Co naprawdę możemy i powinniśmy wnieść do wspólnego domu europejskiego?
Uroczystość św. Piotra i Pawła, a także perspektywy, jakie się dla nas otwierają w wyniku integracji europejskiej, skłaniają do poważnej refleksji nad sytuacją i zadaniami, jakie nas czekają
Paweł, Żyd z Tarsu, członek izolowanego i marginalnego - na tle ówczesnego świata - narodu, trafia nagle do samego centrum kultury, filozofii, nauki, do najważniejszego ośrodka opiniotwórczego starożytności. Obawy i kompleksy w takiej sytuacji byłyby jak najbardziej naturalne i usprawiedliwione. Ale Paweł się nie uląkł ani nie wycofał na swojskie i bezpieczne pozycje. Odważnie - i zarazem roztropnie, przemówił do zgromadzonej tam elity Aten, Grecji i całego świata śródziemnomorskiego.
Zarówno Grecy sprzed dwóch tysięcy lat, jak i współcześni Europejczycy, to ludzie w pewnym sensie religijni. Jednak religijni to niekoniecznie znaczy wierzący - w sensie chrześcijańskim czy katolickim. Współczesna wiara Zachodu ma raczej bardzo mało wspólnego z wiarą ewangeliczną. Jest to raczej odziedziczona po oświeceniu wiara w możliwości i wszechmoc człowieka. Wiara wielokroć sromotnie skompromitowana, a zarazem każdorazowo reanimowana i podtrzymywana, albowiem ta wiara okazuje się doskonałym narzędziem manipulacji i panowania nad człowiekiem, nad masami ludzi. Podsuwając ludziom różne „świętości” i lansując ich bałwochwalczy kult: kult wolności, równości, braterstwa, nauki, techniki, zdrowia, rozrywki, seksu, uzyskuje się władzę nad duszami.
W samych tych wartościach i ideach nie byłoby może nic złego, gdyby rozumieć je w sensie ewangelicznym, czyli w kontekście miłości. Niestety, wartości te, odpowiednio spreparowane, zafałszowane i podniesione do rangi niepodważalnego absolutu, zwracają się przeciwko człowiekowi i zamiast mu służyć, zagarniają go w niewolę. Dzisiejsze czasy to czasy propagandy, reklamy, manipulacji, zamętu, przewrotnych ideologii, fałszywych proroctw i religii. Tylko prawda o Bogu i o człowieku - czyli o Chrystusie - może z tej niewoli wyzwolić. Dlatego posługa wyraźnego, jednoznacznego głoszenia prawdy i dawania świadectwa Ewangelii nabiera największej wagi.
W religijności Greków Paweł wyróżnia dwie charakterystyczne cechy: ubóstwienie wytworów człowieka - czyli bałwochwalstwo; i nieznajomość prawdziwego Boga - czyli ignorancję. Czy w pewnym sensie te dwa zagrożenia nie dotykają także naszej wiary? Coraz częściej wiara i jej wymogi ustępują miejsca dobrom konsumpcyjnym: dyskoteka czy film w telewizji staje się ważniejszy od Mszy św., zakupy od niedzielnego odpoczynku, głównym przedmiotem troski staje się samochód, komórka, DVD. Mieć powoli wypiera być. Okazuje się, że nasza praktyka wiary, moralność, pobożność, duchowość, są bardzo powierzchowne i podatne na różne wpływy i pokusy.
Ale jeszcze groźniejsza jest ignorancja, gdyż dotyczy już nie tylko doraźnej praktyki życia, ale samych jego podstaw, źródeł, czyli prawdy, świadomości, myślenia, idei, postaw. Tu każde zafałszowanie mści się stukrotnie, a niestety, często zafałszowujemy swoją wiarę różnymi domieszkami pogaństwa: magii, zabobonu, astrologii, horoskopów, parapsychologii. Taką diagnozę już przed ponad trzydziestu laty postawił Kościół w Dyrektorium o katechizacji: „...spotykamy wiarę chrześcijańską skażoną jakąś formą pogaństwa, choć występuje jeszcze pewien zmysł religijny i jakaś wiara w Najwyższy Byt. Mentalność religijna jest wtedy daleko od wpływu Słowa Bożego i przyjmowania sakramentów, czerpiąc dla siebie pokarm z praktykowania zabobonów i magii”. Niestety, przez ostatnie trzy dekady zjawisko to, zwłaszcza na Zachodzie, tylko się nasiliło, a i nam nie jest obce.
