebuje tych wrażeń, aby życie miało „odpowiednią temperaturę”. Ponieważ tych emocji nie dostarcza już bezpieczna codzienność, zaczyna je generować sztucznie: sporty ekstremalne, imprezy, używki. Sytuacja ta sprzyja kryzysowi wiary w Boga. Głębsza refleksja nad życiem nie wpisuje się w nurt „mocnego życia”. W związku z tym nawet nieuniknione sytuacje graniczne (choroba, śmierć), które prowokują do refleksji, człowiek stara się „neutralizować”. Misterium cierpienia i śmierci jest właściwie nieobecne w codzienności, aby nie powodowało dyskomfortu. Jeżeli już trzeba dotknąć tej tajemnicy, to w estetycznym opakowaniu, aby jak najmniej szokowała. Z drugiej strony, cudze cierpienie i śmierć stają się coraz tańszą sensacją, która jest tak podana, by nie tyle inspirować do refleksji, co dostarczać emocji. Czy w bezpiecznym świecie sensacji Bóg jest bez szans?
Nadzieja
Czy jedyną drogą do Boga, zgodnie z naszym porzekadłem, jest trwoga egzystencjalna? Czy dopóki syty i bezpieczny człowiek ulega iluzji samowystarczalności i chce być jak bóg, żyjąc według własnych zasad, nie ma szans na poszukiwanie przez niego głębszego sensu tego wszystkiego i odnalezienie Boga?
Wydaje się, że w takich sytuacjach, które przecież są owocem wysiłków ludzi, którzy mają „czynić sobie ziemię poddaną”, drogą do odnalezienia Boga jest pewna uczciwość intelektualna. Dopóki człowiek pozostaje istotą myślącą - jest szansa.
Różne były drogi myślących. Leibniz patrząc na świat, wyciągał wnioski i istnienie Boga było dla niego tak pewne, jak wynik równania matematycznego. Pascal natomiast wiedział, że wiara w Boga nie opiera się na pewności empirycznej. Skoro więc, w oparciu o rozum, istnienie Boga jest tak samo prawdopodobne jak Jego nieistnienie, to najrozsądniej jest postawić na rozwiązanie, które niesie najmniejsze ryzyko straty, a największe prawdopodobieństwo zysku (tzw. zakład Pascala). Najrozsądniej jest postawić na Boga. Możemy wtedy wygrać całą wieczność, a ewentualna strata jest wręcz wątpliwa, bo prowadząc uczciwe, dobre, zdrowe życie, właściwie nic nie tracimy. Odrzucając zaś Boga w imię własnych pomysłów na szczęście, możemy przegrać całą wieczność, a zysk jest problematyczny. Bo czy może dać prawdziwe szczęście życie według zasady: „co użyjem to dla nas, bo za sto lat nie będzie nas”?
Nieżyjący już Leszek Kołakowski, jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów, po młodzieńczej fascynacji marksizmem, w dojrzałym wieku doszedł do wniosku, że odrzucenie wszelkiego tabu (w tym zawiera się też wiara w Boga) i chęć kierowania się tylko racjonalnymi przesłankami, jest ideałem samobójczym („Cywilizacja na ławie oskarżonych”).
Wydaje się, że samobójczy ideał naszej cywilizacji już zaczyna być realizowany. Dane demografów są bezwzględne. Pogrążony w orgiastycznym szale świat bez Boga umiera. Ale w każdym człowieku jest jakiś instynkt samozachowawczy. Może nasza cywilizacja jest na etapie Marnotrawnego Syna, któremu kończy się trwoniony posag... Nie zginął jednak marnie, bo w końcu zastanowił się i rzekł: „wrócę...”.
Mając łaskę wiary, jesteśmy szczególnie odpowiedzialni za tych, „którzy się źle mają”.
Trzeba też pamiętać, że sam Jezus niczego nie czynił na siłę i wbrew woli człowieka. Zachęcał jedynie: „Jeśli chcesz...” (Mt 19, 21). Każdy jednak, jako wolny człowiek, musi wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje.
Panie, przymnóż mi wiary
Panie, dziękuję Ci, że dzięki Twojej łasce mogę poznawać piękno otaczającego mnie świata;
że mogę czynić sobie ziemię poddaną.
Panie nie dozwól jednak, aby piękno świata, przysłaniało mi Ciebie.
Panie, przymnóż mi wiary,
abym w świetle Twojej PRAWDY poznał, co jest dobre i Tobie przyjemne.
Panie, przymnóż mi wiary,
abym nie marnował życia na kluczenie po ślepych zaułkach będących iluzją szczęścia.
Panie, przymnóż mi wiary,
abym w świetle Twoje PRAWDY poznał sens moich dni.
Panie, przymnóż mi wiary,
bo nie chcę pozostawać w mroku bezsensu.
Panie, przymnóż mi wiary.
opr. mg/mg