A znajomość Boga i Jego nauki? Jest często żenująco niska. Ileż to wiedzy musieli w ostatnim czasie przyswoić sobie maturzyści i gimnazjaliści na swoje egzaminy; cała nasza wiedza o Bogu i wierze nie stanowi nieraz ani jednej setnej promila tego, co musimy opanować w szkole czy pracy. Nieraz trudno byłoby napisać nam jedno sensowne zdanie na temat naszej wiary czy nauki Ewangelii. A temu, kto nie ma wiedzy, łatwo wmówić fałsz czy kłamstwo. I dlatego tak łatwo ulegamy antyreligijnej, antykościelnej i antyhumanistycznej demagogii i propagandzie. Prasa katolicka, choć powszechnie dostępna, stanowi zaledwie promile rynku czytelniczego. To nie Unia i obyczajowość Zachodu jest zagrożeniem, lecz nasza ignorancja i słabość!
Ale to jeszcze nie wszystko. Św. Paweł mówi o Bogu, który angażuje się w nasze życie, który jest bliski człowiekowi, czuwa nad nami. I wzajemnie mówi o nas, ludziach, że „w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. Ale czy rzeczywiście? Czy możemy tak o sobie powiedzieć? Czy nasza wiara ma konsekwencje w codziennym życiu? Czy sami dobrowolnie nie zamykamy jej w kościele, sprowadzając ją tylko do obrzędów, ale pozbawiając ją większego wpływu na życie, postawy i czyny? I czy mamy żywą świadomość przynależności do Boga, czy żyjemy na poziomie godności dzieci Bożych?
Może się to komuś wydawać nieważne, bo to „tylko” sprawy religii, ale przecież od naszej wizji Boga i wizji człowieka zależy kształt całego naszego życia: osobistego, rodzinnego, społecznego.
I dlatego w centrum wiary jest nie tylko Bóg, ale i człowiek. W praktycznym wymiarze wiara jest nastawiona na integralne dobro człowieka. Jeśli tego związku wiary z życiem i dobrem człowieka zabraknie, albo zostanie wyparty przez pustą pobożność, będzie to zdrada Boga. Mówi o tym wprost Dekret o posłudze prezbiterów Soboru Watykańskiego II: „Niewiele dadzą ceremonie, chociażby piękne, albo stowarzyszenia, choćby kwitnące, jeśli nie są nastawione na wychowanie ludzi do osiągnięcia dojrzałości chrześcijańskiej.”
Nie są to łatwe sprawy, zwłaszcza dla księży, którzy są wprost odpowiedzialni za kształt duszpasterstwa. Dlatego soborowa Konstytucja o liturgii wytycza jasny program i kolejność posługi duszpasterskiej: „Liturgia nie wyczerpuje całej działalności Kościoła, gdyż zanim ludzie mogą zbliżyć się do liturgii, muszą być wezwani do wiary i nawrócenia: Jakże wzywać będą Tego, w kogo nie uwierzyli? Albo jak uwierzą Temu, którego nie usłyszeli? A jak posłyszą, skoro im nikt nie głosi? I jak będą głosić, jeśliby nie byli posłani?” A to stawia przed księżmi poważne zadanie rewizji priorytetów duszpasterskich: najpierw Słowo Boże! Głoszone przy każdej możliwej okazji, zwłaszcza tam, gdzie jest ono obowiązkowe albo usilnie zalecane: czyli podczas każdej Mszy św. czy sprawowania sakramentów.
Nie chodzi tylko o kazania, chodzi o wyraźne głoszenie Ewangelii, czyli orędzia zbawienia, zapisanego na kartach Pisma Świętego. Adhortacja o ewangelizacji precyzuje: „Ponieważ zaś nikt nie może być zbawiony, jeśliby wpierw nie uwierzył, prezbiterzy mają wpierw obowiązek opowiadania wszystkim Ewangelii Bożej, aby wypełniając nakaz Pana, tworzyli i pomnażali Lud Boży. Przez zbawcze bowiem Słowo rodzi się wiara w sercach niewierzących, a w sercach wierzących rozwija; dzięki niej powstaje i wzrasta wspólnota wiernych. (...) Ewangelizacja będzie zawsze zawierać - jako fundament, centrum i szczyt całego swego dynamizmu, także to jasne stwierdzenie: W Jezusie Chrystusie Synu Bożym, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał, ofiarowane jest każdemu człowiekowi zbawienie, jako dar łaski i miłosierdzia Bożego.”
A więc kryteria przepowiadania Ewangelii są jasne i precyzyjne, a gdy będziemy się ich trzymać, powinny pojawić się też owoce. Ale żeby tak było, trzeba to robić z pasją i zaangażowaniem, tak, by przekonać słuchaczy. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że te kilkanaście minut niedzielnej homilii, ma niejako zrównoważyć wpływ kilkunastu godzin reklamy, propagandy, seriali, filmów, czasopism, internetu. Po ludzku - rzecz niemożliwa. Ale Chrystus obiecał swoim uczniom pomoc Ducha Świętego, Ducha Prawdy. Trzeba wierzyć, że On działa i swoją mocą przekonuje słuchaczy.
I jeszcze jedna szansa, którą ukazuje nam św. Paweł, a Chrystus potwierdza swymi obietnicami: nawrócenie. Sytuacja pogan była analogiczna do stanu wielu dzisiejszych społeczeństw: materializm, kryzys moralny, bałwochwalstwo, nieświadomość, zaślepienie, głupota. Wychodzić i przezwyciężać to o własnych siłach jest wręcz niemożliwością. Ale jest sposób niezawodny, jakby droga na skróty: nawrócenie. W Adhortacji Evangelii nuntiandi Kościół uczy, że „zbawienie każdy może osiągnąć przez duchowe odnowienie samego siebie, które Ewangelia nazywa metanoia, a mianowicie przez nawrócenie całego człowieka, które w pełni przemienia jego ducha i serce.”
To nawrócenie powinno najpierw stać się zadaniem i udziałem kapłanów. Bowiem „Kościół jako głosiciel Ewangelii zaczyna swe dzieło od ewangelizowania samego siebie... żeby mógł zachować swą świeżość, żarliwość i moc w głoszeniu Ewangelii.”
Gdy w swojej mowie na Areopagu św. Paweł doszedł wreszcie do Chrystusa, został wyśmiany i wzgardzony: „Posłuchamy cię innym razem” - powiedzieli Grecy. Można się było tego spodziewać. Dopóki tematyka Pawłowego kazania dotyczyła spraw stworzenia, duchowości, moralności, czyli ocierała się o pogranicze filozofii, Grecy słuchali dość chętnie, bo była to mało zobowiązująca abstrakcja. Gdy jednak Paweł doszedł do osoby Chrystusa, czyli dotknął spraw konkretnej egzystencji i ukazał żywy wzór, wtedy słuchacze odeszli, gdyż trzeba by się było jakoś opowiedzieć, a oni nie chcieli podejmować żadnych decyzji dotyczących życia. A jednak mimo tego ryzyka Paweł nie zrezygnował, nie powstrzymał się od przedstawienia całej Ewangelii.
Zresztą dzisiaj jest bardzo podobnie. Łatwiej się mówi i słucha górnolotnych kazań czy fabularnych i wzruszających przykładów. O wiele łatwiej też wzbudzić zaciekawienie, podziw i uznanie planami remontów czy osiągnięciami organizacyjnymi i budowlanymi, które same rzucają się w oczy. Systematyczne głoszenie Chrystusa i nauki Ewangelii wydaje się mało atrakcyjne i ciekawe, bo najczęściej nie przynosi doraźnych efektów, którymi można by się poszczycić, a wymaga sporo wysiłku, wiedzy i cierpliwości. Ale tylko Ewangelia ma moc przemienić i zbawić człowieka. Wszelkie inne słowa mogą nas tylko trochę zająć i zabawić, jeśli nie wprost omamić i sprowadzić na manowce.
A jednak, mimo niepowodzenia na Aeropagu, kilku Greków zostało z Pawłem, by słuchać dalej. W ich sercach ziarno Słowa zakiełkowało uwagą i wiarą. I to jest szansa: autentyczne świadectwo o Chrystusie trafi do serca tych, którzy są otwarci na prawdę. A już Duch Święty zatroszczy się o to, by takich ludzi nie zabrakło. Trzeba tylko dać im szansę i bez lęku głosić Ewangelię.
opr. mg/mg